Sytuacja hipotetyczna.
Rosjanie budują swój własny, wielki zderzacz hardkorów i podczas pierwszego eksperymentu rozpędzają do prędkości światła lokalnego zawadiakę Borysa (który to zwykł wspinać się po pijaku po rynnach okolicznych bloków) oraz Saszę, który potrafi zawracać na ręcznym.
W wyniku eksperymentu dzieje się wielkie bum przez co z dniem dzisiejszym z historii ludzkości zostają wykasowane wszelkie informacje dotyczące przeszłości poszczególnych marek i modeli samochodów. Ferrari zdaje się robić swoje czerwone zabawki zaledwie od wczoraj, BMW nigdy dotąd nie wygrało żadnego wyścigu, a Steve McQueen był tak bardzo zajęty żuciem tytoniu w Ciudad Juarez, że nie zauważył w ogóle stojącego pod kliniką wróżbity Macieja Mustanga fastback w kolorze ciemnej zieleni.
Każdy ma czyste konto – KIA, Jaguar, Maserati, Toyota.
Siedemnasta generacja Golfa wygląda jakoś tak świeżo i intrygująco, a Porsche boxter – rasowo.
I teraz zastanówcie się – czy ten rosyjski eksperyment miałby wpływ na to jaki samochód chcielibyście mieć?
Albo inaczej – czy takie nagłe i niespodziewane wypierdzielenie stołu do gry do góry nogami sprawiłoby, że zaczęlibyście postrzegać inaczej swój obecny samochód?
Doskonale wiecie jak to działa – żaden producent nie byłby w stanie sprzedać swojego samochodu gdyby nie odwoływał się desperacko do uczuć, pragnień i marzeń potencjalnych nabywców. To dlatego we wszystkich reklamach crossoverów pojawiają się te paralotnie, wyczynowe rowery i zachody słońca – to po prostu jedyny sposób na to, żeby nakłonić kogoś do kupna tego idiotycznego paskudztwa z aluminiowym osłonami z plastiku.
Nas tak naprawdę nie interesują te wszystkie dane techniczne – dwutlenki węgla, pojemności bagażnika i ilość gniazdek, do których można podłączyć posiadane ładowarki USB. Nie ma też znaczenia, czy ten model ma 356 czy może 362 niutonometry.
W taki sposób samochody kupują tylko nudziarze, którzy rozmowę o czterech kółkach zaczynają zawsze od pytania o moment obrotowy Waszego silnika. Robią to tylko dlatego, bo myślą, że te ich wysokoprężne 400 niutonometrów z chipa z allegro zrobi z nich takich samców alfa, że wszystkie przebywające w pobliżu kobiety natychmiast zmoczą swoje czerwone, koronkowe majtki.
Przykro mi chłopaki – zacznijcie opowiadać przy kobiecie o niutonometrach, a wyjdziecie nie tyle na lepszą wersję Jasona Stathama co raczej na mieszkającego z matką nałogowego onanistę.
Serio.
Idąc jednak dalej – do niektórych ludzi przemawia prestiż – to czy dany samochód wygląda drogo i stylowo czy tez nie. Nawet ta ludzka i jakże przyziemna chęć poirytowania nowym samochodem niespecjalnie lubianego sąsiada ma duży wpływ na to, że ktoś wybiera się do salonu po świeże A4 na kredyt, a nie komisu na rogu po stare Camry w kolorze dwudniowego siniaka, a które tak naprawdę go stać.
Ponieważ jednak nowa KIA z chromowanymi listwami i wielką atrapą wygląda w zasadzie tak samo solidnie i elegancko jak nowe Audi A6 można wnioskować, że po tym rosyjskim zderzeniu Audi poszłoby z torbami szybciej niż firma produkująca piaskownice w południowym Katarze.
Nikt normalny nie zapłaciłby przecież dwa razy więcej za samochód, który nie wygrał żadnego rajdu w grupie B, nie wystąpił w drugiej części Transportera i nie ma nic wspólnego z wygraną w LeMans.
Czemu to takie drogie – wyposażenie ma takie samo… I wygląda w zasadzie tak samo jak KIA, Opel i BMW, które nawiasem mówiąc też byłoby w tej sytuacji idiotycznie drogie.
Aston Martin? Po co on komu skoro wygląda tak samo jak dziesięciokrotnie tańszy Ford Mondeo?
Wydaje mi się, że 90% niemieckich producentów miałoby poważny problem. Że o Lexusie i Brytyjczykach nie wspomnę.
A jak z właścicielami starszych samochodów?
Na pewno zgodzicie się ze stwierdzeniem, że główną rzeczą ciągnącą nas w te wczesne lata 90-te i 80-te jest styl. Charakter – nawet ten nie do końca bezkonfliktowy. Te wozy w większości wypadków nie są ani wygodniejsze ani szybsze, bezpieczniejsze ani nawet mniej awaryjne niż ich współczesne odpowiedniki (po prostu psują się w nich inne, z reguły tańsze części).
A jednak z jakiegoś irracjonalnego powodu jesteśmy skłonni znosić te wszystkie niewygody.
Dlaczego więc?
Nie ma tu chyba wielkiego znaczenia historia marki bo tak naprawdę to właśnie tę historię trzymamy na podjeździe. Mamy jakby pierwowzory współczesnych modeli, które będą przechodziły ten rosyjski kryzys tożsamości. Rosyjskie zderzenie nie miało by większego wpływu na to jak postrzegamy swój wóz bo i tak w większości nie cenimy go za prestiż czy możliwość drażnienia czającego się za koronkową firanką sąsiada.
Moje BMW jest dla przykładu tak prestiżowe, że niewiele brakuje, a żule pod biedronką przestaną przyjmować ode mnie drobne na wino.
„Tobie są chyba bardziej potrzebne”.
Bordową lubię chyba przede wszystkim za to jak się prowadzi. Jak przyspiesza, skręca, hamuje i płynnie przechodzi w nadsterowność. Nie oszukuje, nie roztacza niepotrzebnie aury dramatyzmu i nerwowości.
Jest zwarte, proste i w większości wypadków bardzo przewidywalne – zanim spróbuje odgryźć mi rękę, pokaże zęby i wyraźnie zawarczy, a nie rzuci mi się niespodziewanie do gardła jak jakiś wygłodniały jamnik z problemami psychicznymi i syndromem ESP.
Poza tym wygląda na tyle dobrze, że lubię jeszcze jeden raz rzucić na nie okiem zanim wejdę do domu. Daleko mu co prawda do Ferrari 250GT ale z drugiej strony nie starzeje się też jak typowa niemiecka Helga – takie dajmy na to Audi A4 pierwszej generacji z zżółkłymi, wypłowiałymi lampami.
To chyba jeden z niewielu samochodów a lat 90-tych, który wygląda dobrze z pomarańczowymi kierunkowskazami.
Poza tym żaden inny samochód nie zapewnia równie beznadziejnej reputacji pospolitego buca i prostaka. Jeżdżąc starym e36 wyglądacie jak ktoś, kto podczas jazdy dłubie w nosie, a potem wyciera gile w oparcie swojego fotela –taka wizerunkowa amnezja zadziałałaby więc zdecydowanie na moją korzyść.
Wydaje mi się zatem, że akurat u mnie takie rosyjskie zamieszanie z historią niewiele by zmieniło.
Ford Escort, którego mam posiada reputację taniej dziwki z pryszczycą i krótszą lewą nogą. Poza tym pozbycie się jego powiązania z nazistowską przeszłością papcia Henry’ego wyszłoby mu chyba na dobre (na to, że ma niby coś wspólnego z rajdowym Mexico i czteronapędowym Cosworthem to chyba nikt się już nie nabiera).
A E30 to pod względem stylu taki archetyp lat 80-tych.
Coś jak walkmany Sony, PAC-MAN i kasetowe składanki zawierające piosenkę grupy „Men at Work” – nie da się go więc nie lubić, i to niezależnie od tego czy goniło kiedyś po jakimś torze za Mercedesami czy też nie. Ono po prostu wygląda jak taki fajny, niekrzykliwy samochód z lat 80-tych i nic nie jest w stanie tego zmienić.
A Ty?
Za co lubisz swój samochód?
Wbrew pozorom to wcale nie takie proste pytanie.
Ciężkie pytanie. Obecny wóz mam za krótko. Dodatkowo, jest to niepraktyczne coupe, z wyposażeniem i komfortem typowego, nowego hatchbacka. W czarnym kolorze, na którym widać wszystkie plamy. Na 18″ felgach, które tańczą w koleinach. Z napędem na tył, który w zwykłej jeździe po mieście nic nie daje, poza większymi stratami w napędzie. Pali względnie dużo jak na wóz, którym sobie jeżdżę po mieście i raz w miesiącu w 300km trasę.
Z drugiej strony – nie chciałbym, aby ktoś mi go porysował pod blokiem. Aby jakiś idiota mi w niego walnął. Za każdym razem jak idę do domu to się za nim oglądnę.
Ale nie wiem za co go lubię. Biorąc pod uwagę, że straciłem szacunek do siebie, bo: „3-cie bmw w ciągu 2 lat”.
Tak właściwie, nie lecąc w banał, nie umiem odpowiedzieć na to pytanie.
1-2-4-5-3, 1-2-4-5-3, 1-2-4-5-3… właśnie tę kolejność kocham, a najbardziej środkowy cylinder, w którym mieszanka odpalana jest na końcu (lub początku w zależności od punku widzenia, tj. słyszenia), dzięki czemu pomruk motoru jest zupełnie nieadekwatny do wyglądu auta – rodzinnego kombi.
Ten dźwięk uzależnia – nie potrafię oprzeć się pokusie głębszego wciśnięcia pedału, aż do odcięcia, aż ciary przejdą…
Mam to samo :)
Za specyficzny szum rzędowej szóstki w dieslu, za to jak pokonuje zakręty i trzyma się drogi, za to że w każdej wersji nadwoziowej miało dokładnie taką samą długość, za to jak włącza się światła, za to że kierowca siedzi dokładnie w połowie długości auta ( co jest uciążliwe dla pasażerów bo miejsca na nogi nie ma )
Za to że od 5 lat sprawia mi frajdę, nawet jak zepsuje się pod Słupskiem w środku nocy.
Ciężko mi będzie się niedługo e30stki pozbyć, bo zostanie taka luka, której nie wypełnię innym nowszym autem.
Ja jestem dość dziwny, bo patrzę właśnie na te gniazda zapalniczek, pozycję za kierownicą, wygodny dostęp do przycisków.
Może dlatego, że nie stać mnie teraz na tylnonapędowe kombi ;)
Jeżdżę paskudnym, mega-praktycznym autem, które w 90% naprawiam sam (pozostałe 10% to brak kanału i spawarki ;) )
Za co go lubię? Za niskie spalanie, nawet gdy go cisnę.. za masę informacji na kierownicy, a nawet za fakt, że mogę go zaparkować w centrum, a i tak zmieszczę w nim lodówkę :D
No i podwójne światła soczewkowe – nigdy wcześniej japońska motoryzacja nie była tak blisko BMW ;)
Jako posiadacz E38 lubię ją za: duże jasne wnętrze, przestrzeń, bliskość manetek za kierownicą, dźwięk przerzucania skrzyni w tryb sport, warkot V’ki.
Mam jakieś dziwne zboczenie z dźwiękiem zamykanych drzwi – w bmw zamykają się tępo, tak zwyczajnie – natomiast w chryslerze town&country… pornografia w najbrutalniejszym wydaniu, mógłbym cały dzień otwierać i zamykać drzwi :P
Za zapach :D
Swoje auto lubię za stosunek jakości (również wyposażenia) do ceny, za moc, za właściwości jezdne (pomimo FWD), za oglądające się głowy na drodze. Sam jak odchodzę, to zawsze muszę sobie jeszcze popatrzeć. Kto by pomyślał, że to wszystko o Lagunie?
Hmmm…
Mam w domu trzy auta. Moją „Nastoletnią Japonkę” – Corollę e11 z 1.6 4A-FE, „Wyścikówkę” – Yaris I 1.0 z 1SZ-FE oraz bordową „Nastoletnią Czeszkę” Felicię 1.3 z Š 781.136 M. Mój, rodziców i dziadka.
Każdy ma swój charakter i uwielbiam je wszystkie.
Corolla – ma u mnie dożywacie. Można zacytować Franca Maura: „do końca mojego lub jej”. Za prowadzenie. Kiedy trzeba jedzie dostojnie, a kiedy chcę jakby była stworzona do rajdowej jazdy po wszelakich drogach. Przy hydraulicznym wspomaganiu to coś wspaniałego. Za elastyczność motoru, dzięki czemu mogę stawiać się mocniejszym. Mimo posiadania „tylko” 110 KM i trochę więcej Nm. Pancerność. Wygląd i szyberdach. Pozycję za kierownicą. Dwie solidne kolizje i żyje. Choć teraz jedne z najważniejszych: była i jest moim marzeniem oraz wspomnienia. Bardzo osobiste. Może ma czasami kaprysy, ale ja wobec niej też. :)
Yaris, jak i Felicia, pomagały stawiać pierwsze kroki w jeździe samochodem. Oba nauczyły mnie szanowania zdobytej prędkości. Nie są w żadnym wypadku zawalidrogami. Choć by rozpędzić się trzeba pomyśleć i nie chce się bezsensownie wytracać. Dzięki temu nauczyłem się wjeżdżać w zakręty „szurając lusterkami”. :)
Choć różnią się.
Y. zawsze odpala i jedzie. Wszędzie w mieście wjedzie. Może siedzi się jak na krześle przed świątecznym stołem, a kierowcy MX-5 myślą, że ciężarówka za nim stoi. Ma to swój urok.
Skodzianka jest nie do zabicia. W żaden sposób. Po ekspresówce 170 z haczykiem poleci, ale pociągnie dużą przyczepę z czymkolwiek z jakąkolwiek masą. Uroku dodaje wiecznie rozlatujący się termostat, przepalający się włącznik świateł oraz brak wspomagania kierownicy.
Wszystkie trzy łączy permanentny brak wspomagaczy jazdy – Y. ma tylko w miarę nieprzeszkadzający ABS. Tyle.
W gruncie rzeczy ciężko opisać za co lubi się swoje auto/auta. Po prostu czuje się. Czuje się przyjemność z jazdy nawet jeśli podwozie zrobili z kanapy z dychawicznym silnikiem.
Ciężko mi to opisać.
„Ostatni właściciel” wbite w dowód? To tak jak u mnie, Prentkiego i wielu innych osób stąd.
Wszystkie są na właściwe osoby.
Corolla na mnie, Yaris na rodziców, a Skoda na dziadka. 2. i 3. są od nowości w domu. Nastoletnia została przerejestrowana jeszcze przed w dniu kupna przed zapłatą. :D Ktoś gwizdną rejestracje jak stała do kupna.
Jak dotąd sprzedałem w swoim życiu tylko dwa samochody i pomimo, że minęło już chyba z 8 lat to nadal mam kaca.
Bordowej nie pozbędę się chyba nigdy – serce by mi pękło. Prędzej już zbuduję z niej porządną wyścigówkę i będę wyjmował spod pokrowca tylko gdy drogi będą wystarczająco mokre i kręte.
Wąską jeszcze niedawno sprzedałbym bez wahania ale teraz z każdym kolejnym dniem sama myśl o tym napawa mnie smutkiem.
A Ford to kawał chuja bo wie, że póki co jest nietykalny ;)
Nic dodać, nic ująć.
Auta żadnego jeszcze nie sprzedałem.
Z Nastoletnią miałbym tak samo jak ty z Bordową. Prędzej zgniję czy zbuduję replikę wurca niż sprzedam. Mimo, że nieraz wkurza mnie, że nie wiem jak opisać, dzięki genialnym blacharzo-lakiernikom ma 5 odcieni srebrnego, a za piniądz ze stłuczek jaki mi dawali to miałbym e36.
Stanowczo za dużo wspomnień.
W szczególności, że w pewnym sensie jestem dzięki niej…
Yaris nie jest bezpośrednio mój. Więc. ;)
Choć mimo beznadziejnego wyczucia kółka przez wspomaganie to auto da się lubić.
Skoda = Ford u ciebie. Ma dożywocie.
Za ryk v8, możliwość bezbolesnego swapa na 320 kucy, kupe miejsca, przyczepność, prezencje i wyposażenie jak na ćwierćwiekowy wóz ;) bo pacyfikuje pewnych siebie panów w przeplaconych… Innych wozach ;P
Za co kocham swojego mieczysława? Za to że był wrakiem , a z każdym dniem wstaje jak feniks z popiołu :D
Mam e30 316. Uwielbiam ją za to jak na mnie patrzy kiedy do niej podchodzę, jak pachnie w środku, że ma konsolę przechyloną w moją stronę. Lubię to w jaki sposób pokonuje zakręty. Lubię nawet jak czasami strzeli focha kiedy akurat się spieszę, bo wiem, że jak poprawię to co jej przeszkadza to odwdzięczy się z nawiązką. I za to, że jest pierwsza.
To mój samochód. Jest takich wiele, ale ten jest mój. Mój samochód to mój najlepszy przyjaciel. Jest moim życiem. Muszę nad nim panować tak, jak panuję nad moim życiem. Beze mnie mój samochód jest niczym. Ale i ja bez samochodu jestem niczym Muszę dobrze jeździć. Muszę jeździć lepiej niż mój wróg. Muszę go wyprzedzić, nim on wyprzedzi mnie. Tak zrobię. Przed Bogiem przysięgam…
Mój golf ma slot/pojemniczek na zapasowe karty SD. Kupił mnie tym totalnie. Serio. W życiu bym czegoś takiego nie wymyślił.
Kurde, bloger motoryzacyjny jeżdżący Golfem… ;)
Kurde, ale czemu nie?
To jak szafiara nosząca ciuchy z C&A :).
Jeśli Golf to C&A to moje e36 wygrzebałem chyba z pomocy dla powodzian ;)
Yh, jeśli wg. Ciebie o wartości blogera świadczy to, czym jeździ, a nie to jak jeździ i co przekazuje to… trochę smutne.
Oczywiście, że jeśli chodzi o blogera motoryzacyjnego, to ma zazwyczaj znaczenie, czym jeździ. Złomnik jeździ Carry, ma do tego dorobioną ciekawą ideologię, fajnie pisze i szczerze mówiąc jest mi obojętne, JAK jeździ (ale gdyby kupił nowego Merca A to ludzie by chyba umarli ze śmiechu). Prentki ma estetycznie zwichrowanego Escorta i E36, które nie jest z mojej bajki, ale fajnie pisze i nieźle jeździ (te wszystkie puchary i w ogóle – jak przegra w następnych zawodach, to przestaję czytać bloga ;) ), więc jest mi obojętne CZYM jeździ. Blogo nieźle pisze i ma E46, do którego dobudował ideologię i jest mi w sumie obojętnie JAK jeździ i CZYM jeździ (gdyby nagle kupił Corollę to nic by nie zmieniało w odbiorze jego bloga). Spalacz dobrze jeździ i pisze różnie, ale w jego przypadku jest ważne JAK jeździ (nawet jeśli jeździ Audi, którego nie trawię) i jak podchodzi do użytkowania cywilnego samochodu na torze.
Ty prowadzisz blog, gdzieś mi chyba przemknęło słowo „lifestylowy”, o motoryzacyjnym stylu życia, piszesz, że jesteś pasjonatem motoryzacji i… masz Golfa. No smutne.
No offence, tak to odbieram.
Nienawidzę słowa lifestyle. Bleh, acz czasem trudno to ująć inaczej, więc przyznam Ci rację – dla mnie motoryzacja to nieodłączny element stylu życia. Więc zostańmy przy tym słowie.
Nie rozumiem jednak czemu Golf ma być gorszy w momencie, kiedy ktoś pasjonuje się motoryzacją. Czy jest nudny? Trochę jest. A raczej był do niedawna, ale to kwestia gustu. Czy jest oczywisty? No trochę jest. Ale wciąż nie wydaje mi się, czy byłaby różnica, gdybym nie jeździł Golfem, a dajmy n a to Giuliettą. Mniej oczywista, ale w gruncie rzeczy (biorąc pod uwagę, ze jest na plycie Bravo itd) to jeden i ten sam diabeł w innym ubraniu. Czasem lepszy, czasem gorszy.
Pewnie, że jeździłbym czymś innym, a najlepiej miał coś do zabawy. Marzenie każdego pasjonata. Ale każdy jeździ tym co ma i – idąc przykładem Spalacza – czy postrzeganie by było inne, gdybym po torze jeździł Golfem tak jak on równie nudnym Audi?
Albo, czy byłaby różnica, gdyby to było GTI? Pewnie by była. Ale wciąż uważam, że posiadanie konkretnego samochodu nie musi być tutaj wyznacznikiem. Z Golfa nie robię punktu centralnego JWD – po prostu nim jeżdżę, a bawię się tym, czym od czas do czasu mam okazję się przejechać. Czy to nie jest wystarczająco dobra filozofia? :)
NA PŁYCIE BRAVO… to już jest jakaś kpina. Serio. Po prostu nie wypada. Części wspólnych C-Evo z płytą Bravo jest poniżej 10% (zdaje się 6% albo 8%).
Co do samochodu. Do lifestyle’owego singla (jeśli dobrze kojarzę) pasuje mi jak nic MX-5 albo coś w tym stylu :).
Ale ma wspólną płytę podłogową. Modyfikowalną, bo modyfikowalną, ale ma. I jakby Giulietta wspaniała nie była (a, cholera jasna, jest. Po tylu latach bez większych zmian)
I kurde, niestety singlem nie jestem. Takto dawno już dawno by MX-5 było, a w tym momencie muszę czekąc. Cenię sobie wygodę, która daje mi porządne auto, przy którym niewiele muszę robić :)
Serio 6% albo 8% takich samych części to dla Ciebie ta sama płyta? W ten sposób BMW5 to takie zmodyfikowane Mini, bo na bank te 6% części będą miały takie same…
Wbrew pozorom to jest BARDZO proste pytanie.
Nie lubię swojego samochodu.
Czas na zmiany?
Ciężko lubić za coś Skode Fabie, bo to nudny samochód. Ale jeśli mam użyć słowa lubię, to chyba za niezawodność i tanie części. To rozsądne auto, solidny silnik Volkswagena i wbrew pozorom wygodnie się jeździ. Oczywiście w 2 osoby:)
Za aparycję czołgu, generalną niezniszczalność i to, że wszędzie wjedzie.
Ale dostrzegam pewną nieścisłość w zadanym pytaniu.
Kupujemy tylko wzrokiem? Mamy jakieś szanse porównania i przetestowania?
Wygląd jest dla mnie trzeciorzędny. Srał pies, jak wygląda. Ważne, jak jeździ.
Nie rusza mnie historia marki, chociaż akurat w przypadku Jeepa jest ona na tyle prosta, że pasuje do charakteru auta. Pojazd z przetargu na proste, trwałe i uniwersalne auto dla armii, a potem (z przygodami i zawirowaniami) poszło.
I tu dochodzimy do drugiej strony medalu z rosyjską wtopą. Bo nowe sprzęty, reklamowane paralotniami, miejską dżunglą i przygodami w błocie głębokości 3cm do mnie nie przemawiają. Nigdy bym nie kupił niczego, co jest nijakie i musi być nachalnie reklamowane. A po wymazaniu przeszłości, tych wszystkich wtop, robienia klientów w wała i testowania na nich produktów samochodopodobnych… Po wykasowaniu całej niechęci do współczesnych księgowych, zarządzających koncernami i inżynierów, którzy potulnie spełniają ich prośby… Może bym się dał oszukać… Więc lepiej, aby takiego zderzacza nie odpalili.
Mam dwa samochody.
Suzuki Grand Vitara z 2014 – bo przeczy tezie, jakoby wszystkie nowe modele to był jednorazowy szajs w złotym papierku. Bo stały mechaniczny napęd na cztery koła i wolnossący silnik benzynowy elitarnej w Europie pojemności powyżej 2.0 (konkretnie to 2.4). Bo występuje drżenie gałki zmiany biegów na odpalonym silniku, drżenie spowodowane tym, że cała dźwignia jest wprowadzona wprost do skrzyni bez żadnych wodzików. Bo ma bandyckie spojrzenie, a przy tym znaczek na masce, który nie kojarzy się z niczym szczególnym. Bo to pierwszy jak na razie nowy samochód, który kupiłem za gotówkę w salonie, co stanowi dowód, że jednak nie jestem taki całkiem tępy, skoro potrafię zdobywać takie kwoty całkowicie legalnie.
Toyota Celica z 2005 – bo można ją przegonić do odcięcia, a ona ciągle chce jeszcze. Bo zegary startują z godziny 6. Bo drzwi bez ramek. Bo seryjne prawie-kubełkowe fotele. Bo wygląda na szybszą niż rzeczywiście jest. Bo konsola środkowa zawiera niezbędne minimum przycisków, żadnych kolorowych telewizorków i popiskiwaczy, a wskaźnik poziomu paliwa składa się z pojedynczych segmentów jak w jakiejś grze komputerowej.
Ciężko racjonalnie wytłumaczyć miłość :D bo tak określiłbym uczucie do samochodu, nawet jeśli czasem coś szwankuje, spalanie jest wysokie, mechanicy robią wielkie oczy i krzyczą 3 razy tyle co za robotę przy VAGu to i tak wsiadając za kierownicę myślę sobie, że nie zamieniłbym go na inne auto ( ewentualnie mógłbym tylko powiększyć stajnię).
chyba głównie za wygląd – podrabiany czerwony Polonez Coupe na szerokich ATS Classic
za dzwięk silnika rovera który pięknie wkręca się do odcinki i hałasuje jakby miał ze 170 koni a nie marną setke.
cała reszta, polonez jak polonez, słabo jeździ , słabo hamuje, skrzypi, trzęsie i nikomu go nie sprzedam!
A ja musze… :P W drugiej części Transportera wystąpiła A8 ;) Nie A6 :D
Nie pamiętam – byłem za bardzo skupiony na bieliźnie tej laski z dwoma spluwami
Tommy napisz lepiej jak pokochać e36… Mam słabość do starszych Mercedesów, ale nie ma takiego jak ja bym chciał. Takiego którego będzie można kochać i do niego mówić jak do mojego poprzedniego merca. Nigdzie nikt dokładnie takiego nie chce sprzedać. Nawet na ebayu. A auto musi być z duszą. Koniecznie. Podczas wertowania ogłoszeń, przypomniałem sobie o Tobie i Twoich e36. Nawet znalazłem taką jedną, w kombi, 2,5 benzyna, skóra i klima. Rano jadę ją zobaczyć. Ale jak ją pokochać skoro już po pojemności widać że to będzie wyrachowana, wyuzdana wredna sucz która podczas pieszczot będzie chciała mi obciąć jaja? A ja w związkach bardzo potrzebuję ciepła bezpieczeństwa i zaufania… Powiedz jak z tym żyć?…
2.5 litra to mają nawet niektóre soki pomarańczowe – nie dramatyzuj ;) Nie minie miesiąc, a już będzie Ci chodził po głowie jakiś kompresor ;)
Hehe, komentarz z sokami mistrz! :)
wykrakałeś z tym kompressorem :/
Ja lubię za to, że jest inne. To taka głupia, bezpodstawna przekora. Widzisz ogromny parking pod galerią handlową i wiesz, że większość samochodów będzie całkiem podobna. SUV, sedan, kombi, jakiś hatchback. Kolor czarny, lub srebrny. Antena CB na dachu. A tu pojawia się jakaś słabo spasowana niebieska plama o zarysie mydelniczki z gigantycznym przednim zwisem. Chwyta mnie to za serce za każdym razem.
Za co go lubię…. Za to że stoi i czeka na lepsze czasy? Hmm… Dawno już nim nie jeździłem, ale Nadal pamiętam to i owo. :)
Tak więc:
– Za pozorną przeciętność, bo niby taki zwyczajny, taki stary, taki tani ford dla mas, ale w pełnym RSowym pakiecie ma pazur i ludzie (o dziwo) na niego patrzą, a nawet czasem się oglądają.
– Za siermiężną deskę, gdzie każdy przycisk chodzi ze zgrzytem (za to piszczenia deski nie znoszę), każde pokrętło z oporem, a każda lampka mówi że to są już jej ostatnie chwile i będę musiał rozbierać 3/4 deski żeby ją wymienić.
– Za fotele recaro, które obejmują lepiej niż trzy nagie napalone nastolatki
Najbardziej jednak lubię go za napęd. Za to, że nauczył mnie takiej pokory, że każdy metr jest w moim odczuciu walką o życie. Za to, że pomimo pełnego 4×4 zdradę ma wpisaną w dowód i tylko czeka żeby tylna oś złapała coś mokrego. Za to że zimą mogę konkurować na osiedlowym parkingu z nawarą sąsiada. Za to że jest wyjątkowy.
Za to że jazda nim jest przygodą.
Za to że jest mój. :)
Pytanie chyba proste, bo skoro kupiliśmy sobie takie a nie inne auto, to znaczy że powód jakiś był.
Ja mam dwa samochody, choć w zasadzie to pół każdego z nich. Jeden kupiłem po prostu dlatego, że m się podoba, zawsze mi się podobał już 17 lat temu jak się pierwszy raz pojawił w salonach. Wcześniej, bardzo długo był poza moim zasięgiem, a teraz nie jest już żadną rewelacją. Pomimo tego nadal mi się podoba. Inna sprawa, że w miarę dobrze jeździ, jest wygodne i mam zamiar utrzymać je w stanie używalności tak długo , aż stanie się atrakcją na drogach. Drugie kupiłem bo po prostu było potrzebne. Nie jest piękne, szybkie, ale robi to co ma robić. Pozwala przemieścić się z punktu a do punktu b nie rujnując portfela. Poza tym jest niebieskie, obłe i małe, czyli takie jakie chciała mieć „moja druga połowa”.
Odłupałem dzisiaj z błotnika Kundla kawałek szpachli grubości gdzieś 5-6 mm. Taki sam kawałek odłupałem metr dalej, przy drzwiach pasażera. Wcześniej gość na stacji kontroli pojazdów powiedział mi, że właściwie do wymiany mam pół auta- przewody hamulcowe, paliwowe, progi, mocowania stabilizatora(el. blacharskie spawane do podłużnicy), wszystkie gumy w zawieszeniu. Dla dwudziestoletniego kompakta w normalnych rękach to jest wyrok na żyletki bez możliwości wyjścia za kaucją- bo nikt normalny takiej nie wpłaci.
Wyrok, od którego go uratowałem, przygarniając go po cenie niższej niż cena złomu i wymieniając pękniętą głowicę.
I teraz jak debil siedzę i myślę nad tym, jak pomalować ten błotnik, żeby było ciekawie, kombinuję skąd tu wziąć grosz na swapa, szukam najrozsądniejszych części zamiennych, osłon, wężyków, tulei, sworzni i zaślepek, i dopiero niedawno zacząłem zauważać jak wdzięczny za nowe życie jest ten wóz. Choćby w momencie, kiedy przed 600 km trasą w upale nagle zaczęła działać szyba pasażera i zepsuła się z powrotem dopiero po przyjeździe na miejsce. Kiedy dobiłem do przejechanych 10 tys. km bez żadnego przymusowego postoju. Kiedy dolałem dzisiaj 2,5l wody do układu chłodzenia, (bo zerwałem kilka miesięcy temu gwint w głowicy pod czujnik temperatury i jeszcze go nie naprawiłem) a on nawet się nie przegrzał.
Moja dziewczyna totalnie nie potrafiła tego zrozumieć.
Dlatego obecnie jest moją byłą ;D
Boxter faktycznie wygląda rasowo :)
Mam auto. I to niby zwykły kompakt. I to w dizlu. Pewnie z 2 razy cofniętym licznikiem i po 2 dzwonach. Z brzęczącymi pastikami i podsufitką. A ten dizel dodatkowo jest słaby. Wyposażenie jako takie, ale dupy też nie urywa. Stan wizualny też średni, obity zderzak, niedopasowany, dużo rys, alukołpaki zamiast alufelg. Ale jednak coś w nim jest. Wiem że jak wsiądę do niego , to odpali. I wiem że zajadę tam gdzie chcę. I wrócę z tamtąd. I nie musze się zastanawiać czy mi paliwa braknie, bo ten skurczybyk ma duży zasięg. Niby zwykły kompakt, ale jednak nie. Ktoś pomyślał projektując go. Nie wygląda jak inne. Ani z zewnątrz ani w środku. Tym bardziej w środku. Wsiadam i czuję się jak w jakimś samolocie. Ale takim samolocie z kanapą i barkiem w kabinie pilotów. Jest przemyślany. Wymyślił go ktoś, a nie sama tabelka w Exelu i suwmiarka mierząca, czy ten kształt drzwi jest najwygodniejszy dla pasażerów. Ma swoje wady. Ale każda ma drugie dno. Jest słaby, ale nic nie pali. Dzięki temu mogę częściej i więcej w nim jeździć. I ma to swój urok jak na ekspresówce zastanawiam się czy to optymalna prędkość dla niego czy się już męczy. Zawieszenie nie jest spektakularne. Ale jest dobre, po prostu. Hamulce też. I to wszystko jest tanie w eksploatacji. Dzięki temu więcej z tym autem jeżdżę, a nie zarabiam na jego naprawy. Lubię nim jeździć. A jego niedoskonałości mogę też lekko poprawiać. I to też jest fajne. Zawsze się rozglądam za innymi autami. Chciałbym wiele innych, lepszych, klasyczniejszych czy ładniejszych. Ale wiem że tego cholernego Citroena nie doceniam.
I mimo że zastanawiam się, jakie auto było by lepsze, jakie bym mógł kupić gdybym go sprzedał. To wiem że nie kupię. I kiedyś doprowadzę tą cholerę do lepszego stanu. I będzie ze mną długo.