Założę się, że gdyby ktoś poprosił Was o wymienienie kilku najbardziej seksownych rzeczy na świecie to znalazłby się wśród nich jakiś włoski samochód. Fiat Dino, Ferrari Daytona, Lamborghini Miura albo jakiś model Maseratti dajmy na to. Już same te nazwy ociekają erotyzmem – Ferruccio Lamborghini… Z takim wpisem w dowodzie osobistym po prostu nie można nie robić super samochodów, ekskluzywnych perfum albo ubrań dla ludzi, którzy jednorazową maszynką faktycznie golą się tylko raz.
Założę się jednak, że niezależnie od tego co wpiszecie na swoją seksowną listę, nigdy ale to przenigdy nie znajdzie się na niej nic niemieckiego.
Już samo postawienie obok siebie słów „seksowny” i „niemiecki” zakrawa na sprośną satyrę.
Nie wiem jak Wam, ale mnie Niemcy kojarzą się z Hitlerem, piwem, jodłowaniem, Angelą Merkel i Volkswagenem Golfem. Musicie przyznać, że to nie jest połączenie, z którym mielibyście ochotę wskoczyć do łóżka i nieco pofiglować.
Problem z Niemcami jest taki, że u nich wszystko musi być w porządku. Poukładane, jednokolorowe i według planu. Spójrzcie na przykład na ofertę modelową Volkswagena. Albo Audi. Wybieranie czegoś z ich katalogu przypomina trochę zakupy w sklepie z gwoździami.
Wszystkie są srebrne i wyglądają niemal identycznie. Po prostu jedne są większe, a inne mniejsze.
„Dzień Dobry, poproszę pół kilo passata kombi… tak, tak – tego szarego”.
Mercedesy są świetne, ale będziecie się w nich czuć głupio jeśli nie macie sześćdziesięciu lat, licencji taksówkarza, ogromnego brzucha albo firmy zajmującej się praniem dywanów. Volkswageny z kolei to Audi. Audi to Mercedesy dla biednych, a Porsche to Volkswageny tyle, że kupują je frajerzy. No i BMW, czyli coś plasującego się gdzieś pomiędzy Mercedesem i Porsche.
Mam obecnie dwie sztuki BMW i obie to seria 3 w nadwoziu coupe generacji E36. Nawet tutaj musi przewyższać ten cholerny niemiecki ład i porządek. BMW 320. Nie można go było nazwać „BMW Progressio” na przykład? Trzy bezduszne cyfry przedstawiające kolejno serię i pojemność silnika. Jakież to Niemieckie.
Ale kiedy tak dłużej przyglądam się jej linii dociera do mnie, że określenie jej mianem nudnej, bądź bezdusznej z pewnością nie jest tutaj na miejscu.
Cholera, to chyba pierwsza naprawdę piękna Niemka jaką w życiu widziałem…
Nie mam zielonego pojęcia jak oni to zrobili, ale pod tą pozorną powłoką pospolitości upakowali naprawdę cudowne linie nadwozia. Nawet dziś wciąż potrafi zaskoczyć mnie jakimś niewidocznym dotąd przetłoczeniem i załamaniem światła. Z jednej strony jest poprawna do bólu.
Nie ma linii nadkola inspirowanej pośladkami nagiej modelki z figlarnym pieprzykiem. Nie ma reflektorów wyrysowanych na podobieństwo rajskiego ptaka szybującego na tle tropikalnego wulkanu, ani zderzaków na wzór pasma górskiego w Chile.
A mimo to jakimś cudem Niemcom udało się sprawić, że jest obłędna. Choć nie – „jakimś cudem” nie jest najlepszym określeniem. To Niemcy czyli musieli to mieć dokładnie zaplanowane.
E36 naprawdę jest ewenementem. Jeśli ktoś przeprowadziłby na ulicach polskich miast ankietę pod tytułem „jaki samochód jest Twoim zdaniem najbardziej buracki” to jestem pewien, że moje BMW miało by zapewnione miejsce w pierwszej piątce rankingu.
Z pozoru jest niezwykle plebejskie.
A większość osób, która nim jeździ jest postrzegana jako pseudo-gangsterzy pokroju Psikuty bez „es”, których po prostu z pensji w pobliskim McDonaldzie nie stać na nowszy model bawarskiego producenta. Ewentualnie handlarze marichuaną, albo ziomale jeżdżący po osiedlu w ósemkę w rozpadającym się modelu z każdym kołem będącym innym połączeniem odcieni rdzy i brudu.
Ale to nie do końca prawda – bo widzicie, z mojej autopsji wynika, że właściciele E36 to również ludzie którym (tak – to możliwe) ten samochód po prostu się podoba.
Jednych od drugich można odróżnić zadając im proste pytanie – dlaczego wybrali E36. Jedni odpowiedzą, że podobają im się klasyczne modele BMW, ale nie dajcie się zwieść – to tylko ładniejszy sposób powiedzenia, że nie stać ich na nic lepszego. Gdyby tak kochali klasyki kupili by starszą wersję „szóstki” albo kultowe E9, a nie zagonionego sedana za 4 tysiące złotych.
Druga grupa to pozerzy, którzy będą mówić Wam coś o driftingu, paleniu gumy i „klasie koleś… klasie” w sposób tak niespójny i niegramatyczny, że niewiele będziecie w stanie z tego zrozumieć – jeśli kiedyś próbowaliście dowiedzieć się czegoś od bramkarza w podmiejskim klubie to wiecie co mam na myśli.
No i ostatnia grupa – oni w odpowiedzi zawsze zaczynają zasypywać Was masą informacji o rzędowym silniku, sposobie przeniesienia napędu, pochyleniu konsoli środkowej i innych rzeczach robiąc przy tym ogromne oczy i minę jakby przed chwilą zadzwonili do nich z Biedronki z informacją, że dostali się do kadry narodowej.
Tak – to właśnie Ci, którym ten samochód naprawdę się podoba.
Bo widzicie, tak naprawdę jest dużo samochodów, które są szybsze, oszczędniejsze i tak dalej. To BMW może i robiło na drodze wrażenie, ale jakieś piętnaście lat temu. Jego już nie kupuje się dla lansu i bansu bo to po prostu nie działa.
Jak chińskie latarki LED. Albo ziołowe super skuteczne tabletki na odchudzanie.
Jeśli na zjazd „10 rocznica matury” przyjedziecie wypucowanym e36 to będzie to co najwyżej wystarczające, aby Wasi starzy znajomi Was tolerowali. Nie macie jednak co liczyć na szybki numerek w kibelku z byłą Miss szkoły. Ten zaszczyt przypadnie gościowi, który przyjechał białym SLK rocznik 2009.
Nie liczcie też na szybki numerek jeśli w dyskotece „przypadkiem” położycie na barze kluczyki od E36 zamawiając podwójne Mojito.
To przypomina próbę zaimponowania dziewczynie gadką o Waszym potrójnym biciu podczas powiatowego turnieju gry w warcaby. To się po prostu nie ma prawa udać.
Jak widzicie E36 naprawdę trzeba kochać, aby trzymać je na podjeździe i się z tego cieszyć. Ja swoje po prostu uwielbiam choć wiem, że nawet na moim psie nie robi ono najmniejszego wrażenia. Ale kiedy w deszczowy poranek mogę zasiąść za jego kierownicą i w akompaniamencie sportowego wydechu pokonać parę nadsterownych łuków to wierzcie mi – warto czasem zrobić z siebie Psikutę.
Naprawdę warto.
No nie da sie ukryć że e36 to troche dresiarskie auto i niestety moje obserwacje to potwierdzają choć oczywiście zdażają się wyjątki. Ciekawi mnie odpowiedź na pytanie "dlaczego kupiłeś ten samochód" zadane typowemu dresowi, no co on by odpowiedział? Że jest jeszcze zamało napakowany żeby być pełnoprawnym dresem i musi sie tym autem dowartościować jako dres? Kurde chyba kiedyś sie takiego karka zapytam – tak mnie to ciekawi. Gdybym ja miał kupić ten samochód to tak jak piszesz, właśnie dlatego że ma sławną rzędową szóstkę, że ma napęd na tył i że wygląda tak normalnie a mimo to wygląda tak ładnie i inaczej niż reszta szarych sedanów toczących sie po polskich drogach. Szkoda że dresy przyczepiły sie akurat do tego samochodu, niemiałbym nic przeciwko gdyby to był np. Golf.
Jako to ktoś kiedyś dobrze ujął – "to naprawdę bardzo fajny samochód, tylko ma przesranego pecha do właścicieli" ;}
A rozumiem że Ty Tommy użytkujesz taką 320-stkę? Bo jak tak, to powiedz no mi czy słychać te 6 garów i czy ładnie grają one? :D
Ja użytkuję pospolitą "trzystaosiemnastkę", nie dwulitrówkę :}
Ale za to w tej fajniejszej wersji (z literkami IS na końcu czyli ze 140 końmi i 16 zaworami). Sześciu garów zatem nie słychać, ale za to na lekkim zamachu i wydechu eisenmanna kręci się i drze naprawdę zacnie ;}
Ja niestety nie jestem fanem tych pierdzących tłumików :D Życze Ci żebyś sobie kupił 24v bo to chyba są te prawdziwe beemki.
Wypraszam sobie – eisenmann nie pierdzi :D
Oczywiście ważne żebyś Ty był zadowolony a nie sąsiedzi których pewnie budzisz jadąc rano… gdzieś tam :D Nie no żartuje tylko :D
;}
eisenmann nie jest przesadnie głośny – ma charakterystyczny metaliczny "klang". Moim zdaniem najfajniejszy wydech jaki można założyć do czterocylindrówki.
Ale fakt faktem – co jakiś czas wraca mi pomysł, żeby przytargać na plac jakieś BMW z 6-cioma cylindrami (choć nie ukrywam, że skłaniałbym się tu bardziej ku E30)
Mega te Twoje posty.