Pomyślcie jaki to absurd – młody chłopak (stereotypowo nazwijmy go Seba) zapisuje się na kurs prawa jazdy. Wkrótce wsiada do wysłużonej Toyoty Yaris z fotelami zakrytymi najtańszymi pokrowcami z allegro i przez kilka kolejnych tygodni z prędkością rosnącego paznokcia wozi po mieście gościa, który albo z dziwną miną grzebie w swoim telefonie komórkowym albo też z podejrzanym entuzjazmem wpierdziela suszonego ananasa z torebki, którą kupił przed chwilą w zlokalizowanym obok placu manewrowego warzywniaku.

W tym czasie chłopak uczy się między innymi kręcenia kierownicą w niezwykle idiotyczny sposób oraz parkowania w miejscach, w których nikt kto lubi swój samochód w życiu by nie zaparkował.

Na dokładkę przez 90% czasu chłopak pokonuje trasy, które wedle instruktora flirtującego właśnie na fejsbuku z pewną cycatą szesnastolatką są najczęściej wybierane przez egzaminatorów z pobliskiego ośrodka. W efekcie więc Seba uczy się głównie jazdy w kółko po jednym i tym samym osiedlu oraz okazjonalnego zawracania na skrzyżowaniu, na którym nie ma najmniejszego sensu zawracać.

Bo po drugiej stronie ulicy znajduje się wyłącznie salon Dacii i jakiś wegański warzywniak.

Do tego dochodzi jeszcze wykucie bez żadnego zrozumienia sporej ilości idiotycznych pytań testowych (o których Seba zapomni w dwa dni później) i w końcu egzamin polegający na nie najechaniu tyłem na sfatygowany, gumowy pachołek. Jeśli wszystko pójdzie dobrze to za drugim, może trzecim podejściem Seba zda egzamin i odbierze w urzędzie kawałek plastiku uprawniający go do wydania pieniędzy swoich rodziców na Audi A3 z ramką nawiewu oklejoną folią stickerbomb.

I proszę powstać – do naszego zacnego grona dołączył właśnie nowy kierowca.

Przyjmijcie go ciepło bo od teraz wspólnie z Wami będzie on przecinał co ranek zatłoczone ulice Waszego miasta. Tak jak i Wy będzie odbierał swoją dziewczynę z spod sklepu w centrum i może nawet zaglądnie od czasu do czasu na tę samą myjnię bezdotykową co Wy.

Kto wie, być może to właśnie on zabije Was w przyszłym tygodniu w efekcie utraty panowania nad rozpędzonym do 120 kilometrów na godzinę samochodem.

Widzicie, o tym, że system szkolenia kierowców jest totalnie oderwany od rzeczywistości wszyscy wiedzą od dawna. Pomyślcie zresztą sami – o ile ktoś nie przygotowuje się do egzaminu w okresie zimowym to w ogóle nie wsiądzie do samochodu po zmroku. Ani razu. Poruszając się non stop pięćdziesiątką po zatłoczonym mieście ani razu nie poczuje on czym właściwie jest podsterowny poślizg.

Nie będzie wiedział jak trudno jest zatrzymać na mokrej nawierzchni rozpędzony do 100 km/h samochód. Szczególnie kiedy jeździ się na używanych oponach, które Seba kupił okazyjnie po 60 zeta od sztuki na o-el-iksie.

Nie będzie potrafił wyprzedzać, nie będzie potrafił hamować na śniegu i nie pomyśli o tym, żeby przed wjazdem na skrzyżowanie na zielonym zerknąć choć kątem oka czy z boku nie zbliża się przypadkiem jakiś miłośnik wczesnego czerwonego. Założenia obecnego systemu szkolenia są proste – skoro Seba dostał prawo jazdy to znaczy, że posiada on wszelkie podstawowe umiejętności i wiedzę niezbędną do prowadzenia swojego Audi.

I co w tym wszystkim najgorsze – poza ustawodawcą uważa tak również Seba.

Głównym problem jest jednak to, że nie istnieje w zasadzie żadna dalsza ścieżka edukacyjna.

To, czy jako kierowcy będziecie się rozwijać czy nie zależy tak naprawdę tylko i wyłącznie od Was samych.

Jeśli macie w sobie sporo samozaparcia i nakreślone wzorce, na których chcecie się opierać to jakoś to będzie. Pewnie pokręcicie się trochę po pustym parkingu, skrzywicie kilka felg, będziecie zawsze zapinać pasy i zwalniać przed przejściami dla pieszych. Kto wie, może nawet zapiszecie się na jakiś amatorski KJS, albo zaliczycie kurs sportowej jazdy w profesjonalnej szkole.

Co jednak jeśli ktoś przepełniony dumą i przekonaniem o swej boskości będzie próbował prowadzić tak, jakby zdobył już kilkukrotnie tytuł mistrza świata WRC? Jak pewnie sami wiecie najprawdopodobniej skończy się to dzwonem. Dobrze jeśli będzie to niegroźne przestrzelenie zakrętu czy też lądowanie w polu albo rowie. Takie wydarzenia najczęściej bardzo skutecznie uczą człowieka pokory (wiem z doświadczenia żeby nie było). Gorzej jednak jeśli zamiast w polu, rozpędzony samochód zatrzyma się na przykład na przystanku albo przednim zderzaku pędzącej z naprzeciwka ciężarówki.

Do czego jednak zmierzam – wkrótce mają niby pojawić się przepisy zobowiązujące młodych kierowców do odbywania szkoleń na płycie poślizgowej. Rozmawiałem o tym z Michałem Kościuszko, który akurat stawia taki obiekt w Krakowie i to wydaje się całkiem ok. O ile oczywiście nie będzie to po prostu kolejny sposób na wydojenie od młodych ludzi pieniędzy, których nie mają (czytaj: obligatoryjne szkolenie za 2 klocki obejmujące dwa szybkie przejazdy po płycie, które nie dadzą Sebie praktycznie nic).

Dam Wam pierwszy z brzegu przykład jak można by to jednak rozwiązać.

Ktoś, kto dwa tygodnie temu odebrał swoje prawo jazdy jest postrzegany przez firmy ubezpieczeniowe jak słoń z padaczką wpuszczony do muzeum porcelany. Zwyżki na OC są nieraz tak drastyczne, że roczna składka na ubezpieczenie zbliża się nie raz do ceny samego samochodu. Mnie na przykład jakiś czas temu na kupione za 3000 złotych E30 zaproponowano oc za 4200.

Dlaczego więc nie zrobić by tak, żeby na przykład kierowcy, którzy odbyli określony rodzaj szkolenia w szkole jazdy otrzymywali na takie „młodzieżowe” OC solidne zniżki?

Załóżmy, że bazowe OC Seby zawiera zwyżkę w wysokości 800 złotych za bycie Sebą. Jeśli jednak Seba wyda 500zł na szkolenie o określonym charakterze, dostanie w zamian zniżkę 500zł na OC. I zniżka ta zostanie z nim także w kolejnych latach, aż nie osiągnie on wieku, w którym wedle ubezpieczalni przestanie być Sebą i zostanie panem Sebastianem.

Przyznajcie, że to nie jest głupie.

Na takim szkoleniu Seba przejechał by się na symulatorze zderzenia, zobaczyłby jakiś zamknięty w szklanej gablocie wrak ze śladami krwi pozostałymi po śmiertelnym wypadku albo spróbował przejechać tor na nowych i starych, zajeżdżonych oponach.

Tu nie chodzi nawet o to, żeby robić z takiego przepełnionego pewnością siebie osiemnastolatka nowego Colina McRae bo tego nie da się zrobić w dwa dni.

Wystarczy jednak uświadomić mu dobitnie, że wcale Colinem McRae nie jest.

I zasugerować mu, że powinien spróbować coś z tym faktem zrobić.

P.S. Niedawno prawie wjechał we mnie taki wzorcowy Seba w granatowym Audi A3 co było jednym z powodów, dla których postanowiłem napisać ten tekst. Warto wspomnieć, że Seba nie spodziewał się najwyraźniej, iż prawie łyse letnie opony w chłodny, grudniowy poranek nie nadają się zbytnio do pakowania się w ciasny łuk z prędkością wchodzącego atmosferę wahadłowca. Poza tym w chwili kiedy wypadł na mój pas zapomniał najwyraźniej jak używa się kierownicy i hamulca.

PS. 2 Podejrzewam, że długo jeszcze nie dopierze swoich fikuśnych spodni.

43 Komentarze

  1. Dominik 16 grudnia 2015 o 15:40

    Tommy, z całym szacunkiem, ale to niestety nie jest takie proste. Wyobraź sobie, że jesteś właścicielem firmy ubezpieczeniowej i przychodzi do Ciebie Seba ze świstkiem potwierdzającym to, że umie latać bokiem na śniegu, hamować lewą i kręcić bączki przednionapędówka. No i niby dlaczego jako właściciel miałbyś zarobić mniej na takim kliencie? Niewykluczone nawet, że po wprowadzeniu takiego młodzieżowego OC musiałbyś zawinąć się z rynku, bo hajs by Ci się solidnie nie zgadzał.
    Też mi się nie podobają takie zwyżki dla młodych, ale nie da ich się skorygować tak prosto jak licznika w Passacie :)

    1. Tommy 16 grudnia 2015 o 15:46

      Zrobić eksperyment na grupie i sprawdzić czy Seby z certyfikatem łututu rozbijają mniej cudzych mercedesów niż tacy bez papierka. Jeśli tak to nikt na tym nie straci – ubezpieczalnia będzie mogła obniżyć cenę, bo mniej na takich Sebów wyda.

      To tylko pierwszy z brzegu pomysł – chodzi mi o zwrócenie uwagi na to, że obecnie wszyscy mają w dupie co zrobisz po odebraniu prawa jazdy.

  2. Rafał 16 grudnia 2015 o 17:03

    W który samochód wjechał :o ? duże szkody ?

      1. Tommy 16 grudnia 2015 o 18:29

        Prawie wjechało :) Podczas akcji eskortowania choinki chłopak pogubił się trochę na szykanie niedaleko zapory w Tresnej.

  3. GPS 16 grudnia 2015 o 17:29

    Tekst w odpowiednim momencie ;) Akurat jestem na końcówce teorii na kursie;) I jak naradzie potwierdzam system szkolenia kierowców w tym kraju jest chory. Jak na razie po +- 20 godzinach teorii ma opisane wiele regułek typ co to jest pojazd silnikowy i dlaczego motorower nim nie jest;)

    Także tego ten jak już to skończę trzeba będzie zapisać się na coś doszkalającego za jakiś czas ;)

    1. GPS 16 grudnia 2015 o 17:31

      Sory za tyle zagubionych liter ale słownik androida jest niby mądrzejszy ;(

    2. Tommy 16 grudnia 2015 o 18:37

      Przede wszystkim na pewniaka nie zapierdalać ;)

    3. Felgi.com 18 grudnia 2015 o 11:02

      Najlepszym kursem doszkalającym jest samodzielna jazda, bez tego Pana\i na fotelu pasażera, który ma możliwość zatrzymania pojazdu w razie niebezpiecznej sytuacji. Ot takie moje zdanie :) A co do samego tekstu to powiem tyle, że moja siostra zdając egzamin teoretyczny musiała wiedzieć jakie wymiary ma ramka na tablicę rejestracyjną… pozostawię to bez komentarza.

      1. radosuaf 18 grudnia 2015 o 11:07

        Ja bym jednak wolał, żeby takie kursy przebiegały poza drogami publicznymi…

  4. KriZ 16 grudnia 2015 o 17:32

    Jestem już 20-latkiem, kiedy odebrałem prawo jazdy w wieku którym mogłem go najszybciej dostać, można powiedzieć, że przez chwilę byłem takim „Sebkiem” w sumie teraz też mi się to zdarza, ale do tego wrócę za chwilę. Brak jakichkolwiek szkółek doszkalających jest największym problemem, jaki jest, a jak już są, to nie ma za bardzo możliwości, żeby się na taki wybrać, bo jest po prostu za daleko. Osobiście moje doświadczenie za kierownicą, zacząłem regularnie tak to ujmę zdobywać 3 lata przed rozpoczęciem kursu, samochodem, który raz jest duży, mocy ma, tyle, że były to nauki po przysłowiowych polach w rodzinnych stronach, gdzie starałem się głównie porami deszczowymi oraz śniegowymi sprawdzać jak się auto zacznie zachowywać podczas dodawania mocno gazu, szybkiego skręcania, wychodzenia z poślizgów na ręcznym bądź też bez, była to dość mocna lekcja pokory ze względu, że nie zaczęło się to podobać mojemu tacie, w końcu to jego samochód, z drugiej strony robiłem to dla siebie, aby jakoś prawidłowo że tak ujmę zachować się w sytuacji zagrożenia. W sprawie ubezpieczenia ciężko mi się wypowiedzieć, ponieważ nie jestem niestety posiadaczem swoich „4 kółek”. Sprawdzałem, tylko na różnych portalach ubezpieczeniowych ile by mnie wyniosło, mocno się przeraziłem, ponieważ próg cenowy auta jaki chciałbym przeznaczyć jest typowo 2/3 wartości auta, więc doszedłem do wniosku, że samochód ubezpieczyć jak i zarejestrować na rodziców im to nie przeszkadza a mi wręcz pomaga.

    Temat nauczycieli jazdy, w moim wypadku nauczyciel podchodził dość profesjonalnie, może nie było to jakieś super fajno, ale podstaw nauczyłem się praktycznie do perfekcji, no właśnie tylko podstaw, mogę uznać to za mały sukces. ;)

    Wracając do zachowań „Sebka”, z czasem zacząłem uczyć się na własną rękę różnych typowo wyścigowych technik, oczywiście z marnym skutkiem, od czasu do czasu kończąc na przeciwnym pasie, wiem, że jest to bardzo nieodpowiedzialne, ale na swoje usprawiedliwienie mam to, że „szkolę” się w godzinach kiedy tego ruchu nie ma czyli godziny późno wieczorne, no i oczywiście nie przesadzając z prędkością, oraz nie trenując tego w mieście.

    Kończąc moją „lekturę” pomysł z ubezpieczeniem przez Ciebie opisanym jest według mnie bardzo dobrą opcją, mogło by to wejść, tylko wyobrażam sobie protesty firm OC, bo jak wiadomo duży piniądz od klienta to najlepszy piniondz….

  5. uzi43 16 grudnia 2015 o 18:46

    Młodzieżowe OC to dobry pomysł.
    Ale tylko częściowy. Niestety ale rozwiązanie jest jedno: model Skandynawski. kurs powinien być drogi. Bardzo drogi, żeby zniechęcić ludzi, którzy potem kupią szrota za 1500zł z oponami jeszcze pamiętającymi salon (nie wiem skąd się wzięło przeświadczenie o tym, że każdy powinien mieć prawo jazdy. To tak jakbyśmy licencje pilota rozdawali każdemu! ).
    Potem pakiet szkoleń, jazda w dzień, w nocy, na autostradzie kilkadziesiąt godzin na płycie. Wszystko oczywiście powinno trwać i to długo. Potem rok testowego i kolejne testy i dopiero po tym czasie prawo jazdy.
    I kolejna rzecz… Testy co pięć lat, potem co trzy i po osiągnięciu sędziwego wieku co roku. Niestety ale sam z doświadczenia wiem, jak niebezpieczni potrafią być panowie w kapelusikach 60+.
    Dodatkowo w obecnych czasach można zrobić prawo jazdy, nie jeździć i wsiąść za kierownice po 5 latach i spokojnie kogoś zabić.

    1. Szczypior 18 grudnia 2015 o 00:13

      Ta, fajnie, ale stan majątkowy nie determinuje tego, czy będziesz dobrym czy złym kierowcą. Poza tym to jest wręcz idiotyczna opcja, bo jest kolejną która uczy ludzi, że ktoś za nich będzie myślał.

  6. Paweł 16 grudnia 2015 o 18:59

    Nie zgadzam się, że szkolenia, które mają być wprowadzone mogą coś poprawić.
    A żeby być precyzyjnym: zrobiłem dwa stopnie w szkole u Michała Kościuszki, razem jakieś 12 godzin upalania na płycie, z tego może ze 45 min teorii na początku i 30 min przerwy na obiad. Sumuje obydwa szkolenia, czasy dla jednego szkolenia trzeba podzielić przez 2.
    Nowe przepisy proponowane przez ustawodawce obejmują 2h teorii i 1h praktyki. SERIO KURWA?
    W godzinę to my ledwie w 5 osób zrobiliśmy ustawienie foteli, pracę kierownicą i część rozgrzewki, czyli slalom z pracą gazem. A gdzie reszta ćwiczeń? O czym mówić 2h? Oczywiście, można mówić i 20h o teorii jazdy, ale jak tego nie przećwiczysz w odpowiedniej proporcji, to będziesz wiedział tyle ile Krystyna o prowadzeniu autobusu.

    Z całym szacunkiem dla Michała, ale szykuje mu się hossa i nie dziwię się, że tak mówi. Jednocześnie powinien uświadamiać na przykładzie własnej szkoły i własnych zajęć, że taka ilość praktyki to jest bagno i będzie służyło do wyciągania kasy od kursantów.

    1. Tommy 17 grudnia 2015 o 07:50

      To jest właśnie to czego się obawiam – jeśli szkolenie ma być bardzo krótkie to niech będzie tanie (niech nawet dofinansuje je Państwo skoro tak mu zależy na poprawie bezpieczeństwa na drogach).

      Można pomyśleć też nad dofinansowywaniem z budżetu dłuższego szkolenia, jeśli np. Seba zdecyduje się wziąć w nim udział w przeciągu 2 lat od zdania egzaminu na prawko – narzucić określone warunki ale zrobić kurde coś co zachęci chłopaka do tego, by przekonał się, że to wcale nie jest takie łatwe.

      1. Paweł 17 grudnia 2015 o 11:52

        W pełni się zgadzam, że szkolenia są potrzebne, bo prowadzenie samochodu wcale nie jest takie łatwe, a niestety możliwości do nauki są mocno ograniczone.

        Obawiam się jednak, że będzie tak jak ze wszystkim co obowiązkowe – ceny pójdą w górę i branie udziału w szkoleniach na własną rękę będzie jeszcze mniej dostępne. Zobaczymy po zmianach, w tej chwili takie szkolenie kosztuje u Michała 450 zł brutto.
        Dofinansowywaniu jestem jednak z zasady przeciwny.
        Temu może towarzyszyć jeszcze jedna patologia – systemy typu easydrift, które są substytutem realnych poślizgów, a które będą pozwalały tanio odbębnić taki kurs.

        Myślę, że panuje też moda na głupi tuning samochodów, czyli gwinty, naciągi opon, negatywy. No cóż, nie jestem przekonany, czy Sebie na pewno wyjdzie to na zdrowie, bo nie kieruje się ani rozsądkiem, ani wiedzą techniczną, tylko „ma być nisko” i celem są zdjęcia na fejsbukach paczki fajek pod wahaczem, dalej paczki zapałek i w końcu z prezerwatywą ledwo wchodzącą pod wahacz. Musi jeździć jakieś 30 km/h, bo miska, musi nakleić „nie trąb pojebie, bo jeżdżę na glebie”, bo trąbi na niego Grażyna, a jak jest mokro to musi jeździć ikarusem do szkoły, bo jego naciągnięte opony mają tak małą powierzchnie styku z asfaltem, że bezpieczniej czuje się na rowerze.
        Wiem, że w pewien sposób wkładam kij w mrowisko, ale nie odbieraj tego personalnie. Trudno porównać Sebę palącego fajki, tak żeby mama nie wyczuła, z wykształconym człowiekiem, dla którego celem jest perfekcyjna praca samochodu.

        Nie ma ani możliwości technicznych, ani eventów, ani mody na doskonalenie techniki jazdy.
        Jednym z najprostszych pomysłów jest wyznaczenie trasy na zamkniętym obiekcie i pozwolenie upalać samochody na czas. I nie mam na myśli profesjonalnego toru, z dopuszczeniem Formuły 1. Wystarczy kawałek „placu” taki jak jest przy torze Kielce, albo taki jak ma do dyspozycji Michał Kościuszko. I tam wcale nie chodzi o rozwijanie prędkości, tam chodzi o pracę nad samochodem, o doskonalenie techniki podczas przejazdu. Zrobiłem 4 kółka po tym torze z pachołków i opon, który ma Michał, wysiadłem trzęsąc się od adrenaliny i krzycząc do instruktorów, że chce jeszcze.
        Myślę, że Seby szybko by podłapały takie zdrowe rywalizowanie między sobą, przy okazji ucząc się panowania nad samochodem.
        Wiem, że są KJSy, ale sam nigdy nie startowałem, bo mam wrażenie, że trzeba tam wejść już z czymś. W moim pomyśle chodzi o to, żeby próg wejścia był jak najniższy, zwykłym codziennym samochodem, na zwykłych oponach i zawiasie, zrobić parę kółek, jak się akurat zachce.

        PS: Moje oszczędności może wystarczyłyby na zakup słupków, przynajmniej części, więc jakbyś miał plac, albo gotówkę na taki, to daj znać :D

  7. Jawsim 16 grudnia 2015 o 19:02

    Prentki… zapomniał wół jak cielątkiem był?? Co ma piernik do wiatraka skoro na wysokość składki wpływ ma doświadczenie. Każdy przebrnął składki złodziejskie do 24-27 roku życia. Ja powiem tak- jak ktoś się pizdą urodzi to kanarkiem nie zdechnie. Jak robiłem kurs kat B to nie było żadnych chujów-mójów. Jeździło się tak za dnia jak i po zmroku- jeździło się po całym mieście- często w godzinach szczytu. Prawko zrobiłem w …eee… no dość dawno… Do czego zmierzam- to jak będziemy reagować za kierownicą zależy od czegoś co nie wiem jak nazwać, ale coś podobnego ma moja babcia robiąc farsz do ruskich pierogów- nie posługuje się żadnymi wskazówkami ani przepisem a wychodzi zajebisty. o wiem- podparta doświadczeniem intuicja. Podsumowując ten chaotyczny wysyp słów- prawo jazdy to klucz do drogi, która sama zweryfikuje umiejętności.

    1. Tommy 17 grudnia 2015 o 08:05

      Nie zapomniał ;)

      Od chwili kiedy odebrałem prawo jazdy do pierwszego autorskiego przestrzelenia zakrętu (jakby inaczej na przełęczy Przegibek) minęły u mnie niespełna dwa tygodnie. I wierz mi, że takie szybkie lądowanie w przydrożnych krzakach pomogło mi bardziej niż te wszystkie wyjeżdżone z instruktorem godziny, mądre książki i spędzone na prawym fotelu lata.

      Totalnie nie ogarniałem wtedy co właściwie zrobiłem źle i to było w tym wszystkim najbardziej przerażające – nagle ściąłem się po prostu, że jest baaaardzo dużo rzeczy, których nie rozumiem, a tym bardziej nie potrafię. Od tamtej pory stałem się wobec siebie znacznie bardziej nieufny.

      I to właśnie jest ten myk, który w mojej ocenie wszystko zmienia.

      Ja miałem to szczęście, że swego czasu mocno oszlifował mnie mój tata. Zakodował mi pewne nienaruszalne zasady – nie zapierdalanie w pobliżu szkół, przejść dla pieszych, hamowanie przed zakrętem, a nie w jego połowie i tak dalej. I to właśnie za jego sprawą dość bezpiecznie przekonałem się o tym jak daleko mi do Colina McRae.

      Gdyby nie on, być może przekonałbym się o tym na jakimś skrzyżowaniu w centrum – i tego problemu dotyczy ten felieton.

      Podejrzewam że mojego tatę mogłaby zastąpić płyta poślizgowa albo ogarnięty instruktor z autorytetem, a nie podkładką pod notatnik i znudzoną miną. Moim zdaniem nie ma lepszego sposobu na sprawienie, żeby ktoś jeździł ostrożniej niż uświadomienie mu, że tak naprawdę nie potrafi jeździć. Im szybciej to zrozumie tym szybciej zacznie jeździć bardziej świadomie.

      1. radosuaf 17 grudnia 2015 o 09:44

        Tutaj dobra wskazówka – ogarnięty ojciec to podstawa. U mnie było to samo, co obserwujesz i czego się nasłuchasz przez -naście lat mocniej się koduje niż 4-tygodniowy kurs, czy ile on teraz trwa…
        Ja byłem też na kursach i lataliśmy po macie poślizgowej. Bardzo sympatyczne to ćwiczenie. Jedziesz 50 km/h – elegancko, 55 – elegancko, 60 elegancko, 65 – nie masz pojęcia, co się dzieje. Tylko, że żeby dojść do tego etapu, trzeba tych przejazdów zrobić kilkanaście, a nie trzy.
        Problem z tymi szkoleniami polega na tym, że WIESZ, że wystąpi poślizg. I nawet wiesz mniej więcej kiedy. Takie tory powinny działać bardziej na zasadzie miasteczka strachu, czy jak to się nazywa… Jedziesz sobie, a tu nagle ŁOŚ! PIESZY! KIEROWCA AUDI!
        Takie podstawy nadal nie nauczą człowieka jeździć – ale na pewno wzbogacą wyobraźnię.

        1. Tommy 17 grudnia 2015 o 09:54

          O nie!

          To kierowca Audi!

          Leżę :D

          1. radosuaf 17 grudnia 2015 o 10:59

            A to w ogóle znana prawda, że na Audi się przesiedli ci, którzy znaleźli pień drzewa w bagażnikach swoich pierwszych beemek :). Wiadomo, kłatro i nic się nie może stać.

            1. Tommy 17 grudnia 2015 o 11:08

              Osobiście nie przepadam za stereotypami ale jeśli jest coś w tym co mówisz to w sumie dobrze bo kłatro chyba jednak łatwiej utrzymać z dala od drzew ;)

  8. Wojtek 16 grudnia 2015 o 19:06

    Prawda jest taka że przez te 30godzin jazd na nauce jazdy nie da się nauczyć jeździć… Dlatego jeździ się trasami egzaminacyjnymi żeby zdać bo od tego jest zarobek i reklama szkoły… Mam prawie 21lat i od 2.5roku prawko… zrobiłem przez ten czas 60k km i w zimie dziwi mnie jedno… spadnie śnieg od razu każdy jedzie 30 lub 50 na 70. Każdy boi się jechać… a wystarczy trochę rozsądku i dobre opony zimowe i można śmiało jechać… Co prawda nie tak jak w leci na suchej ale da się normalnie jeździć…

    Fakt mimo tego że jestem młodym kierowcą, też zauważyłem że młodzież jeździ ostrzej od weteranów szos… ale taki 70 letni czy 80 letni dziadek czy babcia też powinien przechodzić jakieś kursy i badania… Bo 50% przypadków jest nie zdolna do jazdy. Albo słabo widzi, albo uczyli się jeździć gdy nie było sygnalizacji itd… Inne przepisy, inne auta… Ale ich badania nie obowiązują to jeżdżą a stwarzają zagrożenie…

    Musimy sami doskonalić swoje umiejętności, ale tak jest ze wszystkim. Ze spawaniem, jazdą autem, majsterkowaniem itd… Kurs daje papier ale umiejętności musimy nabyć praktyką, swoją praktyką. !

  9. Mariusz 17 grudnia 2015 o 12:04

    Coś w tych sebach z a3 jest faktycznie.

    Do tematu, IMO kursy jak kursy, bo nawet jeśli początkowo by to robili ludzie z jakąś wiedzą to z czasem się tego wysypie w ilościach masowych i będzie lipton.

    Bardziej osobiście widziałbym jakieś uświadamianie społeczeństwa i dostęp do placów/torów gdzie można spokojnie sprawdzić i ZROZUMIEĆ swoje i swojego samochodu limity -bo niestety w tym kraju jak próbujesz zrozumieć swoje auto w nocy na placu 20km od najbliższej wiochy to jesteś przestępcą i bandytą, ale jak zabijesz siebie i innych na drodze bo tego nie potrafisz no to wypadek i trudno.

    Tory, czy place treningowe powinno się budować jak orliki, z dostępem darmowym bądź stosunkowo tanim (powiedzmy do tych 50 zł za wjazd) – tak aby legalnie i spokojnie każdy mógł z tego skorzystać – bo jak cię raz i drugi obróci albo zaliczysz pobocze to dopiero zrozumiesz że to wszystko ma swoje limity.

    No ale żyjemy w polsce, gdzie łatwiej puścić reklamę „10 mniej” niż faktycznie zrobić coś dla poprawy bezpieczeństwa na drogach.

  10. Spalacz 18 grudnia 2015 o 04:28

    Tommy i Radosuaf, to nie tak, dzięki klatro przydzwonimy w to samo drzewo co jadąc w BMW ale z ta roznica, ze nie bokiem tylko przodem i z większą prędkością. A jak tylko wpadniemy do rowu to dzięki klatro możemy sami z niego wyjechać!

    1. radosuaf 18 grudnia 2015 o 09:58

      @Spalacz:
      No ale z przodu są strefy zgniotu, więc jednak forszprung :). BMW chyba nie ma stref zgniotu z tyłu ;).
      A z tym kłatro to uważaj, znam takiego, co się chciał popisać, jakie to Pajero jest nie do zajechania i w zaspach musiał po ciągnik lecieć ;).

  11. YatzeK 18 grudnia 2015 o 19:13

    @Mariusz: nawet jezeli w kazdym powiecie bedzie tor z darmowym lub bardzo tanim wjazdem to NIC TO NIE ZMIENI dopoki nie zmieni sie mentalnosc ludzi. Ludzie SAMI musza CHCIEC sie doskonalic, aprawda jest taka, ze ogromna wiekszosc kierowcow, szczegolnie mlodych, jak juz pojedzie na tor to chce poupalac ile wlezie a nie szlifowac technike i uczyc sie zachowania samochodu w sytuacjach ekstremalnych.
    Przyklad sprzed paru lat, jak jeszcze istnial tor w Lublinie dwoch znajomych chcialo zrobic calodniowe szkolenie z techniki jazdy z elementami jazdy sportowej. Mialo to kosztowac 300zl no i oczywiscie zrobil sie ogolnolubelski placz, ze chyba ich poje*%×lo z taka kasa, ze ‚kogo na to stac” i najwazniejsze, ze „lepiej zrobic sciepe po 50zl od auta, wynajac tor i latac do woli”…

    1. Mariusz 18 grudnia 2015 o 23:51

      Wiadomo, samo to nie zmieni tak dużo.

      Ale przy odpowiedniej infrastrukturze (i dostępności cenowej – track day poznań to jednak dla wielu koszt większy niż ich samochód np. ) + wszelakich kampanii społecznych (sprawdź się na torze, nie na ulicy i takie tam).

      Wiadomo, jako czytelnicy tego bloga w większości jesteśmy przynajmniej w pewnym stopniu motoryzacją zainteresowani (chyba że liczymy tylko na zdjęcia cycków ;) ) i w takim gronie się obracamy, więc też jest to w pewien sposób skrzywione spojrzenie na społeczeństwo…ALE

      Myślę, że dostępność i informowanie ludzi o takich obiektach / różnych na nich eventach w stylu dodatkowych kursów, czy np. voucherów na X godzin na torze rozdawanych do zdanego prawa jazdy w urzędach/wordach sporo by zmieniło.

      Wiadomo, blondi z yarisa może na to nie pójdzie, seba z a3 – prędzej. Nawet jeśli tylko po to by „poupalać do woli” – pierwsze przedobrzenie skończy się bezpiecznie na trawce czy żwirku, a nie na przystanku, rowie czy samochodzie z 5 osobami na pokładzie – a do myślenia nawet takiemu sebie powinno dać.

      Nie jest to rozwiązanie idealne i dla wszystkich – ale przy odpowiedniej promocji nauki powinno to coś dać.

      Koniec końców nie da się ze wszystkich zrobić na drodze dobrych kierowców, nie zależnie ile kursów zapisanych w przepisach się znajdzie – bo wszyscy dobrze wiemy jak to wygląda w polsce w praktyce – vide „nowe” prawo jazdy, gdzie dobra idea (ileśtam czasu na odpowiedź) została zamordowana przez idiotyczne przepisy.
      A przecież można było dać tam nawet 100 pytań po 15 sekund z prostymi obrazkami – kto ma pierwszeństwo np.
      Nawet z tymi godzinami na płycie poślizgowej czy coś, takie coś musi mieć zwyczajne pierdolnięcie aby do ludzi dotrzeć – musi im pokazać że NAGLE samochód może leżeć w rowie a osoba go kierująca nie wie co i dlaczego się w zasadzie stało – i na to wystarczy ten powiedzmy 2 godzinny kurs.

      A następnie ludzi trzeba zachęcać do rozwijania siebie dla siebie, tak aby zainteresowani tym dlaczego ich samochód nagle obróciło i kompletnie stracili nad nim panowanie mieli możliwość dowiedzieć się – dlaczego – ale gdy nie ma gdzie i jak tego robić, nikt nie wyda więcej niż jego miesięczna pensja na wyjazd na durny poznań np.
      Wymusić na nich tego nie da rady – ale można się postarać by coś takiego było społecznie uważane za coś, co jest fajne/potrzebne/dobrze widziane – i to by było do myślę do zrobienia.

      1. Dapo 22 grudnia 2015 o 15:32

        Zgadza się. Gdyby można był za 100-200 zł wykupić szkolenie na zamkniętym torze, płycie starego lotniska, pewnie wielu by się znalazło chętnych, a na track day w poznaniu za 1000 zł nie każdego jest stać. Poza tym nie mając umiejętności dużo tam się człowiek nie nauczy. Tam to można jechać jak się ma już jakieś doświadczenie żeby sprawdzić ile jeszcze trzeba się uczyć.

  12. Sobieski 19 grudnia 2015 o 09:09

    Mam to szczęście że miałem dobrego instruktora i dość szybko (po paru godzinach) pozwalał mi jeździć normalnie oraz pokazał co się dzieję z autem na śniegu(ja prowadziłem oczywiście). Co prawda nie było tego wiele ale sniegu i godzin też nie było dużo.

    A zwyżek nigdy nie miałem a auta porejestrowane na mnie mam od czasu dostania prawo jazdy, ba teraz w wieku 20 lat mam 50% zniżek :)
    I te zniżki są dla mnie dodatkową motywacją do bezpieczniej jazdy.

    Dobra już się po chwaliłem to powiem coś konkretnego.

    Chyba najlepszym sposobem na poprawienie umiejętności kierowców jest sposób taki jaki mają w ojczyźnie wielkich kierowców czyli w finlandi. I niechodzi mi o sam cykl egzaminów a o to ich wrc dla każdego. Główne zasady są takie: dosięgasz do pedałów i kierownicy możesz się ścigać, wartość auta jest ograniczona odgórnie i jeśli jakiś inny zawodnik będzie chciał kupić twój samochód musisz mu go sprzedać za kwotę nie wyższą niż ta w regulaminie i nieważne czy on lub ty wygrałeś musisz sprzedać i tyle. Dzięki tej zasadzie ludzie nie będą pakować kasy w niewiadomo jakie części. A tor to porostu to żaden asfalt tylko ziemia i żwir.

  13. YatzeK 19 grudnia 2015 o 14:54

    @Mariusz: takie vouchery to rzeczywiscie fajny pomysl, ale pod warunkiem, ze te jazdy beda z instruktorem pokazujacym bledy i sposoby ich wyeliminowania. Inaczej Seba nadal pojdzie poupalac, a blondi od Yarisa wiedzac o tym co robi Seba nie pojdzie tym bardziej. Ze strachu.
    I to wcale nie jest prawda, ze jak Seba poleci na torze w zielone raz i drugi to za trzecim pojedzie dobrze bo poprawi bledy – pojedzie w zielone jeszcze bardziej, bo nie bedzie mial swiadomosci jaki konkretnie blad popelnil.
    I o tym samym mowilem przy okazji tamtego pamietnego szkolenia na torze – ze placisz pare stowek za to, zeby po kilku przejazdach instruktor powiedzial ci co robisz zle i jak to robic dobrze i na koniec dnia jezdzic wyraznie lepiej. A placac 50zl za dzien upalania przez caly dzien bedziesz z rozna intensywnoscia powtarzal te same bledy. Az je utrwalisz do tego stopnia, ze jeszcze trudniej bedzie je poprawic

    1. Mariusz 20 grudnia 2015 o 17:22

      Ja nie sugeruje że poleci 2 razy w zielone i się nauczy – bardziej że poleci 2x w zielone i zesra się ze strachu bo może przez pustą czaszkę przeleci myśl że jakby tam było drzewo to już by 3x nie poleciał.

      instruktorzy itp itd to wszystko fajnie brzmi na papierze – ale koniec końców jak taki seba nie zauważy potrzeby aby a) jeździć ostrożniej albo b)zrozumieć czemu wylatuje to sam z siebie nie zapłaci komuś za naukę czegoś, o czym nie wie że istnieje.

      Bo on nie wyleci w tym momencie na torze – a na ulicy

      A dostęp do toru może naszego sebastiana zainteresować, nawet jeśli TYLKO po to by poupalać i poszpanować przed kumplami, i właśnie to typowe upalanie pokaże mu że jednak nie zawsze samochód idzie tam, gdzie wskazujesz kierownicą

      Mam wrażenie ogólnie że się do końca nie zrozumieliśmy jeśli chodzi o przedstawianą przeze mnie kolejność – wg. mnie instruktorzy, czy nawet cholera tutoriale na youtube przychodza później – na początku trzeba sebie zmienić kolor spodni na brązowy i pokazać że gówno umie – ale ma tu i tu TOR czy durny plac z słupkami i może się tam wybrać w weekend czegoś nauczyć – w stosunkowo przystępnej cenie. Wpadnie na tor z darmowym voucherem (bo darmowy i można poupalać) a wyjedzie z toru z trawą w felgach i – miejmy nadzieje – zrozumieniem że w sumie to fakt że ma plastik w portfelu nie oznacza jeszcze że jest odrazu Kubicą.

      IMO nie każdy musi zostać dobrym kierowcą – ale fajnie by było jakby każdy zrozumiał że nim NIE jest.

  14. Klimek 20 grudnia 2015 o 15:05

    Moja edukacja po otrzymaniu prawka to było jeżdżenie z obecnością taty/mamy na fotelu pasażera obok przez dobrych kilkanaście miesięcy po zdaniu egzaminu. Obecność kogoś rozsądnego, doświadczonego i stosującego zasady (jak chociażby zapinanie pasów) pozwoliło nabrać choć trochę potrzebnego doświadczenia. Pamiętam dzień w którym pozwolili mi samemu jechać ich samochodem (Sierra 120km) – to było ja gwiazdka w czerwcu. Świadomość, że jadę ich samochodem, potrzebnym do codziennych dojazdów dodatkowo działała uspokajająco. Myślę, że dodatkowe szkolenia są pewnym rozwiązaniem ale sporo zależy od kultury jazdy wyniesionej z np. domu i pewnych wrodzonych predyspozycji. Dodatkowo na obecną sytuację ma niewątpliwie wpływ łatwość z jaką można stać się posiadaczem samochodu. 10-15 lat temu było to raczej trudne. Teraz za kilka stówek nasz „Seba” może nabyć żelazo…

  15. St-auta 21 grudnia 2015 o 15:20

    Moim zdaniem ponowne wprowadzenie zielonych listków mogło by chociaż trochę zmienić sytuację.

    1. GPS 21 grudnia 2015 o 19:54

      Przepisy się zmieniają, zielone listki wracają na dzień dzisiejszy od 1 czerwca 2016 ale jak to u nas bywa w kraju pewnie w praktyce gdzieś od stycznia 2017;)

    2. Beddie 22 grudnia 2015 o 09:30

      Zielony listek zagina czasoprzestrzeń i chroni przed przyjebaniem w drzewa, rowy i innych uczestników ruchu? ;)

      1. GPS 22 grudnia 2015 o 12:00

        Nie ale zaostrza przepisy – dodatkowe ograniczenia bardzo wysokie kary za nie przestrzeganie;)

  16. Dawid 22 grudnia 2015 o 10:14

    Naprawdę bardzo dobry tekst, co do zielonego listka nie powstrzyma on od głupoty ale zwróciłem uwagę jak jeździłem samochodem mamy, która niedawno zdała egzamin to ludzie puszczali mnie przy zmianie pasa, zatrzymywali się z większym odstępem itp. Więc uczestnik ruchu też zwraca uwagę że to świeży kierowca. A co do egzaminu to wiemy jak to jest w naszym kraju, uczymy się żeby zdać a później wszystko wychodzi na drodze. Pozdrawiam

  17. Krys 25 grudnia 2015 o 13:46

    Dobry tekst, mój przypadek wpisuje się w niego.

    W wieku 18 lat zdałem prawo jazdy i przez 3 lata do czynienia miałem z kilkoma samochodami (ojca, wujka, mamy, dziadka). W wieku 21 lat kupiłem swój pierwszy własny (za własne zarobione pieniądze) samochód. Po około pół roku jazdy myślałem, że już jest fajnie nieźle, a ja jestem dobrym kierowcą i jak to młodemu chłopakowi drifftu się zachciało. Całe szczęście skończyło się tylko na słupku, pogniecionym zderzaku, błotniku i wykrzywionym drążku. Naprawiłem szkody, wydając przy tym kolejną wypłatę, ale dzięki tej sytuacji jestem mądrzejszy.

    Życzę tylko żeby każdemu młodemu skończyło się w ten sam sposób, bez ofiar. Niech jedyną szkodą będzie oddanie wypłaty bądź dwóch na naprawę swojego cacka.

    P.S. 2 tygodnie temu taksówkarz z 20 letnim stażem wymusił na mojej kobiecie pierwszeństwo i tak moje maleństwo zostało uszkodzone po raz 2, tym razem niestety o wiele mocniej :(

  18. Mariusz 5 stycznia 2016 o 00:13

    Panowie Firmy ubezpieczeniowe łupią na tym kasę, na to tez jest sposób,rejestrujesz furę na rodzica i wpisujesz siebie jako wspówłasciciela,W firmie pytają się czy bedzie jezdziła jakas osoba ponizej 25 roku życia lub ze stazem mniejszym niz 3 lata.Można powiedzieć że nie .A co wtedy gdy bedzie bum .Wtedy dopiero firma upomni sie o dopłate róznicy bo jednak kierował młodociany kierowca.Natomiast gdy bum nie bedzie znizki lecą młodemu wspówłascicielowi a stawkę opłaca sie niższą.jest to sposób na zmniejszenie opłaty a nie na zmniejszenie bezpieczeństwa, bo jezeli chodzi o nie to kazdy ma inny temperament jednemu bije syfon do głowy drugiemu nie.
    Żeby opanować w jakiś sposób technike jazdy trzeba sie autkiem trochę pobawic ( wyczuć granicę )w bezpiecznych miejscach niestety tych miejsc jest mało

    1. Andrzej 8 stycznia 2016 o 00:31

      Własnie tak jest

Skomentuj

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *