W chwili gdy czytacie ten felieton ja najprawdopodobniej leżę pod moim wąskolampym BMW e30 i przy pomocy bardzo dużego młotka próbuję nakłonić niezwykle upartą tuleję tylnej belki do rozstania się z karoserią, do której jak się zdaje jest ona bardzo przywiązana.
Najpewniej wykrzykuję przy tym znane i lubiane szlagiery łaciny warsztatowej i co chwila (ku uciesze Tadeusza) uderzam się wspomnianym młotkiem w jedną z kończyn.
Prawdopodobnie w kolano – bo odwalam tu momentami taką kama-sutrę, że aż sam się dziwię, że potrafię robić takie rzeczy z nogami.
Wracając jednak do tematu- nie będę zamęczał Was tu opisem tych moich pozycji aseksualnych i powstałych w ich wyniku rozległych obrażeń wewnętrznych, chciałbym za to zwrócić Waszą uwagę na coś co mi się przy okazji tego festiwalu garażowego BDSM nasunęło.
Od początku więc.
Pewnie Was to nie zdziwi ale to, że leżę teraz pod samochodem otoczony masą części i poplamionych krwią i smarkami narzędzi, jest wynikiem pewnego ciągu przyczynowo-skutkowego, który został zapoczątkowany przez niegroźny z pozoru pomysł na dopompowanie tylnego, lewego koła.
Z resztą, wspominałem o tym problemie już jakiś czas temu.
Jak to jednak właściwie wyglądało – otóż najpierw, podczas pompowania koła zauważyłem skorodowany przewód hamulcowy, który przydałoby się wymienić. Kiedy zdjąłem koło, żeby przyjrzeć się mu bliżej, doszedłem do wniosku, że nie zaszkodzi od razu wymienić też wyraźne zużytych już tarcz hamulcowych.
I klocków bo to w sumie wydało mi się całkiem logiczne.
Ale skoro będę już rozbierał tylne hamulce i zlewał płyn, to może od razu wymienię wszystkie przewody?
W końcu reszta pewnie też jest skorodowana!
Nie będę zanudzał Was szczegółami ale w skrócie wygląda to tak, że poszedłem do garażu, żeby dopompować koło, a teraz siedzę tu i wymieniam wszystkie tuleje i sworznie tylnego zawieszenia, poprawiam konserwację podwozia, odnawiam belkę i wahacze, buduję własnego pomysłu układ wydechowy, robię przegląd dyferencjału i montuję cały, zupełnie nowy układ hamulcowy (nie wyłączając linek czy szczęk ręcznego).
W planie mam też zajęcie się przewodami paliwowymi i samym zbiornikiem ale o tym, póki co staram się nawet nie myśleć (boję się, że jeśli zorientuję się w co ja próbuję się wpierdzielić to schowam się za spawarką, puszczę płytę Adelle i będę jadł czekoladę i płakał).
Do czego jednak zmierzam – widzicie, kiedy tak odpoczywałem sobie chwilę od walenia się młotkiem w kolana, usiadłem przy warsztatowym stole i popijając chrupki bekonowe zimną herbatą z miodem myślałem o tym jakie to wszystko na pierwszy rzut oka jest mocno pojebane.
No bo pomyślcie sami – dorosły facet siedzi w małym garażu, popija chrupki bekonowe herbatą i słuchając naprzemiennie Howarda Shore’a i Beach Boys-ów wymienia pół starego BMW tyko dlatego bo tydzień wcześniej wpadł na pomysł, żeby dopompować koło. Przyznajcie, że brzmi to jak zwycięska praca do konkursu „I ty możesz zostać idiotą”. Normalni ludzie nie robią takich rzeczy.
Normalni ludzie mając do wymiany przewód hamulcowy oddają auto do warsztatu, a następnie wracają do oglądania serialu „Westworld’ albo stalkowania swoich byłych lasek na fejsbuku.
Kiedy jednak pomyślałem nad tym chwilę, doszedłem do wniosku, że przecież nie jestem w tym odosobniony. O nie. Jestem pewien, że w tej chwili cała masa innych podobnych do mnie ludzi siedzi w swoich garażach i zajadając kanapki z szynką, serem i 10w40, wymienia części, których nikt przy zdrowych zmysłach nie próbowałby samodzielnie wymieniać.
Skąd jednak się to bierze?
Co sprawia, że Ci wszyscy normalni ludzie postanowili olać telewizory, kina czy spacery z psem i spędzać wolny czas na leżeniu na zimnej posadzce w starych dżinsach i pełnym determinacji siłowaniu się z zapieczonymi śrubami?
Na pewno nie chodzi tu o oszczędności bo mam pełną świadomość, że nawet oddając ten przewód do wymiany w ASO zapłaciłbym za to znacznie mniej niż kosztowało mnie kupno tych wszystkich nowych części i brakujących mi narzędzi.
Nie jest to też miły sposób spędzenia czasu bo o ile wymianę tarcz i klocków można jeszcze uznać, za całkiem przyjemną i odprężającą, o tyle dwie godziny walenia wielkim młotem w zapieczoną tuleję leżąc przy tym w dziwnej pozycji pod brudnym samochodem na wbijającej się w żebra grzechotce zdecydowanie nie jest ani zabawne, ani przyjemne, ani tym bardziej komfortowe.
Kiedy nad tym myślę, dochodzę do wniosku, że chyba chodzi tu o takie cholernie przyjemne poczucie porządnie wykonanej pracy.
Świadomość, że własnymi rękami zrobiliście to najlepiej jak tylko się da.
Wiecie – taki mechanizm nagrody, który sprawia, że po tygodniu wszechobecnego brudu, potu i rozkminiania niezrozumiałych schematów wyjeżdżacie swoim samochodem z garażu i czujecie się jakby sam bóg spojrzał na Was z dumą i z uniesionym do góry kciukiem krzyknął „dobra robota stary!”.
Tak trzymaj ty głupi wariacie!
Samochód jeździ rewelacyjnie, po luzach na napędzie nie ma nawet śladu, a Wy wrzucacie trójkę i wciskacie mocniej pedał gazu uśmiechając się przy tym pod nosem w pełni świadomi tego, ile pracy i wysiłku Was to kosztowało. Każda spędzona w garażu godzina, każda kropla krwi, która upadła na posadzkę z Waszej rozciętej dłoni, wszystkie te niespodziewane komplikacje, zapieczone tuleje i ukręcone śruby, z którymi musieliście się zmierzyć – to wszystko sprawia, że kochacie ten samochód jeszcze bardziej.
Że mówicie o nim jak o przyjacielu, a nie kawałku martwego metalu, za który na dokładkę trzeba płacić OC.
Że wysiadając u celu podróży będziecie czuli ten trudny do wytłumaczenia żal.
Moim zdaniem to właśnie jest kwintesencja prawdziwej motoryzacji – ta trudna do opisania więź, której nie da się zbudować bez ciężkiej pracy, poświęcenia i trudu…
Bo co jak co ale zwyczajnie uwielbiam tego starego, niewdzięcznego sukinsyna… ;)
Apropos OC, nie przeraża Cie teraz płacenie za 3 auta? :) Ja właśnie dostałem od mojego ubezpieczyciela propozycję kontynuacji, jedyne 120% drożej niż w zeszłym roku, pomimo braku stłuczek i pełnych zniżek…
W sumie pięć ale staram się o tym nie myśleć (już w szkole zauważyłem, że myślenie mi szkodzi ;) ).
Znam to wszystko bo sam nie dalej jak miesiąc temu wymienialem wszystko w belce z dobrych na nowe i przy okazji nawet udało mi sie złamać nie odkrecajac amortyzator; ) tylko mam jedno pytanie (może była odpowiedź Ale nie widzialem) dlaczego nie zbudujesz sobie kanału?
Złamać nos oczywiście; )
Kanał mam w swoim „starym” domu w Straconce (tam też robiłem m.in swapa na 2.8 w Już nie bordowej czy też przekładkę na 1.8 w Fordzie). Zwykle grubsze akcje przeprowadzam tam ale minusem jest to, że kanał jest pod wiatą (czytaj – piździ). Dlatego działam tam tylko w sezonie ;)
W moim obecnym garażu budowa kanału nie ma sensu bo jest na to za mały (po zamknięciu drzwi garażowych byłoby ciężko znaleźć miejsce na zejście pod samochód bo między nim, a stołem warsztatowym zostaje jakieś 0,5m). Wciąż jednak po głowie chodzi mi budowa większego garażu albo przynajmniej wyposażonego w kanał carportu – coś więc w tym kierunku na pewno wymyślę ;)
mam tak samo, więc robiąc przy poldasie czy przegnitym mietku do kanału wpełzam, troche więcej luzu daje Vitara, krótsza wyższa, można skakac do kanału az miło :-)
to chociaz najazdy sobie uspawaj, takie na 30cm, cholernie pomocne bywają
Najazdy mnie nie urządzają bo 90% operacji, które przeprowadzam wymaga zdemontowania kół czy elementów zawieszenia ;)
Myślałem bardziej o podnośniku nożycowym pod środek auta (z napędem z kompresora) ale z tym wstrzymuję się dopóki nie podejmę decyzji czy kombinować z tym małym garażem czy jednak stawiać coś większego ;)
Brzmi to dokładnie tak:http://www.dailymotion.com/video/x2gp98t
:D
W punkt! :D
I właśnie dlatego remontuję starego grata kompletnie nie mając pojęcia o mechanice…
Z doświadczenia stwierdzam, że tak jest znacznie zabawniej ;)
Nie jesteś sam :D
Kilka lat temu nie mając bladego pojęcia o jakiejkolwiek mechanice kupiłem pierwszy motocykl. Ojciec (mechanik z wykształcenia) pokazał gdzie jest filtr powietrza i nazwał gaźnikiem jakiś pierdolnik który wyglądał jak cholerna miniaturowa łódź podwodna ;)
Dziś nie mogę żyć bez zapachu benzyny, uwalenia się w smarach, lakierach, zaplątania w wiązki elektryczne w które wpadam z lutownicą jak dzik w osiedlowy śmietnik :D
I znam ten przykry ciąg przyczynowo skutkowy gdy sumienie nie pozwala pozostawić jakiejś części lub czegoś nie zrobić… „No, skoro już mam wyjęty silnik to może by tak dorzucić stabilizator, potem będzie trudniej…” „No jak już wymieniam klocki i tarcze to może jednak nacinane? A ten zacisk przydałoby się odmalować…”
W ten sam sposób zabrałem się za remont pomarańczy (wcześniej jeśli chodzi o blacharkę, moim największym dokonaniem było zespawanie ze sobą dwóch kawałków rury wydechowej).
Z resztą – w wypadku pomarańcza to też miał być szybki, niewielki remoncik. Coś zaczynam się obawiać tej wymiany amortyzatorów w wąskiej… ;)
Najważniejsze to cieszyć się z tego w sobie lub mówić o tym tylko ludziom którzy to mogą zrozumieć. Nie zapomnę tego uczucia jakby mnie ktoś w pysk strzelił kiedy powiedziałem z zachwytem „ale fajnie wygląda to podświetlenie jak wymieniłem żarówki w liczniku na nowe”
a moja dziewczyna na to „no jak w normalnym samochodzie”.
Już nie jest moją dziewczyną.
Zamiast napierdzielac w tuleje mlotem proponuje zrobic prowizoryczna praske z duzej nasadki szpilki od glowicy i nakretki byle utwardzona byla no i 2 podkladek. Bedzie wyciagac tulejki az milo :)
Tu akurat chodziło o zbicie belki z samochodu (już po wybiciu szpilek do góry). Nie były one wymieniane od nowości i wyglądało na to, że na stałe „zespawały” się z gniazdem w nadwoziu ;)
Do tulei w samej belce i wahaczach zrobiłem sobie proste ściągacze więc tutaj nie było żadnego problemu ;)
Mógłbyś napisać coś więcej o narzędziach do ściągania gumowych elementów na wahaczach, czy tulei w tylnej ramie w E46? W niedługim czasie czeka mnie wymiana tulei – jeszcze nie wiem których (dzisiaj jadąc do pracy usłyszałem stukot w tylnej części auta przy wrzucaniu jedynki i puszczaniu sprzęgła, więc podejrzenie padła na mocowanie dyfra).
Ty zastanawiasz się dlaczego to robisz, a ja zastanawiam się dlaczego tego nie robię. Chciałbym, ale zawsze znajduję sobie jaką wymówkę. Np., że nie dam rady, że samochód potrzebny, że nie mam czasu, że się nie znam, że coś zepsuje. Inna sprawa że jak już tak się z tym samochodem zżyjesz przez to grzebanie przy nim to potem za cholerę go nie sprzedasz. Kupujesz kolejny i z tym nie masz co zrobić. Ne ma gdzie trzymać, płacić trzeba OC coraz wyższe, naprawiać, jeździć też bo jak stoi to rdzewieje i się niszczy. Przydałaby się jakaś wygrana bańka to by można było kupić jeszcze ze 2 kolejne garaże i dwa kolejne śmigła, zwolnić się z roboty i dłubać do woli.
Tommy, najważniejsze to być szczęśliwym… nieważne jaką diagnozę postawił psychiatra.
W sytuacji, którą opisujesz idealnie sprawdza się porzekadło: „Chcesz coś zrobić dobrze – zrób to sam”. Sam podobnie podchodzę do tematu – o ile starcza mi wiedzy praktycznej (lub z youtube ;) ) to i mam potrzebne narzędzia, to wolę wszystko sam zrobić. Zatem podążając za Twoimi słowami można powiedzieć, że też jestem wariatem, ale trudno, radocha po osiągnięciu celu jest niesamowita :)
Narzędzia, o ile nie są to jakieś specjalistyczne i na złość wymyślone przez konstruktorów auta kluczo-ściągacze-onanizatory specjalnej troski, to można sobie dokupić :)
Cała rodzina mówi mi, że „jesteś zdrowo jeb***” grzebiąc przy aucie nawet w środku zimy, czy robiąc coś kilka nocy z rzędu i jeszcze normalnie pracując, a do tego nie mając ogrzewanego garażu, ba – nawet zwykłego garażu, tylko mocno przewiewną wiatę z kanałem, pod którą się mój francuski rodzinny „autobus” nie mieści :D
Ale co tam – każdy ma jakiegoś bzika, każdy jakieś hobby ma…ja kluczami kręcę przy aucie sam, nawet jak krew potem z pociętego palca sika ;P
Czytając, to brzmi to jak droga przez mękę, jednakże z udanym finiszem. Z drugiej strony bardzo ciekawie opisany, można by to nazwać, poradnik z cyklu – dla chcącego, nic trudnego!
Super wpis :D Warto wiedzieć takie rzeczy :D
A najlepsze jest w tym wszystkim to,że jak już człowiek ogarnie jedno auto(nie jest to możliwe,zawsze jakaś żarówka się przepali albo purchel na lakierze wyjdzie tudzież część którą wymienialiśmy jako pierwszą już się zużyła dokładnie w momencie gdy przykręciliśmy tą ostatnią,przed chwilą) to nie da sobie sekundy spokoju bo w tym samym dniu dokupi drugiego gruza w którym wymieni wszystko,potem trzeciego,a w tym czasie w pierwszym już się coś rozwali i trzeba remontować a na tą smutną wiadomość na pocieszenie dokupi człowiek jeszcze jednego grata. Neverending story :)
Mam znajomego, który nic nie naprawia w aucie, tylko leje paliwo i śmiga. Święta prawda gdy zaczniesz robić jedno, po drodze wyskoczy CI jeszcze kilka dodatkowych nieoczekiwanych napraw. No ale tak to jest, studnia bez dna. No ale co byśmy robili wtedy :D
Ja od zawsze naprawiam sam auto. Nie wierze mechanikom, a za małego sie naogladalem jak ojciec reperowal wszystko i jakos tak we mnie zapalil ogien ekscytacji w samodzielnej naprawie auta. ostatnio nawet zaczalem sam pozbywac sie zdarc lakieru przy pomocy plynnych folii od full dip. swietna nauka, a na dodatek efekt jest swietny.
Miło poczytać jak ludzie jeszcze lubią naprawiać swoje auta. Części dziś jest w bród i dostępne w szerokiej gamie producentów. Tylko z jakością może być różnie bo firmy produkujące szukają oszczędności i na jakości tracą. Szkoda…
Czasem warto dopompować oponki :) aby autko było sprawne. Pozdrawiam.