Szum ulicy sączy się niespiesznie przez miasto znikając za ścianami szarych kamienic. Płynie leniwym strumykiem po chodnikach i parkach by po chwili zmienić się w wartki strumień. Rwącą rzekę głównej arterii miasta uzupełnioną dźwiękami klaksonów i wydechów. Nieustający potok reflektorów – nurt pędzących karoserii niosących blask bursztynowej poświaty latarni gdzieś przed siebie, po horyzont i dalej.

Stary zamek dumnie stoi na ceglanej ścianie obserwując wszystko z nieskrywaną obojętnością. Drzemie znużony gdy kolejne samochody przemykają przed jego dostojnym obliczem.

Ruch jest z pozoru niewielki jednak wąskie, okryte deszczem ulice centrum skutecznie spowalniają wszystko co dzieje się wokół. Gromadzą samochody na skrzyżowaniach nie pozwalając im zbytnio się rozpierzchnąć. Zdradliwa nawierzchnia czyha na moment nieuwagi. Kluczy pomiędzy zderzakami w poszukiwaniu kolejnej ofiary.

Włączam kierunkowskaz gdy samochód zatrzymuje się przed rażącym czerwienią sygnalizatorem, a rytmiczne cykanie zaczyna odliczać kolejne, upływające sekundy. Zielona strzałka rozbłyska po chwili więc spokojnie prowadzę lewarek w miejsce pierwszego biegu i odpuszczam sprzęgło.

Piękność o smukłej linii zaczyna toczyć się powoli w kierunku tonącej w ciemnościach ulicy.

Latarnie majaczą na błyszczącej pokrywie silnika. Błyski reflektorów niczym ogniki tańczą po całej karoserii co ruszy podkreślając jej zmysłowe załamania i łuki. Po chwili znika w cieniu…

We wnętrzu panuje cisza – w głośnikach rozbrzmiewa cichy głos Tony’ego Bennett’a sprawiając, że mroczne, sportowe wnętrze staje się nagle wyjątkowo przytulne. Wydech delikatnie mruczy pieszcząc uszy subtelnymi nutami, a wskazówka obrotomierza ospale przemieszcza się po bursztynowej skali…

Pnie się leniwie w górę, by opaść po chwili gdy skrzynia zazębia kolejny bieg.

Nie da się ukryć, że narodziła się prawie dwadzieścia lat temu. Analogowe pokrętła klimatyzacji czy wyświetlacz komputera o rozdzielczości piętnastu pikseli lokują ją zdecydowanie bliżej komputerów Atari i żakietów z poduszkami niż iPodów czy diodowych reflektorów.

Swobodnie wypuszczam kierownicę i BMW prostuje tor jazdy nabierając zarazem prędkości.
Pracuje perfekcyjnie. Nie zaskakuje niespodziewanymi ruchami. Żadnym zdradliwym stukiem czy trzeszczeniem tapicerki.

W każdym jej ruchu zawiera się pasja i upór, które wspierały mnie w trudnych chwilach procesu jej odbudowy. Każda kropla oleju i krwi, które spadły na garażową posadzkę. Porozcinane dłonie, mięśnie zmęczone wielogodzinnym wysiłkiem i nieprzespane noce. W każdym ruchu przepustnicy, cyknięciu zaworów i szumie kół są zawiera się kawałek mojego życia. Wszystkie te spędzone w garażu wieczory…. Setki godzin poświęcone na szukanie rozwiązań dla kolejnych pojawiających się problemów. Butelki dietetycznej coli i setki czekoladowych batonów pomagających rozjaśnić znużony trudami dnia umysł.

Chwile zwątpienia i moje małe zwycięstwa.

Już dawno przestała być samochodem… Zbieraniną śrub, tulejek i przewodów. Stała się częścią mojego życia – członkiem mojej rodziny.
Częścią mnie.

Ostrożnie hamuję zbliżając się do kolejnego skrzyżowania i skręcam w prawo płynnym ruchem prowadząc koło kierownicy we właściwe położenie. Dociskam mocniej pedał gazu i tył zaczyna sunąć swą własną ścieżką. Spokojnie i płynnie… Lekko kontruję i mocniej dociskam gaz by jak najbardziej wydłużyć ten subtelny uślizg. Stare BMW nawet sunąc bokiem wśród szumu szukających panicznie przyczepności opon robi to z niesamowitą gracją.

Bez zbędnej nerwowości i plebejskich okrzyków.
Z klasą, której brak jej wielu młodszym i szybszym kompanom…

Po chwili przede mną rozbłyska czerwień samochodowych reflektorów i kolejnej tłamszącej prentkie zapędy sygnalizacji. Wciskam hamulec i płynnie toczę się w kierunku sznura zderzaków. Gdy w górze rozbłyska zbawienna zieleń natychmiast wrzucam dwójkę, trącam dłonią wajchę kierunkowskazu i dociskam mocniej pedał gazu. Zwinnym susem przeskakuję na lewy pas starając się wyrwać z tej mozolnie sunącej masy szaroburych karoserii.

Szybciej!
Prędzej!

Na próżno jednak…

Złowroga czerwień sygnalizacji znów rozbłyska przed maską jakby chcąc skarcić nas za te łobuzerskie czyny.

Miasto nie jest jej przychylne. Jej domem są górskie drogi i szerokie wiraże – smukłe łuki i szykany pogrążone w cieniu bukowych zagajników.

Tak moja droga…

Dziś zabieram Cię do domu.

Skomentuj

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *