Kojarzycie te fabryczne lewarki zrobione z tektury, które producenci samochodów wkładają do bagażnika z nadzieją, że nikt nie będzie na tyle głupi żeby próbować ich użyć? Miałem ostatnio taki w rękach. Pochodził z Seata Ibizy i był równie wytrzymały co piszczele Marcina Najmana. Podniesienie nim samochodu przypominało próbę wciągnięcia fortepianu na czwarte piętro kamienicy przy użyciu nici dentystycznej.
Pomyślcie jakie to absurdalne – kupujecie samochód za czterdzieści tysięcy złotych, a oni dodają do niego lewarek, który wygląda jak przerośnięte origami zrobione z karteczek post-it łączonych za pomocą taśmy malarskiej.
To tak, jakbyście kupując koniak za cztery tysiące dostawali w opakowaniu plastikowe kubeczki z logiem producenta. Tu już nawet nie chodzi o to, że nie da się tym niczego ponieść, ale gdybym był właścicielem takiego Seata i zobaczył ten chłam to czułbym się po prostu trochę oszukany. Kupując nowy samochód średniej klasy spodziewałbym się, że jest solidnie wykonany od A do Z – byłoby dla mnie zaskoczeniem, że producent sępi dwa dolary na lepszy podnośnik.
A idąc dalej tym tropem – skoro pozwolili sobie na wsadzenie takiego badziewia do bagażnika to z czego u licha zrobili zawieszenie? Z mielonki konserwowej i gwoździ ?
Na pewno składaliście kiedyś jakieś meble, które przyjechały do Was w płaskiej paczce prosto ze Szwecji – małej miejscowości leżącej gdzieś koło Białegostoku. I pewnie zauważyliście jak wyglądają klucze do montażu, które dorzucają do opakowania, prawda? Wyginają się jeśli zostawicie je na słońcu na dłużej niż dwie minuty i są tak skalibrowane że sprawdzają się bardziej jako amunicja myśliwska niż przyrząd do przykręcania czegokolwiek.
Można nimi obierać ziemniaki ale z pewnością nie przykręcać śruby.
I takie samo wrażenie sprawiał lewarek oraz dołączony do niego zestaw kluczy. Celem moich przemyśleń nie jest jednak nakłonienie Was do kupowania lepszych lewarków ale zwrócenie Waszej uwagi na inną, niezwykle istotną kwestię.
Uważam, że konflikt zbrojny który wisi w powietrzu z powodu wystrzelenia przez Iran kilku sylwestrowych petard za dużo to wbrew obiegowym opiniom naprawdę świetna sprawa.
I zaraz wytłumaczę Wam dlaczego, a także skąd się w ogóle wzięło to powiązanie Iranu z kluczem do kół. Media od jakiegoś czasu sieją panikę strasząc nas Irańską bronią atomową i możliwą blokadą cieśniny Ormuz ale jeśli zastanowicie się dłużej, to podobnie jak ja dojdziecie do wniosku, że trudno zablokować coś o szerokości ponad pięćdziesięciu kilometrów przy pomocy tratwy i kilku moździerzy pozostawionych przez uciekających przed Amerykanami Irakijczyków.
Widzicie – konflikty zbrojne mają jedną niesamowicie istotną zaletę – praktycznie wszystkie wyprodukowane w czasie wojny przedmioty po niewielkich przeróbkach mogą pełnić funkcję amunicji albo broni palnej – łącząc je ze sobą otrzymamy z kolei lekki transporter opancerzony. A przede wszystkim są tak solidne, że nawet za pięćset lat mieszkający nieopodal leśniczy (noszący wówczas zielone nano-getry i lateksową czapkę z piórkiem) będzie woził do lasu siano swoim zielonym UAZ-em, którym jeździł również ojciec i ojciec jego ojca i tak dalej.
Mam na przykład w garażu stare radio, które po włączeniu trybu FM potrafi zakłócać pracę wszelkich urządzeń elektronicznych w promieniu stu kilometrów.
A do tego za pomocą wbudowanego odtwarzacza kaset można nim golić nogi albo dajmy na to – mieszać beton.
Mówcie co chcecie ale założę się, że wasz iPod tego nie potrafi.
Za to jeśli zbyt mocno wciśniecie jakiś jego przycisk to pęknie na pół i wybuchnie wbijając Wam płonące odłamki w brzuch…
Współczesny przemysł ma niesamowite możliwości, a mimo to zdaje się dążyć nie tyle do poprawy jakości produkowanych dóbr, co do obniżenia kosztów ich produkcji. To poniekąd logiczne bo każdy chce zarabiać jak najwięcej ale jeśli jeszcze raz spojrzycie na ten lewarek, o którym mówiłem wcześniej to zauważycie, że gdzieś w przeszłości, któregoś słonecznego dnia najwyraźniej coś kurwa poszło nie tak. Już niemal osiągnęliśmy pewien poziom, poniżej którego przedmioty w celu obniżenia kosztów trzeba będzie wykonywać z celulozy i kleju robionego z mąki. Pewni producenci oczywiście stają na wysokości zadania, ale dość dziwne jest to, że jeśli chcecie mieć na przykład spodnie, które nie rozpadną się po drugim praniu to musicie za nie zapłacić tyle ile kosztowało by Was uwolnienie żony z rąk Irańskich terrorystów.
Kiedyś na cenę takich spodni składały się kolejno: cena materiału, pensja szwaczki, koszt transportu i jakieś piętnaście procent marży sklepowej. I zależnie od zdolności szwaczki i jakości materiału mieliśmy do dyspozycji pełen wachlarz spodni o różnej żywotności.
Teraz z kolei porządne spodnie kosztują milion złotych bo w związku z tym, że inne dostępne na rynku to syf, te określa się mianem „ekskluzywnych”.
A ekskluzywność kosztuje.
Pojawia się ogromny rozłam pomiędzy totalną chińszczyzną, a produktami wysokiej jakości. Zanikają produkty ze środkowej półki, a to cholernie irytujące bo znajdujemy się w środku Europy i nie mamy ani tyle pieniędzy co Niemcy, ani też tyle wódki co Rosjanie. Nie możemy więc kupić sobie porządnych spodni, ani też uchlać się w trupa, żeby się tym nie przejmować.
To samo dzieje się na rynku części samochodowych czy elektroniki.
I jest przerażające.
Zauważcie jakie macie możliwości w zakresie kupna na przykład części wahacza. Z jednej strony macie „renomowanych producentów” takich jak Max Gear, czy Hart których produkty rozpadają się jeszcze zanim wyjmiecie je z opakowania. Z drugiej – Lemforder czy Sachs, którzy kawałek gumy owleczony metalową tulejką cenią sobie wyżej niż życie chińskiej dziewczynki, która pakuje go w pudełka.
A gdzie średnia półka? W teorii nadal istnieje, ale ostatnimi czasy zamiast produkować stosunkowo dobre i tanie części wolą po prostu kupować wszystkie nadprodukcje i pakować je w swoje pudełka. Oznacza to, że możecie kupić np. końcówki drążka Febi, a w pudełku znajdziecie ten sam element, który pod swoją marką sprzedaje Hart.
Cała różnica polega na tym, że zapłacicie za niego stówę więcej bo pewna mała dziewczynka musiała go zapakować w droższe pudełko.
Można odnieść wrażenie, że tektura to obecnie jeden z najdroższych surowców na świecie, zaraz po złocie i kawie rozpuszczalnej bo potrafi zmienić cenę produktu o kilkaset procent.
Chyba zacznę zbierać makulaturę…
Całkowita prawda….
Ostatnio zamówiłem czujnik położenia wału. Padło na firmę VDO Siemens. Cieszyłem się jak głupi gdy zobaczyłem oryginalne pudełko z hologramem potwierdzające autentyczność.
Jednak po otwarciu pudełka chuj mnie strzelił. Na czujniku w miejscu gdzie powinna być nazwa producenta była starta papierem ściernym powierzchnia. Za to na wtyczce, gdzie powinny być, numery części nie było dojścia dla papieru, więc zostały usunięte, rozgrzanym śrubokrętem.
Teraz nie wiem, czy mam czujnik Max Geara, czy oryginalny BMW. A nie potrafię znaleźć zdjęcia dobrej jakości jak powinien wyglądać czujnik VDO.