Zdarza mi się zaglądać na portale serwujące różnego rodzaju koktajle informacyjne. Co prawda trzymam się głównie artykułów dotyczących cycków Megane Fox oraz rąk Roberta Kubicy, ale chcąc nie chcąc kliknę też od czasu do czasu w coś związanego z premierami motoryzacyjnymi albo cenami benzyny.

Warto zaznaczyć, że nie robię tego zbyt często bo nade wszystko bardzo cenię sobie swoje zdrowie i równowagę psychiczną.

Czegóż to jednak można dowiedzieć się z takich internetowych newsów? Otóż tak. Po pierwsze – instalacja LPG to morderstwo silnika samochodu i niekończące się pasmo awarii oraz wydatków.

O tym było w zeszły poniedziałek.

We wtorek z kolei, z tego samego serwisu dowiedziałem się, że każdy kto nie założył jeszcze do swojego samochodu instalacji LPG jest skończonym idiotą.

To dało mi sporo do myślenia.

Zastanawiałem się nawet czy jeże mają kolana.

Potem było jeszcze o tym, że nie trzeba płacić mandatów z fotoradarów, coś o ministrze Roszpunce i kilka zdań o premierze jakiegoś nowego modelu, którego nie kupiłby nikt kto posiada chociażby odrobinę ludzkiej godności, a także szacunku do siebie i swoich dzieci (wbrew temu co twierdzą reklamy z telewizji, kupienie przez ich ojca takiego szajsu na zawsze odebrałoby im przywilej siedzenia na tyle autokaru).

Najbardziej zainteresowała mnie jednak informacja o błyskotliwym pomyśle Rzeszy Europejskiej pragnącej ograniczyć prędkość w terenie zabudowanym do 30km/h. Początkowo potraktowałem to jako kolejną gównoburzę mającą zachęcić ludzi do klikania w niezwykle intrygujący artykuł ale kiedy poczytałem trochę o tym temacie w innych serwisach okazało się, że jednak jakiś idiota z Brukseli faktycznie wpadł na taki pomysł.

I teraz tak – jak nietrudno się domyślać, inicjatywa ta jest mocno wspierana przez ludzi spędzających wolny czas na pisaniu donosów na swoich sąsiadów (w tym wypadku jest to greenpeace) i jak głosi oficjalny komunikat ma ona „podnieść bezpieczeństwo i zachęcić obywateli do przesiadki do środków komunikacji masowej”.

Muszę przyznać, że taka inicjatywa zachęca mnie do korzystania z transportu masowego i to bardzo.

W pewnym momencie już prawie kupiłem bilet.

Lotniczy.

do Australii.

Nie wiem jak to się stało, że ostatnimi laty większości ludzi kompletnie popierdoliło się w głowach. Jak można w ogóle myśleć o czymś takim jak propagowanie transportu publicznego, jeśli transport ten to zajszczany autobus MZK, kursujący co godzinę z przystanku, który znajduje się jakieś dwa i pół kilometra od mojego domu? Gdybym chciał dostać się autobusem na drugi koniec miasta, musiałbym poświęcić na to dobry tydzień i zabrać ze sobą tyle kanapek z dżemorem, że zapłaciłbym krocie za bilet bagażowy.

A potem i tak nie miałbym gdzie usiąść.

Choć to i tak nieźle bo pociąg to pewnie w ogóle by nie przyjechał.

Metro tym bardziej, bo przecież go nie mamy.

Z całym szacunkiem ale wsadźcie sobie w dupę taki transport publiczny.

Druga rzecz to sama absurdalność tego ograniczenia prędkości. Nie bardzo rozumiem jak spowolnienie tempa w jakim poruszają się samochody ma wpłynąć na zmniejszenie się korków. To tak jakby stwierdzić, że Usain Bolt z pewnością poprawi swój rekord na 100 metrów jeśli tylko zamiast biegać, będzie chodził na czworaka.

Co więcej – jak to niby ma wpłynąć na ilość wypadków? Co jak co ale ja jestem najmniej skupiony wtedy kiedy się nudzę. A nudzę się waśnie wtedy, kiedy zmuszony jestem jechać samochodem z prędkością z jaką rosną paznokcie u moich stóp.

Gdybym miał wczesnym rankiem dojeżdżać do pracy z prędkością 30km/h to jestem pewien, że co chwila ucinałbym sobie drzemki. Do samochodu zabrałbym sobie nawet moją poduszkę i kocyk w panterkę.

Idąc dalej – jak podejrzewam ilość ofiar śmiertelnych przy kolizjach z prędkością 50 km/h jest raczej znikoma. Dziś nikt nie robi już samochodów, które podczas zderzenia wybuchają albo wystrzeliwują różnymi zaostrzonymi przedmiotami w kierunku kierowcy. Można zatem przyjąć, że owe obostrzenia mają zabezpieczyć przed skutkami wypadków przechodniów i rowerzystów. Rowerzyści mają jednak te swoje ścieżki więc na ulicach i chodnikach powinno ich nie być. Zostają przechodnie. Skoro więc pod kołami samochodów ginie tylu niewinnych ludzi, że Rzesza postanowiła posunąć się do spowolnienia ruchu drogowego o niemal 50% to dlaczego nie zbudować by dla nich takich specjalnych odizolowanych od ulic korytarzy z poliwęglanu?

Dokładnie takich jakie mają te chomiki Zhu Zhu Pets.

Wtedy nikt z nich nie mógłby wpaść pod samochód, a my moglibyśmy jeździć po centrum nie zdejmując nogi z gazu.

Same korzyści!

Bo widzicie, to, że w centrach miast tworzą się gigantyczne korki to wcale nie wina dużej ilości jeżdżących tam samochodów. To przez znajdujące się co pół metra przejścia dla pieszych, sygnalizację świetlną, zatoczki autobusowe, tramwaje i miliardy idiotycznych ograniczeń i zakazów wjazdu.

Co więcej – jeszcze piętnaście lat temu w centrum miasta roiło się wręcz od miejsc parkingowych. Były wszędzie. Można było parkować na chodnikach, a praktycznie każdy sklep w centrum posiadał swój własny parking. Można było zaparkować samochód tak blisko warzywniaka, że wentylator chłodnicy psuł fryzurę kobiety za ladą.

Tymczasem teraz władze z uporem starają się przekonać mnie, że na moje BMW i Forda absolutnie nie ma tam miejsca. Ani złamanego metra kwadratowego.

Ta, ale trzy wielopoziomowe centra handlowe jakoś się tak kurwa zmieściły.

W ogóle strasznie denerwuje mnie całe to proekologiczne nastawienie sugerujące, że samochód jest największym złem jakie można sobie wyobrazić. Wszędzie się nas czepiają. Ciągle dokładają nam kolejne opłaty i podatki. Obwiniają nas o wszelkie zło, wypadki, bezrobocie i niewyrośnięte wypieki.

Sugerują, że jesteśmy niepostępowi i zacofani bo świat wymaga od nas zmian, a my nie chcemy się dostosować.

Jestem więc piętnowany na każdym możliwym kroku tylko dlatego, że po wyjściu z biura nie chcę spędzać najbliższej godziny z twarzą wciśniętą w spoconą pachę jakiegoś grubasa.

Wybaczcie, ale jeśli to, że zamiast tłuc się w mrozie i upale zatłoczonym autobusem, który i tak wysadziłby mnie setki mil od mojej kanapy, wolę wsiąść do samochodu i po dziesięciu minutach znaleść w domu z moją rodziną sprawia, że jestem zacofany i aspołeczny to wybaczcie, ale jestem najwyraźniej bardzo aspołecznym szympansem.

Cholernie zadowolonym aspołecznym szympansem.

17 Komentarzy

  1. Regis 2 października 2013 o 20:21

    Ale za to szczerym :) Próbowałem do pracy dojeżdzać rowerem… Było ambitnie… Jak cholera… Póki mi łapska nie zaczęły odpadać z zimna… Mam do tegóż przybytku jakieś 4 – 5 km. Ale taka prawda, że skoro mam samochód, mogę w niego wcisnąć mój szanowny tyłek i "zaaplikować" sobie kilka minut "luksusu" wraz z ulubioną muzyką przed 8 godzinną tyraczką w zimnie, syfie i totalnym wkurwieniu… 

    1. Tommy 3 października 2013 o 11:07

      Ja na rowerze mogę jeździć ale wyłącznie dla przyjemności.

