Sytuacja hipotetyczna – słońce puszcza bąka i wielkie tsunami energii dociera do ziemi psując nam wszystkie opiekacze do kanapek, telewizję HD, internet oraz napędzane bateriami zabawki erotyczne. Na ulicach panuje absolutna ciemność. Nie działają bankomaty i karty płatnicze, telefony komórkowe ani youtube.
Emeryci pamiętający lata powojenne w chwilę po padnięciu prądu wzięli szturmem Lidla i wynieśli stamtąd wszystko włączając w to nawet 5 tonową chłodnię i używane kostki toaletowe z łazienki dla personelu. Nie ma nic. Na południu kraju pojawiają się podejrzenia, że to Kononowicz dokonał zamachu stanu jednak ze względu na brak kanału TVN24 informacje te pozostają niepotwierdzone.
Nie ma ciepłej wody i ogrzewania, na ulice wyszło wojsko i dzielnicowi. Nawet straż miejska przerwała operację rozbijania groźnej szajki kół samochodowych siejącej bezprawie pod budynkiem poczty głównej i przyłączyła się do zabezpieczania mienia obywateli przed włamaniami. Już po kilku godzinach każda restauracja McDonald’s i bar z kebabem w mieście były zabezpieczone biało-czerwoną taśmą stanowiącą barierę nie do przejścia. Ogłoszono godzinę policyjną, którą ze względu na zbliżające się wybory samorządowe przemianowano w chwilę później na „godzinę czytania dzieciom i pielęgnowania ogniska domowego”.
Działa tylko łączność krótkiego zasięgu – przydał się najnowszy zakupiony przez polską armię w przetargu wartym miliard euro sprzęt komunikacyjny w postaci palety jednorazowych kubeczków plastikowych i czterysta metrów sznurka syntetycznego o średnicy 3 mm.
Po dwóch dniach zaczyna brakować wody, a Białystok ma duże problemy z przekazem informacji po tym jak sznurek wplątał się w krzaki przy dworcu PKP.
Po kolejnych trzech dniach kilkutysięczna grupa protestujących gromadzi się pod pałacem prezydenckim domagając się zwrotu ich prądu zawłaszczonego przez Rosjan, Premiera i spółkę Amper-Wolt inwestującą środki w półprzewodniki miedziane.
I teraz sedno sprawy – temat do męskiej części czytelników. Pewnie uważacie, że w takim post apokaliptycznym scenariuszu doskonale dalibyście sobie radę i w stylu Willa Smitha znanego z „Jestem legendą” zwyczajnie biegalibyście sobie po mieście z łukiem na ramieniu od czasu do czasu zaczesując włosy, prawda? Bylibyście jak połączenie Rambo, Beara Gryllsa i Magdy Gessler, a każdy kolejny problem rozwiązywalibyście za pstryknięciem palców.
Pozwólcie, że coś Wam powiem…
Obecnie moja ładniejsza połówka przebywa w Rzymie, gdzie to za pomocą aparatu fotograficznego większego od jej głowy robi zdjęcia różnych bardzo starych rzeczy, które w większości oglądaliśmy jakiś czas temu w pewnym filmie z Tomem Hanksem.. Oznacza to, że przez kilka dni zostałem sam. Z pozoru mogłoby się wydawać jest to sytuacja niezwykle komfortowa i pewnie wielu z Was wiele by dało aby znaleźć się na moim miejscu prawda?
No bo pomyślcie sami – można bezstresowo wywalić się na kanapie, włączyć sobie Forzę na Xboxa i spędzić cały dzień popijając piwo rozrzucając wszędzie z premedytacją stare skarpetki i bieliznę. Nikt się nie doczepi, nikt nie będzie chciał wyjść do kina ani upominać się o ten cieknący kran w łazience.
Z początku ja również myślałem, że mniej więcej tak będzie to wyglądać.
Pierwsza rysa na moim wyidealizowanym planie pojawiła się jednak już pierwszego dnia tej mojej „beztroski”. A dokładniej w chwili gdy uświadomiłem sobie, że coś co zwykłem określać terminem „kolacja” wcale znanej mi dotąd z podręczników szkolnych i dotychczasowego doświadczenia kolacji nie przypomina.
Był to po prostu leżący w lodówce zimny kawałek mięsa, sałata i parę innych dziwnych warzyw których to z resztą nie potrafię nawet poprawnie zidentyfikować – Iza w pięć minut zrobiłaby z tego pyszną sałatkę grecką z wrzuconymi do niej chrupiącymi kawałkami kurczaka i grzankami.
Ja tymczasem ograniczyłem się wyłącznie do otwarcia lodówki, podrapania się po jajkach uzupełnionego przeciągłym ziewnięciem, zamknięcia drzwi i powrotu do sypialni.
Zasadniczy problem polegał na tym, że wróciłem wtedy z garażu po całodniowym szlifowaniu samochodu i szczerze mówiąc zapas energii jakim dysponowałem ledwie starczał na to, żebym opłukał swój zakurzony tyłek pod ciepłym prysznicem. Na ugotowanie czegokolwiek zwyczajnie zabrakło mocy.
Kiedy wyszedłem z łazienki po prostu padłem pyskiem na kanapę w sypialni i obudziłem się jakieś trzy godziny później gdy to uświadomiłem sobie, że kawałek mokrego ręcznika owinięty wokół gołego tyłka to nie jest najlepsza warstwa termoizolacyjna na chłodną wrześniową noc.
Zostawiłem więc ręcznik w spokoju i szurając zmarzniętymi nogami przeniosłem się do łóżka.
Rano pojawił się kolejny problem – jak nietrudno się domyślić nazywał się on „śniadanie” i był bardzo podobny do „kolacji” której z resztą też nie było.
Coś Wam powiem – w moim sąsiedztwie mieszkało kilku kawalerów i drobnych pijaczków… Szczerze mówiąc zawsze nie mogłem się nadziwić jak u licha nie mogą oni sobie poradzić z ogarnięciem swojego życia. Trawniki nieokoszone, okna brudne, w domu bałagan, farba na drzwiach łuszczy się płatami… Chodzą w niewyprasowanych koszulach i brudnych butach i śmierdzą wczorajszym piwem maskowanym nieudolnie wodą kolońską marki „Brutal”.
Zawsze myślałem sobie, boże – gdybym to ja miał taki fajny domek jak oni tylko dla siebie i żadnych zmartwień to zamiast wyglądać jak żul miałbym tu już dawno piękny trawnik, porządek na błysk i barek w salonie z przeróżnymi kolorowymi flaszkami mającymi tylko robić wrażenie na gościach. Miałbym szafę pełną wyprasowanych koszul pachnących lawendą oraz płynem do płukania, a na śniadania robiłbym sobie jajecznicę z bekonem i grzankami. Nosiłbym eleganckie buty od Dolcze Gibona i pachniał markowymi perfumami kupionymi na bazarze za 7,50. Byłbym tak świetną partią, że wzdychałyby do mnie wszystkie niewiasty w okolicy!
Zabawne jest to, że przypomniało mi się to w chwili, gdy w niedzielny poranek siedziałem na kanapie w samych bokserkach i kapciach i zagryzałem kanapkę z ketchupem popijając ją ciepłym Warkowym radlerem w puszce.
To bez wątpienia był jeden z najbardziej żałosnych posiłków w historii ludzkości. No – może nie licząc mojej kolacji, której nie było.
Moje wielkie niedzielne plany dotyczące Xboxa i rozrzucania brudnej bielizny po całym domu dość szybko legły w gruzach ponieważ przypomniałem sobie, że wedle niepisanego harmonogramu dziś wypadałoby iść trochę pobiegać. Oczywiście mogłem sobie odpuścić i przekonać sam siebie, że to tylko ten jeden raz i tak dalej – niemniej jednak jakiś czas temu podpisałem pakt sam ze sobą, w którym zobowiązałem się nie opuszczać treningów gdzie za każde ustępstwo jako karę przez jeden dzień miałbym nosić koszulkę z podobizną Justina Biebera.
Mając świadomość, że zniszczyłoby mi to reputację w pracy i budowany przez lata szacun na dzielni wskoczyłem w dres i czym prędzej pognałem escortem w rejon podnóża góry Żar, na którą to miałem następnie wykonać 3 kilkukilometrowe podbiegi.
I teraz dwa niezwykle istotne spostrzeżenia:
Po pierwsze – dwie kanapki z ketchupem i ciepłe piwo, to nie jest coś, co pozwoliłoby zaspokoić zapotrzebowanie organizmu podczas trzykrotnego wbiegania na górę wielką jak Kilimandżaro.
Szczególnie kiedy dzień wcześniej nie zjadło się nawet kolacji.
Drugie – jeśli leżycie na poboczu cali czerwoni i wyglądając jakby właśnie potrącił Was jakiś nieoznakowany nosorożec, wystawcie obok kartkę w stylu „Nic mi nie jest, ja tylko tak głupio wyglądam”.
W przeciwnym wypadku grupy spacerujących rencistów będą co chwila szturchać Was w brzuch tymi swoimi kijkami od nart po czym – jeśli nie zareagujecie wymownym bełkotem, spróbują zwinąć Wam portfel albo adidasy uznając najwyraźniej, że i tak nie będą Wam już potrzebne.
Dzięki bogu później przypomniałem sobie, że na obiad zaprosiła mnie moja mama, bo na kolejnych kanapkach z ketchupem chyba bym długo nie pociągnął. Później byłem już dużo mądrzejszy – postanowiłem po drodze do domu zrobić zakupy w biedronce i zakupić sobie kilka awaryjnych „gotowców” wymagających tylko zdjęcia folii z opakowania i wrzucenia tego do mikrofalówki.
Pomysł był naprawdę bardzo dobry – do teraz nie wiem jak to się stało, że do domu zamiast tortilli i ekspresowej pizzy przywiozłem tylko cztery zgrzewki radlera i chrupki bekonowe.
Dużo chrupek.
Kolejny wieczór spędziłem więc oglądając na Animal Planet wymachujące różowymi tyłkami makaki i wsuwając w międzyczasie chrupki bekonowe zapijane piwną oranżadką. Teraz jest prawie północ, a ja siedzę przed komputerem i od dwóch godzin zastanawiam się co u licha będzie jeśli wyjazd się przedłuży, a ja będę musiał stanąć oko w oko z pralką.
Gdybym był moim psem aby przeżyć miesiąc mógłbym po prostu zjeść jakieś drzwi i zesrać się na dywan (on tak robi i się jeszcze nie przekręcił). Niestety w moim wypadku wypada to trochę gorzej.
Myślicie, że Rambo to twardziel?
Ja od dziś większy respekt czuję przed Kevinem.
Widzisz, tak to jest. Jeden sobie wszystko naprawi i złoży sam, drugi może z młotkiem sobie radzi średnio a ze śrubokrętem żałośnie, ale za to z głodu nie zdechnie jak zostanie sam na jakiś czas.
Doceń teraz tych co silnika może i nie rozbiorą, ale za to potrafią zrobić do żarcia coś co wygląda lepiej od wywalonej z puszki karmy dla kota ;)
BTW, ty żłopiesz radlera tak celowo czy po prostu już nic nie było po ręką? ;)
Spokojnie – ja robię genialną zapiekankę ze szpinakiem i sosem śmietanowym. Albo kurczaka w panierce miodowo-musztardowej. Owszem – zdarzają mi się dni, kiedy jestem w stanie przypalić nawet zupkę chińską z vifonu ale generalnie problemem nie jest tu brak umiejętności tylko brak chęci.
Gdybym nie szlifował tego seata (nawiasem mówiąc to zadziwiające jak małe jest to auto kiedy musisz przewieść jakąś szafkę na buty i jak wielkie, gdy trzeba przygotować je do lakierowania…) to pewnie miałbym na tyle energii i zapału, żeby coś sobie ugotować.
Ale od 4 dni jestem tak wypruty, że nic mi się nie chce… Otwarcie pojemnika z ketchupem jest iście herkulesowym wyczynem
Tommy nie jest twardzielem, więc pije oranżadkę :) :P
A tak z drugiej strony, to chrupkami i piwem można się całkiem nieźle nasycić :)
Ze mnie taki twardziel jak z Najmana Wladymir Klitschko;]
Radlerki są bardzo fajne, bo robiąc coś w garażu mogę "walnąć" ze cztery i nie muszę obawiać się tego, że przez przypadek przykręcę sobie nogę do ściany czy coś w ten deseń ;}
Pizze sobie zamawiaj… na śniadanie, obiad i kolecję… w nocy szukaj makdonalda 24h, ostatecznie parówki z Orlenu, ale na nie uważaj, bo niezbyt zdrowe ;-)
Twoim problemem jest brak umiejetnosci nabycia „gotowca” w biedronie. Ja odkrylem ze mozna tam nabyc calkiem niezla fasolke czy zupe w sloiku.
Eeee no, asortymentem biedronki to mi tu nie szpanuj bo rozmawiasz z prawdziwym koneserem ;}
Problem polega na tym, że myśląc o jakimś daniu w domu dochodzę do wniosku, że prościej będzie kupić gotowca, a kiedy stoję już przed lodówką z mrożonkami dochodzę do wniosku, że samo włożenie czegoś do mikrofali i czekanie aż stanie się jadalne to również spory wysiłek.
Na szczęście są chrupki bekonowe.
Chrupki…
Chrupeczki…
Chrupciątka moje kochane:}
Chyba się uzależniłeś :P
Spoko – ja przez 5 lat studiów wypijałem flaszkę Coli z Biedronki dziennie :)
Teraz żona mi marudzi że niezdrowo i w ogóle…
chlip…
Wyślij ją do Rzymu :}
Ta, to się obrazi że z nią nie pojechałem, bo pewnie sobie jakieś panie lekkich obyczajów chcę sprowadzić ;)
Swoją drogą, całkiem sympatyczna wycieczka. Nie mogłeś z nią pojechać?
Po Czarnogórze czyli kilkunastu godzinach podziwiania przemykających za oknem kamieni i partaczenia przez kierowcę wszelkich możliwych zakrętów wciąż przechodze traumę i na widok autokatu reaguję ucieszką i płaczem
No juz nie przesadzaj z tym Panem kierocom … Driftowałeś kiedyś w Alpach Mercedesem Turismo ;) Albo Innym Neoplanem? :D (Ja teżnie ;) )
A co ma powiedzieć ten osobnik który za fajerą siedzi, a za plecami 50 osobników pewnie po kilkudziesięciu "Radlerach" a on o suchym ryju ? ( Woda Żywiec zdrój ryja nie moczy)
Pomyśl o gościu który ma pod butem 400 koni i widzi serpentyny które aż proszą się o "redukcja, 2, gaz klamka, bok" I …. I … I dupa ! Bo te 400 koni wieze 400 ton kamieni z montenegro :D + Mercedes Turismo ;) Stary bycie kierowcą autokaru to dla mnie kara boska … Im powinni stawiać pomniki ;) A co do braku ładniejszej częsci w domu to się zgadzam ;)
Podoba mi się humor zawarty w obrazkach, które dodajesz do tekstów. Jak pojawia się wpis, to spojrzenie na tytuł i grafikę do niego powodują banan na twarzy i skutecznie zachęcają do czytania. Tak trzymaj.
Zgadzam się z poprzednikiem :) W ogóle fajnego bloga prowadzisz, warto tu zaglądac :)