Pałam nieskrywaną miłością do różnego rodzaju złożonych mechanizmów (bynajmniej nie chodzi mi tu tylko o kobiety i regulaminy wyścigów serii GT). Nie wiedzieć skąd mam gdzieś dobrze zakorzeniony gen, który dementuje u mnie zamiłowanie do trybików, zapadek, zębatek i innych elementów poruszających się i sterujących sobą nawzajem w akompaniamencie cykania, stukania i bzyczenia.

Jestem analogowym erotomanem, do którego elementy przepustnicy w starym gaźniku przemawiają bardziej, niż najlepiej napisany i odegrany dramat, komedia czy nawet film pornograficzny.

Zastanówcie się sami – dorobek artystyczny ludzkości to całe stosy wspaniałych obrazów, rzeźb czy nieśmiertelnej prozy jak choćby tej Sienkiewicza na przykład. Współcześni również potrafią zainspirować czy nakłonić do głębszych przemyśleń… Kruszyński dajmy na to albo Grass.

Ale gdzie tu miejsce dla motoryzacji? Dla dźwięku sześciocylindrowych, rzędowych silników, kubełkowych foteli i wymyślnych dyfuzorów umieszczanych pod równie pięknymi zderzakami. Dla kultowych felg, polerowanych gardzieli i wydechów z kwasówki?

Owszem, klasyczny wymiar sztuki jak muzyka, teatr czy malarstwo z pewnością stanowi bezcenny element kultury i dziedzictwa…

A mimo to w porównaniu do systemu popychaczy zaworowych jest on dla mnie równie porywający jak sześćdziesięcioletnia Pani z warzywniaka na rogu*
To jedna z tych kobiet, które makijaż nakładają kielnią i zacierają go pacą.

Wyobraźcie sobie jak wspaniałym dziełem sztuki są cztery gaźniki perfekcyjnie odmierzające kolejne dawki paliwa przy każdym ruchu cięgna gazu. Maszyneria uzbrojona w różnego rodzaju dysze, gardziele i podciśnienia sterujące skomplikowanym procesem mieszania paliwa z powietrzem i podawania go wygłodniałemu silnikowi z chirurgiczną precyzją na złotym widelcu.

To zadziwiające jak seksowna potrafi być technologia.

Kiedy niedawno odwiedziłem muzeum mercedesa w Stuttgarcie niewiele brakowało, a rozbiłbym tam namiot tylko po to by codziennie móc cieszyć oczy wspaniałym gullwingiem i gablotami wypełnionymi przeróżnymi akcesoriami charakterystycznymi dla poszczególnych epok.

Silniki lotnicze, które były porozwieszane w różnych miejscach fascynowały złożonością i precyzją wykonania poszczególnych elementów.

A tymczasem, gdy otworzymy maskę w nowszym samochodzie, nie zobaczymy w zasadzie nic ponad czarny kawałek plastiku otulający silnik szczelnie jak burka tyłek młodej Afganki.

We współczesnych modelach najbardziej skomplikowanymi elementami widocznymi pod maską są chyba jej zawiasy.

To zupełnie jak gdyby piękną kobietę ubierać w strój zrobiony z kawałka rury kanalizacyjnej i wiaderka, żeby miała nowoczesne kształty. Rozumiem, że za sprawą Pana Jobs’a w modzie są obecnie proste, gładkie jak krzywa momentu obrotowego nowego diesla linie, ale takie upraszczanie stylingu pasuje bardziej do sprzętu AGD niż samochodu.

Moim zdaniem już sama maska stanowi wystarczającą barierę dla ignorantów, których sposób działania silnika interesuje tak bardzo, jak mnie piwo bezalkoholowe.

Po co dodatkowo ukrywać silnik, skoro pod maskę i tak nie zaglądają ludzie lubiący perwersyjne, plastikowe osłony. Taki człowiek zostawi tę „przyjemność” swojemu mechanikowi, a sam w tym czasie będzie rozsyłał znajomym zaproszenia na fejsbuka za pomocą swojego nowego iPada.

Nawet poczciwa fiesta z silnikiem o pojemności 1.1 litra ma całkiem fajnie wyglądający silnik pomimo, że jego parametry są zbliżone do młynka do kawy, a sama konstrukcja pamięta jeszcze bitwę na patyki i kamienie, która rozegrała się niegdyś pomiędzy kudłatymi mieszkańcami dwóch sąsiednich jaskiń.

Owszem – ferrari czy lambo nadal konsekwentnie czyni ze swoich silników istotny element stylistyki samochodu osłaniając je przezroczystymi panelami z przeróżnych materiałów. Ale powiedzmy sobie szczerze – ilu z nas będzie stać, żeby móc sprawić sobie takie jeżdżące dzieło sztuki ?

Dlaczego taka dajmy na to ibiza cupra będąca spokojnie w naszym zasięgu poza kolorowym znaczkiem na obudowie silnika nie ukazuje nam choćby namiastki technologii, którą się szczyci?

Przecież samochód tego typu kupują ludzie pragnący czegoś szybkiego. Emocjonującego, popartego zmyślnymi rozwiązaniami technicznymi, które czuje się przy każdym dotknięciu pedału gazu. A tymczasem gość w niebieskiej koszuli idąc za bezsensowną modą zakłada tam plastikowe kondomy psujące nam całą zabawę.

Żądam gołego metalu, listw wtryskowych i wyeksponowanych kolektorów!

Ucieszyła mnie ostatnio informacja, że BMW w nowej generacji modelu M3 odchodzi od widlastej ósemki na rzecz klasycznej, bawarskiej rzędówki o sześciu cylindrach.

Jestem też pełen nadziei, że Hans, który odpowiada za to jak owe R6 ma zostać opakowane trzyma nad łóżkiem obraz z silnikiem M20, a w szafce nocnej ukrywa jakiś stary gaźnik.

Liczę na to, że za jakieś dwieście lat, kiedy ta generacja M3 zestarzeje się na tyle, żeby było mnie na nią stać będę mógł kupić ją mojemu synowi i wyjaśnić mu na przykładzie dlaczego wszystkie hybrydy są gejowskie…

Skomentuj

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *