Straszliwie ubolewam nad tym, że mój wewnętrzny akumulator ładowany za pomocą pączków z dżemem i dietetycznej pepsi jest tak mało wydajny. Mój telefon trzyma moc dłużej niż ja, a trzeba zaznaczyć że daleko mu do poziomu starej 3310. Z resztą spójrzcie sami – przynajmniej kilka godzin w tygodniu poświęcam na dość intensywny trening fizyczny. Od jakiegoś czasu przerzucam z jednego miejsca na drugie ilości żelastwa mogące zawstydzić niejednego osiedlowego konesera win owocowych, a do tego przynajmniej raz w tygodniu staram się biegiem pokonać kilkadziesiąt kilometrów po trasach charakteryzujących się różnicami poziomów rzędu kilkuset metrów.
Wplatam w trening duże ilości zabójczych dla mięśni interwałów, a drzwi na siłowni zamieniłem w tablicę, żebym przypadkiem nie zapomniał w kolejnym tygodniu wrzucić na gryf parę kilo więcej.
Żeby też nie było, że zaczynam tu tworzyć swoją przekolorowaną biografię na fejsbuka – przyznaję się bez bicia, że jestem tak cienki, iż niejednokrotnie na trasie wyprzedza mnie jakiś emeryt w spodenkach tak krótkich, że ledwie zakrywają mu jajka, który z beztroską miną rzuca spokojnym głosem „ładna dziś pogoda co nie?” po czym biegnie sobie dalej jakby był to delikatny truchcik do podjeżdżającego właśnie autobusu, a nie walka o życie na trasie o pochyleniu zachodniego zbocza Mount Everestu. Ja tymczasem zastanawiam się jak niby mam mu odpowiedzieć gdy każda próba wydania z siebie dźwięku przypominającego coś co da się odnaleźć w słowniku języka polskiego może się dla mnie skończyć dekompresją, utratą przytomności i śmiercią.
Co prawda żaden ze mnie super-koksu Krzysztof Ibisz, ale jak na kogoś kto połowę dnia spędza na biurowym fotelu przekonując ludzi, że to co ich zdaniem nie działa jednak działa tylko są za głupi aby to zrozumieć, naprawdę poświęcam wiele uwagi własnej kondycji i szeroko rozumianej sprawności fizycznej.
Jednak gdybym miał uciekać po mieście przed kanarami jak dajmy na to – Matt Daemon w „Tożsamości Bourne’a” to jestem pewien, że klepałbym matę szybciej niż Najman. Parę schodków i murków do przeskoczenia i jestem pewien, że moje płuca dość szybko przełączyłyby się w tryb awaryjny wyłączając mi prąd w nogach.
Ja po prostu nie urodziłem się sportowcem.
Od małego wiedziałem, że tym co lubię są lubię żelki truskawkowe, czekolada i rozpinane z przodu staniki, a nie czepek pływacki i buty z korkami. Nie interesowały mnie lekcje tenisa, a kiedy od kolegi pożyczyłem worek treningowy z prawdziwego zdarzenia dość szybko okazało się, że w walce jest on zdecydowanie bardziej groźny niż ja.
Urodziłem się żeby pić piwo i grać na xboxie, a nie zdobywać medale na olimpiadzie w Londynie!
I pomimo, że naprawdę wkładam w treningi mnóstwo zaangażowania i energii to mam tę świadomość, że nigdy nie pokonam mety maratonu jako pierwszy – jedyna opcja to, że jakimś szczęśliwym trafem droga dojazdowa do szpitala będzie prowadziła wzdłuż trasy biegu, a ja stracę przytomność już gdzieś na pierwszym podbiegu.
Ale do czego właściwie zmierzam.
Ile razy przejeżdżam przez jedno z Bielskich osiedli, na parkingu praktycznie zawsze widzę srebrne Audi A3 które wygląda jakby przeleciało przez dział tuningu w Norauto zgarniając zderzakiem całe regały, a następnie wypadało bokiem przez tylne drzwi. Zapał właściciela i jego hojność względem samochodu jak najbardziej godne podziwu – wóz wygląda na zadbany i wcale nie jest kolejnym typowym „ulepem” w którym luki w laminacie ktoś uzupełnia kitem do drewna i chusteczkami.
Ktoś naprawdę poświęca temu A3 mnóstwo serca i pasji.
A mimo to nie mogę wyzbyć się wrażenia, że przypomina to trochę malowanie starego magnetowidu na biało w nadziei, że dzięki temu stanie się xboxem.
A3 nie jest i tak naprawdę nigdy nie zostanie samochodem sportowym. Owszem – zdarzają się wersje z silnikami diesla wyżyłowanymi tak, że w turbosprężarce powyżej 3000 obrotów zaczynają powstawać bozony Higgsa. Albo choćby bardziej męskie S3 z napędem quattro i silnikiem, który nadaje się do czegoś więcej niż zmniejszania za pomocą przydrożnych drzew populacji ludzi używających zdecydowanie zbyt dużych ilości żelu do włosów i samoopalacza.
Prawda jednak jest taka, że niezależnie od tego jak wiele koni mechanicznych ów Audi ma i jak daleko nie posunęły się pozostałe modyfikacje mechaniczne to i tak nadal będzie to po prostu bardzo szybkie Audi A3.
Ludzie po prostu bardzo często mylą ze sobą pojęcia „szybki” i „sportowy”.
Tak naprawdę sportowy charakter samochodu siedzi w jego genach. Coś jak zielone oczy czy kształtny biust. Już w chwili gdy Ferrucio usiadł nad białą kartką i wykonał pierwsze pociągnięcia ołówkiem jasnym było jak wyglądał będzie genotyp Miury. Od początku takie wartości jak pojemność bagażnika czy ergonomia drzwi miały marginalne znaczenie – w ogóle obecność bagażnika była tak naprawdę efektem ubocznym.
Miura była wojownikiem – muskularnym barbarzyńcą z wielkimi ramionami ukrytymi pod postacią szeroko profilowanych nadkoli. Była materialną postacią połączenia szaleństwa i testosteronu.
Ucieleśnieniem okrzyku „o żesz kurwa ja pierdolę!”.
Każdy kto kupował ten samochód doskonale zdawał sobie sprawę, że na samo uruchomienie silnika potrzebuje on więcej paliwa niż startujący boeing, a mimo to nie czuł zawodu spowodowanego koniecznością wyboru pomiędzy cycatą kochanką a ukochanym labradorem gdy przychodziło do planowania weekendowego wyjazdu za miasto. Liczył się z tym.
Nawet Alfy Romeo Spider z niewielkimi silniczkami niewystarczającymi dziś do napędzenia miejskiej popierdziawki są zdecydowanie bardziej sportowe niż połowa dostępnych na rynku podrasowanych do granic zdrowego rozsądku hatchbacków. Ich „sportowość” drzemie w ich liniach. W kształcie deski rozdzielczej i niskim umieszczeniu foteli. W nieco opornej pracy drążka zmiany biegów i wibracjach w jakie wpada nadwozie kiedy wskazówka obrotomierza zbliża się do czerwonego pola. W klasycznym układzie napędowym i mocno pochylonej przedniej szybie.
To, że założysz dres z pumy wcale nie sprawi, że nagle staniesz się Cristiano Ronaldo.
Nie – stringi też nie…
parędziesiąt km biegiem i to nie po płaskim?:) to szacuneczek kolego, szacuneczek… ja po płaskim jednorazowo treningowo sobie robie 3x15km tygodniowo tylko..
Spokojnie, to tylko tak ambitnie brzmi – podejrzewam, że na równym odpadłbym dużo szybciej bo jakoś tak wolę biegać pod górę;) Moja standardowa trasa treningowa ma około 21km – wbiegnięcie na przełęcz przegibek po asfaltowej trasie (w tym wplecione interwały) i potem dalej już relaksacyjnie po szyszkach i krzaczorach pod szczyt Magurki (909m.n.p.m.) i następnie w dół przez Łysą Przełęcz do domku.
Czasem robię dłuższą wersję ze Straconki na Gorę Żar (gdzie wszystkie przedmoity poza mną same poruszają się pod górę) i spowrotem do Straconki. Tam wychodzi koło 40km po dużej różnicy poziomów, więc z reguły odchorowuję to potem przez miesiąc i zarzekam się, że "nigdy więcej". Mam to równie często jak z tekstem "no dobrze, ale to już ostatni kawałek" więc panuje równowaga.
To może się wydawać dużo, ale prawda jest jednak taka, że gdybym miał to pobiec szybszym tempem (np. w czasie zawodów), a nie dobranym do moich możliwości i chęci to padłbym na pysk już po 50 metrach. Ja po prostu jestem za cienki na jakiekolwiek zawody.
No właśnie… 40km to tylko 1x do roku w "płaskim" poznańskim maraonie, a nie w górach:)
a interwały robię tylko 1,5 miesiaca przed maratonem by prócz wytrzymałości nabrać troszke szybkosci (normalne moje tempo na 15km to jakieś 12,5km/h) czyli 4:45 mkn/km około…
a interwałki to tak naprzemiennie 10x po 20 sekund naprzemiennie "ogień" i "trucht":)
p.s. a wpisy masz dobre! ostatnio co prawda rzadsze i "czeba" czekać, ale warto:) co do aut to chyba kubie po nowym roku "Hyundaja i30 kombi w dizlu"… więc u Ciebie będe spalony:)
Za tego Hyundaia dostaniesz banana :}
a co mi tam! nowe i30 ładne jest, mam prawie 40-tkę, więc taki "dziadkowóz" jak znalazł:)
Przerost prostaty też jest czymś dla dziadków, a mimo to nie wolałbym jej nie mieć.
"ale jak na kogoś kto połowę dnia spędza na biurowym fotelu przekonując ludzi, że to co ich zdaniem nie działa jednak działa tylko są za głupi aby to zrozumieć"
Robisz w jakimś supporcie technicznym, że tak bezczelnie zapytam?
Odnośnie "szybkich" i "sportowych" – też mi się wydaje, że często te dwa pojęcia są mylone, inna sprawa, że producenci sami tworzą taki obraz. Patrz chociażby na X5M – jest szybkie? Diabelnie. Czy sportowe? Już niekonieczne.
A z tymi stringami to mnie zasmuciłeś… ;)
@Camel – mnie by się to raczej skojarzyło z rzecznikiem prasowym Ministerstwa Finansów, ale niech będzie :}
X5M to tak naprawdę bardzo szybka ciężarówka (zdaje się, że Ettore mawiał tak o samochodach Bentley'a). A odnośnie stringów – nie śmiem pytać o powód Twojego smutku (a w zasadzie to wolę nie poznawać odpowiedzi ;] ).
"Każdy ma jakiegoś bzika…" ;D
Inna sprawa to fakt, że jeśli o tym wspomniałeś to zapewne masz jakieś doświadczenie w tej kwestii ;]
Ja po prostu rozwikłałem zagadkę dlaczego Christiano tak dziwnie biega :}
jao to słyszałem w jakimś kabarecie: co to za gacie, które wyglądaja jakby były zrobione ze sznurowadeł…. w koncu dupa to czy but!
Powinno być "ja pierdolę!". Wiadomo- odmiana
-ja pierdolę; -ty pierdolisz; –on/ona/ono pierdoli; i tak dalej ;)
Co prawda zależało mi na bardziej pospolitym wydźwięku, ale niech będzie zgodnie ze słownikiem ;] Dzięki za czujność!