Powiem Wam jak cały ten postęp wygląda z mojej perspektywy.
Niedawno na mój podjazd trafił motorower, który wymagał wymiany tarcz i klocków hamulcowych oraz paru mniej istotnych napraw i regulacji. Z pozoru nic szczególnego – ot popularny tani pojazd do poruszania się po mieście i rutynowy zabieg serwisowy, który można przeprowadzić w zasadzie z pomocą samych dobrych chęci i młotka.
Ponieważ jednak zwykłem patrzeć na życie z nieco koślawej perspektywy, podczas tego przeżycia duchowego jakim bez wątpienia była praca przy tym wynalazku, zacząłem chcąc nie chcąc zastanawiać się nad tym w jakim kierunku właściwie to wszystko zmierza.
Wiecie o co chodzi – kim jesteśmy, dokąd jedziemy i jak ktoś mógł zamontować tu tak idiotyczne mocowanie zacisku.
Motorower, o którym mowa nazywał się i10 i był jednym z najbardziej przerażających produktów (tak, wydaje mi się, że produkt to odpowiednie słowo) przemysłu motoryzacyjnego z jakimi kiedykolwiek miałem okazję się zetknąć.
Serio.
Ten pojazd spalinowy to tak naprawdę jedno wielkie jeżdżące zaprzeczenie wszystkiego za co właściwie kochamy samochody. Książkowy przykład tego jak daleko idące oszczędności, żyłowane normy emisji spalin i traktowanie kierowców jak idiotów są w stanie zrujnować coś, co początkowo jak mi się zdaje miało być małym, całkiem sympatycznym autkiem.
Do rzeczy jednak – po pierwsze, fotel kierowcy. Jak pewnie już wiecie jestem wielkim zwolennikiem nisko zamontowanych foteli. Człowiek trzymając tyłek na wysokości pedałów po prostu wie lepiej co właściwie dzieje się w danym momencie z jego samochodem. Wiem oczywiście, że w typowo miejskich autach fotele montuje się zwykle wyżej, żeby poprawić widoczność i ułatwić wysiadanie. Tutaj jednak siedzisko znajdowało gdzieś na wysokości daszków przeciwsłonecznych, a na dokładkę zakres regulacji fotela zaprojektowano najwyraźniej z myślą o jakiejś posiadającej prawo jazdy myszy.
Przy ustawieniu odległości od kierownicy gdzieś pośrodku skali wciąż znajdowałem się na tyle blisko kokpitu, że panel klimatyzacji mogłem obsługiwać wyłącznie za pomocą twarzy.
Poza tym i10 było wyposażone w ekologiczne wspomaganie elektryczne – w efekcie kierownica działała zupełnie jak tak, którą parę lat temu kupiłem za 150 złotych do mojego PS2 (jedyna różnica polegała na tym, że ta od PS2 była wykonana z lepszej jakości plastiku). Działało to tak precyzyjnie, że wchodząc w zakręt mogliście co najwyżej mieć pewne podejrzenia, że koła są skręcone akurat w tę, a nie inną stronę.
Ocena przyczepności nawierzchni? Praca opon? Podsterowność? Zapomnijcie.
Poza tym za każdym razem kiedy na mokrej nawierzchni wciskałem pedał gazu, natychmiast zapalała się kontrolka ESP. Nie było by w tym nic dziwnego gdyby nie fakt, że silnik charakteryzował się temperamentem rozjechanego kota. Wydaje mi się, ze winę za to mogły ponosić zamontowane na przedniej osi opony z roweru. Jeśli zaś chodzi o sam silnik – do 50 kilometrów na godzinę przyspieszał nawet całkiem żwawo, ale to co działo się między 50, a 100 wyglądało tak, jakby zdobywanie każdego kolejnego kilometra było okupione ogromną ilością bólu i krwi i spalonego oleju.
To była istna rzeź – wduszając pedał gazu w gumowy dywanik z marketu nie mogłem wyzbyć się wrażenia, że czyniąc to wyrządzam komuś bardzo, ale to bardzo wielką krzywdę. Poza tym gdybym spróbował zapuścić się tym na drogę ekspresową tiry pożarły by mnie na śniadanie.
Przypominałoby to start w wyścigu Nascar na starym, składanym rowerze.
Do tego auta powinni dodawać w standardzie wysuwany automatycznie żagiel.
