Jak wspominałem jakiś czas temu, dzięki Darkowi z gliwickiego centrum kreacji cudów i dewiacji wszelakich, przywiozłem do domu zielone BMW E36 328i z rzędową szóstką, fabryczną szperą i kompletnie beznadziejnym akumulatorem, który jest równie energiczny co rozjechany jeż.

I teraz tak – na wstępie muszę zaznaczyć, że nigdy nie miałem wątpliwości co do tego, iż BMW z silnikiem 2.8 jest szybkie. Wiedziałem, że buczy jak wściekły niedźwiedź i, że rozpędza się zdecydowanie chętniej niż moje i tak nie najgorsze 318is. Biję się jednak w pierś – nie miałem pojęcia, jak bardzo „zdecydowanie chętniej” to robi.

Po pierwsze, w 328 nabieraniu prędkości nie towarzyszy cała ta nerwowa otoczka znana z samochodów, które ze względu na stosunkowo niedużą pojemność i cztery cylindry muszą naprawdę mocno się napocić, żeby wykrzesać z siebie wystarczająco dużo mocy i momentu. Pomimo że są dość dynamiczne to nie można wyzbyć się wrażenia, że jest to już absolutny kres ich możliwości – że poruszanie się takim tempem nie jest dla nich naturalne i przychodzi im z wyraźnym trudem.

A w BMW po prostu wciskasz pedał gazu i po chwili przed Twoją maską pojawia się zakręt, którego w normalnych warunkach spodziewałbyś się raczej w okolicach przyszłego wtorku.

Hamujesz więc tak gwałtownie, że przeciążenie próbuje zerwać Ci skórę z twarzy, następnie redukujesz do dwójki, skręcasz i pomimo instynktu samozachowawczego krzyczącego „co ty k*** robisz debilu ?!” znów mocno dodajesz gazu. Twoje wnętrzności przyklejone dotąd do mostka z impetem uderzają o kręgosłup, twarz rozciąga się tak, że zaczynasz przypominać nastoletniego azjatę, a tylna oś tracąc przyczepność próbuje za wszelką cenę uświadomić Cię jak niewiele wiesz o prowadzaniu tylnonapędowego samochodu.

I jak niewielkie są Twoje szanse na dożycie czterdziestki jeśli nadal będziesz próbował igrać z tym czterodrzwiowym sukinsynem.

Gdyby ten samochód miał imię, nazywałby się Leatherface.

Albo Walt Kowalski.

Wypadasz więc z zakrętu w akompaniamencie ryku trąb jerychońskich i obłędnej solówki Jimiego Hendrixa, a kiedy wrzucasz trójkę i czwórkę znów następuje to znane z sylwestra zakrzywienie czasoprzestrzeni, które sprawia, że zakręt, który do tej pory znajdował się daleko na horyzoncie wyrasta przed Twoją maską równie niespodziewanie co piąty stycznia.

Kiedy wyruszając ze Szczyrku przejechałem nazwijmy to „średnim tempem” po mokrej przełęczy salmopolskiej, okazało się, że w Wiśle znalazłem się pół godziny wcześniej niż w ogóle wyruszyłem.

Tak cholernie szybki jest ten wóz.

I teraz tak – parę razy zdarzało mi się prowadzić samochody, które dysponowały znacznie większą mocą i momentem obrotowym niż moje 328i (Moje 328! :}) – dajmy na to, Mercedesa ze stajni AMG. Ponieważ jednak w większości wypadków były to modele wyprodukowane grubo po 2000 roku, były one już dość wyraźnie ocenzurowane przez zasiadające w parlamencie europejskim niezaspokojone seksualnie kobiety w wełnianych żakietach.

Tym samym przyspieszania, choć bez wątpienia w folderach promocyjnych wyglądały zachęcająco, bardziej niż ostre rżnięcie na kuchennym stole przypominały sceny miłosne z filmu „Wichrowe wzgórza”.

Wciskając gaz, czułeś co prawda działające na śledzionę przeciążenia i słyszałeś stłumiony szept dobiegający gdzieś z okolic zabudowanej tandetnym plastikiem i czterometrową warstwą izolacji komory silnika, ale tak naprawdę przypominało to trochę jedzenie pączka przez szklaną witrynę cukierni. Świat za oknem zaczynał przemieszczać się szybciej, ale niezależnie od tego czy wskazówka prędkościomierza wskazywała 50 czy 200 kilometrów na godzinę, nie robiło to większej różnicy. Silnik nie wył jak gdyby miał zaraz dostać orgazmu i w ekstazie dać Ci po mordzie z otwartej dłoni. Wiatr za oknem nie huczał niczym zbliżające się tornado, a koło kierownicy kompletnie olewało to co działo się w tej chwili z próbującymi utrzymać przyczepność przednimi kołami. Nie było w tym ani krztyny dramatyzmu i szeroko rozumianej epickości.

Pomimo, że na zewnątrz inżynierowie Mercedesa walczyli z fizyką na gołe klaty (powyżej 200 km/h w ruch poszły nawet noże i krzesła) z fotela kierowcy nie dało zobaczyć się absolutnie nic poza poruszającą się płynnie wskazówką prędkościomierza.

N-u-d-y.

Te samochody nie dawały Ci poczucia że przemieszczasz się z apokaliptyczną wręcz prędkością oddzielony od świata wyłącznie kawałkiem blachy i szkła napędzanym przez serie wybuchów cieczy wydobywanej z ogródka samego Lucyfera – gdzieś z głębin ziemi, spod terytorium Iraku.

A na dokładkę elektroniczny asystent UE imieniem Bob odziany w pomarańczową kamizelkę przez cały czas czuwał nad tym byś przypadkiem nie zrobił czegoś głupiego.

Z kolei „trzysta dwudziestka ósemka” owszem – jak przystało na generację e36 z natury jest dość grzeczna i przewidywalna, ale mocny silnik sprawia, że sprawdza się to wyłącznie do czasu kiedy nie pozwalacie sobie na zbyt wiele.

To trochę jakby zabrać na wystawne przyjęcie seksowną dziewczynę z bogatą przeszłością i ukrytym pod elegancką sukienką tatuażem meksykańskiego gangu Tortilla flats. Dopóki nie odpuszczasz jej na krok i nie pozwalasz jej zbliżać się do wazy z ponczem wszystko jest w jak najlepszym porządku. Jest czarująca, uprzejma i zabawna. Jest tak sympatyczna, że spodobała by się nawet Twojej mamie.

Spuść ją jednak na chwilę z oczu, a schleje się jak dzika świnia, przyłoży Ci nóż do gardła, a potem na oczach gości zerżnie Cię na kuchennym stole niczym tanią dziwkę.

To naprawdę aż tak rewelacyjny wóz.

Jeżdżąc nim na co dzień w zasadzie nie odczuwasz, że pod maską siedzi podkurwiony Mike Tyson. BMW przyspiesza delikatnie i subtelnie, jest ciche i nadzwyczaj komfortowe. A najlepsze w tym wszystkim jest to, że ten wóz w żaden sposób nie próbuje pozować na ulicznego zabijakę. Nie ma wielkich, napompowanych nadkoli, wlotów na masce i efekciarskich spoilerów. Jest zwyczajnym cichociemnym i niespecjalnie drogim sedanem – jedyne co musisz zrobić to wywalić znaczek z tylnej klapy.

Zresztą, nawet gdybyś go tam zostawił to i tak większość ludzi uznałaby to za żart.

A to dlatego, że codzienność przyzwyczaiła nas już do tego, iż większość spotykanych E36 to astmatyczne 316 z niedbale zamontowanymi zderzakami i pordzewiałymi felgami.

Mówcie co chcecie ale taka opinia to najlepszy drogowy kamuflaż jaki w ogóle można sobie wyobrazić.

Posiadanie seryjnego, nieprzerobionego E36 to jak wyjście na miasto w pelerynce Frodo Bagginsa. Młodzi ludzie o dziwnych twarzach w swoich czerwonych Hondach Civic z kubełkowymi fotelami nie będą chcieli ścigać się z Wami na każdych światłach. Policjanci nie będą sprawdzać zawartości Waszego bagażnika za każdym razem kiedy tylko wyjedziecie z garażu. Zawistni emeryci nie będą rysować Wam błotników starym śrubokrętem i absolutnie nikomu nie przyjdzie do głowy, by ten samochodowy odpowiednik Karola Hamburgera spróbować ukraść.

A Wy tymczasem będziecie mogli komfortowo pokonywać autostrady i obwodnice, a kiedy najdzie Was ochota na trochę szaleństwa, po prostu skręcicie w boczne drogi i wciśniecie mocno pedał gazu.

To naprawdę bardzo fajny samochód.

39 Komentarzy

  1. rebel 23 lipca 2013 o 18:53

    To troche tak, jak z podrasowanbym garbem, Tommy. Z tą różnicą że mojego nieco zdradza wydech. Ale są w ofercie wydechy idealnie chowające się pod tylnim pasem.

    Jakoś nie wierzę, żebym kiedykolwiek przesiadł się do seryjnego garbusa np. 1200cc 34KM… Jazda moim daje, myślę, porównowalne wrażenia do tej 328ki przynajmniej w zakresie przyśpieszeń i reakcji na pedał gazu. Nie wiem jakie czasy robi 328 na 1/4, ale chyba porównywalne, co mój garbik. Różnica pewnie tkwi w prowadzeniu. 328 ma seryjnie bardzo dobrze zestrojone zawieszenie i ogumienie. Ja mam niby gwinty z przodu, ale gównie dla obniżenia nosa a nie poprawy prowadzenia w zakrętach. Na zakretach się trochę boję, bo setup gum jest bardziej na prostą (135SR15 przód i 165SR15 tył) Na suchym jest jeszcze spoko. Ale na mokrym….. "Przygoda, przygoda, każdej chwili szkoda!" :)

    1. Tommy 23 lipca 2013 o 19:36

      Zdrowe 328i robi ćwiartkę w niecałe 15 sekund – dużo, nie dużo, jak na dobrze wyposażonego sedana chyba nie najgorzej. Twój garbus zdecydowanie wymiata ale z tymi oponami to rzeczywiście bym się trzymał z daleka od zakrętów ;} Z resztą – kiedyś też chciałem startować w wyścigach na ćwierć mili ale nie można mieć pilota, a ja zawsze miałem problem z zapamiętaniem trasy

      1. rebel 18 września 2013 o 10:14

        Mój 'personal best' to 15.53 na Ułęży. Teraz jest sporo gorzej. Syf w gaźnikach, no i auto rozebrane do roboty więc trochę wolniejsze w związku z tym :P

  2. Wojtek 23 lipca 2013 o 18:59

    Zdjęcia! Zdjęcia!

    1. Tommy 23 lipca 2013 o 19:38

      Kilka już było jakiś czas temu – trzeba było nie spać ;}

       

  3. Szczypior 23 lipca 2013 o 21:03

    Ech, Tommy, jak tak czytam te Twoje zachwyty to mi się zachciewa zostawić Almerę tak jak stoi czyli z napędem na panele podłogowe i jedno koło. Bo co ja takim ciężkim, nie własnym, słabym i przednionapędowym czterocylindrowcem mogę, babcie ze skrzyżowań przeganiać ;)

    1. Vein 23 lipca 2013 o 21:21

      Jak nauczysz się dobrze ogarniać auto, to niejeden się zdziwi jak siądziesz mu na zderzaku w zakręcie. Nie ważne czym jeździsz, ważne jak.

