Mam takie swoje drobne nawyki. Prywatne, codzienne rytuały sprawiające, że otaczająca mnie rzeczywistość – momentami obca, chłodna i nie moja, staje się nagle jakby znajoma. Nabiera przyjaznych kształtów, zapachów, kolorów… Wy na pewno też takie macie.

Chociażby to, że każdy dzień zawsze zaczynam od kawy.

Wiem, że robi tak wielu z Was ale wierzcie mi, że w sobotni poranek, kiedy wszyscy w domu jeszcze smacznie śpią, nie ma nic lepszego niż kubek gorącej kawy postawiony na drewnianym blacie starego, garażowego stołu.

Czarna niczym przepracowany olej kawa rozsiewa swój klasyczny aromat pośród porozrzucanych wszędzie nakrętek, kluczy oczkowych i elementów rozebranego dzień wcześniej gaźnika.

Budzące się do życia słońce zagląda nieśmiało przez zakurzone, zagracone częściami do malucha okno. Unosząca się powoli brama garażowa i uderzenie mroźnego, listopadowego powietrza, które wdziera się do tonącego w półmroku garażu niczym niepowstrzymana, lodowa fala.

Magia…

Jedząc ptasie mleczko zawsze najpierw skalpuję je z czekolady jak jakiś skończony sadysta. Kiedy wracając do domu porządnie przemarznę, obowiązkowo muszę zmienić skarpetki na nowe – inaczej, nawet kiedy się już rozgrzeję będę miał takie głupie poczucie, że moje stopy tkwią w woreczkach z mrożoną marchewką.

Nigdy też nie wyjmuję łyżeczki z kubka z herbatą.

Dlaczego? Bo mniej więcej od 20 lat próbuję sprawdzić, czy przestrogi mojej mamy o wydłubywaniu sobie oka i śmierci w męczarniach rzeczywiście mają jakieś realne podstawy.

Parkując zawsze ustawiam samochód przodem do wyjazdu. Na wypadek gdyby miała miejsce jakaś apokalipsa zombie czy coś w ten deseń i musiałbym szybko uciekać. Poza tym moim zdaniem E36 fajniej wygląda od przodu.

Kiedy sprzątam samochód, zawsze ustawiam kratki nawiewów idealnie pośrodku.

A gdy mam zabrać się za jakieś prace w garażu, zanim zacznę obowiązkowo muszę poukładać wszystkie narzędzia na swoje miejsce – to akurat mam po tacie.

Podobnie jak on, każdego dnia pod koniec pracy mam w garażu straszliwą rozpierduchę.

Narzędzia i części są po prostu wszędzie.

Ponieważ jednak w tamtym stadium nie jest to wcale bałagan, lecz co najwyżej kontrolowany ład artystyczny, jestem w stanie bez najmniejszego problemu zlokalizować każde narzędzie albo część. Wiem, że żabki znajdują się pod tym kawałkiem odciętej reperaturki, a płaska dziesiątka leży piętnaście centymetrów na północny zachód od spawarki.

Jeśli jednak na koniec dnia wyjdę z garażu i wrócę do niego dopiero następnego dnia, odnalezienie jakiegokolwiek klucza zajmie mi wtedy przynajmniej cztery miesiące. Przede wszystkim dlatego, że mam bardzo, ale to bardzo ograniczoną pojemność mózgu (czasami zastanawiam się jakim cudem jako dziecko byłem w stanie odnaleźć drogę do domu). Kiedy przed snem pomyślę trochę nad definicją idealnych cycków albo będę zastanawiał się jak oni wkładają do czekoladek to płynne nadzienie, informacje o położeniu narzędzi zwyczajnie zostają wykasowane.

Zabraknie na nie miejsca.

Wyobraźcie sobie życie z dyskietką 1,44 cala zamiast mózgu, a zrozumiecie co przechodzę każdego dnia.

Tak więc wchodząc rano do zagraconego garażu zaczynam zawsze od zebrania z posadzki wszystkich narzędzi, wytarciu ich czystą szmatką i poukładaniu na swoje miejsce. Następnie dokładnie wszystko zamiatam, zwijam przedłużacze i elektronarzędzia i odkładam na swoje miejsce.

Garaż musi wyglądać jak te z programów Discovery o zamawianiu w internecie chromowanych części i składaniu z nich gotowego samochodu – i choć wiem, że za godzinę mój garaż znów będzie wyglądał jak Bagdad po bombardowaniu, to taki uporządkowany start pozwala mi się zwyczajnie odprężyć.

Po prostu zupełnie inaczej mi się wtedy pracuje.

Tak samo mam z siłownią – w trakcie treningu obciążenia, gryfy, nakrętki i butelki z wodą są dosłownie wszędzie. Usztywnienia nadgarstków zwisają z lampy, pas leży na biurku przywalony komiksami Dragon Ball, a ja co chwila potykam się o stojący na środku podest do wspięć.

Jak mawiał mój świętej pamięci tata „nic tylko tu jeszcze nasrać”.

Kiedy jednak przychodzę na trening kolejnego dnia, zanim cokolwiek wycisnę, wypchnę albo upuszczę sobie na stopę, obowiązkowo muszę poodkładać cały złom na swoje miejsce. W przeciwnym wypadku dostanę pospolitego pierdolca.

Mam wiele takich fobii. Nie przykręcę niczego za pomocą sfatygowanej nakrętki – sumienie mi nie pozwala. I choćbym miał przez to poginać na drugi koniec miasta do sklepu metalowego po cztery sztuki nowych nakrętek M10 to zrobię to bo w przeciwnym wypadku będę czuł się jak skończona szmata.

Nawet jeśli ta nakrętka jest od czegoś co zniknie pod osłoną i nie będzie widoczne bez rozebrania połowy silnika – to nieistotne. Chodzi o samo poczucie, że ona tam jest.

Czasami zastanawiam się czy to aby na pewno normalne. Ale z reguły chcąc nie chcąc i tak odbiegam myślami od tematu i schodzę na cycki. Wiecie – takie idealne w rozmiarze C, nie za duże i nie za małe zarazem.

Czekajcie… o czym to ja właściwie mówiłem?

25 Komentarzy

  1. Anna Kowalska 21 listopada 2014 o 15:48

    Po Twoim opisie z utęsknieniem oczekuję jutrzejszego poranku z kawką w ręku. Sobota to chyba jedyny dzień, kiedy nie muszę spieszyć się z kubkiem czarnego płynu i raczyć się nim przed długie minuty. W ciągu tygodnia wypicie kawy zajmuje mi około 5 minut, więc nie jest to dla mnie przyjemność.

    Ja preferuję tą z kawiarki i z mlekiem (najlepiej 3,2%) z spieniarki.

  2. Bebok 21 listopada 2014 o 15:51

    Haha :D Pan jest tu trochę pedantyczny. Kawa w sobotni poranek zawsze wlewana jest do tego samego kubka? Ma swoje stałe miejsce na blacie (z kółeczkami po zaciekach)?

    Podkreślam słowo trochę, ponieważ prawdziwy pedant nie pozwoliłby sobie na zostawienie takiego bajzlu na koniec roboty, a pedant-ortodoks zapierdalałby po każdy kluczyk i detal na swoje miejsce do każdej potrzebnej w tej chwili czynności, a po niej, odstawiałby je również na to miejsce. Taki Kaizen! :)

    Każdy ma swoje fobie, ja dla przykładu jak mam kluczyki ze smyczką, musze ją zawsze przewiesić przez manetkę od kierukowskazów. Muszę mieć zapięte pasy. Podłokietnik musi być na miejscu. Bardzo też lubię jak lewe okno jest uchylone o 2cm. Nawet w najwięklsze mrozy, jak nie przekraczam setki, mam je uchylone, żeby słuchać mojego bulgota, i ogólnie szumu miasta.

    1. Tommy 21 listopada 2014 o 15:56

      Kawę stawiam gdzie popadnie (choć fakt – wprowadziłem pewne ograniczenia od kiedy napiłem się wersji z opiłkami z wiertarki).

      W bordowej zawsze mam uchylony szyberdach, a uchylając szybę praktycznie zawsze ustawiam ją tak, żeby krawędź pokryła się z przetłoczeniem na zaślepce lusterka w boczku drzwi – jakoś tak spójniej stylistycznie się robi ;}

       

  3. beatles 21 listopada 2014 o 16:35

    Tez zawsze jeżdżę z otwartym/uchylonym oknem. W e28 mam nieodbijająca manetkę kierunkowskazu w jedna ze stron, ale tak mi pasuje i ten samochód nie bylby tym samym ze sprawna manetką. Wszystko staram się naprawiać, tego nie chcę. Dziwactwo…

    1. Bebok 21 listopada 2014 o 17:33

      Mi nie działało odbijanie w Escorcie :P Kumpela tak się nauczyła tym jeździć że do dziś w swoim sprawnym aucie, zawsze sama, wcześniej odbija kierunek :)

      1. Tommy 24 listopada 2014 o 14:08

        W Escorcie mnie również nie działa odbijanie przy skręcie w lewo – po sezonie letnim mijają z 2-3 tygodnie zanim przestanę z automatu odbijać ręcznie manetką w E36 i E30 ;}

  4. gofer 21 listopada 2014 o 16:42

    Czytając ten felieton przypomina mi się genialny "Dzień świra".

  5. Lex Kowalski 21 listopada 2014 o 17:00

    Już myślałem, że tylko ja mam manie otwierania lekko szyby żeby słuchać wydechu :D

    1. 21 listopada 2014 o 23:56

      ja tez z otwartym 1cm lub 2 :D 

  6. Jawsim 21 listopada 2014 o 18:43

    Generalnie wszystko tak samo. Kawa, śruby/nakrętki. Narzędzia i części. Tyle,że to ostatnie to najczęściej układa mi kobita. Jestem nauczony skanowania. Jeśli w jakimś komplecie jest puste miejsce na klucz/nasadkę lub na ścianie zieje pustką jeden z haczyków- dostaje ataku paniki. Do rytuałów zaliczę też fajkę i włączenie w odpowiedniej kolejności sprzętu stereo. Dwa Radmory po kolei od dołu a na końcu współczesny odtwarzacz z czytnikiem. Słychać wtedy DUP ..dup..tsssss… z zestawów kolumien i wiem,że można zapuścić "In the air tonight". I tak siedzę i gapię się na xr3i albo na sierrę,albo na pozostałe niebieskie owale..gapię się na starą hondę CB 450 mojej lubej. W kwestii pamięci mam ją zbyt dobrą. Ale tylko w kwestii złomów a także dziwnych zupełnie bezużytecznych informacji usłyszanych przypadkiem, zupełnie bez planowanego zapamiętania. Generalnie 70% mojego dysku w głowie to dane pojazdów z którymi miałem styczność, 25% to spam. 5% to to co miałem załatwić i co zapomina :P

  7. Ramox 21 listopada 2014 o 22:30

    Ach te rytułały…. Panie Kolego Prentki… Najprawdziwsza prawda… :) Ja natomiast mam taki zwyczaj, że gdy odpalam samochód wyłaczam wszystko co może mi zakłócić grzmot z okolic wydechu przy odpalaniu dwa osiem. Jest tak, Pas, kluczyk, Grzmot i silnik pracuje , następnie głęboki wdech, światła, rozkosz zapachu wunderbauma i można jechać na koniec świata. True Story :)

    1. Tommy 24 listopada 2014 o 14:11

      A widzisz – u mnie procedura uruchamiania silnika i przygotowywania się do jazdy w 328 to taki hardcore, że nawet japończycy z tym ich rytuałem parzenia herbaty odpadają…  Kiedy jadę z kimś to jeszcze staram się powstrzymywać (dziwnie wygląda kiedy ktoś 5 minut zbiera się do ruszenia samochodem ale kiedy jestem sam i nigdzie specjalnie się nie spieszę to celebruję ten moment z taką pasją jakbym miał robić to ostatni raz w życiu.
       

  8. 0125gd 22 listopada 2014 o 10:21

    Wychodzi na to że nie tylko ja mam takie fetysze ja w Dniu Świra. Zapalenie samochodu. Obejście wokół. Spalenie fajki kontemplując jego biel i szukając rysek. Odruchowe delikatne muskanie maski, zalotnie, w geście wdzięczności, za każdy spędzony razem dzień. Koniec fajki. Otworzenie bocznych drzwi żeby zobaczyć czy na pace nie ma nic niepokojącego. Ale przecież nie ma, bo wieczorem też sprawdzałem. Wsiadam. Uchylam okno. 2 krótkie puknięcia klawiszem. Nie więcej. Jadę spokojnie, niech się rogrzeje. Dojazd na magazyn. Wyszukanie najdalszego a zarazem najbezpieczniejszego dla niego miejsca. Zgaszenie. Kierunek automat z gorącą czekoladą. Mocna waniliowa. Ale zabieram kubek wcześniej niż naleje do pełna. Podejście po rozpiskę. Ustalenie trasy. Znów automat z czekoladą. Fajka. Reszta już wyjeżdza po załadowaniu. Koniec fajki. Powoli,majestatycznie podjeżdzam po załadunek. Sztaplarkowemu ciśnienie skacze widząc moje „ociąganie”, a zęby zaciskają mu się mu w wyrazie złości. Paleta zawsze dokładnie po środku auta, oparta o przednią ścianę. Nie za blisko lewej, ani prawej. Zamykam drzwi, wsiadam. Zapalam. Reaktor mruczy. Właczam radio, pierwszy bieg, światła, puszczam sprzęgło i w tym momencie przenoszę się do swojego świata…

  9. Marcin 22 listopada 2014 o 10:25

    Ahhhh te upierdliwości,również mam podobnie w większości kwestii,w dodatku zawsze jak zapalam wóz to w przeciwieństwie do innych ludzi nigdy nie ruszę nawet centymetr bez odczekania tych kilku-kilkunastu sekund zanim olej pod ciśnieniem nie rozejdzie się po silniku.Jeździć natomiast uwielbiam z zamkniętymi szybami bo strasznie denerwuje mnie szum powietrza jakikolwiek najmniejszy(a jak gdzieś się uszczelka podwinie czy coś to olaboga!) a oprócz tego lubię czuć się odizolowany od tego całego swiata zewnętrznego przesiąkniętego Suvami i innymi skodami czy focusami.

  10. krzyszp 22 listopada 2014 o 11:37

    Dyskietka 1,44 cala? Hmm, 1,44MB chyba, a cali 3,5 ;)

    1. Tommy 24 listopada 2014 o 14:12

      Raz człowiek pomyśli o cyckach i zaraz widzisz jak to się kończy
       

  11. Michał - automotiveblog.pl 22 listopada 2014 o 13:49

    Liczyłem, że napiszesz coś też o chrupkach ;)

    1. Tommy 24 listopada 2014 o 14:12

      Chrupki to nie drobiazg. Chrupki to stan umysłu.

  12. Tomek 24 listopada 2014 o 08:54

    Mam podobnie, bardzo dużo dziwnych nawyków. Jednym  z ciekawszych, który do tej pory nie wiem jak się zaczął, jest automatyczne wyłączanie kontroli trakcji w momencie nagrzania silnika, nie wiem jak to działa, ale czuję, że "to już!", szybki rzut oka na wskazówkę i oczywiście silnik ładnie rozgrzany.

    Szósty zmysł!

    1. Tommy 24 listopada 2014 o 14:12

      I takie nawyki to ja rozumiem ;}

  13. Krystainek 24 listopada 2014 o 11:53

    Najgorzej jak nawyki przestają wystarczać, aby otoczenie stało się bardziej przyjazne. Czasami podobno wystarczy przeboleć chwilowy dyskomfort na rzecz przyzwyczajenia i opadnięcia emocji.

  14. MagdaM 24 listopada 2014 o 14:23

    Czy to normalne to nie wiem, ale za to wiem, że pod leczenie to się nie nadaje :p

  15. Kamila 25 listopada 2014 o 10:11

    Ja mam bzika na punkcie zdrowej żywności więc jak zobaczyłam chipsy bekonowe to przeszedł mnie dreszcz ;) Kawa jak najbardziej ok, nawet trzy cztery dziennie potrafię wypić, nawet mam ten sam kubek ;)

  16. Zoe 27 listopada 2014 o 20:21

    Każdy ma jakieś swoje zachowania, które innym mogą sie wydawać dziwne, no cóż taka nasza natura.

  17. Jolanta 28 listopada 2014 o 11:44

    Każdy ma jakieś swoje śmioeszne przyzwyczajenia, fakt. Fajny, popularny blog z jajem :D

Skomentuj

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *