Ponieważ ostatnio parę osób przyznało się, że tak naprawdę nie interesuje się motoryzacją i zagląda tutaj tylko po to, żeby pośmiać się z mojego psa, postanowiłem przeprowadzić małą akcję edukacyjno-szkoleniową, która ma na celu uświadomienie społeczeństwa dlaczego niektóre rzeczy są takie fajne, a inne nie.

I od razu uprzedzam – nie będzie nic o rozmnażaniu.

Jak zapewne już się zorientowaliście, motoryzacja odgrywa w moim życiu dość istotną rolę. W sumie zaryzykowałbym stwierdzenie, że moje życie jest w dużym stopniu uzależnione (ależ ja nie lubię tego wiążącego słowa) właśnie od zapachu benzyny i rozgrzanych tarcz hamulcowych.

Ale co tak naprawdę widzę w tych kołach, silnikach i wiecznym bałaganie na podjeździe?

Żeby odpowiedzieć na to pytanie musimy cofnąć się nieco w czasie. Pewnie pamiętacie okres kiedy bieganie wokół starego kasztana z kolegami, koleżankami i patykiem w dłoni potrafiło zająć Wam cały dzień. Kiedy każdorazowe wyjście na rower kończyło się poodzieranymi kolanami i potarganą koszulką, a  partyzanckie eskapady na czereśnie w pobliskim sadzie były na stałe wpisane w harmonogram ciepłych, wakacyjnych wieczorów. Gdy rosnące przy drodze krzaki były tajną bazą jeszcze bardziej tajnej organizacji „Kobra” (tudzież „Rambo” albo „Transformers” czy też innej o równie groźnie brzmiącej nazwie), a kawałek liny znaleziony w garażu miał więcej szalonych zastosowań niż współczesna, najbardziej wymyślna zabawka erotyczna.

To był okres szaleństwa i zabawy oraz kompletnego, umysłowego ADHD niosącego śmierć, zniszczenie i absolutnie niepoważne pomysły.

I właśnie to wszystko jest dla mnie kwintesencją tej motoryzacyjnej zabawy.

Zabawy.

Tak, to właśnie o to fajne słowo w tym wszystkim chodzi.

Pewnie niektórym z Was samochód kojarzy się z pudełkiem pełnym różnych mechanizmów, które mają tendencję do psucia się i odpadania. Jest pewnym problemem, który kosztuje, zużywa paliwo i zajmuje miejsce na i tak już ciasnym podjeździe. A co najgorsze (o la boga) trzeba go jeszcze od czasu do czasu umyć.

A tolerujecie go tylko dlatego, że nie uśmiecha się Wam wizja wąchania czosnkowego aromatu pewnej Pani podróżującej z siatką na chleb w podmiejskim autobusie.

A ja spoglądam na to nieco inaczej. Dla mnie samochód jest taką huśtawką z lat dzieciństwa, którą każdego dnia maluję, poprawiam i szaleję na niej w akompaniamencie świstu powietrza i skrzypienia wytartych zawiasów. Jest tym co daje mi beztroską, nieokrzesaną, łobuzerską i kompletnie niepohamowaną radość w tym najeżonym normami i regułami świecie.

Jest dla mnie pluszowym misiem, którego udało mi się przemycić przez wąski kanał w czasoprzestrzeni prowadzący do czegoś co zwykliśmy nazywać „dorosłym życiem”.

W sumie gdyby się dłużej zastanowić to jedną nogą wciąż chyba tkwię w tym kanale. Mam na podjeździe moje autko matchbox, które wpadło do pojemnika ze sterydami bo trochę urosło od czasu kiedy ledwie sięgałem czubkiem głowy nad stół.

Ale to wciąż ono.

Sportowe czerwone autko, którym niegdyś przemierzałem dywanowe autostrady, a dziś kręte drogi wijące się wśród pobliskich gór.

Ale to nie tylko o mnie tutaj chodzi… Pomyślcie o tej rzeszy podobnych mnie psychopatów, którzy siedzą w swoich zawilgniętych garażach pełnych usmarowanych narzędzi i budują samochody niepowtarzalne, piękne i seksowne jak Kieira Knightley. Tych samochodów nie jest zbyt wiele. Gdy spojrzycie w statystykę, gazetowe tabelki lub na osiedlowy parking, możecie odnieść złudne wrażenie, że zniknęły gdzieś stłamszone przez szarą masę brudnych opli, seatów czy śnieżnobiałych toyot z boksami na dachu.

Ale nawet nie wyobrażacie sobie jak może błyszczeć stare, czerwone Vento gdy należy do człowieka, którym kieruje pasja, a nie ekonomiczny rachunek.

Odkładasz na bok swoje próżne zapędy mające gnieść jajka sąsiadom i zamiast Audi A6 Tdi kupujesz podupadającego sedana o niezbyt uwodzicielskiej stylistyce.

Ale boże, ile on potrafi dać radości… I nie trzeba być wcale świrem, czy niezrównoważonym psychicznie maniakiem, który w lodówce obok jogurtu trzyma wałki rozrządu i poćwiartowane zwłoki sprzedawcy z pobliskiego salonu TATA motors.

Nie.. starym samochodem może cieszyć się nawet zwykły człowiek, który ma sweter z dwoma rękawami i otworem na głowę, a jego pies rasy „kundel” wabi się „Azor”.

Drogie Panie – kiedy wyobrazicie sobie garstkę facetów w upapranych koszulkach siedzących z piwem w dłoni na stercie opon i rozmawiających o tym dlaczego Weber jest w danym silniku lepszy niż Solex możecie uznać to za szczyt nudy. Za apogeum beznadziei.

To coś w rodzaju kółka szachowego głuchoniemych miłośników modelarstwa.

Albo organizacji zrzeszającej wędkarzy weteranów, którzy nie mogąc już wyjechać swoimi wózkami z cewnikiem poza pokój w domu starców wycinają rybki z kartonu i całymi dniami łowią je z podłogi stojakami na kroplówki.

Szczyt beznadziei.

Upadek fundamentalnych atrybutów męskości.

Banda żłopiących piwo nudziarzy.

Ale wyobraźcie sobie sunący bokiem w akompaniamencie ryku silnika samochód. Fruwające w powietrzu strzępy opon, zapach benzyny, słońca i rozgrzanego lakieru. Garstkę herosów, wymieniających w nadludzkim tempie skrzynię biegów podczas krótkiego pit-stopu jednego z rajdów i euforię wybuchającą na trybunach gdy po dwudziestu czterech godzinach walki poobijane BMW przejeżdża linię mety na pierwszym miejscu.

Wyobraźcie sobie kilku facetów wymieniających w burzową noc silnik starego nissana tylko po to aby ich kumpel kolejnego dnia mógł wystartować w wyścigu rozgrywanym na pobliskim torze.

Tak po prostu… Poprosił o pomoc, to się zrobiło…
I nikomu nie przeszkadzała charytatywna, ciężka praca do rana w wolny weekend.

Ale idźmy dalej – wyobraźcie sobie gościa w potarganych jeansach, który w pocie czoła skrupulatnie odbudowuje stary samochód nie zważając na narastające przeciwności i problemy. Który na wszystko ma pomysł i zawsze znajdzie rozwiązanie, choćby wszyscy wokół tylko załamywali ręce.

Wyobraźcie sobie ten błysk w jego oku gdy rzędowa szóstka po raz pierwszy zaryczy metalicznym klangiem sportowego wydechu.

Wyobraźcie sobie mężczyznę, który robi to co kocha, i to na ten swój kompletnie szalony i bezsensowny (jakże męski) sposób…

I właśnie to znaczy dla mnie motoryzacja. To nie jest kwestia posiadania samochodu.

To jest styl życia, a ja bardzo bo lubię.

 

Skomentuj

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *