Ile wart jest „Pan i władca domu”, który nie wie czym się różni wiertło do drewna od tego przeznaczonego do robienia dziur w ścianie i trafiania w ukryte pod tynkiem przewody elektryczne? Jak rodzina może funkcjonować prawidłowo jeśli sześcioletnia córka wie na temat podłączenia dekodera TV więcej niż jej ojciec, a cieknący kran w łazience musi naprawiać uprzejmy sąsiad z dołu, który „przez 30 lat był hydraulikiem i niejedną rurę przepychał, kochana Pani sąsiadko”.

I w końcu – co właściwie robi w wolnym czasie mężczyzna jeśli nie dysponuje on własnym kuferkiem z narzędziami i kilkoma zepsutymi rzeczami, które mógłby jeszcze bardziej spierdolić, albo też nie może sobie o tak po prostu wejść na drabinę i spaść z niej wprost na nie spodziewającego się nadciągającego zagrożenia psa?

Coś Wam powiem. Do tej pory uważałem, że zdolności manualne, które niektórzy nazywają „zamiłowaniem do majsterkowania” znajdują się w sferze indywidualnych zainteresowań i to czy ktoś je opanuje czy nie, zależy tylko i wyłącznie od jego widzi mi się. Coś jak gra na gitarze, albo jazda na nartach. Chcecie – to się nauczycie. Nie chcecie – nikt Was nie będzie zmuszał. Wasze życie.

Teraz jednak zaczynam dochodzić do wniosku, że tak naprawdę mężczyzna, który czuje wewnętrzny niepokój za każdym razem kiedy w telewizji leci reklama castoramy powinien mieć urzędowy zakaz posiadania potomstwa.

Tak na wszelki wypadek – żeby nie robić dzieciom wstydu i nie przekazywać genów, które odpowiedzialne są za tak przerażające katastrofy na drodze ewolucji jak systemy ESP czy chociażby sceny kaskaderskie w serialu W11.

Wiem, że to już nie jest epoka, kiedy w drodze do domu trzeba było mieć przy sobie ostry miecz na wypadek gdyby napadł Was jakiś niedźwiedź, wilk, banda rabusiów albo handlarz „markową bielizną”. Drewno do kominka przywożą Wam na telefon, a kiedy w domu nie ma jedzenia wystarczy zadzwonić po pizzę, a nie smarować się błotem i siedzieć przez pół nocy w krzakach z cisowym łukiem i strzałą w dłoni.

Teraz mężczyźni muszą wiedzieć jak dobierać wino do potraw, znać kilka metod wiązania krawata i zgłębić tajniki molestowania seksualnego telefonu tak, aby ten odpowiednio dotykany wysyłał do kogoś e-mail z ofertą atrakcyjnego ubezpieczenia.

Takie wymagania stawiają przed nami czasy współczesne.

I właśnie przez to, że te typowo „męskie” zdolności nie są nam dziś niezbędne do życia, stają się one powoli dobrem luksusowym. Jeśli w sobotę przyjedziecie w godzinach porannych do castoramy możecie odnieść wrażenie, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Że jest tu mnóstwo ludzi kupujących rozmaite rzeczy i narzędzia, którzy dzięki nim w chwilę później będą wznosić ku niebu wspaniałe dźwięki cięcia, stukania i szlifowania.

W ogródkach będą powstawały wspaniałe altany, mury ogrodzeń obrosną eleganckim kamieniem z plastiku,  a kolorowe ściany rozjaśnią sypialnie niczym tęcza niebo tuż po wiosennej burzy…

Błąd.

Po pierwsze połowa tych ludzi przyjechała tam, żeby kupić drzwi wejściowe, które w poniedziałek ma przyjść montować niejaki „Pan Wojtek” noszący czerwone ogrodniczki, trzydniowy zarost i paczkę Viceroy-ów w przedniej kieszonce. Pozostała grupa to ludzie kupujący szczotki do mycia samochodu, więdnące po przejściu przez drzwi sklepu kwiaty i solarne lampy ogrodowe o mocy zdechłego ślimaka.

Jest jeszcze elita posiadająca karty kredytowe z namalowanym na nich wiaderkiem farby – to akurat ludzie biorący na raty chińskiej produkcji kosiarki do trawy, które zepsują się w piętnaście minut po tym jak wleje się do nich benzynę.

Domowa technika umiera i nic nie wskazuje na to, aby w najbliższych latach coś miało się w tej materii zmienić.

Połowa współczesnych dzieciaków nie ma zielonego pojęcia jak wymienić dętkę w rowerowym kole.
A druga połowa nawet nie ma pojęcia, że w kole jest w ogóle jakaś dętka.

Ale czemu się dziwić jeśli ich ojciec żyje w przekonaniu, że naprawienie zawiasu w kuchennej szafce wymaga piętnastu wysoce specjalistycznych narzędzi, dyplomu inżyniera lotnictwa, pięcioletniego stażu w Navy Seals i karty rowerowej…  Ale powiem Wam jedno.  Jak zapewne wiecie mamy obecnie rok 2012.

Osobiście uważam, że w ciągu najbliższych dziesięciu lat będziemy borykać się z pogłębiającym się kryzysem finansowym i energetycznym, narastającym problemem braku żywności podsycanym zmianami klimatycznymi, rozszerzającą się dominacją Chin i być może ekspansywną polityką Rosji, której powoli zaczyna nudzić się granie drugoplanowych ról w tej międzynarodowej komedii nazywanej polityką pokoju.

A – nie zapominajmy jeszcze o kolejnych kreatywnych spotach wyborczych Prawa i Sprawiedliwości, które być może doprowadzą w końcu do tego, że niejaki Antoni będzie podtapiać rosnące przy lotnisku brzozy, żeby wydobyć z nich kompromitujące rząd informacje.

Mam nadzieję, że się mylę, ale moim zdaniem nie minie więcej niż dziesięć lat, a świat zacznie stawać na głowie i to czy założyć czarny, czy bordowy krawat wcale nie będzie zmartwieniem gdy wokół będą spadać bomby, a jedzenie zamiast leżeć na sklepowej półce będzie biegało sobie w skleconej prowizorycznie zagrodzie.

No dobra – może trochę przesadziłem z dramatycznym rozwojem wydarzeń.

Jednak mimo wszystko przeczuwam, że zbliżają się czasy, w których typowo męska siła, sprawność i zaradność będą miały dużo większe znaczenie niż rola jaką obecnie pełni nasza zdolność kredytowa i dobrze napisany list motywacyjny.

Dlatego teraz idę do garażu wyspawać układ wydechowy, a potem poprzerzucam trochę ciężarów.

I nie pytajcie dlaczego czy po co.
Jakiś wyjątkowo zawzięty hormon mi każe.

2 Komentarze

  1. Leniwiec Gniewomir 31 lipca 2013 o 14:30

    Nie wiem, co czuję, gdy leci reklama Castoramy, bo nie mam telewizora i jest mi z tym faktem zajebiście. Pamiętam natomiast, jaki podziw budził we mnie mój dziadek samodzielnie robiący wszystko przy swoim Trabancie. Za każdym razem widząc skrzynkę narzędzi mam poczucie, że zmarnowałem kawał życia idąc na anglistykę (z której i tak wyleciałem) zamiast napierdać młotkiem. Tak, umiem wymienić kontakt w ścianie, parę innych rzeczy też umiem, ale za mało. Chcę WIĘCY.

    Mieć tak ze 2 miesiące urlopu celem pojechania sobie na działkę i tam nakurwiania narzędziami do woli, studiowania różnych wykresów i diagramów do momentu, aż pojmę jak się co rozbiera i składa z powrotem… Ech, marzenia. Niestety, ludzie prowadzący własną działalność nie mają urlopów. Mają tylko chłód i halucynacje z niedożywienia. 

    …a, nie, to inna bajka.

    Zresztą zdolności kredytowej też nie mam. I nie posiadam krawata. Cóż to ze mnie czyni?…

  2. JoteR 6 lipca 2017 o 09:47

    „nie zapominajmy jeszcze o kolejnych kreatywnych spotach wyborczych Prawa i Sprawiedliwości, które być może doprowadzą w końcu do tego, że niejaki Antoni będzie podtapiać rosnące przy lotnisku brzozy, żeby wydobyć z nich kompromitujące rząd informacje.
    […]
    No dobra – może trochę przesadziłem z dramatycznym rozwojem wydarzeń”

    Niestety – nie przesadziłeś. A mówią, że trudno być prorokiem we własnym kraju…

Skomentuj

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *