Jakiś czas temu wybraliśmy się wspólnie z Izą do kina na film zatytułowany „Lucy”.

Izę zaciekawiło ujęcie nieco tajemniczego, owianego wieloma mitami i pełnego nieścisłości wątku wykorzystywania pełnych możliwości ludzkiego umysłu – szczególnie, że w projekcie wziął udział lubiany przez nią Morgan Freeman, słynący poniekąd z zamiłowania do tego rodzaju egzystencjalnych i naukowych przemyśleń. Wiecie – co by się stało, gdyby człowiek zyskał nieograniczone możliwości umysłowe – władzę nad materią, przestrzenią, czasem…

Mną kierowały bardziej ambitne motywy – bardzo chciałem zobaczyć jak Scarlett Johansson potrząsając cyckami strzela z dwóch pistoletów naraz.

I teraz tak – pewnie wyda się Wam to nieco dziwne ale moim zdaniem najlepszym fragmentem filmu (poza wspomnianą sceną z cyckami i strzelaniem) był ten, w którym Morgan Freeman stojąc na sali wykładowej kilkanaście razy pod rząd użył słowa „capacity”.

O mój boże – sposób w jaki gość wymawia słowo „pojemność” jest tak hipnotyzujący, że dziwię się, iż jak dotąd żaden z producentów samochodów sportowych nie zatrudniło go do nagrywania spotów reklamowych zachwalających ich nowe jednostki napędowe.

Gdyby Morgan zaczął opowiadać o turbosprężarkach i momencie obrotowym to jestem pewien, że jego film z obracającymi się wałkami rozrządu wypchnąłby z fapfolderów niejedną młodą Rosjankę z tymi jej sterczącymi cyckami i jękami w formacie avi.

Sam pomysł o niewykorzystywaniu pełnych możliwości umysłu nie jest nowy. Moje nauczycielki zmagały się z nim od samego początku mojej edukacji, która rozpoczęła się oficjalnie w chwili kiedy próbowałem wbić kwadratowy klocek w okrągły otwór wyłącznie za pomocą własnej twarzy. Od tamtej pory moja sprawność umysłowa wciąż oscyluje w okolicach 13 % (chwilami zastanawiam się jak to możliwe, że nie próbowałem jeszcze pić wody z sedesu).

Co więcej kiedy spojrzeć pod odpowiednim kątem to wciąż widać na moim czole tajemnicze wgniecenie w kształcie rombu.

„To od myślenia” – tak zawsze mówię kiedy ktoś o to pyta.

Do czego jednak zmierzam…Czasami przyłapuję się na tym, że zaczynam za dużo myśleć. Z reguły ma to miejsce kiedy wpadam na jakiś kolejny idiotyczny pomysł związany z zakupem albo przebudową jakiegoś samochodu. Podejrzewam, że też to znacie. W drodze na zakupy zauważacie w korku jakiś odjechany, stary wóz i już po chwili gmerając paluchami w swoim homoseksualnym, białym telefonie sprawdzacie jego średnie ceny na allegro.

Potem analizujecie ile czasu musielibyście spędzić na diecie składającej się wyłącznie z deszczówki i znalezionych w parku szyszek i żołędzi, żeby odłożyć kwotę wystarczającą na jego zakup.

A kiedy okaże się, że w jakimś tam niezwykle optymistycznym wariancie kupno takiego samochodu mogłoby nie doprowadzić mnie na skraj nędzy i ubóstwa – wtedy dopiero się zaczyna…

Zaczynam kreślić w myślach kolejne coraz to bardziej wyzywające modyfikacje, kolory lakierów i kombinacje felg. W toalecie spędzam bite godziny przeglądając na tronie całe tomy gromadzonych latami numerów magazynu „Motor” i „Auto Świat” w poszukiwaniu choćby najmniejszej wzmianki czy zdjęcia interesującego mnie samochodu.

Iza zawsze patrzy wtedy na mnie takim podejrzliwym, przeszywającym wzrokiem. Jestem pewien, że podejrzewa mnie o zażywanie heroiny czy coś (na romanse jestem za brzydki).

Szczególnie podejrzliwa robi się gdy przez czterdzieści minut próbuję zjeść zupę za pomocą widelca gapiąc się w tym czasie na lecący na animal planet program o rozmnażaniu się owadów.

Kiedy pyta co mi jest zawsze mówię, że potajemnie wstrzykuję sobie w garażu marihuanę. To bezpieczniejsze bo gdyby dowiedziała się, że chodzi mi po głowie przytarganie na podjazd kolejnego grata to bóg mi świadkiem, że zadźgałaby mnie na miejscu tym moim widelcem.

O co jednak chodzi z tym całym myśleniem. Zauważyłem, że im więcej się nad czymś zastanawiamy, tym mniej realna staje się realizacja tego pomysłu. Od prawie 10 lat chodzi mi po głowie pomysł kupna starego muscle cara i dziś, choć ten pomysł wciąż wraca do mnie jak bumerang to wiem już, że raczej nigdy go nie zrealizuję.

Po prostu zbyt wiele się nad nim zastanawiałem.

Dzisiaj już wiem, że powinienem był kupić wtedy jakiegoś starego Dodge’a z ogromnym silnikiem, a potem żywić się wyłącznie podkradanymi z rabaty sąsiada rzodkiewkami i mchem. Wówczas mój pomysł miałby szanse na realizację.

Dziś nie jest to już pomysł tylko niezrealizowane marzenie.

W zasadzie to nawet nie do końca marzenie, gdyż po dziesięciu latach analizowania, rozmyślania i liczenia ewoluowało ono raczej w coś z kategorii „to wyjątkowo beznadziejny pomysł”.

Odwrotnie było z moim cabrio. I moim „nowym” E30. I większym silnikiem w bordowej.

W zasadzie jakby się nad tym chwilę zastanowić to chyba żaden z moich udanych pomysłów nie był efektem dobrze przemyślanego planu. Za wszystkim co dobre stała moja nieodpowiedzialność, upór, głupota i ignorancja.

Dlatego też mam dla Was dobrą radę.

Jeśli od dłuższego czasu nad czymś myślicie to zróbcie jedną z dwóch rzeczy:

Zrealizujcie w końcu ten pomysł.

Albo zupełnie o nim zapomnijcie.

Choć to może wydawać się dziwne, każda z tych opcji to najlepszy możliwy wybór.

15 Komentarzy

  1. Dominik 9 września 2014 o 17:07

    a ja wciaz odkladam na e60 m5 w kombi :D
    zamierzam kupic w 2016-17 jakiś z ostatniego rocznika…

    1. Tomek 10 września 2014 o 00:48

      Dominik… nie rób tego… będziesz żałował ;) Kup Z3 Roadstera 3.0. Chyba najlepszy i jeszcze relatywnie tani fun-car jaki sobie można sprawić. Będzie drożał z wiekiem… Co ja mówię – już drożeje.

  2. Józef 9 września 2014 o 18:05

    Czasem te 13% mozgu nie pozwala nam na podjecie radosnej decyzji, bo wlacza sie racjonalne myslenie. Mnie najbardziej ciesza te glupie decyzje, mimo ze albo stoją i czekają na remont albo palą kilkanaście litrow za duzo. Ale jak już jadę, to like a sir.
    Polecam sie upic i kupic muscle cara.

    1. Tommy 10 września 2014 o 09:02

      Z muscle już się wyleczyłem. Teraz mam kilka nowych pomysłów.

      Ale specjalnie o nich nie myślę – chcę się napaść z zaskoczenia niczym ninja ;}

  3. Erwin1981 9 września 2014 o 20:12

    No właśnie. Najważniejsze są czyny. Nie gadanie, nie myślenie, tylko robienie i wprowadzanie w swoje życie tego czegoś realnego, co można dotknąć, pieścić, poczuć, cieszyć się tym… :) 13% efektywności mózgu to i tak niezły wynik ;) respecto signor ;) E.

  4. Bebok 9 września 2014 o 21:15

    Ja już miałem taki ambitny, troszeczkę przemyślany a ostatecznie nie do końca wykonany plan. :)
    „Będziemy lakierować!”
    Bebok ambitnie pomyślał, zorganizował środki, po czym zajechał na szrot kupił prawie wszystkie niezbędne elementy, w międzyczasie dokonał jakiś drobnych napraw i w ten sposób lakierowanie się na chwilę obecną skończyło :> Auto dostało wiele nowych gratów ale koło lakiernika było raz jak się pytałem o potencjalną usługę :P Ale przynajmniej mam swoje backupowe części w piwnicy, na balkonie, w pokoju, w szafie, pod wyrem i gdzie jeszcze zapomniałem!

    Co gorsza… teraz po głowie kręci mi się myśl o M60B40 – „Przecież ich jest coraz mniej, i będą coraz droższe!”.
    Taaaa :D

    1. Tommy 10 września 2014 o 09:03

      O, kolega widzę też trzynastka ; D

      1. Bebok 10 września 2014 o 10:41

        Taaaa.
        Almost-lucky „13” :P

        Też będę żreć tynk ze ścian i to co na nim wyrośnie zimą (przez brak opłat za ogrzewanie) i zapijać topionym na ciepłej klatce śniegiem, bo miałem kolejny ambitny plan z cyklu:
        „Ostatnia chwila! Świetna inwestycja! Więcej takiej szansy nie będzie!”

  5. Kuba 10 września 2014 o 22:37

    Ja mam w ulubionych pełno zakładek z ogłoszeniami (tak ze 3 strony a4 by się tego nazbierało). Jest dokładnie jak piszesz, zobaczę na ulicy fajnie mx-5, do ulubionych wlatuje zakładka z ogłoszeniami mx-5 w niedalekiej okolicy z kilku serwisów, zobaczę fajnie Evo, jak wyżej, itp. itd. Samych ulubionych związanych z e36 mam 6. Kurde, żeby tak mieć z 10k budżetu na auta miesięcznie i jeszcze mieć gdzie to trzymać… ;)

  6. paulina 12 września 2014 o 23:42

    Tyyy, to ja wiem czemu mnie nie stać na nowe-stare auto! Po prostu nie mogę więcej wrzucać w supermarkecie do koszyka prawdziwego masła. Przerzucę się na sucharki.

    A co do muskla – pierniczysz jak na święta Bożego Narodzenia. JO CI TO POCHYTOM!

  7. Daras 13 września 2014 o 18:17

    coś w tym jest ;)

    widocznie mam mniej wiecej podobna ilosc sprawnego mózgu co Ty ;) doprowadziło to do tego, ze zawożąc wczoraj lawetę do zaprzyjaźnionego serwisu na rozrząd wróciłem czymś co parska przy każdej zmianie biegu. pozostało uświadomić żonę ze ten mały czerwony i pognity Hot-hatch to te kilka tysi które brakuje w skarpecie.. :)

    1. Tommy 15 września 2014 o 11:36

      I jak Cię tu nie lubić? : D

  8. Beatles 18 września 2014 o 08:36

    Ten felieton i komentarze działają jak terapia ;) tez po sobie zauważyłem, ze lepiej spontaniczne działać niż planować. Nieprzemyślane to najczęściej nieodpowiedzialne, nieodpowiedzialne to najczęściej te wybierane sercem, nie rozsądkiem.

  9. Jawsim 19 września 2014 o 22:57

    W ten oto sposób właśnie mam podjazd zagracony 3 sierrami,jednym xr3i  jedną fiestą mk2, miał być jeszcze dwudrzwiowy taunus TC3,ale się sprzedał nim zdecydowałem się zadzwonić i umówić na oględziny…bo..ten no… zacząłem się zastanawiać..fuck

  10. Krzysztof 2 października 2014 o 22:49

    Najlepsze są pomysły spontaniczne, oryginalne. Zbyt wiele czasu poświęcamy na analizowanie :D..

Skomentuj

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *