Parę dni temu udało mi się wykonać w Escorcie kontrolowany pożar połączony z pokazem sztucznych ogni.
Takie akcje dotąd nie udawały mi się nawet po pijaku i z premedytacją, a tu proszę, jaka niespodzianka.
Obluzowany przewód plusowy zetknął się z masą co spowodowało efektowny pożar izolacji przewodów. Czarne kłęby dymu wystrzeliły spod maski, ale na szczęście obeszło się bez konieczności użycia gaśnicy.
Akumulator pomimo poparzeń 2 stopnia też przeżył i obecnie regeneruje się w sanatorium „Pod Prostownikiem” pod czujnym okiem siostry Bożenki.
A wszystkiemu winne było moje lamerstwo.
Kiedy kupiłem tego escorta, jedną z pierwszych rzeczy na które zwróciłem uwagę był brak mocowania akumulatora i abstrakcyjne podłączenie przewodów przypominające trochę instalację elektryczną w piwnicy mojego dziadka.
Połowa kabli miała ten sam kolor, była podciągnięta z różnych stron przeplatając się z sobą, a same klemy przykręcone były przy użyciu piętnastu nakrętek i podkładek.
Pod plusem znalazły się podpięte „na dziko” przewody od elektrycznego składania dachu, instalacji podtlenku El-pi-dżi, przewód zasilający wzmacniacza i jeszcze parę innych kabli, które sklasyfikowałem jako „chyba od radia”.
Minusowa klema wyglądała z kolei jak murzyńska wioska kiedy spuścili tam z samolotu paczkę z KFC. Jedna wielka czarna plątanina bez ładu i składu skupiona wokół zmasakrowanego mocowania.
Dość znikoma atrakcyjność procesu poprawienia tej masakry spowodowała, że przez rok od zakupu nawet nie pomyślałem o tym, żeby jednak zmotywować się do działania. Zawsze było coś ważniejszego i ciekawszego do roboty, a akumulator tak sobie tańczył pod maską na każdej dziurze.
Po raz kolejny przekonałem się o tym, że rzeczy zaniedbane wracają ze zdwojoną siłą.
Kiedy byłem mały miałem zwyczaj do odkładania wszystkiego na jutro. Jutro posprzątam. Jutro zrobię to zadanie do szkoły. Jutro pójdę w końcu do biblioteki szkolnej po tą cholerną książkę o starym onaniście mieszkającym w latarni.
Jutro to cholernie zapracowany dzień nie sądzicie?
A jutro to wczorajsze jutro stawało się jutrem na dzień kolejny. Efekt był taki, że za porozrzucane zabawki dostawałem szlaban, za brak zadania dostawałem pałę, a fakt, że w końcu nie przeczytałem tej idiotycznej książki o „starym człowieku co wciąż może” sprawił, że nie zniechęciłem się do literatury i dziś mogę z uśmiechem na twarzy redagować ten blog. A potem dostałem pałę.
Fakt jest taki, że jeśli dziś nie zrobisz czegoś co powinieneś, to jutro zrobienie tego będzie Cię kosztowało dwa razy więcej energii i wygeneruje dwie kolejne rzeczy do zrobienia, albo po prostu przyniesie nieprzyjemne konsekwencje.
Tak samo jest z samochodami.
Po tym pożarze musiałem sprowadzić samochód do domu i wykonać od zera całą instalację w pobliżu akumulatora. Zajęło mi to parę godzin wliczając w to konieczność umycia okopconej maski i okolicznego osprzętu.
Ale na tym się nie skończyło.
Kolejnego dnia okazało się, że kawałek rozżarzonej izolacji nadtopił w niewidocznym miejscu przewód chłodnicy. Podczas drogi do sklepu płyn chłodniczy zdezerterował.
„Dał plamę”, że tak powiem.
Zmył się z miejsca zbrodni, a ja znów zmuszony byłem sprowadzić jakoś samochód do domu i naprawić powstałe uszkodzenia.
Dlatego dzisiaj biorę się za wymianę zawieszenia i układu hamulcowego w mojej fieście, a jutro w końcu naprawię te cholerne drzwi w BMW zanim niedokręcona tapicerka utnie komuś nogę.
Zróbcie jutro jeszcze dziś.
„A jutro to wczorajsze jutro stawało się jutrem na dzień kolejny.”
To trochę takie biblijne jakby. W sensie sposób pisania, bo Bóg to nei obibok.