      1. Szczypior 23 lipca 2013 o 21:40

        Stary, pewnie, że tak. Ale jak się ma astmatyka ważącego tonę trzysta i pchanego przez (podobno, ja tam czuję z 15 mniej) 75 KM to czasem ciężko TIRa wyprzedzić ;) Robię co mogę i nie narzekam (za bardzo, bo nie mam alternatywy), i czekam tylko aż będę miał okazję kupić coś własnego. A chyba się szybko taka znajdzie, bo studia mi się nie zapowiadają w tym roku.

        1. Tommy 24 lipca 2013 o 08:36

          Szczypior, słabe samochody (szczególnie wtedy gdy dopiero zaczynamy przygodę z motoryzacją i "chłoniemy" nawyki jak gąbka) mają jedną niesamowicie istotną zaletę – uczą szanować prędkość.

          Jeśli masz za mało mocy by rozpędzać się na wyjściu z zakrętu, to musisz nauczyć się wchodzić w niego tak, by jak najmniej z tej z trudem ciułanej prędkości zdefraudować.

          Czasem śmieję się z astmatycznych silników ale faktem jest, że żaden samochód nie nauczył mnie o pokonywaniu zakrętów tyle co moja 50 konna fiesta.

  4. Piotrek 24 lipca 2013 o 10:00

    Mam e36 325i coupe. Ostatnio miałem okazję przejechać się na fotelu pasażera w Nissanie GTR. No i w 100% zgadzam się z tym co zostału tu napisane :)

  5. wuner 24 lipca 2013 o 11:11

    A ja uważam, że da się poczuć prędkość w nowym samochodzie, jednak jest konieczny do spełnienia warunek: nie może to być ksamochód fabrycznie dostosowany do dużej mocy i osiągania wielkich prędkości, w dodatku nie może to być pojazd klasy premium. Można w taki sposób miło zaskoczyć i siebie i innych…

  6. red 24 lipca 2013 o 15:19

    Rowniez sie zgadzam, myslalem o zmianie auta wlasnie na bmw. Narazie jestem kierowca starego, ale odziwo żwawego 126p. I faktycznie nauka jazdy tak aby wytracac jak najmniej predkosci to dobra rzecz. Zimą da sie zboczyc ze sciezki przyczepnosci, latem na mokrym rowniez. Niestety nie jest to auto do jakichkolwiek sportow. Ale zanim odstawie go na dobre do garażu troche minie.

  7. Bzyq 24 lipca 2013 o 15:49

    Widzę Tommy, że musisz koniecznie przejechać się Imprezą. GT, WRX lub STI byle do 2007r.

    Wrażenia w BMW przy tym w porównaniu są…marne;)

  8. Paweł 25 lipca 2013 o 12:15

    Normalnie jakbym czytał opis swojej 130i :)

  9. MAJSU 6 sierpnia 2013 o 11:34

    Szczerze to ten artykuł to skandal ! Nigdzie niema słowa o tym że E36 328i jest MITYCZNE o czym wie każdy fan marki..

    1. Tommy 6 sierpnia 2013 o 11:46

      wybacz – już uzupełniam:

  10. MAJSU 6 sierpnia 2013 o 11:47

    No teraz to ja rozumiem :D

  11. bart 6 sierpnia 2013 o 13:20

    Fajny tekst! bardzo mnie (posiadacza e36 320i) ciekawi sprawa spalania, oczywiście Pb. Pozdawiam autora!

    1. Mikołaj 5 maja 2014 o 08:44

      Posiadam 328i E36 ze zdrowym moturem. Udało mi się tak :
      9L  Rekord spalania w mieście
      10 +/- 0,5 Normalna jazda w mieście
      Z gazem w podłodze to tyle ile wlejesz.
      Trasa:
      Rekord 6,8
      Średnio 7 +/- 0.5
      Z gazem w podłodze j/w
       

      1. Tommy 5 maja 2014 o 09:10

        I jak tu nie kochać tego silnika? :}

  12. Condor 6 sierpnia 2013 o 13:33

    Polecam przejazdzke zdrowym E39 540i albo iA… ze o M5 nie wspomne.. ;]

  13. posiadacz528i 6 sierpnia 2013 o 14:35

    Kiedy i jak w końcu doczekam się mitycznego 328i -.-

  14. Krzysztof 6 sierpnia 2013 o 22:11

    Jestem szczęśliwym posiadaczem właśnie 328i ale z nadwoziem coupe rok 97. Tak jak Tommy napisałeś najważniejsze to pozbyć się znaczka 328i i możesz jeździć spokojnie, ewentualnie zaskoczyć pare osób na światłach. Jeżeli chodzi o spalanie to w cyklu mieszanym mi spala 12.7 litra a w trasie to najmniej mi pokazało 7.5 litra na 100km. Inastalacji Gazowej żadnej nie posiadam.

     

  15. jiGsaw 7 sierpnia 2013 o 11:24

    Jak ktoś chce pójść krok dalej niż autor i zobaczyć co się kryje po drugiej stronie lustra to polecam E30 328i. :)

  16. Iwan 9 sierpnia 2013 o 12:34

    To nie może być tatuaż.

  17. Hugo 9 sierpnia 2013 o 14:05

    Dokładnie! mam E30 m50b25 i zwiększoną pojemność do 3 litrów, odciąrzone koło zamachowe i powiem że nie da sie tym normalnie jeździć bo po chwili na każdym biegu łapie odcinke. Tak więc E30 bo lekkie z silnikami 2.5 i wiecej wymiata a co dopiero 4.4. w e30… Kosmos

    1. Przemek 9 sierpnia 2013 o 22:52

      zmień przełożenia ;)

  18. RZ 16 września 2013 o 19:34

    Ja mam Hondę Civic i mimo mniejszej ilości KM (110-120), chętnie pościgałbym się z Tobą…  :) Masa też sie liczy a moje autko waży niecałe 900 kg. 

    PS. Gratuluję BMW, sam chciałem taką kupić kilka lat temu ale Honda była tańsza :D

    Pozdro,

    RZ

    1. Tommy 17 września 2013 o 12:24

      RZ – myślę, że TO powinno Cię zainteresować ;}

       

      1. RZ 18 września 2013 o 06:50

        A jakie parametry miały oba auta?

  19. M 19 lipca 2014 o 23:32

    rozwalilo mnie na poczatku to ,,kompletnie beznadziejnym akumulatorem, który jest równie energiczny co rozjechany jeż."

    Reszty nie bede wrzucac:D

    1. Tommy 21 lipca 2014 o 15:30

      W tym nie ma nic śmiesznego. Próba odpalenia tego samochodu przypominała szturchanie patykiem na wpół zasuszonego kreta.

      1. M 21 lipca 2014 o 21:55

        Genialne masz te porównania. 

  20. Anonim 14 sierpnia 2016 o 23:42

    podpisuje sie pod tym :D szczesliwy posiadacz schwrz II 328i coupe haha

  21. Adam 24 listopada 2016 o 23:39

    Jeden z dwóch moich ulubionych felietonów-pomógł m podjąć słuszną decyzje-> 94′ 325i moreagruen coupe

  22. Adam 8 marca 2017 o 16:09

    Bardzo fajny felieton, miło ”się czyta”.
    Ciekawie dobrze dobrane opisowe porównania co do gwiazdy amg i innych zabawek i sytuacji z nimi zwiazanych … :)
    Śmiało można powiedzieć – swego rodzaju hołd mocarnej E36 :) Szacunek. Oby więcej takich postów, przy kolejnych poproszę więcej zdjęć mitycznej Bawarki.

    Pozdrawiam
    AdamDMI

Skomentuj

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *