Jakiś czas temu przedstawiłem Wam krótką relację z pierwszego dnia imprezy Gran Turismo Polonia (o tutaj) Dziś pora na kolejną część – tym razem jednak nie z ulicznej pokazówki na ulicy Hlonda tylko z eventu, który odbył się 1 lipca na Torze Poznań.

Ale od początku.

Kiedy pomimo usilnych starań nawigacji satelitarnej pragnącej za wszelką cenę doprowadzić mnie do jakiejś mieściny w Kazachstanie udało mi się dojechać pod bramę wjazdową na tor Poznań nie mogłem odmówić sobie kilku zdjęć BMW, którymi to w przyszłości będę zanudzał na śmierć moje dzieci.

Warto zaznaczyć, że udało mi się też zdobyć niezłe miejsce parkingowe obok Toi Toia (nawiasem mówiąc przy tym urodzaju Ferrari i Lamborghini to chyba jedyne miejsce na całym torze, w którym moje 20 letnie BMW nie wyglądało jak Toyota Starlet pod kasynem w Monte Carlo).

Od razu po wypakowaniu się zabrałem chrupki bekonowe i ruszyłem na rekonesans – w pierwszej kolejności oczywiście namierzyłem stół z żarciem

Na miejscu rozstawiono też namiot restauracyjny, oraz sporych rozmiarów strefę serwisową (pod nieuwagę ochrony udało mi się nawet zakraść do środka, ale o tym za chwilę). W każdym bądź razie Poznań naprawdę pozytywnie mnie zaskoczył.

Muszę przyznać, że z początku bardzo obawiałem się mojego pierwszego spotkania z tym torem. Wiecie jak to jest – spotkanie z idolem z dzieciństwa, który na żywo okazuje się niższy o pół metra i straszliwie bucowaty. Bałem się, że ten obiekt przesiąknięty moim wyobrażeniem o motorsporcie okaże się po prostu podupadłym lunaparkiem ze skrzypiącymi, bujającymi się na wietrze bramkami i śmieciami snującymi się po zarośniętym trawą terenie.

Poznań jednak zaskoczył mnie bardzo pozytywnie – tego dnia po prostu żył pełnią życia. Wszędzie pełno było samochodów stworzonych z myślą o takich miejscach. Pełno klatek bezpieczeństwa, wyczynowych opon i uroczych dziewczyn w figlarnych szortach.

Cała masa ludzi wymieniających się uwagami jak pokonać babę-jagę, wykonujących dłońmi płynne gesty mające zobrazować najlepszy tor jazdy i odpowiednie punkty hamowania. Przechadzające się po padoku śliczne dziewczyny i leżące w kącie strefy serwisowej opony. Mechanicy uwijający się jak w ukropie by przegonione przez kilkanaście okrążeń 599 mogło za moment znów wyruszyć na tor.

By rwać kolejne dziesiąte sekundy i kawałki bieżnika.

Przez chwilę czułem się jak w starym „LeMans” ze Stevem McQueenem.

Ucieszyłem się, ponieważ na torze byłem jeszcze zanim pojawiły się pierwsze samochody. Dzięki temu mogłem spokojnie przyglądać się kolejnym przybywającym gościom i przyjrzeć się bliżej całej technicznej organizacji eventu. Biegającym tu i ówdzie kelnerkom, chłopakom z zabezpieczenia i korzystającym z ostatnich spokojnych minut mechanikom.

Pierwsze samochody pojawiły się dopiero koło dziesiątej – niektóre przyjechały samodzielnie

Inne, na lawetach (warto zaznaczyć, że to niepozorne Clio było chyba największym zabijaką z wszystkich obecnych).

W każdym bądź razie o 9:00 parking wyglądał mniej więcej tak:

a po mniej więcej dwóch godzinach tak:

Podobnie wyglądała sytuacja w padoku – z początku ustawiały się tam pojedyncze samochody

ale już dwie godziny później ciężko było o wolne miejsce przy namiocie serwisowym

(nawiasem mówiąc – do dziś nie wiem czy ten gość po lewej to zgrywus, który wyczaił, że robię zdjęcie, czy też może pozował tak na poważnie). Wracając jednak do tematu – na placu pojawili się „znajomi” z eventu na ulicy Hlonda tacy jak Ultima GTR

Zniewalający barwą dźwięku i dopracowaniem RX-7

lustrzane M5

I 800 konna Godzilla GTR

Niestety TVP zauważywszy, że nie nakręci tu reportażu o przebiegających przez tor ludziach zabijanych przez pędzące na złamanie karku bolidy dość szybko zawinęło się do domu.

Szkoda, że nie wykazali podobnego zapału do nakręcenia relacji z fajnej imprezy. Jak widać, jeśli nie ma ofiar to nie ma zainteresowania motorsportem.

Ofiary jednak były – przechadzając się za barierkami na zakręcie o wdzięcznej nazwie „szatan” natrafiłem na nakrętki

Podejrzewam, że odpadły z jakiegoś Aventadora – zabrałem więc sobie jedną na pamiątkę (przykręcę nią lotkę do E36 i od razu mi wykres momentu skoczy pod 500 niutonów).

Na tor przyjechało też czarne camaro, które generowało taki hałas, że kiedy poszedłem do Toi Toia, żeby pokontemplować nieco nad kruchością bytu i względnością czasu omal nie zes*** się ze strachu.

Gdy wypadło ono pełną bombą z zakrętu znajdującego się kilkadziesiąt metrów dalej myślałem, że nadciąga tornado, bo cały ten zielony kiosk zaczął drżeć i skrzypieć – jeśli pamiętacie Park Jurajski to wiecie co mam na myśli.

Z ciekawszych zabawek – po torze śmigało też czarne Lamborghini

(O MÓJ BOŻE – spójrzcie jak obłędnie piękne są te koła!)

oraz żółty spider

(akurat jemu jestem w stanie ten kolor wybaczyć).

Po mniej więcej godzinie sowitego upalania po torze pierwsze samochody zaczęły w końcu zjeżdżać na strefę serwisową – wbrew pozorom kilka okrążeń na granicy możliwości naprawdę dawało im w tyłek (tutaj było widać wyraźnie różnicę pomiędzy „cywilami” a egzemplarzami, które były w jakimś tam stopniu przygotowane do upalania – te drugie potrafiły bezboleśnie pokonywać bez problemu kilkanaście okrążeń, podczas gdy cywile co chwila musiały robić wolne przejazdy by schłodzić napęd i hamulce).

Albo też zmieniać klocki.

Epickim przykładem był „dłubany 350Z”, w którym po dwóch okrążeniach bajeranckie tarcze hamulcowe przypominały już latarki, a klocki śmierdziały i nadawały się do hamowania nie lepiej niż spalona karkówka z biedronki.

Nawet stara 360 Modena bez ceramiki dawała radę przejechać 5-6 okrążeń zanim pedał hamulca zaczął opierać się o podłogę.

Idąc jednak dalej – w Poznaniu miałem okazję poznać Spalacza Benzyny i pogadać z nim trochę o samym torze – opowiadając o track day’ach narobił mi takiego apetytu, że po swapie BMW w pierwszej kolejności mam zamiar odwiedzić właśnie pętlę w Poznaniu.

Ponieważ na torze mało kto oszczędzał wóz, chłopaki z NEO Extreme Team, którzy obsługiwali wszystkie te warte fortunę zabawki nie mogli więc narzekać na nadmiar wolnego czasu. A, że demontując koła i układy wydechowe odstawiali tam naprawdę niezłe moto-porno, nie było opcji żebym nie zakradł się tam z moim niepokojąco wielkim aparatem, bajerancką zawieszką VIP oraz Izą podszywającą się pod intrygującą reporterkę telewizji TVN.

I teraz tak – pierwszą rzeczą która rzuciła mi się w oczy był problem z wysokością. Serwis wyposażony był w przenośne podnośniki płytowe, ale nawet one w większości wypadków okazywały się za wysokie.

