Zwykle gdy oglądam w telewizji prognozę pogody i widzę jak ubrana w czerwony żakiet dziewczyna maca z gracją te swoje rubaszne chmurki burzowe, od razu poprawia mi się humor. Trochę dlatego, bo jestem jednak typowym introwertykiem i chcąc nie chcąc lubię gdy za oknem robi się szaroburo (nie mam wtedy wyrzutów sumienia, że znów spędzam czas w garażu, a nie dajmy na to na spacerze). Poza tym na podjeździe trzymam trzy stare beemki – a mając taki tylnonapędowy skansen po prostu nie da się nie lubić deszczowej pogody.
Nie zawsze jednak jest tak różowo.
Po pierwsze, jeśli kojarzycie choć trochę mojego niepełnosprytnego społecznie psa, to pewnie nie zdziwi Was, że ten idiota nie do końca zdaje sobie sprawę z tego, że deszcz jest mokry. W efekcie gdy leje, większość czasu spędza on buszując po ogródku tylko po to, żeby poprzyklejać do siebie jak najwięcej trawy, błota, liści, kup i kawałków żywopłotu, którymi będzie mógł wytrzeć się we mnie kiedy jak zwykle spóźniony będę wychodził do pracy.
Ten gruby ch** zawsze tak robi.
Poza tym niebo nad moim podjazdem ma wbudowany czujnik, który informuje tego na górze, że właśnie wychodzę z domu. Wiem o tym, bo kiedy zakładam buty i szukam czegoś, co od biedy można by potraktować jako drugie śniadanie, z nieba spadnie co najwyżej kilka kropel.
Wystarczy jednak, że zamknę za sobą drzwi wejściowe i od razu zaczyna się taki potop, że z wrażenia nawet Noe sfajdałby się w spodnie.
Ostatnio kiedy przebiegłem od drzwi wejściowych do auta, wyglądałem tak, jakbym miał zamiar startować w konkursie na miss mokrego podkoszulka zakładu karnego w Hrubieszowie. Przemokły mi nawet majtki więc zakładam, że wygrałbym ten konkurs z palcem w tyłku (chociaż jakby się chwilę zastanowić to nie jest to najbezpieczniejsze określenie). Wracając jednak do samochodów – jak wspomniałem, na podjeździe trzymam kilka tylnonapędowych rupieci. Najczęściej jeżdżę dwoma z nich – starym e36 albo jeszcze starszym e30 (e46 Izy nie ruszam bo gdybym popsuł to miałbym potem przemoc w rodzinie). Mogłoby więc wydawać się, że korzystanie w deszczową pogodę ze starych, tylnonapędowych aut, w których najbardziej zaawansowanym systemem elektronicznym są kierunkowskazy (jeszcze do końca ich nie rozgryzłem) musi być cholernie stresujące.
Wiecie – ciągle te niekontrolowane poślizgi, słaba widoczność, długa droga hamowania, nadsterowność, śmierć, gluten i cena masła.
Tak naprawdę jednak przez większość czasu jazda takim autem wcale nie różni się od jazdy „normalnym” samochodem. Jestem wręcz zdania, że każdy kierowca powinien obligatoryjnie przejeździć zimę autem z napędem z tej właściwej strony. Przede wszystkim dlatego, bo chyba wszyscy wiemy jak na przestrzeni lat wyglądał system szkolenia i egzaminowania kierowców. Dopiero od niedawna mamy obligatoryjne zajęcia na płycie poślizgowej (choć i tak są to chyba tylko 3 godziny), a efekt jest taki, że stworzyliśmy całe pokolenia kierowców nie zdających sobie sprawy z tego jak samochód zachowuje się w sytuacjach ekstremalnych.
Nie twierdzę, że to reguła, ale chyba każdy ma takiego sąsiada, który prawo jazdy zdobył w czasach, kiedy włosy miał jeszcze głównie na głowie, a nie w uszach, a mimo to każdej zimy jeździ tak, jak gdyby pierwszy raz w życiu widział na oczy śnieg.
Ja mam na przykład sąsiadkę, która jeździ do pracy samochodem odkąd tylko sięgam pamięcią, a mimo to kiedy robi się biało, od razu zwalnia do 20 kilometrów na godzinę.
Jestem pewien, że poślizgu podsterownego nie rozpoznałaby nawet gdyby ten wpadł jej do mieszkania razem z drzwiami, po czym dał jej w twarz.
W czasie deszczu radzi sobie niewiele lepiej niż na śniegu – i mówcie co chcecie, ale dużą winę ponosi tu fakt, że od zawsze jeździła autkami, które skutecznie izolowały ją od tego co dzieje się na drodze. Nigdy nie musiała szukać trakcji pedałem gazu, zakładać kontry po wjechaniu w pokryty lodem łuk i dohamowywać tak, żeby dociążyć mającą problemy ze złapaniem kierunku przednią oś.
No dobra – ale co jeszcze powoduje, że w trakcie deszczu mamy takie korki i dużą ilość stłuczek?
Na pewno nie bez znaczenia są tu opony – to w ogóle jest dość ciekawa sprawa, bo nie wiem czy to zauważyliście, ale wiele osób uważa, że słabych opon się nie wymienia.
Słabe opony zakłada się na tył.
Nowe trafiają wyłącznie na przód, a kiedy znów się zużyją, przerzuca się je na tył. Te z tyłu z kolei wyrzuca się dopiero gdy zaczynają przypominać opony do F1. Albo kiedy są już tak stare, że co chwila schodzi z nich powietrze. Ten system sprawdza się co prawda nie najgorzej kiedy jeździmy po suchej nawierzchni i nie przesadzamy z prędkością, ale spróbujcie tylko mocniej przyhamować na takich oponach w mokrym zakręcie, a będziecie mieli bardzo przyspieszony kurs wyprowadzania auta z poślizgu.
Większość kierowców zdobywa w tym teście maksymalny wynik – chyba pięć punktów (bo coś koło tego dają za niedostosowanie prędkości do warunków).
Nagrodą główną jest zaś miesięczna wizyta w ulubionym warsztacie blacharskim.
Kolejna sprawa – wiele osób w deszczowe dni nie używa klimatyzacji wychodząc z założenia, że nie ma sensu włączać jej kiedy jest zimno (w myśl zasady po co ma zużywać paliwo, skoro i tak nie chłodzi). Dlatego rano można zauważyć na ulicach sporo posiadających klimę Fiatów Punto zaparowanych tak, jakby w środku kręcili właśnie film dokumentalny o grupowym porno. Nie mam pojęcia skąd Ci ludzie wiedzą, w którą stronę mają jechać. Wydaje mi się, że parkując przed wiele lat na osiedlowym parkingu, podpatrzyli jak robią to gołębie. Warto pamiętać, że klimatyzacja mocno osusza powietrze – w efekcie idealnie nadaje się do jazdy w deszczowe dni.
Idąc dalej – na większości dróg regulaminowe 50 km/h jest prędkością na tyle rozsądną, że bez większego problemu można jeździć z nią nawet kiedy pada.
Tym co warto zmienić w deszczową pogodę jest więc nie tyle prędkość, co raczej odległości – widzicie, kiedy jeżdżę przez miasto w deszczu, zawsze zostawiam sobie kilka metrów więcej od jadącego przede mną samochodu. Nie, żebym na światłach robił 40 metrowe przerwy – o nie. Po prostu gdy kulam się niespiesznie po ulicach, organizuję sobie taki zapas, żebym mógł reagować na zmiany prędkości zwykłym uniesieniem nogi znad pedału gazu, a nie gwałtownymi hamowaniami powtarzanymi średnio co 20 sekund.
W lusterku wstecznym widziałem jednak gościa, który próbował sprawdzić, czy da się jeździć trzymając się stale nie więcej niż 10 centymetrów od mojego tylnego zderzaka. W efekcie zamiast poruszać się płynnie i mieć miejsce na spokojną reakcję (np. kiedy przyhamowałem, żeby nie ochlapać dziewczyny na chodniku), jechał on tak, jakby pedał gazu w jego aucie był wyłącznikiem ON/OFF.
Jestem pewien, że po pięciu minutach takiego skakania musiał być już na serio mocno wkur**.
To na serio dziwne. Deszcz i śnieg towarzyszy nam przez większość roku. Ulice w centrach miast wyglądają zwykle tak samo – nie ma co liczyć na to, że nagle pojawi się tu ośmiopasmowa autostrada, która rozwiąże wszystkie problemy. Samochody wciąż podlegają tym samym prawom fizyki. Tymczasem sporo kierowców od 30 lat na własne życzenie żyje w tym swoim hermetycznym, mało przyczepnym i przesiąkniętym konkretnym wkurwem i strachem horrorze.
A najgorsze w tym wszystkim jest to, że wcale nie tak trudno stamtąd wyjść.
Wystarczy tylko trochę pomyśleć.
Racja, wystarczy trochę deszczu czy nie daj Boże śniegu i w mieście tragedia… Ludzie momentalnie tracą umiejętności jeżdzenia samochodem…
Nie tylko w mieście. Na trasie też nagle prędkość przelotowa spada o połowę. Według tych bojaźliwych to oznacza jakieś 40km/h tam gdzie można 100 (mniejsza połowa czy jak to mówią).
Odrobina deszczu i momentalnie słychać, że ruszaja karetki i straż pożarna. A chodniki nawet nie są jeszcze mokre.
Mentalności się nie zmieni, ale producenci mogliby zaprzestać robić auta przednionapędowe.
Gdyby wszystko było pędzone na tył to:
1. Ludzie nauczyliby się pokory do auta, ale i lepiej jeździć.
2. Ci, którzy byliby tak bardzo oporni na naukę ze strachu wsiedliby do także tylnonapędowego autobusu.
3. Zmniejszył by się ruch, smog, a i producenci jako, że RWD jest droższe od FWD, żeby im się model zwrócił produkowaliby go 10 lat, a nie nowy model wydają po pół roku.
Ano prawda – gdy jest mokro lub śnieżnie, to to co się dzieje na ulicach wygląda jak zlot kursantów na prawko. Takich, co to pierwsze minuty na mieście robią :) A przecież to zimą najfajniej się jeździ – nawet przednionapędem..
Ogólnie fajnie jeździ się po luźnych i mniej przyczepnych nawierzchniach – ale to dotyczy tylko ludzi, którzy lubią prowadzić, a nie po prostu jak najszybciej docierać na miejsce ;)
Fajnie to się jeździ jak jest jakiś margines bezpieczeństwa, a nie standard, czyli 30 cm od „wyścigowej linii”, albo betonowy krawężnik, albo metr trawy i rów 1,5 metra – tyle że w dół.
ale zdjęcie to fotomontaż, tego jestem pewien…
przecież żadne beemwu (a tym bardziej paserati w tedeiku!) nie mają przebiegu rzędu 300 kkm! 99 kkm to max, a potem licznik w magiczny sposób się zatrzymuje.
Ale co się dziwić…
1. JAK wygląda kurs nauki jazdy? Są kontrolowane poślizgi? Jazda autami z trolejami? czy na placu z rożnymi rodzajami nawierzchni? Symulatory zderzeń? Nauka jazdy na autostradzie? Itd. itp. (niech mnie ktoś poprawi, bo zdawałem ponad 20 lat temu)
Najczęściej początkujący kierowca uczy się na własnej skórze albo od kogoś w rodzinie z dłuższym stażem ale mającym już „złe nawyki” i tym samym powiela je dalej..
2. Druga sprawa opony – tak bardzo wszyscy martwią się o bezpieczeństwo a tym samym dalej obowiązuje norma z rozporządzenia (!!!) to 1,6mm, gdy tym czasem przy 4mm opona ma ok 50% początkowych właściwości.. nie mówiąc o wieku opony czy ogólnym stanie.. albo brak obowiązkowych „zimówek”… Mnie przeraża liczba aut i kierowców, którzy nawet zimą popylają ulicami na 10 letnich letnich oponach z 2mm bieżnikiem..
3. Szczerze mówiąc wolę „osiedlową kierowczynię” jadącą 30-40km/h niż osiedlowego „młodego gniewnego” któremu wydaje się że jest Hołowczycem i zamyka obrotomierz na osiedlowych dróżkach w zaparowanym aucie na „slickach” bo zamiast nabić klimę i kupić porządne opony wolał dokupić piąty spoiler czy „sportową gałkę zmian biegów”…
O kulturze jazdy , niepotrzebnej agresji i wiecznym wyścigu nawet nie będę pisał, żeby z rana się nie denerwować.. zresztą Autor wpisu trafnie to opisał..
Pozdrawiam i szerokich dróg życzę..
Ha! Rano to ja jestem tym wąsatym januszem, walczącym o pole position, a po południu wpuszczam nawet autobus, bo rano w powietrzu czuć presję, że bułki wykupią w piekarni, że listę kadrowa zabierze z biurka, że niczego nie zdąży się załatwić, jeżeli tylko nie będzie sie 5 min przed czasem… a wieczorem? Widzę jak ci zamożni mieszkańcy suburbów wracają swoimi suvami do swoich daczy bądź sypialni zlokalizowanych niby niedaleko mnie, ale że mają na te rozległe osiedla tylko jedną drogę, to solidarnie stoją w takich korkach, że aż się prosi totalitarnie zaprowadzić porządek, zmuszając do carpoolingu, racjonalizowania ilości aut na rodzinę i przede wszystkim dorobienia jakiejś sensownej infrastruktury, żeby dało się np. rowerem też jechać albo tramwajem… ale co ja tu piszę, zaraz mnie zlinczują, bo winni to Hamilton i Kubica.
Dziś u mnie w mieście było trochę mgły i przed godz. 8 dosłownie paraliż. Korki, stłuczki itd. Jak jest deszcz to już całkiem wszystko siada.
Jak miło zobaczyć na blogu kolejnego miłośnika BMW :)
jak tylko mokro to ja do pracy jadę bardzo ostrożnie, wsiadam w poloneza i boczkiem ;-) tyle że kiedyś to oznaczało zupełnie co innego :-D
Świetny artykuł. Idealnie opisałeś zachowania kierowców na drogach w złych warunków pogodowych. Z tego co ja zauważyłem co niektórzy nie powinni wsiadać wtedy za kierownicę. Zaoszczędziłoby to sporo nerwów :)
Bardzo wielu kierowców nie potrafi jeździć w innych niż optymalne warunki. I nie jest to wielkim problemem. Problemem jest to, że nie potrafią ale jeżdżą. Wyjedzie taka sierota podczas deszczu i głupieje. Dodatkowo samochód takiego delikwenta nie jest przygotowany do deszczu. I to z błahego powodu. Skoro rzadko jeżdżą podczas deszczu to nawet nie zwracają uwagi na wycieraczki. Czym to się kończy? Wszyscy wiemy :)
Sama prawda. Najgorsi są młodzi kierowcy, którzy to ledwo dostaną prawko i już popisują się jazdą i to nie zważając czy leje deszcz czy świeci słonce. Nie mówię już nic, gdy widzę że taki młodziak ma furę tatusia za 100 tyś i 200 KM. Takich to powinna kiedyś ulewa doświadczyć, żeby widząc deszcz nie przekraczali bariery 50 km/h. Dobry wpis, pozdrawiam
Nie trzeba być jasnowidzem, że jak zaczyna padać deszcz to 3/4 kierowców zapomina jak się jeździ. Krew mnie zalewa! Brakuje dynamizmu i przede wszystkim myślenia!
Najgorsze są stłuczki z tramwajami, trochę popada i z rana nagle, każdego ciągnie za blisko torowiska. Potem pół biedy kierowcy, bo sobie wyminą, ale komunikacja miejska stoi i powstaje obsuwa 5-10 min za tramwajem, ahh.