Jestem zdania, że każdy mężczyzna powinien samemu „zbudować” w swoim życiu jakiś samochód – jak banalnie by to nie zabrzmiało.
Wiecie o co chodzi – ubabrać się w smarze aż po same łokcie, otworzyć piwo żeby w spokoju przeanalizować ułożenie nowych przewodów paliwowych, rozciąć sobie rękę na ostrym kawałku blachy zyskując tym samym kolejną bliznę do kolekcji…
Zarwać parę nocy na poszukiwaniach zaginionej iskry, urządzić imprezę połączoną z wkładaniem pod maskę większego silnika albo cały wieczór zastanawiać się nad tym, na jaki kolor najlepiej pomalować kupione w internecie alufelgi. Pół dnia szukać niemożliwej do zastąpienia śrubki, która wpadła pod kolektor dolotowy, niechcący rozlać olej na posadzce i wybierać klocki hamulcowe z taką troską i zaangażowaniem jak gdyby chodziło tu o kandydatkę na matkę swoich dzieci.
Motoryzacja jest piękna.
Może i żyjemy w czasach, w których samochód obwinia się o całe zło tego świata (nie wyłączając nadwagi, huraganów i komedii z Karolakiem) ale prawda jest taka, że samochody jak nic innego ukształtowały całą masę naprawdę wartościowych, zdrowych na ciele (choć niekoniecznie już na umyśle) facetów z zasadami.
Ciężką pracę mamy w genach – człowiek przez tysiące lat musiał wydzierać wszystko matce naturze za pomocą ognia i własnych pięści. Nie jesteśmy zaprojektowani do pierdzenia w kanapę i robienia przelewów online. My po prostu musimy działać. Podnosić ciężkie rzeczy, wbijać gwoździe, biegać, skakać, podpalać sobie włosy w nosie i nurkować.
Jeśli mężczyzna nie musi mierzyć się z żadnymi wymagającymi siły, sprytu i determinacji zadaniami, zaczyna zwyczajnie dziadzieć.
Zaczyna zabijać czas przeglądając gazetki promocyjne albo oglądając obrady sejmu. Albo kupuje obcisłą koszulkę i zapisuje się na crossfit.
W sumie to nawet nie wiem co gorsze.
Mężczyźni potrzebują zajęcia i ciekawych wyzwań, a w świecie, w którym wystarczy zadzwonić, żeby ktoś na skuterze przywiózł Wam gorący obiad wcale nie jest o nie tak łatwo. Dziś na chleb można zarabiać klepiąc w klawiaturę albo strzygąc koty – a jakby na to nie patrzeć nie są to rzeczy, do których przystosowała nas matka natura.
Dlatego też moim zdaniem warto sprawić sobie samochód, nad którym można się tak zwyczajnie i bez większego stresu poznęcać.
Szczególnie jeśli na co dzień jeździ się czymś współczesnym, co nie psuje się za każdy razem kiedy tylko opuści garaż. Widzicie, znam całkiem sporo osób, które interesują się motoryzacją, lubią oglądać Gas Monkey na kanale discovery i dostają erekcji za każdym razem kiedy przechodzą obok zaparkowanego przy chodniku klasyka – a mimo to jeżdżą one stosunkowo nowymi, seryjnymi samochodami.
Niejednokrotnie są to całkiem fajne modele – BMW, Subaru, sportowe modele Audi (nie wiem jakie bo wszystkie wyglądają tak samo). Lubią te samochody. Interesują się nimi. Kupują im kolorowe szmapony, preparaty do mycia felgi i tak dalej. Co więcej, te auta są naprawdę fajne – są cholernie szybkie, świetnie brzmią, wyglądają jakby ktoś karmił je kurczakiem i kreatyną i tak dalej.
W tym wszystkim brakuje jednak tej męskiej, naznaczonej trudem, krwią i potem relacji, którą da się wypracować wyłącznie za pomocą kluczy oczkowych, siły mięśni, ambicji i zaangażowania.
To trochę tak, jakbyście stojąc przed ołtarzem wybierali sobie żonę z kolorowego katalogu.
Niech nawet trafi się Wam taka, która w realu wygląda równie dobrze co na profilowym. Niech będzie mądra i pracowita. Niech ma fajne cycki, potrafi gotować i tak dalej – chodzi o to, że nawet jeśli wyjdzie z tego naprawdę udane małżeństwo, to ominie Was wszystko to, co sprawiło, że oboje znaleźliście się właśnie w tym wyjątkowym miejscu, w którym jesteście.
Nie będzie w tym Waszej historii. Nie będzie Waszych potknięć, łez i rzuconych ze złością ostrych słów.
Ominą Was te wszystkie nieśmiałe spojrzenia, nieprzespane noce, serce łomoczące w piersi i tak dalej… Ominie Was ta fascynująca niepewność, drżenie dłoni i niedająca się opisać radość kiedy wszystko poszło dokładnie tak jak to sobie zaplanowaliście.
Cała zabawa polega właśnie na tym by pewnego pochmurnego poranka wsiąść do samochodu, który jest dokładnie taki jak Wy.
Wsunąć się w fotel, który wybraliście, chwycić w dłonie kierownicę, którą tropiliście w internetach przez dobre pół roku i obudzić do życia silnik, który poskładaliście własnymi rękami. Z takim konkretnie kolektorem dolotowym bo ten, który był w nim oryginalnie dawał chujową górę. Tutaj od Was zależy jak to wszystko będzie ze sobą współgrało. To Wy odpowiadacie za to jak poskładany jest mechanizm wybieraka skrzyni. To Wy dokręcaliście wszystkie śruby, malowaliście wszystkie pokrywy i czyściliście tapicerkę.
Z trudem, pasją i uśmiechem na ustach choć niejednokrotnie nie było Wam łatwo.
Właśnie tego chciałbym Wam życzyć w nadchodzącym roku – determinacji w pisaniu własnych historii. Tej niegasnącej, żywej pasji, która napędza wszystkie Wasze nierozsądne z pozoru działania. Odrobiny szaleństwa we wszystkim co robicie i wielu niezapomnianych chwil za kierownicą Waszych samochodów.
Takich Waszych przez duże Wu.
Znalazłem V12stkę w dobrych pieniądzach :D Jest zajebista, ma tylko jedną wadę – rzuciła palenie ;) Dyskutuję nad ceną z dwoma jednostkami – sprzedającym i portfelem, póki co są daleko od siebie, ale może się uda ;)
Jezu, napisałem publicznie, że działam w tym kierunku, a jeszcze sam przed sobą nie mogę się przyznać z czystym sumienie… Alem debil :)
P.S.
Nie chce ktoś kupić jakiegoś starego Volvo albo Op*a Co**y z silnikiem mniejszym niż mam w motocyklu?;)
Wpadłeś chłopie ;) Teraz to już pozamiatane
Nie zgadzam się z tym artykułem.
Bardzo mi z tego powodu wszystko jedno ;D
bo prawda jest zwyczajnie taka, ze jak ktos nie umie zrobic tych rzeczy o ktorych pisal tommy to jest zwyczajna pizda ;]
Nie będę mógł teraz spać po nocach.
@banita – radosuaf ma Alfę. To daje pełen immunitet nawet na wbijanie gwoździ ;)
Dwie. W tym transaxla :).
Bokiem, a prawdą zgadzam się z Radkiem. Jak nie masz warunków/umiejętności/czasu to co za problem, żeby oddać auto komuś do zrobienia głównych rzeczy, a samemu zajmować się kosmetyką?
Pomijam fakt, że to „built not bought” odnosi się zwykle do tzw. tuningu wizualnego, czyli najczęściej gleba, debilnie wielkie felgi, naciągnięte opony, naklejki i pstrokatość w kabinie.
Projektanci, którzy zjedli zęby na wzornictwie przemysłowym (mówimy tu o samochodach włoskich i francuskich przynajmniej ;) ), kończyli szkoły, studiowali wielkie dzieła architektoniczne, malarskie, rzeźbiarskie etc. oraz ileś tam modeli z historii marki włożyli godziny w narysowanie idealnej bryły (serio, przy 147 albo Giulietcie, łapałem się, że dostrzegam pewne niuanse sylwetki po 3 latach od kupienia samochodu, bo akurat spojrzałem na niego akurat z nieco dziwnego kąta z 2 piętra budynku), a potem Jacek z Markiem doszli do wniosku, że tu pociągniemy zielony pasek, tutaj pi***olniemy logo, tutaj okleimy czymś tam, zamontujemy podświetlaną gałkę biegów za 14,99 z Allegro i będzie bomba. Na alfaholikach właśnie ktoś tak masakruje Giuliettę…
Co do kwestii mechanicznych – OK, w dzisiejszej dobie oszczędności gdzie popadnie, pewnie można wymienić kabel na grubszy, tarczę na konkretniejszą czy coś tam, ale takie rzeczy jak długość, przekrój kolektora dolotowego, przekrój wydechu czy tym podobne rzeczy wynikają ze wzorów matematycznych i raczej nie sądzę, żeby inżynierowie, którzy z kolei spędzili godziny nad książkami, w tunelach aerodynamicznych czy też na torze, dali gdzieś ciała.
OK, są rzeczy takie jak np. twardość zawieszenia czy grubość stabilizatorów, które są projektowane pod kątem tego, żeby pani Marysia wygodnie dojechała po pietruszkę, a nie żeby biła rekordy na Ringu z dzwoniącymi zębami, ale takie modyfikacje mają sens, kiedy samochód się naprawdę konkretnie ujeżdża, a i te wymagają sporej wiedzy, bo często ingerencja w jeden element wymaga korekty 10 innych, żeby to miało ręce i nogi. Można sobie założyć bardziej sportowy wydech (bo pan Mietek nie lubi, jak mu samochód hałasuje, jak się powozi autostradą), z zachowaniem oczywiście standardów emisji, ale po co to komu, skoro 80% braci powozi się dieslem 1.9.
Jak już jesteśmy przy dieslach, to „build not bought” to zaślepianie EGR-ów, sztywne koła zamachowe, wycinanie DPF-ów, dzięki którym mamy takie czyste powietrze w miastach.
Pewnie połowa grupy „build not bought” wparowałaby do garażu dowolnego teamu F1 i skorygowała im kąty natarcia spojlerów, ciśnienia w oponach, nastawy amortyzatorów itp. I pewnie nie dałoby się przekonać, że lepiej się nie da, bo oni by wsiedli i czuli, że „idzie inaczej”, „lepiej się zbiera od dołu”, góra trzyma mocno, a moment obrotowy nie spada do samego odcięcia”, „składa się w zakręty dużo stabilniej, a przy wyjściu jest neutralny z lekką tendencją do nadsterowności, która jest przyjemna i bardzo łatwo ją opanować” itp.
Fajny sportowy wydech, sztywniejsze amortyzatory, może delikatne obniżenie samochodu, jakaś ładna felga w rozsądnym rozmiarze – to rozumiem, ale filtry stożkowe (o ich skuteczności, a raczej jej braku, można sobie poczytać w internetach), wydechy o przekroju rynny dachowej i tym podobne modyfikacje wywołują raczej mój śmiech. Co kto lubi.
Nie zgadzam się z tym komentarzem ;)
Miałem kiedyś taki zakręt z podkręcaniem komputerów, wyciskanie siódmych potów, zwiększanie napięć, przeróbki obudowy, dokupowanie kolejnych past, wentylatorków, pierdółek, aż doszedłem do wniosku, że… taniej jest po prostu kupić mocniejszy sprzęt albo wymienić na nowy.
Z samochodami jest podobnie – gdybyś podliczył wszystkie swoje wydatki, wyszłoby pewnie, że taniej byłoby kupić M3.
Co nie zmienia faktu, że jest to zabawa i czasami sprawia nawet przyjemność :).
A ja się pod nim podpisuję jak tylko mogę! :) Jak ktoś rzeźbi to niech się przyznaje, że rzeza dla samego faktu, bo poprawienie samochodu jako całości jest ciężkie. Zoptymalizowanie go do jakiegoś celu można zrobić, ale to są ksozty i umiejetności. Miałem trochę znajomych jeżdżących Golfami 1. Wszystkie jak jeden mąż na glebie i betonowym zawiasie, za szerokich felgach i za wąskich oponach. Wszystkie podobno zapierdalaja po zakrętach tak, że nic się nie utrzyma. Tylko jakoś moja Granada 2.0 lpg na seryjnym zawiasie i baloniastych laczkach nie ustępowała im, a jak się trochę spiąłem to ich łykałem lekko bujajac się na nierównościach ;)
Jak dla mnie to lądujesz do szufladki „pan profesor Polak”. Piszesz o rzeczach o których nie masz pojęcia, prawdopodobnie widziałeś je w telewizji lub przez okno marketu a zgrywasz znawcę. I tak:
„Build not bought” nie ma sztywnych ram. Chodzi o to że samochód ulepszasz sam swoimi rękami. I najważniejsze po swojemu. Wiadomo, nie masz zaplecza: narzędzia, miejsca, możliwości czy w danym zakresie umiejętności to dajesz do zrobienia. Bo nie każdy ogarnia wszystko. Ktoś umie spawać to sobie zrobi blachę, inny ma smykałkę do lakieru, ktoś inny zrobi elektrykę od nowa. No chyba że jest się wcieleniem DaVinciego i robi wszystko samemu. Chodzi o zbudowaną własnymi rękami więź z pojazdem. O to że kupić szybki samochód może każdy, a zbudowanie go to kupa frajdy i tego czegoś czego najwyraźniej nie czujesz. A Twoje wypowiedzi na temat tuningu to czysta kompromitacja. Idę o zakład że nie znasz nawet podstawowych stylów tuningu i nie powiesz w jakim stylu samochód jest zrobiony nawet jak zaparkuje Ci w tyłku. Same zmiany wizualne przy maluteńkim silniku to tuning brytyjski – a dlaczego to sobie doczytać pan Profesor musi bo ja ignorantowi wiedzy na siłę wbijać nie będę.
PS. Gleba to nie jest tylko tuning wizualny, szersze i duże koło tak samo. Czemu supersamochody nie sterczą jak widły w sianie i też mają wielkie koła?
Druga rzecz – to całe pierniczenie o projektantach, stylu, studiowaniu architektury etc. Pan Profesor, estetyka jest rzeczą gustu to po pierwsze. Mnie nie podobają się obrazy Picassa to jestem jakiś gorszy? Po drugie skoro projektanci są tacy wspaniałomyślni to dlaczego przeważnie dużo lepiej wyglądają wersje sportowe (M, Type R, GT, GTI, Black etc.) a dla ludu idzie takie sobie coś? No i ostatecznie jak pan Profesor wytłumaczy co na świecie robi choćby Abarth, Irmscher, Shelby? To jest pytanie retoryczne. To ciągłe powoływanie się na autorytety, muzea, uczelnie świadczy dla mnie o jednym – człowiek ograniczony. Jak mu ktoś nie wyprodukuje, nie powie, nie namaluje, nie da na gotowo to sam sobie nie zrobi. I dlatego nie zrozumie po co ktoś robi coś sam, po swojemu, inaczej :) Po prostu to nie jest dla Pana. Pan tego nie kuma. Różnice światopoglądowe.
Trzeci akapit – kolejny stos głupot aż mnie w tyłu gniecie. Ludzie którzy kopią przy swoich samochodach, wymieniają kolektory, wydechy bardzo często targają te swoje „odczucia” na hamownię. Znowu autorytety mu się włączyły, no walnę na plecy. To ja powiem tak: mam pewien japoński motocykl który po zamontowaniu kompletnego wydechu Delkevic z 98HP uzyskał 104HP. Kolektor i dwa tłumiki. I mam na to wykres z hamowni. Co Ty na to profesorku? Swoją drogą to co, tuningowe kolektory i wydechy to już nie-inżynierowie projektują, tak? To kto, piekarze? :D
Potem kolejny stos głupot których nawet nie chce mi się komentować. Profesorku, uświadom sobie że po prostu istnieje coś na tym świecie czego nie kumasz, coś co nie jest (najwidoczniej) dla Ciebie. Świat nie jest zerojedynkowy. Nie ma tylko aut do wożenia zakupów i supersportów na tor czy innego WRC. O tuningu wiesz bardzo niewiele, chyba że tym ‚marketowym’.
„Czemu supersamochody nie sterczą jak widły w sianie i też mają wielkie koła?”
tak Ci tylko podpowiem – spójrz na geometrię zawieszenia supersamochodu i zwykłego cywila i dowiesz sie, czemu on może być nisko i mieć szerokie kółka, a poszerzenie kółek i skręcenie gwintu w „cywilu” tylko spieprzy całą sprawę ;)
Czas to jest kluczowa kwestia – ja np, wolę weekend spędzać z żoną i córką na spacerze/w aquaparku/na plaży/w teatrze, wybrać się na rower, narty, czy porobić coś innego, niż babrać się w smarze – ktoś inny woli się babrać i dla mnie OK, ale nie sądzę, żeby jemu to przydawało męskości, a mnie odbierało…
A ja tak :D
Nosiło mnie przez te 3 dni świąteczne, że nic zrobić nie mogę więc w niedzielę zabrałem się za naprawę układu kierowniczego w samochodzie mojego syna ( model RC).
Ja po świętach miałem już takiego kanapowego pierdolca, że przez najbliższy tydzień to chyba w ogóle nie wyjdę z garażu ;)
Nie chcielibyście być w mojej skórze, kiedy to w Wigilię wpadła po mnie do garażu narzeczona z tekstem typu „co ty wyrabiasz, czekamy tylko na Ciebie”… nawet nie wiedziałem, że można tak szybko pozbyć się smaru z rąk :)
Dobry tekst. Dziękuję.
Daje energię. Dzięki!
Komentarz w formie obrazka. Moje zdjęcie sprzed paru lat.
xr3i czy RS200?
To bardzo motywuje do ruszenia dupy sprzed komputera, i aż prosi się o uwaleniu w smarze :)
Genialnie opisane, piona Tommy!
Polecam się ;)
Jak czytałem ten felieton to się prawie popłakałem. Zgadzam się z nim w 100%. Najlepsze jest to zdanie ” Z takim konkretnie kolektorem dolotowym bo ten, który był w nim oryginalnie dawał chujową górę.” To takie prawdziwe… Gratki za piękny tekst.
Grzebanie własnymi rękami ma jedną olbrzymią wadę – ta historia nigdy się nie kończy. Nie ma możliwości, żeby powiedzieć sobie „ok, wszystko jest zrobione przy samochodzie”. Zawsze lista „do zrobienia” się wydłuża, non stop trzeba coś naprawić, poprawić, zmienić, zmodyfikować. Stan „zaspokojenia” nie istnieje.
Zwłaszcza jak ma się alfe… ;)
Witam, jestem tu pierwszy raz. Ale do rzeczy: świetny tekst, można czerpać genialne cytaty.
„Jeśli mężczyzna nie musi mierzyć się z żadnymi wymagającymi siły, sprytu i determinacji zadaniami, zaczyna zwyczajnie dziadzieć. Zaczyna zabijać czas przeglądając gazetki promocyjne albo oglądając obrady sejmu. Albo kupuje obcisłą koszulkę i zapisuje się na crossfit.” Pure truth.
Piona, kolego!
Siemasz Majkel – rozgość się i czuj się jak u siebie ;)
Archiwum wpisów sięga do 2010, a większość z nich jest równie głupia jak ten więc nie powinieneś się tu nudzić ;)