Pomimo, że mój inteligentny, nowoczesny telefon ma wifi, wielki wyświetlacz i mnóstwo określanych za pomocą trzyliterowych akronimów funkcji, których ani nie rozumiem, ani tym bardziej nie potrzebuję, to za cholerę nie potrafię nakłonić go do wysłania do Helmuta maila z propozycją powiększenia penisa.

A szkoda bo jestem pewien, że gdyby mi się to udało to ten nie dość, że od razu przelałby na moje konto całą swoją wypłatę to jeszcze zaciągnąłby z tego powodu jakiś wyjątkowo atrakcyjny kredyt w providencie.

Nie mam też zielonego pojęcia jak wygląda tusz do rzęs. I czym właściwie różni się on od masakry czy jakiejś tam innej kredki do malowania nie wiadomo czego.

Ostatni raz kiedy użyłem kremu miał miejsce jakieś siedem lat temu – a i tak użyłem go tylko i wyłącznie dlatego, bo potrzebowałem nasmarować czymś opornie wsuwający się w otwór serwa hamulca przewód podciśnienia.

Poza tym nie znam chyba żadnej współczesnej grupy, która tworzy ten hałas nazywany przez niektórych muzyką pop, moje spodnie posiadają widzialne gołym okiem nogawki, używam wyłącznie czarnych sznurówek i nie jestem w stanie trzymać damskiej torebki dłużej niż siedem sekund bez ryzyka odniesienia poważnego i trwałego uszczerbku na psychice.

Robię też pompki na poręczach i potrafię podciągać się na drążku pod obciążeniem bez ryzyka doznania rozległego wylewu.

(przynajmniej w kilku pierwszych seriach).

Mam również własny zestaw narzędzi, wiem jak jest skonstruowany kran w łazience i potrafię bez większego problemu wymurować ścianę. Oraz wstawić nowe drzwi.

I wymienić sprzęgło.

Nie mam więc w zasadzie żadnych cech pożądanych u współczesnego mężczyzny.

Co więcej, jeśli wziąć pod uwagę fakt, że od tych pompek na poręczach mam coraz większe cycki, a do tego dżender i w ogóle, to mam poważne obawy, że mogę tak naprawdę być kobietą.

Nie bójcie się jednak – nie mam zamiaru psioczyć znów na jakieś współczesne standardy męskości czy to, że stworzone przez nie dziewczyny z penisami nie potrafią nawet samodzielnie wbić gwoździa.

Bo widzicie, doczekaliśmy tak specyficznych czasów, że jeśli tylko nie mieszkacie w sercu Bieszczad i nie musicie codziennie rano bić się o swoje śniadanie na gołe pięści z mieszkającym nieopodal niedźwiedziem, coś takiego jak siła fizyczna czy umięśnione ramiona nie są Wam już zwyczajnie do niczego potrzebne.

To relikt przeszłości mogło by się zdawać.

Meble do salonu wniesie za niewielką opłatą gość w niebieskich spodniach. Za ciepło w domu odpowiada pokrętło na ścianie – nie musicie więc już walić przez tydzień w pieniek za pomocą ogromnej siekiery. Nawet taszczenie do domu toreb z piwem i mniej ważnymi zakupami da się obejść za pomocą zamówień w internecie. W mieście jest monitoring więc nie musicie umieć naparzać maczetą albo zakładać low-kicków czyhającym na Wasz tusz do rzęs zbójom. Dach naprawi za Was dekarz, a samochód możecie zostawić u mechanika.

Mężczyzna tak naprawdę nie musi potrafić dziś już nic – ma tylko przynosić pieniądze i się nie wpierdalać.

Nawet standardy męskiego piękna posunęły się tak daleko, że za niezwykle atrakcyjnych uchodzą dziś bladzi, astmatyczni chłopcy o zapadniętych klatkach piersiowych i sarnich, skrzywdzonych oczach.

Tak więc, żeby zyskać dziś atrakcyjność dla płci przeciwnej nie musicie przez kilka godzin w tygodniu zadawać sobie bólu za pomocą żeliwnych sztangielek. Nie musicie też zakładać dresu i biegać codziennie rano w deszczu i chłodzie – dziś wystarczy, że zapuście grzywkę, nagracie jakąś piosenkę o płakaniu albo podpatrzycie jak Wasz pies robi tę minę mającą nakłonić Was do oddania mu ostatniego kawałka kiełbaski.

Można by więc zastanawiać się po jaką cholerę nam w ogóle dziś siłownie? Po co nam wspomniane sztangielki, poręcze, drążki i obciążenia? Po co nam półmaratony, skałki wspinaczkowe, worki bokserskie i wyczynowe rowery?

Wydaje mi się, że wiele osób zapomina o tym, że siła to nie tylko jakiś tam bonus, który mężczyzna może dostać od życia w zamian za regularne podnoszenie z podłogi różnych ciężkich rzeczy.

Siła to nie tylko wielkie bicepsy – to przecież również budowana w pocie czoła psychika. Moim zdaniem nie da się rozwijać ciała nie utwardzając przy tym również swojego ducha. Ból, zmęczenie, brak motywacji, niesystematyczność, brak samodyscypliny, obżarstwo, niezdrowy tryb życia, używki, lenistwo – to tylko część rzeczy, z którymi trzeba się uporać jeśli chcecie myśleć o szerokiej klatce piersiowej i uścisku o mocy prasy hydraulicznej.

Nie ważne czy chcecie biegać, pływać, wyciskać sztangę czy wspinać się po ściance – chcąc zbudować silne ciało musicie stoczyć wojnę z samym sobą. Z tym leniwym skurwielem, który wszystko chce ciągle przekładać na jutro. Który wpycha Wam w gębę batoniki i skłania Was do pojechania windą, pomimo że to tylko piąte piętro.

Gnojem przez którego nie zrobiliście wciąż tych wszystkich zajebistych rzeczy, o których od dawna myślicie.

Pomyśleć, że za sprawą tego dziada jeszcze parę lat temu nie byłem w stanie zrobić dwudziestu pompek, a przebiegnięcie kilometra tempem spacerowym powodowało dla mnie poważne zagrożenie życia.

Dlatego właśnie jestem zdania, że każdy facet powinien ruszyć dupę – tak, żeby poczuć jak świetnie jest mieć penisa i poziom testosteronu tak wysoki, że aż przelwa się uszami.

Oczywiście nie twierdzę, że będzie łatwo.

Ale mogę zapewnić Was, że będzie warto.

20 Komentarzy

  1. Jurek 10 marca 2015 o 17:44

    A co z takimi, co to na pytanie ‚mamy wrzucić ten węgiel do piwnicy, czy sam pan sobie to zrobisz?’ wybałuszają oczy i odpowiadają ‚nie mam czasu, spieszę się na siłownię’? ;>

    1. Szczypior 10 marca 2015 o 18:26

      Takich trzeba szpadlem przez łeb, potargać karnet na siłownię i w gratisie dorzucić jeszcze z 5 ton węgla i trzy razy tyle gruzu. Węgiel do piwnicy, a gruz do przerzucenia sąsiadowi za płot :]

      Tommy, wredny cwaniaku, od dzisiaj po uczelni poruszam się tylko schodami :D

      W sumie nie dziwię się, że TY piszesz o czymś takim, ale fajnie się to zbiegło z moim ostatnim zmuszaniem się do różnych dziwnych czynności, które przeważnie zastępowałem browarem i fajką. Motywuj dalej :]

    2. wydra 10 marca 2015 o 18:30

      najlepsi są tacy, co przyjeżdżają na siłownię samochodem, a później po treningu jarają szluga przed wejściem :D

      1. Tommy 11 marca 2015 o 08:37

        Albo wjeżdżają na siłownię windą bo przerasta ich 3 piętro ;)

  2. Dawid 10 marca 2015 o 23:30

    Tommy czytając tekst od początku byłem przekonany, że padną słowa „beżowe spodnie i różowa koszula z dekoltem” jakich już nie raz używałeś ;) Zabrakło ich ale twoje słowa odebrałem tak samo. Świetny tekst ;)

      1. Szczypior 11 marca 2015 o 13:16

        Ej nie śmiej się… Mam taką czerwoną koszulkę z dekoltem w serek od Ferrari… Zajebista jest, mimo, że pedalska. :D

        1. Tommy 11 marca 2015 o 13:42

          Koszulki Ferrari są trochę jak czapeczki z daszkiem z BMW – fajnie wyglądają na szafce w pokoju ze stołem bilardowym i skórzaną kanapą, ale nikt pod żadnym pozorem przenigdy nie powinien ich zakładać.

          Poza tym wyglądałbyś jak idiota wsiadając w koszulce Ferrari do Nissana Almera. Choć to i tak nic z porównaniu z tym na jakiego idiotę wyszedłbyś wsiadając w niej do Ferrari.

          Koszulki ferrari bezkarnie mogą nosić tylko właściciele sieci pralni dywanów jeżdżący zarżniętymi Mondialami i spotykający się na zlotach właścicieli sieci pralni dywanów jeżdżących zarżniętymi Mondialami.

          1. Szczypior 11 marca 2015 o 20:34

            Właśnie cały myk polega na tym, że to jest koszulka OD Ferrari, a nie koszulka Ferrari ;) I mimo, że jest pedalska to ten motyw cholernie mi się podoba.

          2. radosuaf 12 marca 2015 o 09:24

            Tutaj jest przewaga koszulek Alfa Romeo nad resztą… Jeśli masz koszulkę Ferrari, jest to prawdopodobnie jedna z niewielu rzeczy z logo Ferrari, na które możesz sobie pozwolić. Ta koszulka, kubek i długopis.
            Jeśli masz koszulkę BMW – wiadomo, dresiarz. Jeśli Audi – przypuszczalnie jesteś niewidomy i ktoś zrobił Ci BARDZO brzydki dowcip.
            Jeśli masz na sobie koszulkę Alfa Romeo, właśnie wróciłeś z przejażdżki na Passo Tonale swoją starą, ryczącą Alfą, a teraz idziesz do swojej kobiety, która czeka, aby móc z tobą zjeść coś pysznego, popić to boskim winem i móc kochać się z Tobą do białego rana… ;)
            Ty byś, Tommy, na pewno miał jakieś koncepcje nt. tego, co mówią koszulki Dacia i Skoda :D.

            Co do wpisu, są różni kolesie, dla których mam szacun, a którzy pewnie mieliby problem z podniesieniem dużego kufla na Oktoberfeście – Allen, Hitchcock, Mrożek, ba, Mickiewicz i Słowacki. Trochę czasami przeginasz z tą męskością rozumianą jako zdolność powalenia drzewa jednym ciosem – na świecie są potrzebni ludzie, którzy będą budować i rozwalać, a także ci, którzy im powiedzą, jak to robić :).
            Może piszę to dlatego, że mam ostatnio problem z rozbujaniem się na siłowni, chodziłem 2x w tygodniu, potem raz, teraz w ogóle, ale po weekendzie coś tam muszę zacząć robić, głównie biegać, bo 12 kwietnia maraton, a ja teraz to pewnie po 5km umrę…

  3. YatzeK 11 marca 2015 o 03:19

    Po pierwsze, to ostatnimi dwoma zdaniami popełniłeś plagiat moich życzeń noworocznych sprzed dwóch lat = policja? Proszę przyjechać na prentkiego!

    Po drugie – chyba też nie jestem mężczyzną, bo właśnie zaczynam siłownię – pracowałem w oponach parę lat ale do Michelina nigdy nie miałem przekonania – ani do opon, ani do logo, więc nie widzę powodu się do niego upodabniać ;-)

    Po trzecie – to, czego zamierzam się wkrótce podjąć (wiesz, co, prawda?) to kolejny argument przeciwko mojej męskości – w sumie mógłbyś ty się tego podjąć, odwołałbym policję ;-)

    Po czwarte – wiem, jak wygląda tusz do rzęs, kredka, puder, lokówko-suszarko-prostownica a jednocześnie potrafię trzymać młotek, wiertarkę i nitownicę.

    O ja nieszczęsny. Jak żyć?

  4. Tommy 11 marca 2015 o 08:34

    Widzisz – ja zabrałem się za siebie w okolicach kwietnia 2012. Kończę więc już 3 rok bardziej bądź mniej przemyślanych treningów. I powiem Ci, że to była moja najlepsza decyzja ever – serio.

    W końcu nie czuję się jak gówno. Jestem w stanie zrobić bez problemu kilkadziesiąt pompek na poręczach pomimo, że ważę dziś 90 kilogramów.

    Biegam po lesie z 15 kilogramowym plecakiem, a po tym idę jeszcze na siłownię albo spacer, a nie umieram w rowie przy drodze. Po tych trzech latach nawet wyjęcie z samochodu skrzyni biegów to banał pomimo, że kiedyś musiałem używać lewarka, żeby nie spuścić sobie jej na twarz.

    Zrobiłem się systematyczny, mam ochotę wystartować we wszystkich biegach w regionie, w końcu podkoszulki nie wyglądają na mnie jak narzucone na krzesło prześcieradło, a do tego mało jakie wyzwanie mnie dziś przeraża. Nie ma "nie dam rady" – dziś jest "kiedy mogę spróbować"?

    Napierdalaj z tą siłownią i zrób z niej normalny element dnia – jak uda Ci się przejść z etapu "powinienem dzisiaj iść na siłownię…" do "dzisiaj idę na siłownię" to później będzie już z górki ;)

    1. YatzeK 19 marca 2015 o 10:25

      Z powodów rodzinno-zawodowych nie udało się ot tak po prostu „dzisiaj idę na siłownię”, tylko było „w środę idę na siłownię”.

      No więc poszedłem. Pierwszy efekt był taki, że tak dostałem od trenera, że po 40 minutach skończyło się zawrotami głowy i o mało co nie wymiotami. Drugi efekt jest taki, że podniesienie kubka z kawą to dla mnie dzisiaj niemal nadludzki wysiłek.

      A następna wizyta już jutro o 19-tej. Dobrze, że potem weekend. Szkoda, że na weekend sobie zaplanowałem składanie mebli – nie mam wcale pewności, czy utrzymam śrubokręt. Że o młotku nie wspomnę…

  5. Garnier 11 marca 2015 o 12:55

    To, że zgadzamy się w wielu kwestiach nie powinno już ani Ciebie, ani mnie, ani wielu ludzi nas czytających dziwić w najmniejszym stopniu.

    Czytając ten tekst przypomina mi się pewne ‚ultymatyczna’ prawda, którą kiedyś wysnułem (albo przeczytałem i tak mi się spodobała, że wtłoczyłem ja do łba):

    silne ciało jest gwarantem silnej psychiki.

    Bo tylko osoba ćwicząca jest w stanie zrozumieć jak wiele wysiłku trzeba włożyć by dojść do miejsca, w którym jest.

  6. Anonim 11 marca 2015 o 23:26

    Bardzo ciekawy i motywujący wpis. Ponieważ też jestem na etapie coraz większych rozterek co z tym swoim życiem dalej zrobić, czy dalej tkwić w tym maraźmie, czy szarpnąć za cugle, to zaintrygowały mnie w szczególności te dwa fragmenty wpisu i komentarza:

    „Pomyśleć, że za sprawą tego dziada jeszcze parę lat temu nie byłem w stanie zrobić dwudziestu pompek, a przebiegnięcie kilometra tempem spacerowym powodowało dla mnie poważne zagrożenie życia.”

    „Widzisz – ja zabrałem się za siebie w okolicach kwietnia 2012. Kończę więc już 3 rok bardziej bądź mniej przemyślanych treningów. I powiem Ci, że to była moja najlepsza decyzja ever – serio.”

    – tym bardziej, że jak widać na blogu, przyniosło to pozytywne efekty nie tylko w sferze fizycznej, ale i w sferze psychicznej – mentalnej (praca nad sobą, systematyczność, priorytety itp.).

    Jeśli można prosić, to rozwiń może okoliczności tej decyzji z kwietnia 2012 r. Czytam bloga od kilku lat (zacząłem jeszcze w czasach onetowych), od niedawna czasem komentuję, ale nie pamiętam wpisu o kwietniu 2012…

    A tak w ogóle to megaszacun…

  7. Tommy 12 marca 2015 o 08:11

    Cholera – nie sądziłem, że jest tu jeszcze ktoś pamiętający czasy onetu.

    Szacun! ;)

    Jeśli chodzi o siłownię to do tej decyzji dojrzewałem od dłuższego czasu (od jakichś 15 lat jeśli mam być szczery). To trochę tak jak z kupnem kabrioletu – zawsze chciałem mieć kabriolet i po prostu pewnego dnia, gdy miałem na tyle pieniędzy, że mogłem sobie jakiś sprawić wstałem z łóżka i pomyślałem sobie „cholera – przecież nawet jeśli okaże się beznadziejny to przecież od tego nie umrę”.

    Najwyżej stracę trochę kasy, ale przynajmniej będę wiedział, że jest do dupy, a nie będę się tego domyślał. Więc go sobie kupiłem i dziś wiem już, że była to jedna z najgłupszych i najlepszych zarazem decyzji w moim życiu.

    Tak więc kiedy z nadejściem nowego roku zabrałem się za porządki na podaszu, do głowy wpadł mi pomysł czy nie sprawić sobie w końcu tej ławeczki treningowej, o której marzyłem już jako oglądający przygody Son Goku nastolatek.

    Miałem miejsce, było mnie na nią stać? Dlaczego nie? Nawet jeśli okaże się, że poćwiczę na niej trzy razy i mi się znudzi to przynajmniej będzie tam stała i każdego dnia przypominała mi jaka ze mnie leniwa parówa :)

    Tak więc zbudowałem sobie siłownię:
    http://prentki-blog.pl/dzielo-budowlanego-analfabety/

    Zabrałem się treningi:
    http://prentki-blog.pl/jakis-problem/
    http://prentki-blog.pl/odkryj-go-zapewniam-cie-ze-on-tam-jest/

    Zabrałem się za gotowanie:
    http://prentki-blog.pl/mala-rewolucja/

    A po 1 roku było już mniej więcej tak:
    http://prentki-blog.pl/teraz-rok-mija-w-zaledwie-piec-minut/

    W kwietniu minie 3 rok odkąd regularnie zaglądam na poddasze i przyznam szczerze, że nie zanosi się na to, żeby prędko mi się to znudziło ;)

    Co więcej – pomimo, że ważę obecnie jakieś 90 kilogramów i to zapisałem się na 10 kilometrowy Bieg Fiata i mam też w planie udział w Sparthatlonie oraz kilku biegach górskich.

    Aż tak dobrze działa ten kawałek żelastwa ;)

  8. Fiesta 12 marca 2015 o 08:51

    Ja na dzień mężczyzny dostałem samochód. Szkoda tylko, że zabawkowy :(

  9. Dominik 12 marca 2015 o 12:54

    Teraz siłka też staje się co raz mniej męska. Chodzą tam pseudofaceci w wąskich dresach i z ręczniczkiem na szyi popijając kolorowe płyny z modnego bidonu. Ciężko o kogoś, kto by tam na prawdę robił trening. Chodzą na siłownie bo to jest w modzie.

  10. Marek 12 marca 2015 o 13:59

    Pierwszy artykuł jaki przeczytałem na tym blogu. Stary, masz nowego czytelnika! :)
    Świetny motywujący wpis.

Skomentuj

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *