W niedzielę 10 stycznia po raz piąty zagraliśmy w ramach Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy.
Tradycyjnie już wybrałem się do Skoczowa na zaproszenie Wąskiego (skubany skusił mnie plackiem drożdżowym i swojską kiełbasą ;) ). Tym razem nie dałem rady zabrać ze sobą bordowego 328i, żeby trochę pohałasować (nadal jest w proszku) dlatego też wybór padł ostatecznie na moje stare, dzielne e30. I teraz tak. W chwili wyjazdu z Bielska-Białej nic nie zapowiadało tak udanej imprezy – padał deszcz, wokół wisiała mgła, a na miejscu zbiórki pojawiły się aż 3 (słownie: trzy) samochody.
I to już licząc moje e30 oraz Audi Maxa i Gabrysi.
Bardzo słabo biorąc pod uwagę, że w poprzednich latach wspierało nas nawet kilkadziesiąt osób…
Tak czy inaczej nikt z nas nie miał zamiaru się poddawać – zapakowałem do bagażnika farbki, pędzle, kubki i zapas sznikersów po czym wyruszyliśmy.
Na szczęście w Skoczowie czekało na nas kilka samochodów i sporo wyjątkowo entuzjastycznie nastawionych osobników płci obojga ;) Na szybko ogarnęliśmy więc myjnię (musiałem położyć kilka warstw wosku, żeby wąska przeżyła to co zafundowały jej później dzieciaki):
Kiedy wszyscy już się pozbierali podłączyliśmy się do konwoju prowadzonego przez wozy strażackie z jednostek z regionu i ruszyliśmy razem w kierunku zawiśla.
Tam czekał już Wąski wyposażony w mikrofon, namiot z kiełbasą oraz całą masę gadżetów przeznaczonych na licytację:
Wąska zaś trafiła pod namiot, gdzie tradycyjnie już od razu zajęły się nią dzieciaki ;)
Co działo się dalej – ku uciesze zgromadzonych znajdujący się obok plac dość szybko zamienił się w miejsce do generowania hałasu i dymu:
Kluczowy element akcji stanowiły zaś licytacje przejazdów na prawym fotelu po zamkniętym odcinku specjalnym.
Rekordzista, za przejazd na prawym fotelu Opla Adam prowadzonego przez Jurka Tomaszczyka zapłacił 550zł – brawo!
Ostatecznie z licytacji przejazdów oraz gadżetów udało się nam zebrać 6273,10 złotych – to nowy rekord Skoczowskiego motoWOŚP-u!
Mnie udało się wylicytować między innymi profesjonalną motosesję fotograficzną i album podpisany przez polskich rajdowców:
Impreza była naprawdę świetna – cała masa mega pozytywnych ludzi, śmiechu i emocji. Pełne energii licytacje, hałas podrasowanych silników, dym i uśmiech dzieciaków śmigających wokół starej beemki z ubabranymi farbą buziami. Wielkie podziękowania dla wszystkich, którzy dołożyli swoją łapkę do tego finału.
Ogromny szacunek dla kierowców, którzy poświęcili swój czas, samochody i paliwo by cała ta akcja mogła mieć miejsce. Dla osób, które przekazały przedmioty na licytację, pomagały w zabezpieczeniu trasy czy szeroko rozumianych przygotowaniach – jesteście wielcy!
Ogromne brawa dla Ryśka znanego również jako Wąski za organizację i zgranie tego wszystkiego w jedną, cholernie fajną całość :)
No i w końcu podziękowania dla Gabrysi z RedHead foto za zdjęcia, które możecie oglądać poniżej oraz vouchery przekazane na licytację – dzięki!
Na profilu motoWOŚP-u możecie znaleźć też inne galerie i filmy z imprezy.
Pozdrawiam,
Tommy
tommy, ty nie masz calego porysowanego dylizansu pozniej od tych pedzelkow?
Tu o takim celu, tyle radości dzieciaków. A Ty martwisz się o pare rysek na lakierze? Później w razie co jest okazja spędzić pare godzin w garażu na polerowaniu lakieru.
co mnie obchodzi radosc dzieciakow, pytanie bylo inne, a twoje pierdololo niepotrzebne
@banita – skoro sprawa jest tak poważna to Ci poważnie odpowiem ;) Ryski pojawiają się choć jest ich bardzo niewiele i z reguły są bardzo płytkie. Generują je najmniejsze dzieciaki, które średnio jeszcze operują pędzelkami i malują dociskając je na maksa i „szorują” danym kolorem do oporu.
Lakier na wąskiej sam w sobie jest po prostu tragiczny i szczerze mówiąc niespecjalnie mi to przeszkadza – pośród starych rys, brokatu i odprysków i tak tych rys nie widać.
W wypadku bordowej podobnie – odkąd ją mam nastawiałem się na jej lakierowanie ale o dziwo przez kilka akcji, w których ją malowaliśmy z maluchami praktycznie nic z lakierem się nie stało (prawie w ogóle jej nie zrysowały).
Lecz czymże jest te kilka drobnych rys wobec nieskończoności wszechświata? ;)
Piękna akcja popieram w 100% dzieciaki zawsze się cieszą jeśli mogą zrobić coś nowego, na co zwykle nie ma przyzwolenia :)
Wy się narobicie, a potem wyskakuje Seba „jestę drifterę” i każdy sobie myśli, co za debile jeżdżą E36:
http://poznan.wyborcza.pl/poznan/1,36037,19477093,rozpedzone-auto-wjechalo-w-grupe-uczniow-pod-poznaniem-wideo.html
Na szczęście już nie każdy, tylko tacy jak Ty ;)
Mój ojciec 8 lat jeździł E36 od nowości, tyle, że z zakrętów wyjeżdżał przodem, a nie tyłem…
radosuaf – niestety e36 pozostaje obecnie najtańszym i najłatwiej dostępnym rwd o sporej mocy (przynajmniej te powyżej 2.0). To sprawia, że część egzemplarzy (z reguły te najtańsze) trafia w ręce osób, które tak naprawdę nie powinny były w ogóle dostać prawa jazdy (a przynajmniej jeszcze nie teraz).
Tego nie przeskoczysz.
Cieszy jednak, że ta ilość ciągle spada i obecnie e36 zaczyna być traktowane z głową – coraz częściej można spotkać ładnie utrzymane albo przerobione egzemplarze.
Jeszcze pamiętam czasy, jak standardowym samochodem do upalania było E30, a teraz się tego już nie widuje, a ostatnie egzemplarze to albo kompletne trupy, którymi wozi się wiadra i drabiny, albo naprawdę zadbane sztuki, czy jednak od E36 oderwie się podobna łatka? Sam jestem ciekaw…
Swoją drogą, ten film pokazuje, że w rękach przeciętnego kierowcy poślizg w RWD jest TRUD-NIEJ-SZY do opanowania, co idzie wbrew teoriom wygłaszanym wszem i wobec w internecie… Co z tego, że jedna oś jest pędzona, a drugą można kierować, skoro zamieniają się miejscami i w sumie to nie wiadomo, o co chodzi?
Zawsze będę zdania, że dla (przynajmniej) 80% kierowców tylko FWD/AWD :).
Poślizg w FWD jest mniej fajny ale chyba jednak bardziej przewidywalny
W tym przypadku koleś by pewnie wyfrunął przodem w pobocze i tyle. Jestem przekonany, jak już leciał tyłem, to nie miał pojęcia gdzie i jak wyląduje.
Nawet Blogo się kiedyś przyznał, że jak już złapał nieprzewidziany poślizg, to tylko się skulił i czekał, aż się samochód zatrzyma :).
Potwierdzam – kiedy w ubiegłym roku przeszarżowałem pewien szybki łuk gdzieś pod Wrocławiem mogłem tylko kręcić głową (wbrew pozorom wcale nie tak łatwo patrzeć w jeden punkt w poboczu kiedy samochód obraca się przy predkości 80 km/h) i operować hamulcem.
Kierownica była bezużyteczna – odkręciłem od lewej do prawej i nie zrobiło to najmniejszej różnicy – auto jak się obracało tak się obracało.
Próbowałem też dociskać i odpuszczać hamulec żeby jakoś się ustawić ale w sumie do dziś nie wiem czy to hamowanie czy zwykły fuks sprawiły, że całkiem ładnie wpasowałem się w lukę w poboczu.
Tylny napęd wymaga pokory.
Podziwiam zawsze u takich ludzi konsekwencję w jeżdżeniu RWD :). Ja na tor – owszem, do okazjonalnego pojeżdżenia – bardzo chętnie, ale po takim zdarzeniu chyba bym bydlaka od razu na otomoto wystawił ;).
Powiem Ci tak – na co dzień jeżdżę RWD. Czasem, okazjonalnie przesiadam się do jakichś osiek albo AWD (nowych, starych – różnie) i z reguły dość mocno je cisnę. Po prostu lubię trochę się pobawić – powrzucać w zakręty, podohamowywać tak, że ABS ze strachu schowa się pod fotelem, ruszać z butem w podłodze itd.
I mając takie bezpośrednie porównanie jak te auta zachowują się w stosunku do mojego BMW mogę śmiało powiedzieć, że prędzej uciąłbym sobie lewą nogę niż dobrowolnie przesiadł się do nich na stałe.
RWD jest trochę straszne bo tak jak wspominałem już kiedyś – zawsze może wyciąć Ci taki numer, że nawet mając 40 lat doświadczenia w WRC zjawisz się u świętego Piotra z nad wyraz zdziwionym wyrazem twarzy i płonącym zderzakiem wystającym z pleców.
Z drugiej strony to jak fajnie i przewidywalnie prowadzi się poniżej pewnej granicy to po po prostu idylla dla każdego kogo rusza widok nawiercanej tarczy hamulcowej. Trudno opisać jak świetnie jeździ się wyzwolonym rwd w normalnych warunkach. Każdy łuk, zakręt i skręt w uliczkę możesz pokonywać w sposób, który wywołuje uśmiech na twarzy – i nie mówię tu wcale o wchodzeniu w zakręt pełnym bokiem ale już samo pozytywne wrażenie wynikające z tego jak działają siły napędowe, jak auto reaguje na gaz i jak płynnie przemieszcza się masa – nawet w zakresie pełnej przyczepności.
Tego trzeba po prostu spróbować – potem już jest pozamiatane ;)
Ja się z wszystkim zgadzam – pamiętam, jak kiedyś przeczytałem, że Piotr Frankowski zawsze redukuje z międzygazem. Pomyślałem sobie – kurczę, fajna sprawa, nauczę się międzygazu i też będę. No zacząłem się uczyć i… odechciało mi się. Czasami sobie potrenuję, ale temat odpuściłem (dodam na swoją obronę, że w Alfach mam pedały średnio do tego przystosowane, a w BMW jest pod tym względem dużo lepiej – i po tym się poznaje samochody stworzone dla kierowcy, a nie po danych technicznych, ilości systemów czy fajności reklam i poziomie zazdrości u sąsiadów).
Jak sobie wsiądę raz na jakiś czas do RWD i potestuję sobie wjazd i wyjazd z małego ronda, zachowanie na łuku itp., to jest bardzo fajnie, ale ogólnie to samochód ma mnie raczej dowieźć z punktu A i B, a świadomość, że może mi zrobić KUKU, nie pomaga.
Mam w domu fajny, włoski, kolbowy ekspres do kawy. I dobrą kawę (też włoską najczęściej). I potrafię robić niezłe espresso. To cały rytuał z rozgrzewaniem ekspresu, mieleniem kawy, właściwym ubiciem, potem czyszczeniem całego sprzętu, w związku z czym kawę robię… w weekendy. W tygodniu raczę się jakąś lurą z automatu w pracy. Mógłbym wstawać wcześniej – ale mi się nie chce.
Podobnie mam z samochodami :). Raz na jakiś czas – można się pobawić. Na codzień – proza życia ;). Chyba nie jestem petrolhedem :/.
Co zaś do skrętów RWD w uliczkę – uwielbiam ten filmik :D:
https://youtu.be/NDUqQIPgfTk?t=195
Tez przejeździłem masę różnych samochodów w życiu i nie rozstałem się z RWD. Jak zacząłem w wieku 17 lat tak się ciągnie to dalej.
Miałem też przednionapędówki, nie wkurwiała mnie tylko 164ka. Póki było sucho, na mokro wkurwia każde FWD.
Czterobuty są spoko ale zacząłem zdecydowanie za szybko jeździć po zakrętach. Plus za bardzo się trzymają drogi.
Co do prozy życia w RWD – przy normalnej, dynamicznej jeździe nie zdarza mi się niespodziewany uślizg tyłu, natomiast uślizgi przodu w FWD często. Jak człowiek chce sobie pojechać ostrzej, bliżej granicy przyczepności to FWD jest dużo bezpieczniejsze – dopadasz do pierwszego ostrzejszego zakrętu, pojawia się podsterowność, której nie wyprowadza się dajac w pizdę i odechciewa Ci się wszystkiego, wracasz do domu z tępym i nieobecnym wzorkiem, wchodzisz, kopiesz kota, ubierasz uwaloną musztardą żonobijkę, siadasz przed telewizorem i tym samym martwym wzrokiem ogladasz familiadę.
Jak dobrze, że nie mam FWD. Ani telewizora ;)
Swoją drogą – żebyście wiedzieli, jakie durne miny mają ludzie, jak mówię, że boję się przednionapędówek. Dajcie mi 300 konne RWD w deszczu i będę w cholere pewniejszy i mnie spięty niż w ponad 2 razy słabszym FWD. Kurwa, no nie lubię ich, to nie działa jak powinno!
Teoria jest bardzo fajna, ale praktyka wygląda często, jak na dwóch filmikach, które wrzuciłem powyżej.
Nie neguję, są ludzie, którzy jeżdżą tym lepiej. Ale to jednostki :). Sam miałem kilka poślizgów RWD na torze (transaxlem, na suchym, więc było grubo, chociaż przyznam, że to trochę wina dziadowskich opon) i dwa na drodze. Żaden nie zakończył się najmniejszym otarciem, ale po obu „drogowych” musiałem zmieniać bieliznę ;).
Bordowa to idzie poślizgiem nawet na prostej drodze – da się to polubić ;)
https://www.youtube.com/watch?v=KytezUIFLaw
Widziałem ten filmik i chylę czoła, ja bym spanikował, założył za mocną kontrę i sunąłbym wzdłuż tych barierek ze 20 metrów ;).
Pierdolenie takie – to co na filmie to taki spacer bez ciśnienia. W dwa dni nauczył byś tego nawet grupę feministek. Wystarczy dobrze trzymać kierownicę.
Ciekawie robi się kiedy taki poślizg pojawia się niespodziewanie w chwili kiedy akurat składasz się z ciasną szykanę, na zewnętrznej są drzewa, z nieba wali deszcz, a Ty wiesz, że mocno spóźniłeś hamowanie – wtedy można mówić o skillu i moczeniu spodni ;)
Ślisko, wyjeżdżasz ze „ślimaka”, niespodziewany poślizg, barierki po prawej masz niecały metr od samochodu, a po lewej jest pas dwupasmówki, a nie zdążyłeś jeszcze spojrzeć w lusterko, bo nie zacząłeś się nawet włączać do ruchu, więc nie masz pojęcia, czy tam nic nie jedzie, czy jednak możesz kogoś zahaczyć. Da się zmoczyć spodnie ;).
Wiem, że robię się z tym trochę nudny ale muszę to powiedzieć – tutaj właśnie tkwi ogromna zaleta pospolitego, plebejskiego e36.
Jeśli ze ślimaka nie wyjeżdżałeś z prędkością spadającego meteorytu, trzymając kierownicę jedną ręką drugą szukając w tym czasie majtek siedzącej na fotelu obok koleżanki to o tym, że w ogóle będzie poślizg dowiesz przynajmniej tydzień wcześniej.
To auto tak uwrażliwia pośladki, że kontrę na wyjściu z ślimaka założysz zanim w ogóle tył zacznie uciekać. Czując przemieszczającą się masę i przyczepność każdej z opon będziesz w stanie przewidzieć praktycznie wszystko co stanie się w ciągu kolejnych kilku sekund.
To auto nauczy Cię czytać.
Chyba powinieneś pisać do prospektów samochodowych. Przez chwilę miałem ochotę zadzwonić do siostry z informacją, że podjadę przepalić 318i :).
;)
Świetna inicjatywa! Ale tak szczerze dobrze, że nie było tam moich dzieci, bo pewnie na aucie by się nie skończyło (próbowały by też na ścianach, lodówce, lustrze, oknach itp) ;)