      Walka o przejazd na ścieżkach rowerowych pełnych dziadków z siatkami na chleb i gości w lateksowych jajościskach, albo też unikanie śmierci pod pędzącymi tirami to zdecydowanie nie jest coś, co definiowałbym jako przyjemność.

      Rower wolę zabrać do lasu, albo na wycieczkę wzdłóż jeziora.

      1. Regis 3 października 2013 o 15:55

        U mnie jest o tyle fajnie, że do pracy prowadzi mi ścieżka rowerowa poprowadzona przez las po dawnym nasypie kolejki wąskotorowej ;) Także jakieś 3 – 3,5 kilometra z tych ok 5 wychodzi trasą przez Las :) Ale tak czy siak… Jestem po prostu śpiochem i każde 5 minut w cieplutkim łóżku mają dla mnie ogromne znaczenie ;)

      2. Tobiasz 5 października 2013 o 23:33

        Widzę podobne odczucia do moich. Jako rowerowy maniak zrobiłem tysiące kilometrów ale w mieście na rowerze przez ostatnie osiem lat byłem sześć razy. Miasto [Częstochowa] nie nadaje się dla rowerów bo nawet jeśli już gdzieś jest ścieżka rowerowa to zawsze znajdzie się cała ferajna która skutecznie uniemożliwi swobodną jazdę.

        Natomiast co do zmniejszenia prędkości to choć brzmi to abstrakcyjnie może być w tym ziarnko prawny. Bowiem korki w dużej mierze powodowane są przez kierowców którzy zbyt gwałtownie redukują prędkość co powoduje reakcję łańcuchową, która kończy się tym że trzeci czy czwarty kierowca w końcu się zatrzyma, zupełnie blokując ruch. Więc według znawców z unii [którzy pewnie prawojazdy widzieli jedynie podczas rozmowy kwalifikacyjnej ze swoim przyszłym szoferem] redukując prędkość ogranicza się możliwość zbyt gwałtownej reakcji – bo w końcu jeśli samochody posuwają się w tempie topniejących lodowców kierowcy nie będą spóźniać się z reakcją, co w końcu wiąże się z tym że będą jechać płynnie. Oczywiście teoria swoje, a realia swoje i dla zajętych rozmową przez telefon, poprawianiem fryzury czy dłubaniem w nosie kierowców nawet prędkość 10km/h będzie zbyt duża i będą reagowali w ostatniej chwili .
        Co by była jasność nie utożsamiam się z tą koncepcją, jedynie rozważam ją jako umiarkowanie wiarygodną

  2. minor 2 października 2013 o 20:23

    Z tą Australią to nie jest głupi pomysł :P Naprawdę jazda do domu zajmuje ci 10 minut? Ja jadę 16km prawie godzinę :( Jest jeszcze taka sprawa, że nawet jeśli wprowadzili by takie ograniczenie to w Polsce wszyscy jeździliby tak 30 jak teraz 50 =)

    1. Regis 2 października 2013 o 20:37

      tylko hamowanie przed fotoradarem jakieś takie gwałtowniejsze… ;)

      1. minor 2 października 2013 o 21:05

        Albo by wszyscy nagle zaczęli 50 jeździć :)

        1. Tommy 3 października 2013 o 11:13

          328 dojeżdżam do domu w jakieś 6 minut. Escortem 20 minut do 2 godzin (zależy od pogody i tego czy najdzie mnie akurat ochota na trasę wokół jeziora)

          A to, że 99% społeczeństwa miałoby tę trzydziestkę w głębokim poważaniu nie jest chyba żadną tajemnicą. Podejrzewam jednak, że wiedziałaby o tym również miejska agencja fotograficzna, która po wprowadzeniu takiego limitu siedziałaby w każdym możliwym przydrożnym krzaku ze swoim trójnogim zenitem i kanapką z salcesonem.

          To było by dla nich prostsze i bardziej dochodowe niż aresztowanie kół w samochodach zaparkowanych pod pocztą główną dlatego jak podejrzewam przejazd samochodem przez miasto mógłby okazać się bardziej kosztowny niż zatrudnienie tuzina cycatych modelek, które niosłyby mnie tą trasą na pozłacanej lektyce.

  3. Parzych 2 października 2013 o 21:52

    Teraz debil z brukselki chce ograniczenia prędkości do 30km/h, jeśli do tego dojdzie, to inny debil wymyśli, że przed każdym piekielnym powozem bez koni będzie musiał iść człek z czerwoną flagą o wymiarach drzwi od kibla…

    1. Regis 3 października 2013 o 15:55

      Gdzieś już to było… ;)

  4. MSK 2 października 2013 o 23:32

    Ejj, a gdyby tak wybudować ludziom chodniki…. i takie mosteczki, co to się nimi przechodzi na drugą stronę drogi ale nad nią… Albo takie dołki, co się przechodzi pod jezdnią. Chociaż dołki to może nie, rzeszy mogą źle się kojarzyć polskie kanały…

  5. rebel 2 października 2013 o 23:40

    Ręce opadają. Chyba im się tam nudzi. Jak tu jeszcze utrudnić obywatelom życie? Za chwile należy się zatem podatek od pojemności płuc, bo przecież oddychając wydalamy CO2. Nasze funkcje życiowe są nieekologiczne. Tak byc nie może. Trzeba cos z tym zrobić, na przykład zredukować populację. Najlepiej zacząć od durnych biurokratów.

  6. Michal 3 października 2013 o 08:25

    Zbieram chętnych, dobrych ludzie którzy pomogą mi wymontować wzmocnienia zderzaków a następnie:

    – przednie wsadzić w du** cwaniakom z Brukseli których utrzymujemy z podatków w paliwie częściach itp

    – tylnie wsadzić ekologom którzy czepiają się aut (0,5 % co2 do atmoosfery) ale do wulkanów nie maja problemu (wiekszość co2)

    Ciekawe co zrobią jak się kiedyś przesiądziemy na rowery? Zbankrutują czy opodatkują oddychanie?

    1. Borys 29 października 2013 o 00:35

       

      Akurat z tymi wulkanami to wielka bujda.  Doczytaj –  to są praktycznie same pyły.

  7. Troll 3 października 2013 o 09:05

    Tak patrząc na Wrocław to 15 lat temu jeździło połowę mniej aut. MIejsc parkingowych było tyle samo tylko nie były płatne. A jeśli chodzi o rowerzeystów to z ręką na sercu moge powiedzieć że Wrocław jako miasto "przyjazne" rowerzystom nadal ma nikłą sieć ścieżek rowerowych a gdzie tylko może wydziela im część jezdni (malując na czerwono). Ograniczenie do 30 może i zmniejszyłoby liczbę wypadków ale drastycznie podniosło poziom emisji CO2. Tak samo jak korki. Bo to ze auto jedzie wolniej nie zmniejsza jakoś znacząco emisji. Za to znacznie wydłuża czas tejże emisji. Problemem wrocławia jest to że brakuje dupasmowych ulic do szybkiego przemieszczenia się z miejsca na miejsce. Jest kilka takich i wybitnie pomagają. Wiem jeżdzę taką do pracy. A jeśli zaś chodzi o komunikację miejską to gdyby we Wrocławiu działała ona tak jak w Pradze to auta bym nie używał. Tam co 5 minut odchodził z przystanku tramwaj lub autobus. We Wrocku szkoda gadać. Żeby się choć rozkładów trzymali… Jako że mam już mozliwość podróżowania komunikacją we wrocławiu za darmo to na pewno bym skorzystał. Zamiast wywalać co miesiąc dodatkowe kilkaset złotych na paliwo. Ale po prostu jest tragedia. Jak to się dzieje że Czesi mogą zorganizować komunikację sensownie a Polacy nie?

  8. spinaczo 3 października 2013 o 11:15

    rebel nie wiem czy wiesz, ale socjalistom dokładnie o to chodzi! Chcą zredukować populację. Wpisz Sobie hasło "zero growth" w google i zobaczysz, że to nie są mżonki.

     

    Felieton daje radę, rozweselił mnie od rana konkretnie. :D

  9. paulina 3 października 2013 o 15:35

    Chłopie, płaczę ze śmiechu jak czytam Twoje teksty! Rzeczywiście, jakiś czas temu dotarło do mnie, że chcą ograniczyć mi prędkość do 30km/h. Cóż z tego jak zbliża się zima i mając na uwadze warunki na drodze, to i tak nie rozwinę większej prędkości? ;)

Skomentuj

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *