Mój znajomy zaskoczył mnie pomysłem sprzedaży swojego ukochanego projektu (ford fiesta z dwulitrowym silnikiem z mondeo i paroma innymi udziwnieniami). Nie było by w zasadzie w tym nic dziwnego i pewnie bym się do tego tematu nie przyczepił gdyby nie idiotyczne argumenty, których użył.
Stwierdził, że koszty utrzymania takiej fiesty są wysokie i lepszym rozwiązaniem dla niego będzie jej sprzedaż i przesiadka do 1.3 litrowego Forda Ka, który obecnie służy dzielnie jego narzeczonej.
Uznał, że Ka jest w utrzymaniu dużo tańsze. Ale zauważcie, że wbicie sobie śrubokręta w oko też nie jest drogie…
Nie rozumiem dlaczego człowiek, który od kilku lat żyje z szybkim samochodem nagle postanawia przesiąść się do czegoś, w czym będzie się czuł i wyglądał jak kompletny idiota.
Nie chodzi tu o to, że Ka jest złe. Ono jest złe, jeśli ma nim jeździć gość mający wcześniej dwulitrowe pudełko zakrzywiające czasoprzestrzeń przy każdym dodaniu gazu.
Ta fiesta pomimo swojej niepowtarzalności nie jest warta zbyt wiele. Rynek jest bezwzględny i praktycznie nierealna jest jej sprzedaż za więcej niż cztery, w porywach pięć tysięcy złotych. A to oznacza, że pierwszym gościem, który przyjedzie ją obejrzeć będzie zapryszczały osiemnastolatek w przydużej bluzie używający słowa „zapierdala” jako przecinka.
Nie jestem prorokiem, ale skutki oddania tego samochodu w ręce takiego idioty będą równie opłakane co kupno grubego psa, gdy w pobliżu waszego domu znajduje się chińska restauracja.
To po prostu śmierdzi katastrofą – zupełnie jak wtedy, gdy będąc na jakiejś zwariowanej domówce usłyszycie hasło „Ej kurwa, patrzcie na to!” i już wiecie, że zaraz ktoś zginie, rozwali telewizor albo przypadkiem przejedzie kota deskorolką podczas próby wykonania potrójnego salta na rampie zbudowanej z tapczanu i czegoś co jeszcze godzinę temu było drzwiami do łazienki…
Dziś żałuję, że sprzedałem moją czarną matową fiestę… Kiedy przesiadłem się do BMW była ona w złej kondycji. Miała skrzynię biegów na wykończeniu, blacha zaczynała korodować w miejscach uszkodzonych zimowym ściganiem, a we wnętrzu najbardziej luksusowym elementem wyposażenia był welurowy dywanik.
Mimo to dzisiaj żałuję, że po prostu nie postawiłem jej na placu, przykryłem plandeką i dałem jej czas aby poczekała na lepsze dni.
Nie była specjalnie piękna. Wyglądała jak nieślubne dziecko Joli Rutowicz i pieca hutniczego. Nie była też porażająco szybka. Owszem – podczas uganiania się po górskich drogach potrafiła objechać niejeden szybszy samochód, ale momentami brakowało jej paru dodatkowych niutonometrów, co po prostu się czuło.
Trzeba było też przyzwyczaić się do hałasującej we wnętrzu pompy paliwa, braku jakichkolwiek tapicerek, czy kompletnego braku trakcji na pierwszych trzech biegach gdy asfalt był choć trochę wilgotny…
Ale właśnie za to kochałem to moje czarne matowe ścierwo.
To jaki samochód wybieracie często zależy od bardzo zróżnicowanych czynników.
Od opinii waszego najlepszego kumpla, od wyniku testów w kolorowym magazynie, czy tego jakie cyferki znajdują się w tabelce z osiągami wygrzebanej gdzieś w czeluściach internetu – ja to określam jako wybieranie świadome. Generalnie jest w porządku bo niweluje ryzyko, że kupicie samochód zupełnie nie spełniający waszych oczekiwań.
To rozwiązanie ma jednak jedną zasadniczą wadę – na końcu waszej szczegółowej i wielowątkowej analizy zawsze jako najlepsza opcja wyjdzie wam golf w dieslu.
Można to odnieść do poszukiwania swojej drugiej połówki. Możecie szukać swojej wymarzonej dziewczyny czy chłopaka zwracając uwagi na kolor włosów, oczu, wzrost, wykształcenie czy inne cechy, które waszym zdaniem owy wybranek/wybranka winni posiadać. Mają słuchać określonego rodzaju muzyki, ubierać się w odpowiednim stylu i lubić te książki co Wy. Powiem Wam jedno – to nie ma prawa się udać.
Nawet jeśli jakimś cudem uda Wam znaleźć się wymarzoną dziewczynę spełniającą te wszystkie wymagania to bez tej „iskry” będziecie się z nią czuć równie dobrze jak Jarek na zakupach w Biedronce.
Tutaj potrzeba czegoś więcej. Musi zadziałać pewna chemia, która zupełnie odbierze Wam zdolność racjonalnego myślenia i zrobi z Was kompletnych idiotów.
Tak samo jest z wyborem samochodu.
Nie kupisz samochodu, który będzie kwintesencją Twoich marzeń jeśli będziesz wybierał go w oparciu o opinie i zdanie innych osób czy suchych tabelek. Musisz doznać swego rodzaju olśnienia – szoku, który sprawi, że w momencie znikną wszystkie inne możliwości.
Na przykład kiedy wychodząc z supermarketu zauważysz przetaczające się powoli po uliczce stare audi i w ułamku sekundy pojmiesz, że to jest samochód który po prostu musisz mieć. Którego linie w momencie wydadzą Ci się niepowtarzalne i perfekcyjne, choć wcześniej twierdziłeś, że stare modele z Inglolstadt są paskudnie kanciate i bezpłciowe.
Stajesz wtedy przed wyborem przypominającym sceny z diabełkiem i aniołkiem z kreskówek, które pamiętasz z dzieciństwa. Aniołek podpowiada Ci, że te kilka tysięcy, które odłożyłeś powinieneś wydać na nową pralkę i remont cieknącego dachu, ale tak naprawdę nie ma to znaczenia bo diabełek trzyma w ręku kluczyki.
A tego sobie nie odmówisz, choćby miała to być najgorsza decyzja w Twoim poukładanym życiu.
Nie kupujcie samochodów, które podsuwa Wam rozsądek ponieważ najwięcej radości dają właśnie te, które z rozsądkiem mają najmniej wspólnego.
Adam – zrób co uważasz, ale pamiętaj o tym co Ci mówił pewien szczęśliwy idiota jeżdżący czerwonym cabrio i starym BMW…