Podczas zamykania drzwi wydawały z siebie niepokojące dźwięki, fotele obszyto materiałem przypominającym w dotyku tekturę, a wykładzina w okolicy podstopnicy wyglądała tak, jak gdyby z rok temu ktoś na nią zwymiotował.
Bo ktoś pożałował paru centów na to, żeby zrobić to z jakiegoś dającego się wyczyścić plastiku.
Kokpit był zrobiony z tak badziewnego plastiku, że trzeba by używać kremu do rąk, by niechcący go nie porysować. Poza tym pokrętła klimatyzacji wyglądały jak gdyby żywcem wyjęto je z kuchenki gazowej, a system audio projektował najwyraźniej ktoś kto uważa, że pop to rodzaj muzyki.
To naprawdę cholernie depresyjny wóz.
Nie myślcie jednak, że wynika to z tego, że jest tani – o nie. Znam wiele tanich i prostych samochodów, które mimo wszystko tryskały przy tym radością i nieskrywanym entuzjazmem. Nawet Fiat Panda wypada pod tym względem o niebo lepiej bo on przynajmniej bardzo przyjemnie się prowadzi. Jeśli chcecie znać moje zdanie to lepiej wypadało nawet stare Seicento.
Tymczasem i10 to po prostu pięć metrów kwadratowych zmarnowanej przestrzeni parkingowej.
Z mojej perspektywy wygląda to tak, jak gdyby grupa księgowych dostała kilkaset milionów na zaprojektowanie jak najtańszego samochodu. A kiedy ten był już gotowy dano 200 dolców, które im zostało komuś w dziale designu i powiedziano, żeby ten przerobił jakoś tę zmywarkę na coś, co ludzie będą chcieli kupować.
Gość kupił więc sobie pizzę, a za resztę wstawił jakiś kolorowy plastik i badziewny obrotomierz i wszyscy z zarządu uznali, że za ich sprawą auto stało się równie fajne co Twingo czy nawet niemiecki Up!. Otóż drodzy panowie nie – nie stało się.
Naprawdę lubię lekkie, proste autka. Uważam, że każdy powinien kiedyś przejechać się maluchem i jestem zdania, że unia zamiast blokować wjazd do centrów miast samochodom nowym powinna zablokować go tym, które zwyczajnie mają nadwagę. i10 jest jednak tak bardzo nijaki i tani, że zaciera to wszelkie zalety wynikające z jego niewielkich rozmiarów czy masy.
To po prostu zbieranina produkowanych masowo części, która kształtem przypomina samochód.
Nigdy nie jeździłem I10 ale za to jeździłem maluchem i potem dość długo Seicento. Nie wiem jak jeździ i10 , ale nie dziwię się że można odnieść wrażenie takie jakie przedstawiłeś powyżej.
Wyobraź sobie, że musisz zrobić auto małe, tanie i jeszcze spełniające obecne normy UE, a także mające kilka dość kosztownych bajerów typu centralny zamek obrotomierz elektryczne szyby i lusterka KLIMA ABS i ESP których maluch i seicento nie miał a bez których nikt by go nie kupił.
To że inżynierowie być może się nie popisali to jedno, a to że ludzie właśnie chcą takie samochody to drugie. Niestety jest część społeczeństwa która wymaga od samochodu tego aby był modny,ładny i miał ledowe światełka oraz kilka elektronicznych wspomagaczy (np parkowania) i klimę niż żeby po prostu był wygody i dobrze jeździł. Inna sprawa że jak napisałeś kawałek lepszego plastiku kosztowałby dolara, ale tu jeden dolar tam drugi i jeszcze gdzieś kilka a jak to wszystko przemnożysz przez kilkaset tysięcy sprzedanych i10 na całym świecie to wyjdzie już z milion dolarów zaoszczędzonych.
Druga sprawa, że wspomniane Seicento pomimo tego, że nie miało w zasadzie nic z wyposażenia (wspomaganie i centralny zamek to żaden luksus) to w porównaniu do malucha był po prostu ‚krulem”. Dużo więcej miejsca, bagażnik (bo w maluchu to w zasadzie go nie było) hamulce, które hamowały a nie tylko spowalniały, napęd umożliwiał jazdę z prędkościami powyżej 100km bez ochraniaczy na uszy, itp itd. Co do prowadzenia to niestety rewelacji nie było ( przechyły na zakrętach) ale i tak lepiej niż w maluchu.
To nie to, Fiat po prostu zawsze miał talent do robienia takich aut – małych mieszczuchów.
Panda przede wszystkim wygląda dobrze, nie w takim sensie że uwieszono na niej łańcuch ledów i narysowano jak agresywną kosiarkę do trawy tylko po prostu ma prosty, przyjemny wygląd – takie zgrabne pudełko, i co najważniejsze jeździ w sposób charakterystyczny dla małych włoskich aut (każdy kto choć raz siedział z kierownicą nie Cinquecento czy Seicento wie o czym mowa) – nie wiem jak oni to robią ale każdy mieszczuch Fiata prowadzi się w taki przyjemnie lekki sposób, chętnie bierze zakręty (podpierając się przy tym lusterkami), jest zrywny i (jeśli mowa o benzyniaku) chętnie wchodzi na obroty nie wydając przy tym dźwięku w stylu „zmień w końcu ten bieg” taki trochę skuter tylko z dachem i czterema kołami (myślę, że mają tam jednego gościa, który na imię ma Luigi i całe życie spędził w Rzymie, do którego prowadzą prototyp każdego mieszczucha do objechania). Jakoś Koreańczycy tego zrobić nie potrafią – oni po prostu próbują zrobić Golfa o mniejszych wymiarach i wykonanego po kosztach z przetopionych plastikowych butelek po napojach.
Tym ostatnim chyba trafiłeś w sedno – ten „samochód” sprawiał właśnie wrażenie jakby chciał być miniaturką czegoś znacznie lepszego i poważniejszego. Tanią miniaturką dodajmy – a Fiat po prostu robi małe, wesołe autka.
Celna uwaga z tym mniejszym Golfem. VAG próbował zrobić to samo z modelem Lupo, czyli brzydkim jak moszna skurczonym Polo/Golfem. Co ciekawe cena skurczona nie była. Nic dziwnego, że to się wtedy nie udało. 20 lat zajęło Niemcom skumanie co robią źle i wypuścili Upa z rodzeństwem – bach, hit sprzedaży. No ale to tylko Niemcy, zawsze zapóźnieni w rozwoju, Włosi muszą im wszystko rysować i podpowiadać – pompowtryski, Common Raila, odlewanie głowic, które nie pękają, wzorzec małego miejskiego samochodziku.
Koreańczykom nie zajmie to tak długo, już dawno zatrudnili kogoś, kto projektuje pojazdy wedle europejskich gustów i to widać na ulicach. Teraz jeszcze porzucą poroniony pomysł na kurczenie segmentu C do A w oczekiwaniu na sukces i znów wygryzą dla siebie kawałek tortu.
A w Seicento występowała klimatyzacja, wersje SX i Suite taką miały w opcji. Sporting chyba też.
Latałem kiedyś i20 i ogólnie był spoko, ale ten układ kierowniczy to faktycznie dawał się we znaki. Działał w sposób skokowy co było bardzo odczuwalne przy zmianie prędkości w zakręcie. Wtedy można było mieć wrażenie, że nie ma żadnego połączenia między kierownicą a kołami.
Witam
Niektorzy tu placza za starymi Borewiczami i innymi Maluchami …ze nowe auta duszy nie maja itp itd. Tak, tylko akurat mam tyle latek ze uzylem sobie jazdy na codzien wlasnie takimi autami paaaare ladnych lat. Tak sie sklada ze moj daily car jest w miare mlody, ok nie jest to i10 ale tez nie topowe BMW i nigdy bym sie nie zamienil za Borewicza czy nawet BMW sprzed dwoch dekad….Mam tez prawie 40 sto letniego klasyka i faktycznie jest klimat jest to COS ale wlasnie do nocnych crusingow po miescie czy przy slonecznej niedzieli itp…ale na codzien? nie dziekuje….
I tu trza rozdzielic woly robocze od dream carow trzymanych pod kocem bo nie mozna ich porownywac.
Biorac pod uwage takie jezdzidelko jak i10 nie porownujcie go do przykladowego Borewicza czy 20 letniej Alfy tylko do Tavrii, malucha Eleganta itp wynalazkow. I tu taki i10 wciaga ich nosem…..:)
wciąga ich nosem, ale po chwili wypadają przez odklejoną pochwe.
pewnie pracujesz w muzeum techniki i sie codziennie naśmiewasz poloneza stratosa
Tutaj na dokładkę ma się poczucie, że tam w ogóle nie ma kół – tak, jak gdyby były zanurzone w wannie jakiegoś syropu i dopiero ta wanna poruszała się po drodze. Totalnie nie czuć co tam właściwie dzieje się z oponami itd.
Przerażające trochę jeśli chcesz znać moje zdanie.
Tak czytam sobie o tym i10, czytam i dochodzę do wniosku, że złoty matiz mojej lubej to wspaniałe miejskie autko, które da się naprawdę lubić, da się nawet wyciszyć w głowie dzwięk rdzy, smacznie podjadającej sobie nowo wspawane progi :D Co do wspomagania elektrycznego to nie jestem jego zwolennikiem. Panda po mieście prowadzi się świetnie, jest zrywna i elastyczna. W trasie jest nieco gorzej z kierowaniem. Wspomnę jeszcze, że gdy wspomaganie w Pandzie postanowi sobie się zepsuć, to kierowca po przejażdżce nie potrzebuje już siłowni :D
Jak to powiedział kiedyś Clarksson – „kiedyś nie potrzebowaliśmy siłowni – mieliśmy samochody bez wspomagania” ;)
Ja jestem ciekaw co byłoby gdybym urodził się 30 lat wcześniej. W obecnie produkowanych autach bardzo dużo mi przeszkadza. Czy to hjundaj i10, i40 czy nowe mondeo…właściwie to każde mondeo, każde jest tragiczne. Tragiczne w takim znaczeniu, że za nic nie wpadłbym na pomysł, żeby zjechać z mieszkania do garażu o północy, odpalić auto i pojechać w noc, na puste ulice wsłuchać się w miasto, drogę i siebie…
Nie wpadłbym na to także mając auto sprzed dekady… Chyba, że mówimy o jakimś naprawdę mocnym – BMW, Mercedesie…aucie którym daje kierowcy coś więcej niż dowiezienie z punktu A do punktu B…albo czymś totalnie ciekawym i egzotycznym.
Za to do większości aut sprzed 30 i więcej lat…czuje coś więcej – ten magnetyzm. Chętnie wsiadłbym w opla asconę, pierwszego golfa…starego citroena XM czy mercedesa 190, 124 whatever. Stara Alfa Romeo…nawet nie taka stara, bo jakakolwiek z fajnym włoskim silnikiem…takim v6 busso -weźmy 166 – choć wykastrowana ze słusznego napędu i naprawdę tragicznie wykonana w środku, wciąż jest fajnym autem, przez te resztki świetności, stylizacje, bezkompromisowo pięknie brzmiący, paliwożerny silnik.
W każdym z tych aut znalazłbym to coś co sprawia że chciałbym z nim zostać sam na sam i pustą drogą. Wsiadając do większości współczesnych aut nie czuć tego. Pierwiastek zajebistości gdzieś zniknął…
Ten pierwiastek zajebistości niestety we współczesnych autach (pomijając topowe odmiany) możemy odnaleźć co najwyżej w fajnym prowadzeniu na zakrętach czy pewności, że auto się nie wysra za każdym razem gdy wyjedziemy za bramę.
Sam mimo posiadania cywilizowanego auta wzdycham do starego topornego poloneza, który mimo swej archaiczności i powolności ma charakter i każda podróż może być przygodą. To właśnie może być ten pierwiastek zajebistości poloneza, którego niewiele osób jest w stanie się doszukać :)
Kup Busso 12v, wtedy nie jest paliwozerny. W 164 14 w miescie. Najwiecej uzyskalem 19, ale to przy naprawde chorym zadupczaniu ;)
Nowe samochody też potrafią mieć w sobie „to coś”. Nawet jeśli budowano je z księgowym zerkającym inżynierom przez ramię za każdym razem kiedy któryś z nich powiedział na głos „to będzie fajne!”.
Bardzo fajnie jeździło mi się na przykład nowym punto. Silnik był trochę dychawiczny ale jest to jeden z tych samochodów, z którymi zwyczajnie da się zaprzyjaźnić – wiesz, nadać mu imię, a po długiej podróży poklepać przyjacielsko po błotniku zanim wyjdzie się z garażu.
Fajne samochody nie są fajne bo są drogie albo dlatego, bo co chwila odpadają z nich koła ;)
W punto też jest elektryczne wspomaganie. Ciekawe jak to działa w Punto, u mojej żony w Corsie D (to auto bliźniacze z Punto) to wspomaganie trochę za bardzo wspomaga i nie ma już takich sygnałów zwrotnych w kół jaki być powinny (a może to też kwestia przedniego napędu).
W punto też czuć mocno tę elektrykę ale jednak jest to zestrojone jakoś tak bardziej „po ludzku” (zdecydowanie bije pod tym względem do bólu sterylną Ibizę).
Nie jest to broń boże wyścigówka czy układ kierowniczy rodem z M3 ale po prostu prowadzi się całkiem przyjemnie. Nie jakoś super precyzyjnie czy sportowo ale jest fajnie, a fajnie to w takich autkach słowo klucz.
Nie wiem, czy jeździłeś Punto po bardziej wyboistej drodze – ja mam wrażenie, że ktoś tam chciał, żeby było „sportowo” i trochę przegiął ze sztywnością tylnego zawiasu – który jest sztywny, ale nie sprężysty. W związku z czym, nawet jeśli napadasz np. torowisko tramwajowe pod kątem prostym, to tył samochodu i tak lekko myszkuje, a już jak odstawiasz takie historie pod innym kątem (np. na rondzie) to lepiej, żebyś nie przekraczał 40 km/h.
Co innego Panda – może i podpiera się lusterkami w zakręcie, ale idzie przy tym jak zła. Ale tylko w ośce, 4×4 to już trochę ponton.
Akurat nie jeździłem po jakimś wyrypie więc tego nie odczułem – w każdym razie zgadzam się w pełni, że Panda prowadzi się sporo fajniej (coś jak wygłodniały kundel, który zwęszył jakąś kiełbasę)
A za to w bliźniaczej corsie tylny zawias jest ok, za to z przodu gorzej. Jak wjedziesz w jakąś dziurę lub nierówność ze skręconymi kołami to masz wrażenie że Ci się auto przesuwa o kilka cm w bok (ten przeciwny do zakrętu). Bardzo nieprzyjemne uczucie.
Zgodzę się,że ogólnie ten samochód to kupa,jednak uważam,że jak na 1,1 (takim jeździłem) to zapiyerdalał fajnie i…fajnie się prowadził,tyle,że ja jestem zboczeńcem motoryzacyjnym:) i moja wersja była pozbawiona wspomagania:P . Osiągi Pandy i tego twora, są niemal identyczne w zakresie 0-100km/h (oczywiście Panda 1,1)
Są ciekawsze auta i ekonomiczniejsze.Przy mojej,dość agresywnej jeździe spalało toto 10l/100
Jednak stwierdzam,że jeździłem gorszymi,dużo gorszymi:)
Ja jeździłem 1.1 i byłem po prostu przerażony. Co jak co ale Panda wydawała mi się o wiele żwawsza (może to subiektywne – np. spowodowane dźwiękiem silnika czy zakresem momentu ale jednak) ;)
Tommy masz wiele racji. Może i jestem młody (19lat, ale zacząłem jeździć różnego rodzaju pojazdami mając 10lat)
Może nie jeździłem maluchem, ale za to miałem szayowóz na jego podzespołach i to była świetna zabawka. Ważył 400kg, więc zdrowy silnik malucha dawał radę i dawało to ogromną frajdę z jazdy, mimo dość miękkiego zawieszenia czuło się fajnie co się działo z pojazdem, pomagał też fakt, że cały czas się widziało przednie koła. Prosty w budowie, co za tym idzie w naprawie, a wiec jest tanio.
Matiz jest napompowanym jajkiem tak samo jak yaris, ale nimi się jeździ naprawdę spoko pod warunkiem, że nie szybko. To auta typowo do miasta lub na fajna wąską krętą dróżkę.
A jeśli chodzi o hyundaia to i20 jest kiepski, do tego stopnia, że fajneij mi się jeździło zdezelowanym polo w wolnossącym dieslu więc i10 jako tańszy i mniejszy model to już musi byćporażką
Nie można z jednej strony się złościć na producentów, bo większość głupich samochodów powstaje przez wymogi UE lub przez to, że ludzie, którzy kupują nowe samochody faktycznie tego oczekują. Dla nich to aby jechał, aby się nie rozleciał i przeżył 5lat.
Nie wszyscy są petrolhedami, ale w sumie producenci mogliby w końcu się ogarnąć i zbudować coś lekkiego, zwartego, co by było idealne do miasta, ale po wybebeszeniu było świetną zabawką na kjs.
Nie mówię koniecznie o autach miejskich, bo w sumie to kompakty czy sedany klasy średniej też cierpią na otyłość.
Na co dzień jeżdżę 320d, które waży prawie 1,5t. Tłumaczę sobie, że cięższe auto to bezpieczniejsze w razie wypadku, a że 200km w dieslu daje radę sobie bardzo dobrze to ta masa mi niby tak nei przeszkadza, ale czasem na zakręcie czuć, że mogłaby ważyć 200kg mniej.
A teraz najgłupsza rzecz w mocniejszych autach z tylnym napędem. Dawniej szpera byłą montowana w samochodach, które miały nawet i 150km, dziś auto ma 300 i nadal ciężko o to, by miało szperę, co najwyżej elektronika co próbuje to zastąpić. Nawet w ośkach zaczęli montować szpery.
Motoryzacja jak i wszystko staje się modna i musi spełniać dziwne wymogi. Dziś nawet butów nie można sobie kupić łatwo, bo wszystkie wyglądają na damskie. Pozostaje z „cywilizowanych”, mniej lub bardziej bezawaryjnych samochodów korzystać na co dzień i jak najszybciej dorobić się świetnej pracy, domu, by mieć w końcu na auto budowane według starej szkoły, którym wyżyjemy się w weekend ;)
Widzisz – nikt nie twierdzi, że nowe samochody są złe bo są nowe. Problem polega jednak w podejściu do ich budowania i wytycznych, które to podejście w jakimś stopniu determinują.
Teraz masz obowiązkowo montowane seryjnie ESP (love unia) i efekt jest taki, że producent nie musi specjalnie przejmować się właściwościami jezdnymi tego co buduje bo skoro i tak musi montować ESP to ono sobie spokojnie ewentualne niedoróbki zawieszenia ogarnie.
Klientowi, który kupuje takie i10 i tak nie zrobi to większej różnicy. Podobny efekt daje elektryczne wspomaganie czy opony nastawione na jak najmniejsze opory toczenia – to jeszcze nie jest problemem jeśli jest to pierwszy samochód do jakiego wsiadłeś bo nie działa to źle, ale jeśli jeździłeś wcześniej czymś ze „starej szkoły” to masz tę demotywującą świadomość, że ktoś to po prostu strasznie spierdolił.
Kolega ma firmowe I30, oczywiście białe kombi.
Wrażenia ze środka zadziwiająco dobre, nawet nieźle poskładane, fotele całkiem spoko, trochę na siłę szukałem czegoś żeby się przyczepić.
Potem odpalił tego klekota i wyjechaliśmy za bramę jego domu. po przejechaniu dwóch ulic poprosiłem żeby zawrócił. Nie dałem rady.
Wali, stuka, szura, rzuca nim, nie jedzie, wyje i jest taki niepewny w prowadzeniu.
ma 130tyś przebiegu, jest użytkowane normalnie w trasach, ale nie jako typowy przemieszczacz handlowca w stylu pełen gaz i debilne manewry.
Jako auto firmowe, jeszcze ok, idzie się pewnie przyzwyczaić. Ale pewnie część ludzi kupiła to jako auto rodzinne, bo wnętrze wygodne, bagażnik duży. Jezu, już bym wolał dzieci na taczce wozić, na bank byłoby bezpieczniej. Ktoś to ewidentnie spierdolił i olał w hujdaju.
” produkt przemysłu motoryzacyjnego”
Określenie idealne. :)
W większości to, co teraz stoi w salonach nie nadaje się do opisania słowem samochód czy auto. to jest takie „coś” z kołami. Taka zmywarka do zabudowy, tyle że ktoś źle zrozumiał słowo zabudowa i dorobił temu koła i kierownicę.
Zmieniło się podejście zarówno kupujących jak i produkujących auta.
Kiedyś samochód był zamiennikiem konia z bryczką. Koniowi dawało się żreć, jeździło się zmienić podkowy, po pijaku szło się mu wyżalić jak cię baba wkurza… Jeden z koniem gadał dla przyjemności (bo mu nie przerywał), drugi w chwilach słabości. Jeden czyścił co dzień stajnię, zgrzebłem grzbiet czesał, inny tylko na odpust.
Potem weszły auta, ale podejście się nie zmieniło. też się szło pomarudzić po pijaku do kierownicy, mamrotało pod nosem do gaźnika „ty ścierwo niewdzięczne, ja cię poję a ty nie odpalasz?” na odpust się czyściło itd.
Nadal był to „członek rodziny” tylko trochę mniej żywy od pozostałych.
Nikt wtedy za człona rodziny nie uważał pralki frani czy prodiża, tak jak teraz zmywarki czy mikrofali.
Jednak w którymś momencie, na przełomie wieków samochód „wyjechał ze stajni” i trafił na tą samą półeczkę co piekarnik i stara frania.
Mało kto teraz myśli o samochodzie jak o czymś „prawie żywym”, czego dziadkiem był koń karmiony wysoko oktanowym owsem. Więc się z nim nie gada, nie mamrocze pod nosem nad listwą wtryskową (chyba że jesteś mechanikiem i właśnie walczysz z materią) ani nie czyści „na odpust”. Po prostu wsiada się i jedzie, tak samo jak podgrzewa michę w „mikroweli”.
Skoro klient nie wiąże się emocjonalnie z produktem to dlaczego producent ma to uwzględniać w swoich planach? Kiedyś producent chciał zaspokoić pragnienie, posiadania lepszego, ładniejszego, szybszego, i inteligentniejszego „konia”.
Teraz zaspokaja potrzebę posiadania jeżdżącej frani.
Dlatego to ani nie jeździ, ani nie daje radochy, i nie daje się pokochać.
E tam, ja tam swojej Marysi nagadam od czasu do czasu. Czesciej ja opierdole niz ja pochwale, ale chwalic tez mi sie zdarza. No i jak widzisz ma tez imie :)
” produkt przemysłu motoryzacyjnego” – dobrze powiedziane ;)
Auto jak auto jednemu się spodoba innym nie, nie każdy ma takie wymagania jak ty. Moim zdaniem i taka szmira znajdzie swoich wielbicieli.
Moja Audi 80 ma na imię Helga. Jeżdżę nią 12 rok.( w sumie ma 23) Byłem nią na Krymie, jeszcze ukraińskim, zaliczyła Chorwację 2 razy aż po Dubrownik, niezły kawał zachodniej Europy, a po Polsce to nie wspomnę. Nigdy nawet kapcia nie złapała. Taki fart. Przywiozłem nią młodą z porodówki i na codzień robi jak wół roboczy do pracy i w pracy.Ona toleruje moje wygłupy, a ja jej. Kocham ją jak moja młoda chomika. Z dziesięć lat temu wyśmiałbym każdego co gada z samochodem, a teraz sam jej marudzę. Człowiek na starość robi się sentymentalny. I powiem Wam, że choć kumple się już czasami podśmiewają to nie zamienię za żaden produkt przemysłu….
Czasami samochód wysłucha człowieka lepiej niż niejeden terapeuta ;)
P.S. Na Twoim miejscu tekst „Kocham ją jak młoda chomika” strzeliłbym sobie na ramce od tablicy ;)
Niestety normy UE zabijają motoryzację. W mojej ocenie wszystko idzie ku temu by zmusić przemysł motoryzacyjny do przejścia na silniki elektryczne.
Silniki elektryczne nie są złe. Ogólnie to są nawet zajebiste…
Ale jeszcze nie teraz, aktualnie za bardzo ogranicza je technologia akumulatorów. Prąd w Polsce nie ma za wiele wspólnego z ekologią, bo pochodzi kurde z węgla. Jeśli zaczniemy jeździć autami na wodór to będzie fajnie, bo i ekologicznie i może byćbardzo przyjemnie (jedynie i aż zabiorą nam dźwięk silnika :( ) Nadal to może być świetne auto, super się prowadzące, komfortowe i nieróżniące się od tych aktualnie nam znanych. Ale ten dźwięk wtedy (i tylko wtedy, a nie jak aktualnie tak tylko, żeby głośniej było) powinien być emitowany z głośników, bo to naturalne, że gdy głośno to pora zmienić bieg, lepiej wiemy zimą kiedy koła buksują itd. To po prostu naturalne
A i takie auta pozwolą zaoszczędzić nam paliwo do tych naszych starych, prawdziwych aut, którymi będziemy mieli na czym jeździć przy niedzieli czy na wakacje, bo niestety bez paliwa zostanatylko pomnikami
Zgadzam się z niemal każdym zapisanym słowem. Postęp technologiczny niedługo doprowadzi do tego, że to, za co jeszcze nie tak dawno ceniliśmy sobie większość aut, przestanie mieć jakiekolwiek znaczenie. Na miejsce dawnych wyznaczników „zaje*istości” wkroczą nowe… niekoniecznie już tak fajne.