Teoretycznie mam w domu dwa komputery. Ponieważ jednak mój laptop jest święcie przekonany o tym, iż urodził się jako kalafior, a nie samsung, nadaje się w zasadzie tylko do haratania w stare hirołsy i okazjonalnego odpisywania na maile od bardzo bogatych nigeryjskich astronautów (choć przy jego warzywnym temperamencie nawet to wymaga sporej dozy cierpliwości).
Wysłanie za jego pomocą maila przypomina trochę próbę nakłonienia Waszego psa do tego, żeby samodzielnie napisał list do prezydenta, a potem nakleił znaczek i wrzucił list do skrzynki wiszącej na ścianie pobliskiej piekarni.
Czasami odnoszę wrażenie, że moja wiadomość dotarłaby szybciej nawet, gdybym osobiście zawiózł ją na tę nigeryjską stację kosmiczną na rowerze.
Owszem – kalafior ma krótkie przebłyski świadomości, w których dociera do niego, że tak naprawdę jest komputerem, a nie gotowanym na parze warzywem. Wtedy zwykle ściąga z internetu wszystkie wirusy jakie tylko uda się mu znaleźć, a następnie wyświetla niebieski ekran i się wyłącza. Przez zdecydowaną większość czasu zachowuje się zaś jak płyta chodnikowa, do której ktoś dla draki przykręcił wyjący na potęgę wentylator.
Co ciekawe, wcale nie jest jakimś wybitnie starym trupem, po którym moglibyście spodziewać się tego typu zachowania. Ma nawet bajerancki, dotykowy panel do sterowania głośnością i mediami, który (jak pewnie się domyślacie) nie działa.
Świeci za to futurystycznie bardzo ultraniebiesko i próbuje wypalić mi oczy.
Poza tym, ponieważ kalafior jest typowym dziełem szatana składającym się z różnego rodzaju niezrozumiałych obwodów, procesorów i kondensatorów, psuje się średnio co piętnaście minut. Napęd DVD padł godzinę po tym jak w ogóle wyjąłem komputer z pudełka. Moja płyta z niemieckim porno i pierwszymi odcinkami Dragon Balla nadal jest uwięziona w środku – podejrzewam nawet, że sprzedał ją już dawno temu na allegro i dlatego teraz tak uparcie odmawia otwarcia szufladki napędu.
Poza tym nie chce przyjąć do wiadomości, że mój aparat fotograficzny jest aparatem fotograficznym, a o wi-fi mógłby się nawet potknąć, a i tak by go nie zauważył.
Kalafior potrafi wyczuć widmo śladowego promieniowania sieci radiowej z Tasmanii, ale stojący dwa metry od niego router jest dla niego totalnie niewidzialny.
Jestem pewien, że po niewielkich przeróbkach byłby w stanie wykrywać chińskie łodzie podwodne. Albo fluktuacje promieniowania kosmicznego. Ewentualnie ciemną materię (chociaż gdyby chwilę się zastanowić to w sumie już to potrafi bo za każdym razem kiedy biorę go do ręki, wchodzi na obroty i warczy na mnie niczym wyścigowy silnik Yamahy).
Pewnie wydaje się Wam, że zawsze można podłączyć go do internetu za pomocą kabla i macie rację choć i to generuje pewne trudności. Po pierwsze, kabel sieciowy znajduje się zwykle gdzieś w szufladzie pod telewizorem, a szuflada pod telewizorem to bardzo specyficzna przestrzeń istniejąca w wielu wymiarach jednocześnie.
Należy z grubsza do tej samej kategorii co damska torebka.
Możecie przekopać ją całą z góry na dół i nie znaleźć kabla, którego szukacie, a kiedy zamkniecie ją i otworzycie ponownie okaże się, że szukany kabel leży na samej górze. Albo i nie. Ponieważ jednak połączenie z danym wymiarem często udaje się dopiero za n-tym „zresetowaniem” szuflady, zwykle zajmuje to sporo czasu.
Poza tym nawet jeśli jakimś cudem podłączycie go w końcu do internetu to i tak przez najbliższe dwa tygodnie nie będzie on nadawał się do użytku – wciąż będzie pobierał aktualizacje mające chronić go przed wirusami, które sam z tak wielkim zapałem pobiera.
A potem znów się wyłączy. I sprzeda na allegro Waszego psa.
Dlaczego jednak w ogóle Wam o tym mówię – nie wiem czy zwróciliście na to uwagę ale jakiś czas temu amerykański urząd NHTSA stwierdził, że w świetle prawa komputer sterujący autonomicznym samochodem wujka Gogla może zostać uznany za kierowcę. Z pozoru może to się wydawać błahą, niewiele wnoszącą do Waszego życia ciekawostką. W mojej ocenie przeskoczyliśmy jednak przez pewien cholernie ważny, symboliczny płot.
Chociaż przy obecnym zamieszaniu wokół bohatera pewnej kreskówki to chyba nie jest najlepsze porównanie.
Tak czy inaczej za sprawą tej decyzji przybliżyliśmy się znacznie do chwili, w której będziemy mogli wejść do pobliskiego salonu i znajdując się pod wpływem piosenek braci Golec oraz głosu pana Zientarskiego wziąć kredyt, a następnie kupić wyjątkowo nowoczesną Toyotę bez kierownicy i pedałów.
Tfu, przepraszam – homoseksualistów.
Widzicie, w teorii to wszystko może wydawać się wspaniałe. Wychodzicie wieczorem z baru na mieście po kilku głębszych i wsiadacie do samochodu, który zawozi Was prosto do Waszego domu szumiąc przy tym cichutko i pokazując na ogromnym wyświetlaczu rosnące zielone listki mające odwrócić Waszą uwagę od faktu, iż zamontowane pod podwoziem akumulatory skończą za parę lat na jakimś pełnym brudnych dzieci wysypisku w Bangladeszu zatruwając doszczętnie wody gruntowe.
Brzmi nieźle prawda?
Albo wyobraźcie sobie, że jedziecie z żoną i dziećmi na wakacje. Siedzicie sobie wygodnie, gracie w karty, śmiejecie się, pijecie zimne piwko, a Wasz samochód pędzi autostradą z przepisową prędkością 140 km/h. Słonko świeci, listki rosną, a za kierownicą siedzi on.
El Kalafiorrr…
Wybaczcie ale za cholerę nie wyobrażam sobie, żebym był w stanie powierzyć moje życie czemuś, co od pół roku nie potrafi wysłać maila do bardzo bogatego astronauty.
I nie chce oddać mi mojego porno.
Nie lubię jeździć samochodem jako pasażer ale nawet to jest lepsze od powierzania swojego życia w ręce czegoś psującego się średnio co piętnaście minut. Poza tym znam parę osób, które za pomocą swoich telefonów potrafią wydobyć ze znajdujących się na drugim końcu świata komputerów zdjęcia, które ktoś w parę lat temu roku zrobił swojej przywiązanej do łóżka dziewczynie.
Podejrzewam więc, że nie będzie dla nich problemem nakłonienie kalafiora do tego, żeby rozpędził się do 200 km/h, a następnie bez mrugnięcia wjechał w przydrożne drzewo.
To taka bardziej nowoczesna metoda przecięcia przewodów hamulcowych. Informatycy zawsze wydawali mi się na swój sposób przerażający (szczególnie Ci z wąsami) ale w obecnej sytuacji nabiera to zupełnie nowego wymiaru. Powiedzcie jednemu, że źle podłączył Wasz router, a jutro w drodze do pracy wjedziecie prosto pod sterowaną przez zmywarkę do naczyń ciężarówkę.
Czy powinniśmy się martwić? Moim zdaniem tak.
Zdemaskuję się teraz.
Jestem informatykiem.
Szczerze?
Zastanawiam się czasem jak wstawić do Nastoletniej Japonki gaźnik. Jednak bez przesady.
Ogólnie nie lubię jak komputer poprawia mnie w samochodzie. Mimo koordynacji podobnej do szympansa z ADHD, Parkinsonem i padaczką.
Oczywiście, wolę jak obliczy za mnie adresację sieci, czy jakiś wzór matematyczny, który powoduje u mnie wyłączenie mózgu. Wszystko pięknie dopóki nie padnie.
Puf i ni ma!
Krążą legendy związane z rozbieganymi kopciuchami, choćby w Lagunach, gdzie jechali pełnym butem do momentu padnięcia silnika.
Jak tak ma wyglądać przyszłość przy pomocy autonomicznych „aut” to chyba czas zrobić porządne wzmocnienia z szyn kolejowych czy czegoś podobnego.
Taki protip, jak się rozbiegnie, to można jechać dalej i wreszcie kopciuch przegoni chłopaków z Hondy (która też na oleju jedzie :P )
Różnica między tymi sytuacjami jest taka, że Honda, jak na japończyka przystało, ma zwykle spowalniacze, a nie hamulce – jednak kiedyś uda się w każdej sytuacji zatrzymać z woli kierującego. ;)
Rozbieganego diesla w automacie z elektrycznym ręcznym i pedałem hamulca na potencjometrze – dopiero jak skończy się olej i zatrze silnik lub/i w coś przypieprzy.
P.S. Załapałem sarkazm. :)
To ja też dokonam komingołtu- też jestem informatykiem. I w przerwach pomiędzy wyszukiwaniem coraz bardziej perwersyjnego porno, trafiam niechcący na strony prowadzone przez innych informatyków. No i tam wrzucają newsy, od których włosy im się pod koszulo w kratke jeżo… Że na razie to sam marketing siedzi, i wymyśla te diwajsy. A jak inżynier zada pytanie np. „A jak to jest zabezpieczone? Może jakiś fajerłolik tam damy”- to dzwonią po ochronę. A jak inne wredne mędy zrobią gupi numer, i przez „system rozrywki” (czyli bezkabelkowy sztricel do iPhona) wpieprzą Jeepa do rowu, wcześnej blokując mu drzwi….to marketing się obraża, a te mędy nie wychodzą już z piwnicy do końca roku.
….a w tym czasie marketing wymyśla kluczyk do Bejcy, który trzeba ładować tylko raz dziennie!
Powiem tak- te cuda z „Internet of Things” czyli pomysł żeby lodówka gadała z żarówką, że telewizor ma stary firmware…. odbiją nam się taką czkawką, że do roboty nikt nie dojedzie….
Witam kolegę po fachu.
Wyczuwam dobrą szkołę – jeszcze jak stwierdziesz, że i tak kabel jest najlepszy na wszystkie bolączki to chętnie przybiję piątkę. :) W 100 i 1 procentach zgadzam się z Tobą, a strony tworzone przez innych informatyków, w których wyczuwam marketing od razu przestaję czytać.
Choć zaczynam się bać o stan psychiczny Prendkiego. Jak jeszcze więcej czytelników – informatyków ujawni się to trafi do sali z panią w przydużych okularach lub kogoś z przyciasnymi nogawkami oraz łóźkiem o dziwnym falicznym czy falistym kształcie. Co gorsza – będzie chciał zamontować fordowskie 1.0 EcoBoost i ESP do bordowej robiąc FWD lub silnik elektryczny z nowego odkurzacza.
Na niebieskie diody czarna taśma najlepsza.
Eee tam, nie ma co się bać. Jak nie zrobią tego na Windowsie ani innym Androidzie, to jest szansa, że będzie działać :)
A tak zupełnie serio, to opcja wracania z imprezy samochodem pomimo trzech promili (na tylnym siedzeniu rzecz jasna) jest nieco kusząca. Ale tu plusy się kończą, jak dla mnie. Komputery i wszelka elektronika są zawodne i nie zastąpią myślenia i reakcji odpowiedniej do sytuacji. Przykładem moje Mondeo – 3/4 elektronicznych bajerów nie działa. Ale to Ford. Co jednak ważne – mimo tego, samochód jeździ. A jak kiedyś zacząłem się zastanawiać, na co go ewentualnie będę wymieniał w przyszłości – to się zdziwiłem. No bo nie ma na co. Nawet do Dacii ekrany jakieś macane ładują. A z kolei starszego auta niż 2005 moja Żona już nie chce.
„Bo się będzie psuło, jak nasz ford”.
Ja na to: „Ale ford jeździ. Tylko zamek klapy nie działa. I zamki drzwi. I pilot. Ale to ford, on tak ma”.
Ale tłumaczenia nie pomagają. A jak zacząłem głośno myśleć o zakupie CRX-a, Camaro z 82′ albo BMW e46, to zadzwoniła na SOR w naszym szpitalu i wróciłem do domu po 3 dniach. Dziwnie spokojny. I myślałem o Passacie. Ale to przez te tabletki, co mi dawali.
Myślę jednak, że elektroniki w autach nie unikniemy. Dlatego Żonie kupię jakieś nowoczesne pierdzikółko na wypasie, a sobie w końcu tego CRX-a.
I Camaro.
I Mustanga.
Tata pewnie rzeźbi jeszcze coś bez elektroniki. Albo inne Chinole.
Elektroniki nie unikniemy. W sumie to ona nie jest taka zła. Problem tkwi raczej w tym jak jest ona wykorzystywana. Obecnie jak w nowym aucie padnie jakiś czujnik to włącza się tryb awaryjny i trzeba lawetę wzywać bo jechać można tylko do 30km/h. Potem się okazuje że na chwilkę nie było styku na jakiejś kostce od czujnika położenia sprzęgła czy czujnika wałka rozrządu. Tylko że np bez tych czujników auto mogłoby jeździć nadal. Może nie byłoby tak optymalnie wykorzystywane bo np zmienne fazy by nie działały jak czujnik położenia wałka nie działa, ale bez tego auto może nadal jechać. Nie trzeba od razu rygorystycznie ograniczać go do 30km/h i zapalać piętnastu kontrolek na desce. To wina ludzi którzy zadecydowali o takim oprogramowaniu auta. Z drugiej strony pewnie to chęć uzyskania odpowiednich przychodów z serwisu.
Z drugiej strony jeśli np. pedałem hamulca steruje potencjometr (chociażby w Mercedesowskim SBC) to nie dziwię się, że przy najmniejszej niezgodności auto się blokuje. Lepsze to niż skończyć na drzewie bo hamulec nie zadziałał (czy też patrząc z pozycji producenta płacić wielomilionowe odszkodowania ludziom, którym się to przytrafiło).
Z mojego punktu widzenia największym problemem nie jest to, że w samochodach jest coraz to więcej elektroniki tylko to, że jej zastosowanie wymyślają ludzie nie rozumiejący, że jazda samochodem może sprawiać przyjemność.
Że kierowca może nawiązać z samochodem relację wykraczającą daleko poza konieczność opłacenia OC.
W przypadku pedału gazu rozumiem, masz rację. Są jednak inne przypadki gdy jest to nieuzasadnione. Koledze np nawalił alternator. Auto wywaliło komunikat że brak ładowania, przeszło w tryb awaryjny, gdy je zgasił nie dało się uruchomić. Zupełnie niepotrzebnie bo mogli ograniczyć możliwość uruchomienia zbędnych urządzeń elektrycznych typu Klima, grzanie foteli radio, zostawić to co wpływa na bezpieczeństwo i pozwolić jechać dalej. Przecież aku nie wyładuje się po 500m. Jak będzie już słaby to wtedy włączyć tryb awaryjny. Być może to pozwoliłoby dojechać do warsztatu. 20 lat temu przejechałem ok 200 km bez sprzęgła bo linka się urwała (stare skrzynie nawet nie zgrzytały przy zmianie biegów bez sprzęgła jak popracowało się obrotami) a teraz chwilowy brak styku na kostce czujnika położenia sprzęgła zatrzymuje auto.
No jak kupiłeś Samsunga, to się teraz nie dziw, że masz takie przygody. Raczej się rozejrzyj, czy aby na pewno jesteś u siebie, a nie na tej nigeryjskiej stacji kosmicznej, na którą wysłał ciebie zamiast maila. A porno z twoim udziałem (bo rozumiem, ze to właśnie masz na myśli pisząc „moje porno”) właśnie streamuje do kilku najbliższych parafii, komisariatów i pana Terlikowskiego…
O czym to ja…
… aaa, o samochodach. No więc ja już sam nie wiem, co gorsze. Bo jak z jednej strony postawić samochód na podzespołach Szajsunga na Windowsie obsługiwany przez Androida (czy tam kalafiora), a z drugiej nowego Civica z niby człowiekiem za kierownicą, ale w wieku srodze Abrahamowym w okularach jak pancerne szyby i z fryzurą w kolorze wściekłego bzu, to zaiste nie potrafię powiedzieć, która hiperkumulacja fuckupów będzie bardziej nieprzewidywalna…
Najbardziej błyskotliwy i śmieszny ciąg komentarzy ever :) Padłem jak laptop Prentkiego.
Jak ja się cieszę, że mam wyprute E30 do zapiedralania po torze i Transita z 2004 roku, który jest jeszcze tak miło analogowy…
Cywilizacja zatacza się w pewnych sferach. Ja lubię usiąść na kółkiem i cieszyć się czasem spędzonym z moim autem :) Jestem gadżeciarzem, ale znam umiar… taką mam nadzieję ps: masz dobry, felietonistyczny i lekki język.
Widzę że nie tylko ja uznaję „analogowe” rozwiązania za lepsze. :)
Wszystko teraz idzie w stronę cyfryzacji i sterowania z ajfona. Głupi zasilacz regulowany nie może być na tranzystorze i kilku innych gratach, tylko musi zawierać mikrokontroler. „Bo teraz tak się to robi… bo takie są trendy…”
This is SHIT!
Niestety ten shit trafia też do samochodów. Szukam na przykład racjonalnego uzasadnienia dla wspomnianego potencjometra hamulca.
I nie znajduję. (znaczy widzę tylko jeden i to mnie niestety dobija – kasa dla producentów)
Tak na „chłopski rozum”:
Mamy bodajże najważniejszy obwód w aucie – ukł. hamulcowy – który ma nam zapewnić bezpieczeństwo. Ma zatrzymać te rozpędzone 1,5T żelaza. Niezawodność układu jest rzeczą priorytetową. Niezawodność = prostota. Gdzie tu prostota skoro element wykonawczy sterowany jest pośrednio? Jaki ma cel sterowanie sygnałem A (prąd) a potem konwersja na sygnał B (ciśnienie)?
Coś tu komuś się z lekka po „Y” bało pod kopułą.
Lata 90″ to ostatni okres sensownej motoryzacji. Owszem, sterowanie elektroniczne, ale tego co trzeba. Proste, naprawialne, podmienialne, skuteczne.
Całą resztę można olać.
Mnie przerażają nawet dotykowe telefony, a gdzie tam dopiero do sterowanych jakimś fiubździu hamulców :v
Kolega ma auto hybrydowe (ale nie Priusa :-)). Zna wszystkie serwisy w promieniu 100 kilometrów od Krakowa. A jakimi autami zastępczymi jeździł, ho! ho! Bo jego to głównie stoi, i programiści nowy firmware mu do auta wgrywają. I czego on już tam nie miał zmienianego, tuningowanego! Okazało się, że całe auto potrafi zatrzymać jakaś badziewna ładowarka do zapalniczki, która napędzała nawigację. Takie jakieś szumy dawała, że auto płakało, że na takim prądzie to ono jeździć nie będzie. No i puszczało płyny dołem…. i hop na lawetę. I NIKT NA TO NIE WPADŁ, PRZEZ PÓŁ ROKU. Innemu ponoć pomogło wyczyszczenie klem….Tak więc przyszłość wygląda źle, bardzo źle…
Widzisz, wąska też ma swoje humory – wczoraj na przykład odpadło mi ramię wycieraczki.
Różnica między wąską, a takim elektronicznym fiu-bździu polega jednak na tym, że ona wali Ci swoimi problemami prosto w twarz, a nie ukrywa je po kątach robiąc jakieś fochy. W wąskiej może odpaść Ci silnik, a nawet wtedy doczołga się jakoś do garażu. W nowszych konstrukcjach padnie jakiś wart 10 złotych czujnik i zostaniesz na poboczu…
Mnie też ta technologia przeraża, jestem tradycjonalistą i ciężko jest mi przyswoić to wszystką, tą całą technikę, mam 45 lat i trochę gorzej mi to przychodzi, ale szczerze jakoś zbytnio mi to nie przeszkadza.