Jeśli przyjąć, że prześwit niektórych samochodów wynosił 2-3 centymetry to zmiana opon stanowiła naprawdę spore wyzwanie. Mechanicy musieli używać gumowych podkładek i wpychać wóz centymetr po centymetrze stale kontrolując miejsce pod progami i lotką. Dopiero później pod przód i tył wsuwano specjalne niskie żaby i podnoszono wóz (swoją drogą – żeby zmienić koła w moim cabrio układałem na podjeździe deski i jeździłem po nich żeby by mi w ogóle ten mój poradziecki podnośnik z Toyoty pod próg wszedł. Dopiero w Poznaniu połapałem się, że da się kupić takie obniżane żaby jakie mieli goście z NEO. Taka żaba to będzie pierwsza pozycja w moim liście do Śniętego Mikołaja)

Ferrari z powodu lakierowanego spodu miało jeszcze gorzej:

Na zdjęciu tak tego nie widać, ale bez podkładek nie było opcji, żeby to Ferrari w ogóle podjechało dziobem nad niebieski element podnośnika.

Zadania nie ułatwiał też fakt, że samochody kosztowały sporo kasy, a kochający je właściciele przypominali często połączenie Hulka Hogana i Dwayne’a „The Rock” Johnsona –  ja nie chciałbym zarobić w ryj za jakąś obcierkę podłużnicą. Co jak co ale szacun dla mechaników z NEO za pewność siebie – ja bym się bał.

I teraz tak – chłopaki co prawda najczęściej wymieniali felgi i opony

ale zdarzały się i inne przypadki – w samochodzie Barbie na przykład trzeba było zdjąć klapkę i wymienić baterie:

a potem okazało się jeszcze, że pod maską Porsche nie było silnika – oczywiście wszyscy myśleli, że to moja sprawka ale na szczęście w końcu chłopaki z NEO wyjaśnili Kenowi, że motor jest w bagażniku (że ktoś musiał go przełożyć dla draki czy coś – ja miałem alibi bo akurat robiłem wtedy zdjęcia dziewczynom w padoku)

Było też sporo innych operacji jak wymiana zawieszenia, tarcz i klocków czy naprawa wydechu

Po wizycie w Poznaniu zachorowałem też na taką szafkę garażową

(mam już nawet plan na zdefraudowanie części kapitału przeznaczonego na remont kuchni – jeśli za niedługo w Fakcie pojawi się mój nekrolog to znaczy, że Iza połapała się w brakującej kasie). Taka szafka to naprawdę ewenement – gdyby serwis był zlokalizowany w moim garażu to już dawno ktoś dostałby po ryju za „gdzie jest ku*** moja grzechotka” i „kto do ch*** podprowadził mój ulubiony śrubokręt?!”, a tu nie dość, że na strefie działało kilkunastu wyposażonych w penisy, testosteron i pięści ludzi to na dokładkę panował tam powszechny ład, porządek i zrozumienie potrzeb bliźniego.

Udało mi się też pomolestować szefa serwisu żeby pozwolił mi pomóc mechanikom przy wymianie układu hamulcowego w tym czerwonym Ferrari.

I coś Wam powiem – gdybym miał takie narzędzia i samochody jak oni to uznałbym, że bycie mechanikiem jest pracą fajniejszą od pudrowania pośladków dziewczyn w filmach dla dorosłych.

Od samego patrzenia na te węglowe tarcze poprawiał mi się nastrój…

Wtedy pożałowałem, że jak przystało na typowego dresa nie nakleiłem sobie kiedyś znaczka M3 na moje E36 – mógłbym wtedy korzystając z M-kowego kamuflażu wjechać na serwis i wymienić sobie kilka części korzystając z tego urodzaju profesjonalnego sprzętu z NEO.

Wracając jednak do samochodów – dolot w moim BMW ma średnicę może pięciu centymetrów. W camaro tymczasem ktoś zamontował rurę spustową z elektrowni wodnej Żarnowiec

Nie mam pojęcia kto to zbudował, ale po posłuchaniu tego silnika wiem już gdzie załapał się Diabeł Tasmański odkąd przestali emitować „Diabelski Młyn” na cAnal+

Wyobraźcie sobie z resztą tę istną orgię audiofila – siedzicie sobie w strefie serwisowej gdzie w kółko przewijają się dźwięki pneumatyki do odkręcania kół i cykanie grzechotek. Ktoś w tym czasie odpala V12 o pojemności basenu, a tuż obok za barierką na pełnej prędkości przelatują cztery wykręcone do czerwonego pola Ferrari. Zielone GT3 salwą z wydechu daje znać, że jest gotowe do opuszczenia padoku, a wyścigowe 458 Italia podczas zbijania biegów wykonuje efektowną przegazówkę. A to wszystko doprawione gwarem rozmów o nadsterowności, momencie, pupach dziewczyn i punktach hamowania.

Na takich imprezach naprawdę można poznać na własnej skórze czym jest wielokrotny orgazm.

(Uprzedzając pytanie – tak, w tle ukrywa się Iza)

Korzystając z faktu, że większość osób nie wiedzieć czemu uważała mnie i Izę za przedstawicieli telewizji TVN, załapałem się też na prawy fotel rajdowego Clio. I bóg mi świadkiem, że dawno nie pomyliłem się tak bardzo jak oceniając to N-kowe pudełeczko.

Po pierwsze – nie brałem pod uwagę, że kierowca jest kompletnie szalony. Ale nie tak zwyczajnie szalony – tak naprawdę zdrowo jebnięty. Gdybym miał oceniać, to powiedziałbym, że na śniadanie jada płatki zalane płynem do chłodnic i zagryza je starą oponą.

Jeszcze gdy przetaczaliśmy się przez padok oczekując na flagę byłem przekonany, że te kilka okrążeń będzie przypominać wyprawę na bazar z moją świętej pamięci babcią. Pierwszy sygnał, że coś jest nie tak pojawił się w chwili gdy po dodaniu gazu oberwałem czymś w kręgosłup.

Jak się później okazało była to moja śledziona.

Kolejnym znakiem, że coś jest nie tak było hamowanie na pierwszym zakręcie. A dokładniej to jego brak – w życiu nie podejrzewałem że można wpaść w ten zakręt z taką prędkością i jeszcze wyprzedzić w międzyczasie dwa wyposażone w klatki i torowe opony Porsche GT3.

Potem było jeszcze lepiej – chłopak uczepił się na tyłku białego 458 Italia i nie odpuścił go przed kolejne dwa okrążenia. Naprawdę nigdy nie widziałem by ktoś z taką precyzją wykorzystywał 100% szerokości toru.

Gość miał w zapasie ledwie kilka centymetrów tarki, a trzeba pamiętać, że nie walczył o miedziowany puchar tylko wiózł dla draki jakiegoś blogera z południa.

Po prostu brak słów.

O ile wsiadając do tego Clio miałem jeszcze jakieś wyobrażenie o swoich umiejętnościach prowadzenia samochodu, tak wysiadając poczułem się po prostu jak szmata do podłóg.

Ten gość objechałby mnie absolutnie wszystkim, nawet gdyby kazać mu prowadzić to wyłącznie nogami.

Zapamiętajcie gościa. Nazywa się Mateusz Karol Drzyzga i jestem pewien, że jeśli tylko sponsorzy sprawią mu mocniejszy wóz, to chłopak zawojuje świat motorsportu.

Poznań i GTP to był naprawdę genialny pomysł. Mogliśmy zobaczyć piękne miasto, legendarny tor i poznać mnóstwo fajnych ludzi. To niepojęte jak wiele fajnych rzeczy może wyniknąć z prowadzenia zwykłego internetowego pamiętnika.

A właśnie, skoro już o fajnych rzeczach mowa – jak wspominałem na strefie serwisowej spędziłem trochę czasu z chłopakami z grupy NEO Extreme Team. Miałem też okazję popracować ich narzędziami i szczerze mówiąc tak bardzo mi się to spodobało, że oczywiście musiałem im o tym powiedzieć.

Próbowałem też pod nieuwagę kierownika strefy uprowadzić im tę jeżdżącą szafkę narzędziową ale cholera okazała się za ciężka (nie dałem rady przerzucić jej przez płot zanim mnie złapali)

W każdym bądź razie widząc jak przez pół godziny stoję w kącie namiotu serwisowego i z wyraźną podnietą bawię się ich grzechotką, chłopaki z NEO postanowili zorganizować mi to:

Z Poznania przywiozłem więc dwa zestawy ważących grubo ponad 8 kilo narzędzi z najnowszej kolekcji profesjonalnej NEO tools.

Jeden jest dla mnie, drugi dla Was.

Wierzcie mi, że już sama waga walizki budzi szacunek więc jestem pewien, że ten kto zabierze to do domu, zyska narzędzia, którymi będą bawić się jeszcze jego dzieci.

O tym co trzeba będzie zrobić żeby je wygrać dowiecie się pod koniec tygodnia (ja musiałem cholernie szybko biegać ale spokojnie, Wy będziecie mieli prościej).

Pozdrawiam,

Tommy

30 Komentarzy

  1. Dominik 29 lipca 2013 o 20:04

    te felgi z ferrari to bym pożyczył :)

    1. Tommy 30 lipca 2013 o 07:38

      Co jak co ale jeśli chodzi o felgi to moim zdecydowanym faworytem było Lamborghini:

      1. Dominik 30 lipca 2013 o 13:46

        a ja te bym brał:

        1. Tommy 31 lipca 2013 o 13:51

          Spróbowałbym ale gość z ochrony wyglądał zbyt groźnie

  2. maxx304 29 lipca 2013 o 21:33

    Ech, normalnie poczułem ten smród klocków i palonej gumy… Opowiedziałeś to świetnie – można sobie tylko wyobrażać jak było na żywo. Zazdroszczę Ci normalnie :)

  3. Toldi 29 lipca 2013 o 21:37

    Tommy, wcześniej wyślij mi odpowiedzi, tak jak się umawialiśmy ;)

    1. Tommy 30 lipca 2013 o 07:39

      Spoko, tylko przyślij najpierw te nastoletnie rosjanki tak jak obiecałeś ;}

      1. Toldi 30 lipca 2013 o 12:47

        Jeszcze nie dojechaly? Mówiłem Ivanowi zeby jechał prosto do Ciebie… Pewnie znowu zapil :/

  4. myski 29 lipca 2013 o 22:53

    Mam taki podręczny zestaw z NEO, ale marzy mi się te 8 kg :-) świetna relacja, pozdrawiam

    1. Tommy 30 lipca 2013 o 07:42

      Ten, który przywiozłem z Poznania jest naprawdę na wypasie – same nasadki ważą tyle, że spokojnie można by zrobić sobie nimi krzywdę.

      Na serwisie na GTP chłopaki korzystali z narzędzi z tej samej serii, co te w walizce. Pomacałem ich tam trochę i nawet odkręciłem sobie nimi kilka rzeczy – mogę śmiało powiedzieć, że spokojnie przeżyją niejeden samochód :]

  5. bąbel 29 lipca 2013 o 23:43

    pamiętając co się działo na TP w czasie zwykłej giełdy aż strach pomyślć co Cię tam spotkało :p

    1. Tommy 1 sierpnia 2013 o 08:03

      Normalnie stronię od hałasu i tłoku, ale takie zamieszanie akurat baaaaardzo mi odpowiadało ;]

  6. Linka 30 lipca 2013 o 14:52

    Ja tam z tej imprezy pamiętam jedynie dłuuugi postój w korku – jak się dowiedziałam z radia – zaraz po wypadku. I weź tu się wybierz do Lidla.

    Niestety, mojego Cienkiego w żadnych z tych felg jakoś nie widzę :|

  7. Jacuć 30 lipca 2013 o 16:01

    Kurde, taką szafkę narzędziową z wyposażeniem to też bym z chęcią przygarnął :-)  Świetna impreza – aż dziw, że w Polsce się tyle tak rzadkich samochodów zebrało.

  8. Zulik 30 lipca 2013 o 17:12

    Czyli że przednionapędowe stare Clio praktycznie dojeżdżało supercary ?:D Mother of GOD :D

    1. Tommy 30 lipca 2013 o 18:52

      Wiadomo – na prostej i szybkich łukach dostawał baty z powodu potężnej różnicy mocy, ale tak wariował w zakrętach, że potrafił przejść 2-3 okrążenia trzymając się na tyłku 458 wyprzedzającego w międzyczasie kilka innych samochodów…

      Po prostu zwariowałem.

  9. Tomson 30 lipca 2013 o 20:39

    to co miał pod maską w tym Clio? 2,0 170KM?

    1. Tommy 31 lipca 2013 o 08:16

      Z tego co wiem to 2.0 i około 197 koni – przy dość niskiej masie naprawdę dawało to radę.

      1. sylwo 4 sierpnia 2013 o 05:58

        dokladnie. 2.0 a jak jedziesz sam, mala masa auta i dobrze prowadzisz to mozna cuda zdzialac. ja na codzien dojezdzam Mazde MX-5 i do pokonania do pracy mam autostrada ze 25km w ruchu miejskim i te wszystkie BMy Merce i Lexy moga sie schowac. przy silniku 2.0 i mojej wadze 89 kilo ten samochod jest bardzo lekki wiec robie prawie wszystkich jak chce. ale juz z pasazerem daje sie we znaki brak mocy. naped na tyl robi swoje. choc w Clio to akurat troche inaczej wyglada

  10. Mateusz Drzyzga 31 lipca 2013 o 11:34

    Heh

    Fajnie że sie podobało :) Nie zapominajmy ze jezdzilismy na seryjnej oponie… Na przyszly sezon mam nadzieje przybedzie 80 koni i kilka centymetrów w bok :D Jeżeli tylko bedzie mozliwosc zamocowania fotela dla pasażera obiecuje ze przewioze dwa razy szybciej :)

    1. Tommy 31 lipca 2013 o 11:36

      Trzymam za słowo! :)

      A o oponie zdecydowanie pamiętam – chyba pierwszy raz w życiu dane mi było aż tak wyraźnie poczuć jak pracuje bieżnik ;}

  11. Leniwiec Gniewomir 31 lipca 2013 o 13:30

    BORZE JAK JA CHCĘ NA TRACKDAYA. Ale z moimi 73 KM na stalowych 13" to chyba "szczym do ludzi"… Mógłbym jedynie się wozić, że nie mam wspomagania. Jak w Lotusie.

  12. mario 1 sierpnia 2013 o 19:56

    Fajny opis i zdjęcia. Mój faworyt to camaro. Ja wiem że są szybsze i droższe …i szybsze, ale jednak.. Jest w nim coś takiego jakby miał zaraz dać w mordę tym słitaśnym włoskim bryczkom i ich właścicielom też. I swojemu właścicielowi też. No okrutny jest i już.

    1. Tommy 2 sierpnia 2013 o 08:02

      Kiedy byliśmy na torze, to ze względu na absolutnie apokaliptyczny generowany przez to camaro hałas, dość szybko stało się ono naszym ulubieńcem :]

      Pod tym względem przypominało ono trochę Mike'a Tysona na turnieju wschodnich sztuk walki.

      Niskie, umięśnione o nieco bandyckiej aparycji -niespecjalnie subtelne i stylistycznie lotne ale i tak nie przeszkadzało mu to w rzucaniu obelgami w kierunku włoskich supersamochodów i warczeniu na nie tym swoim niskim typowo amerykańskim barytonem.

      Choć to camaro nie miało większych szans w bezpośredniej konfrontacji z większością obecnych supersamochdów, i tak próbowało ono dać w mordę każdemu kto tylko się nawinął.

      Na torze ochrzciliśmy je Mike.

      Camaro Mike :}


  13. Tommy 2 sierpnia 2013 o 08:34

    Pewnie tak, ale po jego nieokiełznanym zachowaniu na torze wnioskuję, że żeby iść tym bokiem i pełną bombą równocześnie trzeba by mieć żeliwne jaja przyspawane na stałe do kręgosłupa… ;]

    1. maxx304 4 sierpnia 2013 o 11:20

      To co trzeba mieć, żeby latać bokiem jego starszym bratem z lat sześćdziesiątych? :)

  14. Paweł 2 sierpnia 2013 o 19:38

    świetna relacja i fury jeszcze lepsze, czarne lambo wygląda extra :) 

  15. Provo 13 sierpnia 2013 o 13:30

    Fajna impreza. Nie wiedziałem że majo taki szacun dla blogerów ze ślonska.

Skomentuj

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *