Pewnie większość z Was ma konto w portalu allegro.pl. Nie żeby to był jakiś szczególny powód do chwalenia się, ale ja również je mam i nawet potrafię w pewnym zakresie go używać.
I sprawą tego właśnie portalu zauważyłem ostatnio bardzo ciekawą rzecz. Otóż allegro co jakiś czas wysyła do mnie maila, w którym zachęca mnie do odwiedzenia strony i kupienia paru nowych rzeczy, których albo nie chcę, albo nie potrzebuję. Ot zwyczajne działanie portalu, któremu podałem mój email w nadziei, że nie zrobi z niego zsypu dla wiadomości zawierających słowa „free”, „penis” oraz „sprawdź”.
Najciekawszy jest jednak sposób w jaki allegro zachęca mnie do zakupów.
Jeszcze parę lat temu tego typu marketing ograniczał się do wysłania wiadomości szablonowej jak odpowiedzi kandydatek na Miss Universe po zapytaniu ich o największe marzenie – „pokój, na świecie”, „pokój na świecie”, „pokój na świecie” i czasem „w sumie to chciałabym mieć większe cycki”.
Tymczasem allegro nie dość, że pisze do mnie „Witaj, Tommy” jakbyśmy wczoraj wspólnie obrabiali jakąś flaszkę pod osiedlowym spożywczym, to na dokładkę stara się pokazać mi oferty, które wybrało w oparciu o rzeczy, które ostatnimi czasy u nich przeglądałem.
Musicie przyznać, że to genialny w swojej prostocie „chwyt za jaja”. Wiedzą jakie rzeczy oglądałem w ich portalu i żeby zachęcić mnie do ponownych odwiedzin wykorzystują je bez oporów.
„Witaj Tommy – mamy jeszcze więcej opon, które tak Cię ostatnio interesowały. Może wpadniesz do nas i kupisz sobie kilka? Mamy też kolorowe nakrętki na wentylki i rewelacyjne klucze do kół, które z pewnością Ci się przydadzą.”
I teraz zauważcie pewną rzecz – tak naprawdę allegro niechcący tworzy nasz portret psychologiczny w oparciu o rzeczy, których szukamy. Gdyby posadzić tam jakiegoś psychologa, to na podstawie tych paru ofert mógłby sporo o nas powiedzieć.
Wyobraźmy sobie takiego Ryśka, który ostatnimi czasy szukał na allegro wędki, namiotu, dużego telewizora, cieplutkiej pidżamy i wełnianych skarpetek. Na podstawie tych kilku prostych przedmiotów można stwierdzić, że Rysio zapewne dobija pięćdziesiątki, ma dość swojej żony i dlatego czasem jeździ na ryby pomimo, że nie lubi chłodu i wilgoci. Wiedzie nudne życie, którego większość spędza na tapczanie przed telewizorem i strasznie denerwuje go sąsiad, który od miesiąca chwali się swoją 40 calową plazmą.
Idąc tym tropem można stwierdzić, że ja jestem psychopatą lubującym się w piankach do pielęgnacji opon i odżywkach na stawy, a po pracy chodzę w sukienkach z dekoltem i słucham utworów grupy ABBA wymachując do rytmu paskiem klinowym.
Coraz częściej na naszych słabościach starają pogrywać sobie również producenci samochodów. Kolega z forum o pseudonimie Kanar z pasją podrzuca mi linki do reklam Hyundaia.
W zasadzie – muszę mu to przyznać były by one całkiem niezłe. Wszystko psuje jednak ten sprzęt AGD na pierwszym planie, który zasłania wszystkie te ładne widoki.
Cel reklamy wydaje się być prosty – ma ona sprawić, że uwierzycie w to, iż Hyundaie kupują fajni i piękni ludzie robiący równie fajne rzeczy, o których Wy zawsze marzyliście ale jakoś nie chce się Wam wstać z fotela.
Ot gość w fikuśnych spodenkach biega w pięknej scenerii, dwóch ludzi gra sobie w szachy w basenie, a wysportowana dziewczyna boksuje worek w jakimś podmiejskim klubie… A to wszystko w akompaniamencie pięknej muzyki, okraszone odrobiną cieplutkiego światła – dokładnie takiego jakie sączyłoby się przez okna w słoneczny poranek w Waszej wymarzonej sypialni. I wszystkich tych szczęśliwych ludzi łączy Hyundai jeżdżący sobie tu i ówdzie, bądź tam i siam.
Aż chce się wstać i iść do salonu żeby kupić sobie takie cudo, które zupełnie odmieni Wasze życie i sprawi, że będziecie równie fajni jak oni.
Ale jeśli zastanowicie się nad tym głębiej to zauważycie, że tak naprawdę ten samochód będzie miał równie duży wpływ na Wasze życie co problemy gastryczne mojego psa na globalne ocieplenie. No może poza faktem, że od tej pory będziecie musieli polubić kawę z automatu serwowaną w ASO i nauczycie się szukać po okolicznych krzakach kółek, które będą ciągle odpadać i toczyć się w różnych kierunkach.
Wiara w to, że jakiś pospolity przedmiot będzie w stanie odmienić Wasze życie na lepsze, to błąd większy niż nazwanie ogromnego gościa spotkanego w ciemnej uliczce parówką.
Doczekaliśmy się czasów kiedy marketing stał się integralnym elementem społeczeństwa. Przecieka przez wszystkie warstwy naszej kultury i sprawia, że czasem trudno odróżnić co jest naturalne, a co stanowi grę jakiegoś gościa z teczką, bordowym krawatem i homoseksualnym iPhonem w dłoni.
Hitem była niedawna kampania na facebooku „Nie biegam i cieszę się życiem”.
Chciałbym widzieć miny tych 25 tysięcy jej facebookowych fanów, kiedy dowiedzieli się, że to nie hasło nawołujące do prowadzenia spokojnego stylu życia, tylko reklama środka na sraczkę.
To ja już chyba wolę wejść na allegro i kupić te kilka opon…