Jak pewnie widzieliście już na fejsbuku, w weekend wspólnie z Izą braliśmy udział w szkoleniu lawinowym w Tatrach. W dużym skrócie chodziło tu o nauczenie się co robić, żeby nie zginąć podczas zimowych akcji w górach (i jak ratować tych, którym to za bardzo nie wyszło).

Na miejsce szkolenia dotarliśmy już w piątek, a ponieważ bazę noclegową urządziliśmy w starym schronisku pod Morskim Okiem to od samego rana mogliśmy działać w typowo lawinowym terenie bez konieczności wcześniejszego dymania na sensowną wysokość różnego rodzaju szlakami i wyciągami.

Wygodnie.

Jak to jednak właściwie wyglądało – otóż każdego ranka wstawaliśmy wcześnie rano, jedliśmy zamarzniętą na kamień bułkę z serem, a następnie aż do zmroku wnosiliśmy na duże wysokości różne ciężkie rzeczy, staraliśmy się nie spaść w przepaść, trenowaliśmy techniki linowe rodem z sekcji BDSM na pornhubie, kopaliśmy w śniegu dziury (i chowaliśmy w nie dla draki wyposażone w nadajniki plecaki kolegów) oraz stwarzaliśmy różnego rodzaju sytuacje poważnego zagrożenia życia.

A przynajmniej ja stwarzałem – bo ktoś wyjątkowo nieodpowiedzialny najpierw dał mi do ręki dwa bardzo ostre czekany, a następnie kazał mi robić spidermana na zamarzniętym, kilkumetrowym wodospadzie.

Nie wiem jakim cudem nikt nie stracił tam oka albo lewej nogi.

Do czego jednak zmierzam – ponieważ w szkoleniu brało udział również paru naszych znajomych, ze względu na ograniczoną ilość miejsc siedzących w moim 328i do Zakopanego musiałem zabrać należące do Izy e46. Trochę szkoda bo droga z Zakopanego do Palenicy Białczańskiej jest wyjątkowo kręta i rubaszna, ale z drugiej strony dzięki temu nie musieliśmy zabierać ze sobą dwóch aut i płacić dwukrotnie za paliwo i parkowanie. Stwierdziłem więc, że od biedy jakoś to przeżyję (przekonała mnie Iza, która stwierdziła, że poczynione oszczędności zainwestujemy w piwo i chrupki).

I teraz tak – o ile, sam wyjazd i szkolenie przebiegły zupełnie bezproblemowo (na ile można powiedzieć coś takiego o jakimkolwiek wyjeździe, w którym biorę czynny udział), o tyle powrót już nie do końca.

Bo kilkadziesiąt kilometrów od Bielska-Białej w złotej wysrał się alternator.

Najpierw na desce przez ułamek sekundy mrugnęła czerwona kontrolka ładowania. Tutaj muszę zaznaczyć, że po paru latach jazdy starym BMW e30 mój mózg wyrobił sobie cechę, którą można zaobserwować u większości właścicieli kilkuletnich samochodów produkcji francuskiej – chodzi o totalne olewanie kontrolek, które świecą się krócej niż tydzień, bądź też nie mają bezpośredniego związku z płomieniami i gryzącym dymem wydobywającym się z czeluści deski rozdzielczej.

We Francuzach z usterkami jest trochę jak z katarem – w większości przypadków do siedmiu dni przechodzi im samo.

Ponieważ jednak Złota to nie Citroen, a na dokładkę po chwili kontrolka ładowania wróciła na stałe, doszedłem do wniosku, że najpewniej skończyły się szczotki albo mostek alternatora. Do domu na szczęście dotarłem bez problemu, ale kiedy następnego ranka chciałem wjechać Złotą do garażu, rozrusznik zareagował na ten pomysł równie entuzjastycznie co Iza na propozycję udania się na spontaniczną wycieczkę samochodową bo właśnie spadł świeży śnieg.

W niedzielę.

O 4 rano.

Wepchnąłem więc złotego klocka do garażu, a następnie udałem się do lodówki, żeby odebrać swoje jednostki uczestnictwa w funduszu inwestycyjnym o wyjątkowo stabilnym oprocentowaniu i wysokiej płynności, w który to zainwestowaliśmy zaoszczędzone w weekend 70 złotych. Następnie w mniej więcej piętnaście minut wyjąłem spod maski uszkodzony alternator, sprawdziłem jego numery i zamówiłem sobie używaną sztukę z allegro.

Razem z wysyłką kosztował 64 złote.

To o 4696 złotych mniej niż średnia cena rynkowa.

Gdybym był typowym posiadaczem taniego e46 to pewnie na tym cała operacja by się zakończyła, ale ponieważ zależy mi na tym, żeby Złota była nie tylko sprawna ale i pewna, to postanowiłem rozebrać stary alternator i wykonać we własnym zakresie jego pełną regenerację.

Jak typowy Ed Czajna i ten mały gruby.

Chcę po prostu, żebym podczas wypadu na Słowenię czy w góry nie musiał martwić się znów, że lada dzień może ponownie paść mi alternator.  Zamówiłem więc nowy komutator (to te miedziane obręcze na osi alternatora gdyby ktoś pytał), nowe szczotki, mostek prostowniczy, łożyska i kilka niezbędnych narzędzi – w tym 250 watową lutownicę. Wszystko kosztowało mnie kolejne 160 złotych.

Łożyska, komutator i mostek zamówiłem podwójnie więc kiedy zregenerowany alternator trafi już pod maskę, zajmę się też tym, który kupiłem jako prowizoryczny zamiennik. Podejrzewam, że po regeneracji uda mi się sprzedać go za jakieś 250-300 złotych.

Najpewniej przygotuję jakiś krótki poradnik jak rozebrać i zregenerować taki alternator we własnym zakresie – a nuż się komuś przyda.

Póki co wracam do garażu – muszę zrobić kilka ważnych przelewów.

20 Komentarzy

  1. Tomek 29 marca 2018 o 21:23

    Kontrolki w ogóle są ciekawe.

    Na przykład w moim e36 żaróweczka od poduszek jest wyjęta, a kontrolka świeci :D

  2. jonas 29 marca 2018 o 22:07

    Dwukrotnie wymieniałem łożyska alternatora w Seicento, to czyni ze mnie eksperta. Za każdym razem zapominałem o konieczności ściągnięcia koła i plastikowego nadkola, żeby uzyskać dostęp, więc manewrowałem wykręconym alternatorem (klucz płaski 16, powtarzam 16, nikt tego nie posiada) między silnikiem, wahaczem i czymś tam jeszcze.

    1. Pszemeg 30 marca 2018 o 07:10

      W seicento dostep do alternatora jest jeszcze w porzadku, sam wyciągalem. Ale sproboj wyciagnac alternator w 1.9tdi wyposazonego jeszcze w sprężarke klimatyzacji!

      1. Prentki 3 kwietnia 2018 o 12:16

        To spróbujcie wyjąć alternator w Mercedesie CLS 63 AMG. Moje przedramiona wyglądały tak, jakbym lał się na gołe pięści z nadpobudliwym kotem wyciągniętym ze śmietnika ;)

  3. cha 29 marca 2018 o 23:20

    To masz szczęście że strzeliła Focha tuż przed domem bo by Cię bace wycyćkały do cna. Ja w punto rozrusznik wymieniłem 2 razy, a alternator regenerowałem też tyle. Za drugin razem się wycwaniłem i wsadziłem voltomierz w gniazdko zapal. Przed padnięciem miewał kilkunastosekundowe momenty braku ładowania jakby taka zwiecha.

    1. Prentki 3 kwietnia 2018 o 12:20

      Stare beemki są dość wdzięczne – we francuzach zwykle jest tak, że jak coś się spierdzieli to nagle i na amen. W BMW nawet jak zdycha to przekula się jeszcze x kilometrów więc w większości przypadków zdołasz jakoś dotrzeć do domu (bez ładowania, świateł itd ale jednak ;) ).

  4. TaTo 29 marca 2018 o 23:40

    Cóż, witam w klubie. Alternator w Landrynce umarł w Wigilię. Umierał wcześniej ale to Fiat to olałem. Gorącą zupę grzybową, pierogi i prezenty dojechały na lawecie.

  5. 123456 30 marca 2018 o 21:36

    Jak wszyscy o alternatorach to mi też w maździe zaczęła kontrolka mrugać na niskich obrotach. Jestem na etapie za tydzień przejdzie,bo i tak rzadko korzystam z niskich obrotów :) Jak ktoś ma pomysł co to może być to pisać śmiało ;)

    1. Prentki 3 kwietnia 2018 o 12:21

      Sprawdziłbym stan klem i doładował akumulator ;)

  6. Marek 31 marca 2018 o 07:33

    W alternatorze nie ma czegoś takiego jak komutator, tam nie występuje zjawisko komutacji.

    Są tam pierścienie ślizgowe, z którymi kontakr mają szczotki.

    1. Prentki 3 kwietnia 2018 o 12:22

      Pod taką nazwą znalazłem ten element w kilku sklepach z częściami ale ekspertem nie jestem (komutacja kojarzy mi się z jakąś egzotyczną formą masturbacji więc wolę nie wnikać ;) ).

  7. Marcin 2 kwietnia 2018 o 16:56

    Mi w szarej też niedawno zdechł alternator, co gorsze w Sosnowcu O,o
    jakoś dokulałem sie do domu, na drugi dzień wymieniłem sam regulator napięcia, poskładałem do kupy, ładowanie 14.5V – Malina

    godzine później kontrolka ładowania mrygnęła, zignorowałem to, ale zegary zaczęły podejrzanie słabo świecić :P mierze napięcie – 10V

    już zrezygnowany szykowałem się w myślach na kolejne koszta, a tymczasem na drugi dzień wsiadam odpalam i działa :P znowu ładuje 14.5, podejrzewam że mogłem jeszcze komutator wymienić, stary jest nieco zjechany, może musiał sie jeszcze troche dotrzeć do nowych szczotek.

    także czekam na instrukcje wymiany komutatora, bo nie wiadomo kiedy mój wyzionie ducha juz całkiem :P

  8. samochody marzeń 4 kwietnia 2018 o 15:07

    Mi w mojej vectrze jak padł alternator to żadna lampka mi się nie zapaliła, tylko radio traciło zasięg,
    i padało wspomaganie

  9. Adam 5 kwietnia 2018 o 19:44

    Kia Cee’d niestety ma to do tego, że jak brakuje oleju to kontrolka oleju się nie zapala – taki urok i co zrobić. Trzeba sprawdzać i dolewać

  10. Radosław 8 kwietnia 2018 o 14:44

    Prentki, a jaki silnik ma zlota?

    1. Prentki 9 kwietnia 2018 o 10:00

      M43B19tu – ta mocniejsza 4 cylindrówka w przedlifcie. Szału nie ma ale jest dzielny ;)

  11. Marcin 12 kwietnia 2018 o 13:20

    A czasem w ogóle sprawdzacie po napięciu na aku, czy alternator nie pada? Raz na rok podejść z multimetrem do samochodu nie zaszkodzi ;) .

    1. Prentki 30 kwietnia 2018 o 08:30

      Czasem sprawdzam ładowania – przeważnie raz do roku kiedy profilaktycznie doładowuję też akumulator. Jednak z alternatorami i akumulatorami jest najczęściej tak, że padają z dnia na dzień.

  12. Michalskuteczny 17 kwietnia 2018 o 17:44

    U mnie w 508 włączyła się kontrolka, poświęciła parę dni i również się wyłączyła. Od tej pory ok, a już umawiałem specjalistę :)

  13. Radzio 24 kwietnia 2018 o 12:41

    Ja ostatnio też miałem przygodę, jak wsiadałem do mojej asterki było wszystko ok ruszyłem w delegację zatrzymałem się na małą przerwę, kawka ma stacji i hot-dog, chcę ruszać dalej i cisza furka odmówiła posłuszeństwa, a że ja w sprawach mechanicznych to raczej amator, musiałem poszukać pomocy całe szczęście, że w pobliżu gdzie stałem była pomoc z holowaniem pojazdów osobowych inaczej to chyba umarł w butach.

Skomentuj

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *