No to pozwólcie, że rozwieję w końcu tę tajemnicę.
Historia kangura jest krótka i prosta – kolega (nazwijmy go Krzysiek, bo tak się składa, że tak właśnie ma na imię) potrzebował nowego samochodu, gdyż progi w należącym do niego Fordzie Focusie na przestrzeni paru ostatnich lat zmieniły swój stan skupienia ze stałego w gazowy. Precyzyjne wyliczenia wykonane na kawałku znalezionej w garażu okładki ze świerszczyka wykazały, że naprawa blacharki będzie kosztowała siedemdziesiąt dwa razy razy tyle, ile wart jest cały Ford.
Owszem, istnieje szansa, że coś źle pomnożyłem (z natury jestem przygłupi) ale wszystko wskazywało na to, że remont i tak będzie kosztował o wiele, wiele za dużo.
Poza tym ze względu na swoje specyficzne zainteresowania, Krzysiek z chęcią zamieniłby swojego Forda na coś, do czego oprócz zwłok zamordowanych w lesie prostytutek i szpadla, można by zmieścić jeszcze grill, rower, trochę lin, uprzęże i takiego wielkiego, dmuchanego jednorożca, o którym to od dawna skrycie marzy.
Dlatego kiedy pojawiła się możliwość kupienia sprawnego, nieźle zachowanego kangura za trzy koła, nie zastanawialiśmy się zbyt długo.
Na początek kilka faktów – Kangur pochodzi z 2005 roku. Jest to biedawersja z korbotronikiem, lampką na pace i silnikiem 1.2 16V. Ma 75 koni i 160 tysięcy kilometrów przebiegu – jak na moje standardy nówka sztuka. Auto od nowości jeździło w jednej z zaprzyjaźnionych firm i do lutego bieżącego roku było serwisowane w ASO – dlatego też nie martwiliśmy się zbytnio stroną mechaniczną.
Poza proszącymi się powoli o wymianę świecami kangur popylał jak wściekły.
Nie z wszystkim było jednak tak różowo. Bo widzicie, kiedy kangur trafił w moje ręce, wyglądał jak typowy miłośnik wina Amarena i stały bywalec krzaków zlokalizowanych na tyłach pobliskiego dworca PKS. Był brudny, śmierdzący, zapuszczony i miał wyraźne braki w wyposażeniu:
Nie działały czujniki zamknięcia drzwi, fotel kierowcy zablokował się w pozycji półleżącej, lakier wyglądał, jakby do mycia używano wyłącznie papieru ściernego i sadzy z tłumika, a we wnętrzu było tyle brudu, że gdyby zobaczył to sanepid to od razu zrobiliby mi na podjeździe strefę zagrożenia biologicznego. Kiedy zajrzałem pod fotel kierowcy, mieszkające tam bakterie na mnie naszczekały.
Te w schowku były już o krok od wynalezienia aspiryny i programów typu talk-show.
Jedna wyglądała zupełnie jak Zbigniew Wodecki.
Poza tym na masce, tylnej klapie, rantach nadkoli i w paru innych miejscach pojawiły się odpryski i pierwsze ogniska rdzy.
Jednym słowem: Wyzwanie.
Uwielbiam wyzwania.
Od początku jednak – prace nad kangurem zacząłem od wywalenia z niego wszystkich zbędnych części. Zdjąłem zderzaki, listwy, wyrzuciłem fotele, wykładziny, tapicerki i tak dalej. Następnie posortowałem wszystko wedle kryteriów „do naprawy”, „do czyszczenia” i „do dupy” i zabrałem się za porządkowanie wnętrza. Do czyszczenia w początkowej fazie używałem głównie ciepłej wody i szarego mydła (oraz miękkiej szczotki i gąbki). Efekty widać poniżej:
Co dalej – kiedy wnętrze wyglądało już jak należy, zabrałem się za poprawki lakiernicze. Kangur nie miał żadnych dziur ani uszkodzeń – po prostu w wielu miejscach pojawiły się drobne odpryski i ogniska rdzy, którymi wypadało zająć się zanim przerodzą się w coś większego. Zacząłem od wstępnego oszlifowania całego syfu i wstawienia kangura do garażu:
I teraz tak – ponieważ mój garaż ma wymiary niewiele większe niż typowa szafka na buty, odpadała opcja polakierowania za jednym zamachem klap i błotników. Postanowiłem więc rozbić cały proces na dwie części – najpierw wytrawienie rdzy i podkładowanie wszystkich elementów, potem oklejenie auta wraz z klapami i lakierowanie błotników, a na koniec wyjazd autem, zdjęcie klap i położenie lakieru na nich.
Trochę to zamotane, ale dzięki temu podkłady mogłem położyć za jednym zamachem, a potem lakierować wszystko w komfortowych warunkach, a nie przeciskając się między ścianami, a bramą garażową.
Miejsca, gdzie została mi niemożliwa do oszlifowania korozja wytrawiałem dwukrotnie preparatem Fertan. Na to podkład reaktywny, następnie odcięcie podkładem akrylowym, szpachel i ponownie ponownie akrylowy. W międzyczasie zająłem się jeszcze renowacją felg (tutaj podkład epoksydowy i srebrny lakier). Następnie dotarłem podkład na mokro, zmatowałem błotniki pod cieniowanie, okleiłem z zapasem i położyłem lakier.
Wyszło to tak:
Zostało mi jeszcze zajęcie się klapami. Po wyrzuceniu kangura z garażu, zdemontowałem je i zabrałem się za ich lakierowanie.
Razem z polerowaniem i montażem ogarnięcie ich zajęło mi dwa popołudnia:
No dobra – kangur zaczynał przypominać samochód, na liście „To do” została mi jeszcze tylko polerka i porządne mycie/czyszczenie (po mydle wszędzie miałem zacieki, resztki brudu i smugi). Korzystając z okazji ściągnąłem do pomocy Krzyśka, co by włożył trochę serca w swoje „nowe” auto.
Przy okazji postanowiłem przetestować też chemię, którą już jakiś czas temu dostałem od SELECTED.
Chłopaki poprosili, żebym ją na czymś przetestował więc wybaczcie ale będzie trochę lokowania bo nie mam jak inaczej Wam tego pokazać ;) A więc tak – na początek zabraliśmy się za polerkę zniszczonego, matowego lakieru. Na zdjęciach widać mniej więcej jaka była różnica przed i po polerowaniu:
Co by urozmaicić sobie monotonne polerowanie, wyjęliśmy z lodówki taką oto hendmejdową pigwówkę na miodzie z naszej przydomowej pasieki:
Z takim dopingiem polerka poszła raz dwa, ale potem Krzysiek zaczął bełkotać coś o dmuchanym jednorożcu. Później, przez dobre pół godziny próbował podłączyć miotłę do karchera, więc mycie musiałem dokończyć sam.
I teraz tak – w zakamarkach i wnękach wciąż siedział brud po szlifowaniu na mokro i te zarazki z reklam Domestosa.
Poza tym wszędzie miałem pastę i pył po polerce, a do tego z doświadczenia wiem, że świeżo wypolerowany lakier, mimo, że świeci się jak wściekły to jednak cholernie chętnie zbiera spadający z deszczem brud (szczególnie, że biały lakier i sezon grzewczy). Normalnie pewnie użyłbym do mycia płynu do mycia naczyń i ciepłej wody ale, że od Selected dostałem też szampon z woskiem, to zacząłem zabawę od niego:
W międzyczasie zadzwonił Wladymir – chciał pogratulować efektów przy Kangurze i wprosić się na pigwówkę, ale Tadeusz powiedział mu, żeby najpierw oddał Krym albo niech spier*** i się rozłączył.
Jeśli w najbliższych dniach Rosja wypowie nam wojnę to wiecie przez kogo.
Wracając jednak do mycia – na tym etapie kangur wyglądał już bardzo dobrze.
Pogrzebałem jednak w pudełku od Selected i znalazłem jeszcze pomarańczowy prentko-detajler. Po jego nałożeniu kangur świeci jak Tokio nocą i chcąc nie chcąc muszę przyznać, że za jego sprawą przekonałem się chyba trochę do tego rodzaju kosmetyków. Zawsze unikałem wszystkiego poza szamponem, bo niespecjalnie kręciła mnie wizja spędzenia paru godzin na wcieraniu w samochód jakiejś pasty.
Wybaczcie ale mam znacznie ciekawsze rzeczy do roboty (że o obiektach do wcierania nie wspomnę).
Tu jednak ogarnięcie całego auta zajęło mi jakieś 5-10 minut – jeśli pozwoli przedłużyć to trochę interwały między myciami, to na pewno będę używał go na już nie bordowej i złotej (mycie również nie należy do moich ulubionych czynności):
Na koniec zostało jeszcze zajęcie się oponami i zderzakami, oraz ostateczne mycie wnętrza i szyb – to już bardziej kosmetyka (głównie pozbycie się resztek mydła i paluchów). Zostało mi jeszcze parę zabrudzeń, których nie dało rady ruszyć mydło – głównie jakieś dziwne smary i czarne przebarwienia w okolicy przełączników i radia – do tego użyłem APC czyli jakiegoś środka do wszystkiego:
No dobra – to pora na podsumowanie. Przede wszystkim nie ukrywam, że przywrócenie kangura do życia kosztowało mnie sporo pracy. Cała akcja zajęła mi około dwóch tygodni (bawiłem się z nim głównie wieczorami). Warto jednak zaznaczyć, że była to głównie praca.
Części i chemia kosztowały bowiem łącznie niecałe 700 złotych.
Oczywiście nie liczę kosmetyków od Selected bo te dostałem. A efekt końcowy? Najlepiej oceńcie sami:
Na dniach Kangur trafi do Krzyśka (czekam jeszcze aż uśmiechnięty pan kurier przywiezie mi nową wkładkę zamka do tylnej klapy). Co fajne, Krzysiek mieszka kilkaset metrów niżej, więc będę miał kangura pod ręką gdyby trzeba było przewieźć gdzieś jakiś silnik, czy inne zawieszenie. Od dwóch dni jeżdżę sobie nim po mieście z zapakowanymi na tyle felgami i skrzynią biegów więc mogę śmiało powiedzieć, że pod wym względem spisuje się na medal.
Jutro planuję pojechać do biedronki po zapas chrupek i piwa.
Co dalej? Ponieważ nie potrafię wysiedzieć na tyłku, najpewniej w końcu zabiorę się za prentkie E30.
Zima ma być sroga – będę więc zimował w cieplutkim garażu ;)
1. Zmieniłeś psa?!
2. Mogłeś zaszaleć i zderzaki w kolor budy pomalować
4. 328 z tym spoilerem wygląda spoko, ale pewnie wielu się kojarzy z sebo-bolidami :/
1. Mamy labradełła (Marian) i bajgla (Snupeł znany również jako Uszaty). Czasem zagląda do nas również Rotwajleł (Trisz). Takie małe ZOO.
2. Myślałem o tym ale zależało mi na zachowaniu klimatu biedawersji (na wiosnę planujemy kilka modyfikacji w rajdowo-rekreacyjnym kierunku).
3. 99% ludzi myśli, że ten spoiler to uniwersalne skrzydło z allegro – w mojej ocenie to tylko dodaje mu uroku ;)
ad 2. Jeśli wersja ekspedycyjno kamperowa, to czekam z zainteresowaniem
Wpis jak zwykle mnie rozbawił do łez :) I właśnie przypomniało mi się że najmniejszym problemem z moim poldolotem będzie jego umycie i doprowadzenie do wyglądu jako tako, może nie będzie lśnił niczym kangur w sumie lakier jest kilkanaście lat młodszy od mojego i ma zdecydowanie więcej tych takich szajsowatych odprysków swoją drogą poprzedni właściciel chyba obrzucał żwirem pas przedni w celu pojawienie się miliarda jasnych plamek :( , ale troszkę natchnąłeś mnie do tego co musi i tak niedługo nadejść dzięki Prentki :D
Polecam się – pochwal się potem efektem ;)
Serio na ten cały syf wystarczyła woda z mydłem i szczotka? Patrząc na zdjęcia to wyglądało że domestos wymieszany z napalmem będzie potrzebny :) Świetna robota, Tommy, kangur wygląda jak nowy.
Tak – i moim zdaniem nie ma lepszego środka na brudne plastiki niż miękka szczotka, ciepła woda i biały jeleń. Trzeba tylko to potem obowiązkowo dobrze spłukać i zaimpregnować jakimś preparatem do plastików, bo mocno odtłuszczone elementy będą cholernie łatwo łapały wszelki brud ;)
Tommy zmontuj sobie piaskarkę ze starej gaśnicy przewoźnej. Co do reaktywnego to lubi długo gazować, jak trawiłes fertanem mogłeś śmiało izolować epoksydem, mniej roboty i mniej niespodzianek.
Chcę zbudować sobie ręczną, zamykaną piaskarkę do pierdółek z możliwością odpięcia dyszy tak, żeby móc właśnie ogarnąć jakiś błotnik czy inną podłużnicę – to jednak czeka w kolejce za projektem budowy większego garażu bo po prostu brakuje mi miejsca.
Na wiosnę chcę ruszyć z budową, więc może do końca 2018 się uda ;)
Co do reaktywnego – po bordowej i maluchu pewnie zauważyłeś, że wolę używać epoksydu. Tym razem po prostu czyściłem resztki zapasów (zostało mi trochę reaktywnego – w sam raz na kangura).
Weź mi nawet nie wspominaj o budowie ;) W tym roku wyremontowałem dwa blaszako-magazyny pod graty do e34, oraz pół murowanego pierdolnika 5×4 z lat 70 łącznie z nowym dachem i pełną izolacją murów i fundamentów, gdyby nie miał kanału to bym go z wściekłości na zmysł inżynierski poprzedniego budowniczego porąbał nożem do masła. BTW myślałeś w tym nowym o wentylacji nawiewnej żeby malować bez stresu?
Mam cały koncept związany z podziałem garażu na „brudną” i „czystą” część. Jak uda mi się przedrzeć przez etap pozwoleń i projektów to pokażę na prentkim co i jak ;)
Nie moge ogladać pozostałych zdjęć gdyż wszytsko przysłania mi wgniota pozostawiona na klapie tylnej pod rejestracją!
gud dżob, Tommy! nawet kupa gud dżoba… a efekt piorunujący. jak niewiele trzeba żeby nasze samochody wyglądały jak należy.
swoją drogą bardzo skuteczne te otrzymane chemikalia – nawet fotel pasażera udało się doprać do oryginalnego stanu…
To właśnie jest najbardziej demotywujące – tak niewiele trzeba, a jednak zwykle nikomu się nie chce ;)
Fotele – je akurat prałem jakimś środkiem karchera (pożyczyłem sobie odkurzacz do tapicerki), ale już te pożółkłe boki puściły pięknie środkiem APC od selected ;)
Odpicowany bardzo konkretnie. Robi wrażenie. Aż powróciły wspomnienia z ujeżdżania takiego Kangura :)
Tommy, na pewno nie znalazłeś takiego kangura od pierwszego właściciela, który zrobił mu zdjęcia w dniu zakupu? :O To jest tak piękne, że aż niemożliwe…
Ciiii – bo się wyda i ten cały misterny plan… ;)
Przy fragmencie z bakteriami się uśmiałem :D
Może podrzucilbym Ci moje 320ci do podobnych prac? Moje wprawdzie nie jest zardzewiale i takie brudne, ale ma tu ryskę, tam obicie, gdzie indziej otarcie. Ja niestety nie potrafię, choć próbowałem. Kawał dobrej roboty odwaliłeś. Ciekawe za ile teraz byś mógł go sprzedać.
Nie łam się – złota ma ten sam problem ;) Tu jakaś rysa, tu przetarty plastik… Za nią będę brał się jednak dopiero na wiosnę. Może do tego czasu przybędzie Ci jeszcze motywacji ;) Co do kangura – z tego co się orientowałem realnie mógłbym żądać za niego 7-8k. Całkiem nieźle jak na kilka dni pracy.
Jak przydomowej pasieki? Na ogarniecie Pszczółek masz jeszcze czas?
Mamy spory ogródek, a w rodzinie jest „pasjonat bzykania”, że tak powiem ;)
Wyszło zajebiście. Nawet jak z fabryki wyjechała to tak nie wyglądała.
PS. Kiedy wymiana oleju w złotej z fotorelacją ? Jestem ciekaw jak ten Super Hiper Ultra Shell czyści.
Sam jestem ciekaw – brakuje mi jeszcze trochę przebiegów. Zakładam, że zrobię jeszcze 2 wymiany bez ruszania dekli i potem dopiero zrzucę pokrywę dla porównania. Zobaczymy wtedy czy jest zauważalny jakiś efekt.
Mnie czeka za jakieś 2-3mc wymiana. Dotychczas zalewany X-cess i Synpower. Chce zalać tego Shella ale jakoś nie mam do niego przekonania. Dlatego czekam na relacje „złotej”.
Lej na razie to co masz sprawdzone – na wiosnę pewnie stuknę na tyle kilometrów, żebym mógł powiedzieć Ci coś więcej ;)
Trafiłem tutaj stosunkowo niedawno, ale ten czas wystarczył żebyś namieszał mi w głowie. Miałem zaplanowane żeby jeździć swoją nudną astrą, zdać jakoś maturę, zrobić kat. c+e i jeździć po europie, o czym marzyłem od dawna. Ale po przeczytaniu kilku twoich wpisów, zamiast kuć zadania z matmy ja zacząłem tracić czas na to by moja astra przestała być nudną. I zamiast powtarzać lektury przed próbną maturą przeglądam internet na co by tu wydać oszczędności przeznaczone na prawo jazdy. A po wpisie, o ludziach którzy szukają motywacji do kupienia starego auta, jestem coraz bliżej tego żeby jechać 300 km po 28 letniego parcha, za równowartość średniej krajowej, i na ratowanie jego przeznaczyć ostatni grosz ;)
I tak trzymaj ;) Życie jest zbyt cenne i niepowtarzalne, żeby trwonić je na coś, co nie sprawia, że jesteśmy szczęśliwi.
da się :) wzruszająca to historia
Prentki: Kangur ma duży bagażnik, a w grudniu będzie Porter Miodowy w sklepach u mnie. Ja tam nic nie sugeruję, ale jak coś, to miejsce na nocleg jest :D
To musi być prawdziwy fetysz, brać się z taki zapałem i zaangażowaniem za Renault Kangoo. Z drugiej strony pomyślałem sobie, że to niesprawiedliwe co napisałem :) Każdy samochód to zasługuje :)
Solidna robota, podszedłeś do tematu bardzo ambitnie. Mega pozytw. Mimo braku miejsca poradziłeś sobie rewelacyjnie, grunt to wiedzieć co się robi. Kiedyś walczyłem w mniejszym garazu i również musiałem ogarniać prace etapowo, co znacznie wydłużało zabawy przy samochodach ale dla chcącego nic trudnego :) W Australii nawet takich fajnych Kangoorów nie mają :)
Ja pewnie nie podjął bym się odnowienia Kangoo ze względu na fakt, że to auto w ogóle mi się nie podoba, natomiast efekt jest super, jakby prosto wyjechało z salonu :)
Na prawdę świetna praca. Auto wygląda totalnie jak nowe :) Pozdrawiam!
Piękna odnowa!