Osobiście jestem zdania, że nie ma na świecie takiej rzeczy, której mężczyzna nie był by w stanie zrobić lepiej.

Poprawić, udoskonalić i sprawić, że będzie ona znacznie, znacznie fajniejsza niż przedtem. Fajniejsza to słowo klucz. Powód takiego stanu rzeczy jest niezwykle prosty – chodzi o to, że mężczyźni, w przeciwieństwie do kobiet kompletnie nie zdają sobie sprawy z konsekwencji swoich poczynań.

A nawet jeśli to i tak zupełnie się nimi nie przejmują.

Jeśli więc uważacie, że uzupełnienie rozkładanego basenu ogrodowego o prowadzącą z okna na poddaszu zjeżdżalnię ze skocznią jest głupie i niebezpieczne to najwyraźniej nie posiadacie penisa. Co więcej – jestem pewien, że wszyscy faceci, którzy przeczytali właśnie zdanie o katapulcie, w pierwszej kolejności pomyśleli sobie o tym jak zajebiście musiałoby się na tym latać.

Zgadłem?

Pewnie, że zgadłem.

A to dlatego, że prawdziwy mężczyzna (w przeciwieństwie do typowej kobiety) nigdy nie pomyśli o tym, że ktoś wystrzelony z takiej katapulty mógłby nie trafić w rozstawiony w ogródku basen i zginąć.

To znaczy pomyśli, ale po chwili uzna, że i tak będzie to świetnie wyglądało na youtube, a poza tym będzie przy tym naprawdę niezła beka.

Hahahhaha patrzcie jak Karolowi odpadła głowa!

Jestem zdania, że wszystkie najfajniejsze pomysły i zabawy wymyślamy wtedy, kiedy jesteśmy dziećmi. No bo jaki dorosły pomyślałby, żeby ze starego pudła po telewizorze zbudować rakietę kosmiczną? Albo zrobić paralotnię ze starej folii budowlanej i paru patyków? Kiedy byliśmy mali dziewczynki szyły fikuśne, baśniowe ubranka dla siebie i swoich lalek albo bawiły się w sklep spożywczy gdzie sprzedawały pomalowane kredkami kamienie i gruz. My budowaliśmy gokarty ze starych wózków dla dzieci, jeździliśmy na jednym kole albo próbowaliśmy wysłać na orbitę kota sąsiada.

Dziewczyny budowały bajkowe pałace ze starych koców, poduszek i krzeseł, a chłopaki przybijali do siebie kilka desek i kawałek sznurka, a potem twierdzili, że to domek na drzewie. Tyle że pod drzewem.

W krzakach.

Generalnie do czasu kiedy jesteśmy dziećmi wszystkie różnice w pojmowaniu świata zupełnie się zacierają – wszyscy żyjemy w tej samej, baśniowej krainie pełnej wyzwań i nieszablonowych pomysłów. Kiedyś wspólnie z koleżankami podpalaliśmy mrówki za pomocą dezodorantu i podkradzionych dziadkowi zapałek. Albo rzucaliśmy pociskami z błota w dzieciaki z sąsiedniej ulicy (straszne buce). Potem jednak dziewczyny dorosły i zaczęły mówić coś o chodzeniu za rękę, wyznawaniu miłości, „Jeziorze marzeń” i zakazie gapienia się na cycki.

To skomplikowało wiele spraw.

W zasadzie to skomplikowało wszystkie.

Przede wszystkim sprawiło, że w pewnym momencie życia zostaliśmy w tym naszym szaleństwie zupełnie odosobnieni. Co więcej – dziewczyny, które do tej pory z zachwytem przyklaskiwały naszym skrajnie nieodpowiedzialnym inicjatywom zaczęły narzekać na to, że „jesteśmy dziecinni” i „powinniśmy dorosnąć”.

Wszystko spoko ale drogie dziewczyny – nie bierzecie pod uwagę, że dla nas dorastanie to niezwykle trudny i pełen wyzwań okres. Dla nas przejście przez okres dzieciństwa przypomina wyprawę do Mordoru. Fiatem Uno.

Dzieciństwo to cholernie trudny okres w życiu mężczyzny – naprawdę trudno jest nam przetrwać jakoś przez te 40 lat.

Potem – zupełnie jak Wy gdy miałyście te powiedzmy osiemnaście (w sumie to kobieta chyba nie może mieć więcej) podobnie jak Wy zaczynamy pożądać czerwonych kabrioletów i długich, lśniących włosów. To dlatego niektórzy z nas zapuszczają długie włosy i kupują czerwone mazdy MX5.

W końcu zaczynamy Was doganiać, a Wy zamiast to docenić to jeszcze nazywacie to kryzysem.

Tak naprawdę mężczyzna przestaje robić głupie rzeczy dopiero wtedy, kiedy przestaje oddychać. Dopiero wtedy możecie mieć pewność, że nie wykręci Wam jakiegoś numeru z psią kupą wsadzoną do papierowej, płonącej torebki. Albo nie wyśle wam MMS-a z gigantyczną kupą, którą właśnie udało mu się zrobić.

Bo tak naprawdę my nigdy nie dorastamy.

Po prostu z biegiem czasu stajemy się nieco bardziej strachliwi. Zaczynają przerażać nas rzeczy, które do tej pory robiliśmy bez oporów.  Kiedy byłem mały, nie widziałem nic dziwnego w chęci wdrapania się na najwyższe drzewa w okolicy. Ot, gdy naszła mnie ochota po prostu wskakiwałem na gałąź i zaczynałem się wspinać – tylko po to, żeby móc nacieszyć oczy wspaniałym widokiem rozpościerającym się ze szczytu starego kasztana.

A teraz?

Już na wstępie człowiek dochodzi do wniosku, że wspinając się na pobliskie drzewo będzie wyglądał jak idiota albo świr.

Ewentualnie samobójca.

I nie daj boże zobaczy go jakiś sąsiad… Co on sobie pomyśli?

A tak w ogóle to wchodzenie na drzewa jest jeszcze legalne czy można za to zarobić mandat od dzielnicowego?

Rozumiecie do czego zmierzam?

Z biegiem lat sami narzucamy sobie ograniczenia, a potem narzekamy, że nasze życie jest mało ciekawe i przewidywalne. Kobiety dochodzą do tego wniosku nieco szybciej, bo już mają kilkanaście lat zaczynają przejmować się takimi pierdołami jak edukacja czy oszczędzanie.

My w tym czasie skupiamy się głównie na tym jak przekonać Sandrę żeby pokazała nam cycki.

A potem kupujemy pierwszy samochód…

Jeśli mam być szczery, to uważam, że samochód to jedna z najważniejszych rzeczy, która utrzymuje nas po tej właściwej stronie piaskownicy.

To taka dziura w czasoprzestrzeni, która łączy dorosłe życie ze wspaniałymi chwilami i światopoglądem z lat szczenięcych. My kompletnie głupiejemy na punkcie samochodów. Wymyślamy coraz to nowe modyfikacje i usprawnienia i choć niektóre rzeczy wydają się nam nieodpowiedzialne i nie na miejscu to nie możemy zaprzeczyć, że pragniemy ich jak cholera.

Każdy facet tak ma.

Samochód budzi w nim uśpione pokłady pozytywnego wariactwa i chęci do życia. Samochód sprawia, że mężczyzna potrafi wyprostować się i zacząć samemu ustalać zasady wedle których toczy się gra zwana życiem. Jeśli więc znacie jakiegoś gościa, który nie posiada samochodu (i nie odczuwa wcale potrzeby jego posiadania) to uważajcie bo istnieje duża szansa, że pod wpływem działania zdrowego rozsądku przeszedł on transformację.

I został dojrzałą kobietą.

22 Komentarze

  1. maxx304 3 października 2013 o 20:14

    I zacząłem się zastanawiać jak zamontować katapultę na balkonie… :)
    A propos głupich, drobnych ale przyjemnych rzeczy… Ostatnio wracałem sobie nocą trasą S3 Sulechów – Świebodzin i wrzuciłem do odtwarzacza płytę z The Eagles – Hotel California. Wspaniałe przeżycie. Banan z gęby nie schodził. Ja, auto i noc. I ten kawalek. Coś pięknego.

    1. Tommy 4 października 2013 o 08:07

      Trafiłeś w sedno – właśnie za takie momenty kocham ten mój lekko podrdzewiały grajdołek.

      Sinatra, gwieździste niebo i przejażdżka kabrioletem po górskiej drodze wijącej się wzdłuż jeziora w Międzybrodziu.

  2. Karol 3 października 2013 o 20:39

    Zaprzeczam, głowa na swoim miejscu!;)

    Spisujesz swoje przemyślenia w znakomity sposób. Za każdym razem, kiedy wchodzę na prentkiego, znaczy się na bloga, i widzę nowe wpisy, to wiem że mam zapewnione kilka minut śmiechu i kilkanaście kolejnych minut na myślenie o rzeczach, o których nie myślisz codziennie. Na przykład o starzeniu się, czy choćby o różnicach w postrzeganiu świata przez obie płcie. Czy o powrocie do korzeni. Czy o wszystkim innym, o czym pisałeś w każdej poprzedniej notce.

    I dzięki Ci za to!

  3. fenot 3 października 2013 o 21:19

    Zgazdzma się z Tobą, szanowny Autorze, ale na Odyna "ja osobiście uważam"? Co będzie dalej? Akwen wody, cofanie do tyłu?

    Ale – żeby nie było, że tylko krytykuję, to napiszę, że czytając Twoje wpisy, łapię się na tym, że potakująco kiwam głową. Trochę tak,  jakbym czytał felieton Clarksona ;-)

    1. MSK 3 października 2013 o 21:49

      Ale w sumie to masz rację z tą gramatyką. Ale, że to tak Cię zaciekawiło… ;)

      1. MSK 3 października 2013 o 21:49

        Taki zajebisty obrazek mi się nie załadował i tamten komentarz nie ma sensu :(

      2. fenot 3 października 2013 o 21:54

        Widzę, że nie tylko ja u siebie zauważyłem pewną niedoskonałość. Ale szewc bez butów chodzi ;-)

        1. Tommy 4 października 2013 o 07:38

          Ja tylko chcę powiedzieć (tak, trochę się usprawiedliwiam), że wiele absurdalnych z pozoru błędów, powtórzeń czy niespójności wprowadzam w pełni świadomie.

          Wręcz z premedytacją.

          Wiem, że tak się nie robi, że to niepoprawnie i, że moja nauczycielka od języka polskiego (pozdrawiam panią Śliwę z ZSB) pewnie zatłukłaby mnie za to linijką ale czasami taka konstrukcja zdania pozwala mi lepiej wyrazić myśl, która chodzi mi akurat po głowie. Poważnie i bez taryfy ulgowej podchodzę jedynie do błędów ortograficznych (za to w kwestii interpunkcji urządzam takie orgie, że klękajcie narody).

          Proszę więc o wyrozumiałość.

          To po prostu mój własny, prentki styl :}

  4. Szczyp 4 października 2013 o 08:57

    Tommy wypraszam sobie, ja nie mam własnego samochodu. I w sumie… chyba serio coś ze mną nie tak. Tak jakby się głębiej przypatrzeć… Czekaj, idę się przejechać Almerą mamy, odezwę się później :]

    1. Tommy 4 października 2013 o 15:08

      Ale chciałbyś mieć. Podejrzliwy zrobiłbym się gdybyś uznał, że własne cztery kółka to zbędny wydatek i fanaberia.

      1. Szczyp 4 października 2013 o 23:38

        Pewnie, że bym chciał. Oddam nerkę za Escorta, pasi? :]

        1. Tommy 7 października 2013 o 11:40

          Mam kilka nowych pomysłów więc całkiem możliwe, że Escort będzie szukał nowego właściciela, który odpowiednio się nim zaopiekuje. Nerki co prawda mam sprawne, ale może wymyślimy jakiś alternatywny plan.

          1. Szczypior 7 października 2013 o 19:21

            Mogę Ci ogródek podlewać zimą, bo i tak codziennie bywam w bielsku :P 

  5. Beddie 4 października 2013 o 09:17

    Hy, katapulta zajebista. Pamiętam jak miałem motorynkę z silnikiem z ETZ250 :D Sam szatan przy niej to było potulna owieczka, jak sprawdzaliśmy Vmax to przy 110 odpuściłem, bo koło zaczęło napierdalać na boki ;) Silnik z motorynki też nie leżał bezużytecznie, pierwszy wylądował w wózku sklepowym, tylko zapomnieliśmy zrobić sterowanie. Po efektowynm dachowaniu silnik trafił do…wózka inwalidzkiego :D Ale to targało na tylnych kołach! Tutaj sterowanie podziałało dwa dni, spieprzyło się oczywiście w czasie jazdy. Efekt? Wykarczowane krzaki na 50 metrach.

    1. Tommy 4 października 2013 o 09:22

      My z bratem mając jakieś 8 lat zbudowaliśmy motorynkę z silnikiem z WSK 175;}

      Pamiętam też gokarty z dolnej części wózka dla dzieci i zjazdy z ulicy o kącie ponad 30 stopni. Żaden z nas oczywiście nie pomyślał o tym, że na dole wypadałoby jakoś zahamować. Ech, to były czasy…

      1. Beddie 4 października 2013 o 15:25

        Kto hamuje ten przegrywa. Za gówniarza hamulce były bardzo zbędne, bo celem było zapierdalanie. Hamulce nie służą do zapierdalania. Do hamowania służyły okoliczne krzaki, łąka lub rzeka. A to, że czasem ktoś przypierdzielił w drzewo to od razu wielkie halo ;)

        1. Tommy 4 października 2013 o 15:27

          I widzisz – tu jest sedno tematu. Kiedyś nikt nie myślał o konsekwencjach czy hamowaniu – liczyła się tylko dobra zabawa i parcie naprzód.

          Gdzie coś poszło nie tak się pytam?

          1. Honester 6 października 2013 o 20:40

            a dziś zanim czegoś nie zrobisz już się zastanawiasz, czy uda ci się na czas wyhamować :)

            1. Tommy 8 października 2013 o 07:59

              I to jest właśnie definicja dorosłości.

               

  6. Alecki 4 października 2013 o 09:52

    Tommy, nie zgadzam się z Tobą. Mam na liczniku 42 wiosny i nie stwierdzam, by moje dzieciństwo było teraz choćby ciut łatwiejsze.

  7. Marcin 4 października 2013 o 19:52

    No ja w tym roku dachowałem w lesie na motorynce,jedyne co usłyszałem w domu to "stare durnie po 26 lat mają a do motorynki się dorwali,jak dzieci" bywa :)

  8. Stiuk 6 października 2013 o 14:19

    Jako dzieciaki stwierdziliśmy ze znajomymi, że pojedziemy na naszych Simsonach, co to były za bestie, na jakiegoś grilla, na staw, daleko w lesie. 

    Oczywiście nie było by w tym nic dziwnego gdyby nie przyjechał nagle jeden kolega na rowerze. Miejsca dla niego już nie było, no ale co? Nie zabierzemy go? Jasne, że zabierzemy. 

    Przyczepiliśmy linkę do jednego z Simków i w drogę. Nikt nie pomysłał, że przyczepienie linki za kierownicę nie będzie za bardzo odpowiednie i może skutkować pewnymi utrudnieniami. 

    Cała wyparawa skończyła się szytą brodą i wizytą w szpitalu chłopaka na rowerze. Teraz jego broda jest dziwnie ścięta, może od spotkania ze żwirem? 

    Mimo takiego obrotu sprawy dalej chciał z nami jeździć :D

Skomentuj

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *