Jeśli spojrzeć na to jakie mamy dziś podejście do przedmiotów codziennego użytku (i nie tylko nich z resztą, bo temat jest znacznie szerszy) można zakładać, że za jakieś 10-15 lat z naszego życia zniknie zupełnie zjawisko naprawiania czegokolwiek.

Zjawisko to już z resztą zanika i co wydaje mi się w tym wszystkim najgorsze – wygląda na to, że nikogo specjalnie to nie martwi.

Pomyślcie sami ile razy woleliście wywalić coś do śmietnika i ruszyć do sklepu po kolejny, tani zamiennik niż stracić 10 minut na sprawdzenie jakiegoś przełącznika, albo użycie odrobiny kleju do plastiku. Czy nawet na oddanie tego do naprawy jakiemuś specjaliście.

Buty, elektronika, zegarki, przybory kuchenne, elektronarzędzia…

Pomijam już sferę przedmiotów absolutnie nienaprawialnych (jak chociażby chińskie lampki choinkowe czy kosztujące 90 złotych odtwarzacze DVD) ale kilka razy spotkałem się z sytuacją, kiedy ktoś wolał wywalić na śmietnik całkiem fajną wiertarkę niż zawracać sobie głowę wymianą jej zużytych szczotek. Szczotek kosztujących parę złotych i wymagających poświęcenia na ich wymianę co najwyżej piętnastu minut (w porywach do dwudziestu jeśli zamiast śrubokręta użyjecie noża do masła)

Sęk w tym, że za kilkadziesiąt złotych gość kupi sobie przecież nową wiertarkę, którą za rok w razie problemów znowu wyrzuci. I kupi kolejną.

Wydaje mi się, że problem polega na tym, że dziś w zasadzie niczego nam już nie brakuje. Że żyjemy w czasach totalnego przesytu wszystkim co tylko jest w stanie przyjść nam do głowy.

W dupach się nam za przeproszeniem poprzewracało, a sam fakt istnienia jednorazowych maszynek do golenia jest chyba najlepszym tego dowodem.

Kiedy byłem mały, rodzice wpajali mi szacunek do przedmiotów, które posiadałem. Nie chodziło oczywiście o jakąś skrajność obligującą mnie do trzymania w domu starych odtwarzaczy VHS, połamanych krzeseł i zachomikowanych lata temu dzbanków, które „przecież jeszcze dobre są – przydadzą się”.

Chodziło bardziej o taką świadomą odpowiedzialność za coś, co kosztowało przecież pieniądze, bądź też czyjś trud, pracę i czas. Te przedmioty nie wzięły się znikąd i dlatego zawsze starałem się szanować wszystko, co tylko zostało powierzone pod moją opiekę. Ubrania, zabawki, przybory szkolne czy inne drobiazgi – tym bardziej, że nigdy nie miałem ich przecież zbyt wiele.

O rzeczach, które kupiłem za uzbierane z trudem kieszonkowe to już nawet nie wspomnę – byłem gotów odgryźć rękę dzieciakowi, który próbował pomalować flamastrem mój nowy piórnik w muminki.

Żeby jednak lepiej zobrazować Wam w czym tkwi problem, pozwólcie, że przytoczę Wam pewną historię z zeszłego roku.

Jakiś czas temu zajrzał do mnie mój znajomy z pytaniem, czy nie zespawałbym uchwytu od jego kosiarki. Nie widziałem w tym żadnego problemu, więc powiedziałem, żeby przyniósł po prostu tę kosiarkę i zobaczymy co da się z tym zrobić.

Kiedy ją przytargał, po szybkiej analizie organoleptycznej stwierdziłem, że jedna z rurek tworzących uchwyt rączki zwyczajnie złamała się na pół. Ponieważ jednak była to rurka o dość cienkich ściankach (taki chiński mithril) to gdybym ot tak zespawał ją bez dodatkowego wzmocnienia to najpewniej jutro złamałaby się znowu.

Bez sensu, sami przyznajcie.

Dlatego powiedziałem, że zamiast spawać to na partyzanta, lepiej przygotować kawałek minimalnie cieńszej rurki, następnie nabić na nią oba pęknięte końce, tak, żeby się na niej połączyły i dopiero wtedy zespawać całość razem – znajdująca się w środku rurka spełni wówczas funkcję dodatkowego wzmocnienia i zarazem kołnierza, na którym w przepiękny sposób oprze się nowy spaw.

Kiedy jednak znajomy usłyszał, że wymaga to „aż tyle pracy”, stwierdził, że chyba szkoda zachodu bo przecież to już stara kosiarka i w sumie to chyba jednak kupi sobie nową.

Wyobrażacie to sobie?

Ucięcie kawałka rurki, oszlifowanie go, lekkie sfazowanie krawędzi pękniętych elementów, złożenie i zespawanie całości zajęło mi bez specjalnego pośpiechu około 15 minut. Już z oszlifowaniem spawów i nałożeniem podkładu.

Piętnaście minut!

A stojący obok mnie człowiek uznał to za zbyt dużo zachodu jak na naprawę trochę zużytej kosiarki. Owszem, nie była co prawda jakimś Rolls Roycem wśród narzędzi ogrodowych, ale miała przecież całkiem porządny silnik i była (oczywiście poza pękniętą rurką) całkowicie sprawna.

Odpalała na dotyk.

Kosiła trawę.

Wkurwiała sąsiadów w sobotni poranek.

Innymi słowy robiła wszystko to czego można oczekiwać od kosiarki do trawy.

A mimo to istniało duże ryzyko, że trafi na śmietnik z powodu takiej pierdoły…

Wydaje mi się, że duży problem odgrywają w tym atakujące z każdej strony reklamy – człowiek od kosiarki uznał po prostu, że pęknięcie tego uchwytu to nic innego jak niezła wymówka, żeby sprawić sobie w końcu to nowe, soczyście pomarańczowe Lamborghini, które widział w zeszłym tygodniu w gazetce ze swojej skrzynki na listy.

Pomimo, że działałoby z grubsza dokładnie tak samo jak kosiarka z zespawanym uchwytem.

On jednak pragnął je mieć i tak naprawdę brakowało mu tylko pretekstu, który mógłby wyłożyć żonie tak, żeby ta nie ukatrupiła go za wydanie tysiaka w pobliskim markecie budowlanym. Więcej czasu niż na naprawę straciłem na przekonywanie go, że kupno nowej kosiarki to głupi pomysł.

Co więcej – podejrzewam, że gdyby tylko miał więcej pieniędzy to zmieniał by tę kosiarkę po każdym koszeniu. Bo kółka się pobrudziły i dwa razy przywalił nożem w jakąś gałązkę.

Serio – nie bójcie się naprawiać różnych starych rzeczy. Wiek nadaje przedmiotom szlachetnej patyny i niepowtarzalności. Trochę brudu, ślady zużycia czy rdzy to nie powód do wstydu, tylko dowód na to, że ten przedmiot przez lata robił to, do czego został stworzony, a wy decydując się na niego, dokonaliście doskonałego wyboru.

Uwielbiam otaczać się takimi przedmiotami, bo kiedy patrzę na nie, mam poczucie, że pochodzą jeszcze z epoki, w której przedmioty na popularność musiały zasłużyć sobie swoją jakością i włożonym w ich zaprojektowanie i budowę trudem.

A nie działaniami grupy uzależnionych od fejsbuka ludzi i bajeranckim logotypem na obudowie.

Szanujcie starocie. Kiedyś wszyscy nimi będziemy.

 

49 Komentarzy

  1. Ramox 28 kwietnia 2015 o 14:34

    Dwa tygodnie temu zainwestowałem 200zł w naprawę pralki w której padł moduł sterujący.
    Nowa pralka takiej klasy 2k +
    Naprawa 200 zł.
    Spoko. Będzie na felgi. Jak kobity nie poniesie na zakupach….

    1. Tommy 28 kwietnia 2015 o 15:58

      To życzę, żeby nie poniosło ;)

  2. pełnoletnia 28 kwietnia 2015 o 15:46

    A wiesz co jest najgorsze? Że ludzie postępują teraz podobnie ze związkami, kiedy coś tylko zaczyna się psuć. No bo przecież tyle tego towaru naokoło, zawsze można zmienić na lepsze…

    1. Tommy 28 kwietnia 2015 o 15:48

      Fakt. To jest chyba w ogóle temat na oddzielny felieton…

  3. michal 28 kwietnia 2015 o 15:51

    Ja mam zasadę którą innym polecam – jeśli mam czas i porządne narzędzia kosztują mniej niż usługa to naprawiam sam. W ten sposób kilka rzeczy już zepsułem ale też sporo naprawiłem, uzbierałem sporą ilość narzędzi i jeszcze więcej się nauczyłem. No i Żona rozumie czemu wydaje tyle na sprzęt.
    A każda kolejna naprawa jest łatwiejsza..

    1. Tommy 28 kwietnia 2015 o 15:57

      Michał – i o to właśnie chodzi :)
      Szacun za podejście.

  4. Marejk 28 kwietnia 2015 o 16:09

    To mój pierwszy komentarz na Twoim blogu, więc zacznę od przywitania i pochwał – Robisz Pan dobrą robotę tutaj.
    Osobiście jestem wychowany na wsi, gdzie nie było serwisów AGD czy rowerowych, hydraulików czy elektryków 24H. Był co najwyżej sąsiad, który za flachę pomagał wymienić rozrusznik w maluchu albo wycentrować koło w rowerze (skutek zależał od tego czy flacha była zaliczką czy zapłatą:).
    Teraz mieszkam w dużym mieście i przebywając ze swoimi znajomymi odnoszę wrażenie, że coraz mniej ludzi posiada jakąkolwiek wiedzę techniczną i ogarnięcie w obsłudze podstawowych narzędzi. W swoim aucie wożę wielką skrzynkę ze skompletowanymi przez lata narzędziami. Nie wyobrażam sobie nie mieć w domu wiertarki czy lutownicy. Dla kumpli jestem jakimś świrem/pojebem w dziwnym hobby, a jak ostatnio powiedziałem kumplowi żeby olał mechanika i przyjechał do mnie swoją audi A4 B5 to wymienimy w 2 piwa te klocki z przodu. Nauczysz się czegoś przydatnego w życiu – mówię do niego. Popatrzył jak na czuba… i pojechał do mechanika.

    Ludzie wywalają stare rzeczy bo dla nich poziom ich skomplikowania jest równy konstrukcji zderzacza hadronów.

    1. Tommy 29 kwietnia 2015 o 08:30

      Moi znajomi nie uznają mnie co prawda za świra, ale faktem jest, że nawet szybkie zlutowanie poluzowanego gniazdka czy przełącznika potrafi zrobić na nich wrażenie jakby człowiek właśnie własnoręcznie jakiś reaktor neutronowy rodem ze star treka naprawił.

      Magia taka jakaś, a nie prosty proces naprawy.

      Dziwne to trochę bo zdawać by się mogło, że człowiek za sprawą tych swoich przeciwstawnych kciuków, ciekawskiego spojrzenia i ekspansywnej natury instynktownie powinien próbować wszystko rozkminiać i rozumieć.

      A tu tymczasem do życia wystarcza im przeświadczenie, że to magia jakaś, tyle, że działa – tak więc zamiast kolejnym razem samemu spróbować tak samo naprawić wolą do jakiegoś Dynamo znów zanieść ;)

  5. nxmxlk 28 kwietnia 2015 o 17:17

    Ostatnio zakupiłem telewizor (swoją drogą całkiem fajny, 42″, FHD i te inne pierdoły) za 200 zł
    Historia jest następująca: sąsiadowi się nie włączał to go wyrzuci bo widział w sklepie nowy 46″ S*****a więc po co mu stary nie? Naprawa 20 zł, bo tyle kosztowała mnie lutownica z cyną ;)

    1. Tommy 29 kwietnia 2015 o 08:33

      Weź mu spuść powietrze z koła to może jeszcze samochód tanio kupisz ;D

  6. Dominik 28 kwietnia 2015 o 17:20

    Niektórych rzeczy się naprawiać nie opłaca…

  7. Szymą 28 kwietnia 2015 o 17:35

    Dużo tu robi to że wszystko można mieć tanio.
    A co jest faktem to to że ludzie strasznie nie lubią się brać za cokolwiek jeśli wymaga to użycia to śrubokręta. A sporo rzeczy jest prostszych niż się wydaje. Jak w Astrze padła mi pompa paliwa, to na czas jej naprawy dołem sobie całe wolne popołudnie, a lekko w godzinkę się wyrobiłem. A nie jestem typem gorącego majsterkowicza i to moje pierwsze auto i się na nim uczę nie tylko jeździć.
    Jak rozmawiałem o pompie i jej wymianie ze znajomymi na studiach, że wymieniłem pompę sam to byli lekko zszokowani że jak sam, „czemu nie u mechanika?”, „nie szkoda czasu?”. No ale co się dziwię, skoro większość nawet sama kółek nie przekłada na zimę.

    1. Dominik 28 kwietnia 2015 o 17:50

      Masz wywazarke w garażu?

      1. szymą 28 kwietnia 2015 o 18:10

        nope

      2. Szczypior 28 kwietnia 2015 o 18:21

        Nie wiem jak Ty, ale ja koła daję tylko do wyważenia, przekręcam je sobie sam ;)

        Świetnym przykładem dlaczego tak robię jest mój ostatni wyjazd do Ostravy z kumplami- nagle zaczęło nam coś stukać w lewym przednim kole. Jechaliśmy Alfą, więc z początku ignorujemy, mówimy, że to tanie tarcze hamulcowe się pokrzywiły od patrzenia na nie, i tak dalej… Okazało się, że 4 z 5 śrub można było wykręcić palcami. Kilka godzin wcześniej warsztat zmieniał koła na letni setup ;)

        1. Szymą 28 kwietnia 2015 o 18:58

          nie wyważam co sezon, więcej grzechów nie pamiętam ;)

          1. Tommy 29 kwietnia 2015 o 08:35

            Pewnie też bym nie wyważał co sezon, ale bordowa pożera opony w takim tempie, że w pobliskim warsztacie oponiarskim mam już swoje własne krzesło i kubek na zapleczu…

  8. Erwin 28 kwietnia 2015 o 17:49

    „Bo kiedyś jak się coś zepsuło, to się to naprawiało. A teraz jak się coś popsuje, wyrzuca się do kosza…” – odpowiedział pewien starszy jegomość, zapytany jaka jest recepta na długie, szczęśliwe życie w związku z kobietą. Ehhhh…niestety wszędobylskie jednorazówki i wygoda zaczynają niestety panoszyć się we wszystkich sferach życia współczesnego człowieka. SZKODA

    1. Dominik 28 kwietnia 2015 o 17:55

      Wygoda zaczyna się panoszyc ;) to dobrze

    2. Tommy 29 kwietnia 2015 o 08:37

      To właśnie największy problem – nasze podejście do przedmiotów bardzo często przenosi się i na inne aspekty życia.

  9. Jurek 28 kwietnia 2015 o 18:14

    Pękła mi ostatnio zębatka przekładni mechanizmu podnoszenia szyby. Szyby w prądzie.
    Fakt, żeby naprawić i nieco wzmocnić zębatkę, będę musiał użyć multiszlifierki, distalu, drutu do spawarki i stacji lutowniczej. Jak mam wydawać ze 2 stówy na szyby w prądzie do poloneza, to ja jednak wolę sobie pokleić tą zębatkę, a jaka satysfakcja, że znowu szyba pójdzie w górę/w dół… :)

    1. Tommy 28 kwietnia 2015 o 21:43

      Naprawiałem tak podnośnik szyby drzwi kierowcy w cabrio – zmielone zęby podnośnika (przeskakiwał i nie podnosił ostatnich 5cm do góry) dospawałem sobie spawarką, potem naniosłem na nadspawaną powierzchnię kopię zarysu zębów (odrysowałem je z niezniszczonego odcinka zębatki), a na koniec wyciąłem je szlifierką kątową i wykończyłem pilnikiem.

      Nowy podnośnik drzwi kierowcy do cabrio jest nieosiągalny (na allegro pojawiają się może 3 sztuki na rok). Ten kosztował mnie godzinę pracy i działa już 2 rok ;)

  10. krzysiek3452 28 kwietnia 2015 o 18:36

    Sam mam dwie lewe ręce i puki co naprawa samemu czegokolwiek kończy się zazwyczaj..źle :P

    Ale nie o mnie.. Producenci to wyczuli. Kiedyś bez problemu jak padł głośniczek w telefonie – 15min i był nowy, teraz w nowym telefonie mogę co najwyżej kartę sim zmienić. Starsze laptopy, pralki, tv, co tam teraz używamy. Wszytko dało się naprawić. Dziś jak widzę nowe rzeczy prosto z pułki to niestety, sa tak zaprojektowane, że nic się nie da zrobić. W sumie auta też. W moim Renault z 88′ pod maską mogę zrobić wszystko, dostęp łatwy, wszędzie da się wsadzić śrubokręt/klucz i dostać do śrub. We wnętrzu odrobina samo zaparcia i na spokojnie bez łamania czy klejenia wymienisz pół auta. Powtórz to w jakimkolwiek nowym aucie..

    1. Sobieski 28 kwietnia 2015 o 19:04

      Kumplowi padł głośniczek w telefonie Land Rover tym dotykowym. Oddał go znajomemu ogarniającemu takie tematy wraz z kilkoma starymi telefonami. Obecnie w Land Roverze ma głośnik z jakiejś archaicznej noki.
      Sam bym nawet nie pomyślał że można coś takiego zrobić ale cóż widać się da.

      Sam ostatnio naprawiłem fotel do biura wart kilka set złoty i pewnie gdyby nie uszkodził go mój kumple(fotel jego teścia) fotel byłby na śmietniku a na naprawę zużyłem 2cm elektrody otulonej(nie miałem gazu do spawarki) wartej kilka groszy plus demontaż montaż uszkodzonego elementu zajmujący kilka minut.

  11. Marcin 28 kwietnia 2015 o 21:17

    Takie czasy,dlatego moje mieszkanie przypomina skansen gdyż lubię się otaczać przedmiotami które są wykonane w bardzo dokładny, precyzyjny sposób i z materiałów bardzo dobrej jakości.Nie cierpię chińskich srebrnych śrubek powkręcanych w cienką jak puszka blaszkę,najgorszego sortu płyty wiórowej i sklejki która się nawet w ognisku palić nie chce oraz wszelakiej elektroniki z lutami bezołowiowymi.Naprawiam nieraz skrajnie zużyty zniszczony sprzęt przekraczając ekonomiczny sens naprawy gdyż taki sam można na allegro albo oelixie kupić za grosze w lepszym stanie. Jednak nie o to mi chodzi,bo doprowadzając do życia takie coś ja nadaje temu swój niepowtarzalny charakter.Sam buduje zasilacze,prostowniki oraz narzędzia, elektronadzędzia i różne przedmioty które są mi w danej chwili potrzebne lub przerabiam istniejące bo wtedy tym urządzeniom najzwyczajniej w świecie ufam.

  12. Marcin 28 kwietnia 2015 o 21:38

    Takie życie, reklamy tylko ogłupiają. choć jestem młody to rodzice też mnie uczyli szacunku do rzeczy i tak jak ty staram się wszystko naprawiać samemu.
    Jeden argument do twojego spostrzeżenia.
    Mój Brat pracuje w serwisie narzędzi ogrodowych. Takich pomarańczowych z nazwą na literę H.
    Ostatnio powiedział, że najczęstszą awarią kosiarek, pilarek itp. to brak paliwa. Ludzie są na tyle głupi czy co ?

    1. Tommy 28 kwietnia 2015 o 21:47

      Z tą awaryjnością – You make my day! Leżę normalnie ;D

  13. Camel 28 kwietnia 2015 o 21:44

    Tommy, – bo tak to teraz jest, że nowe rzeczy robią wrażenie na innych (no może nie wszystkich) i powodują nagły przyrost dumy u właściciela. Taka nobilitacja, czy coś.

    Pamiętam kiedyś przyszedł fachman naprawiać pralkę bo bęben tłukł w obudowę. Popatrzyłem mu na łapy, bardziej z ciekawości, bo ja raczej wybitnie manualnie uzdolniony nie jestem. Gość wymienił coś i polazł, skasowawszy coś koło 80 PLN. Jakiś rok później objawi się powtórzył. Zajrzałem do środka i zobaczyłem że walnął amortyzator, (czyli to samo co wcześniej), tyle, że z drugiej strony. Opcje dwie – albo zamówie część, spróbuję zrobić i się zj… zepsuje i bedę w plecy 30 pln + fachman znowu, albo się uda. Nie wiem ile mi zajęła naprawa, ale nie zdążyłem piwa wypić. Niby nic, a cieszyło i działało znowu ze 2 lata zanim pralka całkiem zdechła. Wtedy już kupiłem nową.

    Poza tym nawet jeśli sam nie naprawiam (czyli dość często ;) ) to staram się znaleźć kogoś kto to potrafi. Dopóki kosz naprawy jest sporo niższy, zawsze staram się naprawić/oddać do naprawy..

  14. Bebok 28 kwietnia 2015 o 21:55

    Problemem powoli staje się nie tylko naprawa ale i eksploatacja ;)
    Kupiłem nowy laptop za jakieś śmieszne pieniądze typu 1350zł.
    Chciałem dołożyć drugą kość RAMu, serwis na to że nie widzi przeszkód (z gwarancją), i zaczynają się jaja bo od spodu nie ma żadnych klapek serwisowych. W sieci też jeszcze nie było żadnego HowTo.
    Trzeba było rozkręcić dół, wymontować dysk, odczepić płytę główną, napęd, część portów, a potem jeszcze odkręcić płytę główną i dopiero po jej podniesieniu z drugiej strony laminatu był wolny slot na RAM! Żeby jeszcze normalny człowiek nie podjął się tak ciężkiego zadania jak wymiana dysku czy dołożenie RAMu -_-

    Czekam tylko aż koła będą sprzedane w całości (fela i opona), albo śruby będą dokręcane do oporu a potem będzie trzeba wymieniać nie całe koło, a np razem z piastą i zawieszeniem.
    Oczywiście W IMIĘ BEZPIECZEŃSTWA!

    1. Alek 29 kwietnia 2015 o 09:47

      Dobre! Zupełnie jak wymiana żarówki od świateł mijania w Smarcie – trzeba rozebrać pół samochodu.

  15. radosuaf 29 kwietnia 2015 o 08:41

    Sam sobie odpowiedziałeś na pytanie w felietoniku :). Skoro przedmioty są wytwarzane w gówniany sposób, to w taki sposób są traktowane… Jak myślisz, ile droższa byłaby porządna rurka? 2 zł, 3 zł? Po prostu nie ma zaufania do rzeczy i nie ma sensu ich naprawiania. W końcu to tylko rzeczy, jednorazówki.
    Prosty przykład – jak zaczynałem podstawówkę (kiedy to było?!), używało się wiecznych piór, dbało o nie, napełniało je atramentem… Potem pojawiły się długopisy i można było do nich kupić wymienne wkłady. Przecież obudowa się nie wypisuje, nie? A teraz? W robocie teoretycznie mam długopisy z wymiennymi wkładami, tylko że… Nie ma wkładów. Jeśli się wypisze, biorę nowy.
    Są rzeczy, które warto naprawiać (np. moje cudowne samochody) i są takie, których nie warto…

    1. Tommy 29 kwietnia 2015 o 08:59

      Tylko widzisz, wydaje mi się, że właśnie takie bardziej troskliwe podejście do różnych przedmiotów determinuje też zarazem jakość tego, czym się świadomie otaczamy.

      Znajomy od kosiarki kupując tę nową cud pomarańczową maszynę nie zwróci uwagi na solidność uchwytu, który w niej zamontowano – i to pomimo, że to właśnie uchwyt prawie wyeliminował z życia jego poprzednią kosiarkę.

      To może nie idealny przykład ale jeśli zaczynasz rozumieć jak coś działa, jak jest zbudowane i jakich materiałów na to użyto, to skłaniasz się ku temu, żeby kupować przedmioty solidniejsze, albo przynajmniej wykonane w bardziej przemyślany sposób (dający w przyszłości jakieś pole manewru do konserwacji czy w razie awarii).

      Przykładowo – kiedy jakiś czas temu kupowałem nowego laptopa to ważny był dla mnie dostęp do wiatraków – bo często używam go w garażu przez co praktycznie co miesiąc-dwa musiałem je czyścić, żeby mi się komputer w opiekacz nie zamienił. W starym musiałem rozkręcać pół obudowy (albo gdybym był typowym Ryśkiem – co miesiąc popierdzielać z nim do serwisu albo też pozwolić, żeby radiator się zapchał i procesor się skopcił).

      Teraz czyszczenie radiatorów od karty i procesora zajmuje mi 5 minut – wystarczyło wyczyścić samemu i zrozumieć dlaczego warto zwracać uwagę na prostotę tego procesu :)

      1. radosuaf 29 kwietnia 2015 o 09:06

        Punkt wzięty (point taken) :). Z drugiej strony, zazwyczaj taka bardziej przemyślana konstrukcja = wyższa cena. I zaczyna się kalkulacja – lepiej kupić tańsze, a potem najwyżej się zepsuje i kupi się nowe, czy droższe i potem ewentualnie naprawiać…
        Przy ilości elektroniki w obecnych sprzętach zwycięży raczej pierwsza opcja. Ale właśnie natchnąłeś mnie do naprawy blendera, który się wala po kuchni, a żona żąda nowego :).

        1. Tommy 29 kwietnia 2015 o 09:12

          Też racja – ale i tak chyba fajniej jeśli wybierzesz to tańsze świadomie – rozkminiając plusy i minusy takiego wyboru (w efekcie takiej analizy tańsza rzecz okaże się po prostu z jakichś powodów lepszym wyjściem).

          Więc wybierzesz ją dlatego, a nie tylko dlatego bo tańsze i pomarańczowe ;)

  16. rafał 29 kwietnia 2015 o 09:28

    ja też staram się uratować coś, jeśli jest taka możliwość i dlatego też jeżdżę starym e36, które można łatwo naprawić, jeszcze za pomocą młotka, zestawu kluczy, śrubokręta i kompletu torxów

    i jak padł mi rozrusznik, to nie szukałem nowego zamiennika, tylko zregenerowałem stary, który pewnie posłuży dłużej niż chiński zamiennik, chociaż są w tym samochodzie elementy których nie warto naprawiać, każdy komu padł szyberdach w e36 wie, że naprawa tego gówna nie jest warta tych wszystkich przekleństw i poświęconego czasu, szczególnie jeśli cały mechanizm jest już pełnoletni, więc w ochronie własnych nerwów, łatwiej wymienić

  17. sova 30 kwietnia 2015 o 12:57

    Dobry i ciekawy wpis, widać spotykają się tu zawsze ludzie o zbliżonym pokroju:-) ja z zapałem reanimuje wszystkie rzeczy które mogą jeszcze trochę porobić, sklejam autka w których synek urwał kółka, drzwi itp., chociaż ciągle od kogoś dostaje nowe, staram isę naprawiać stare i uczyć go tego o czym piszesz – szacunku do tych wszystkich pięknych (lub mniej) rzeczy których stworzenie wymagało pracy i kasy

  18. Sobieski 1 maja 2015 o 13:36

    Wystarczy spojrzeć na buty. Kiedyś gdy zdarło się podeszwę zanosiło się je do szewca a teraz podeszwa będzie miała znikome ślady użytkowania buty lądują w koszu ponieważ materiał w środku jest zużyty, zbyt zniszczone na zewnątrz lub klejenie puściło i to w takim stopniu że ponowne klejenie mija się z celem.

    I tak nie jest tylko z butami. Oczywiście nie jedno da się naprawić ale już coraz rzadziej i drożej.
    Już pomijając fakt że tych złotych rączek jest coraz mniej. Dziś trudno o dobrego ślusarza, zegarmistrza czy właśnie szewca. Co prawda są ludzie z takimi tytułami ale robią tyle co ja czyli średnio rozgarnięty szympans z żyłką zamiast mózgu do trzymania uszu…

  19. Dominik 2 maja 2015 o 13:42

    Ja tam lubię stare graty i naprawiam wszystko do samego końca. Jak już się nie da konwencjonalnie to używam taśmy, trytytek, korków od butelek, wszystkiego. I nie przeszkadza mi, że trochę dziwnie wygląda. Grunt, że działa!

  20. Ven_RS 4 maja 2015 o 09:44

    Ja tam lubię naprawiać i z „czegoś” co już jest kolokwialnie do dupy ,i 90% ludzi wywaliłoby to na śmietnik, ja zostawiam, bo „to ma takie coś tutaj, że jak się to utnie/wygnie/ skręci/pomaluje (niepotrzebne skreślić) to będzie to mi pasowało do tego co stoi tam”. Dlatego na wsi mam całą masę rupieci po kątach, w domu podczas remontu też miałem całą masę zbędnych rzeczy, które z niewiadomych powiodów jednak się przydały. Ostarnio stawiałem płot z desek z poprzedniego płotu (który również wcześniej był z rozbiórki. Myślę że to już wersja 4.0 płotu z tych desek bo pamiętam je od małego). Większość osób w okolicy by je już spaliła w piecu. Co z tego że się sypią są zmurszałe, zapleśniałe i słabe -płot do ogródka nie musi być mocny. Oczyszczone i zabezpieczone wyglądają jak te z castoramy. To moje podejście do wszystkiego co stare. Mam zwaloną wiertarkę z casto za 80zł – poszedł mechanizm ale silnik jest dobry, więc czeka na nowe życzie w czymś innym. Moi teściowie mają skrajnie odmienne podejście do staroci. nie tak dawno pokroili na kawałki płot z desek z których ja bym natrzaskał tyyyle rzeczy. „Ale to stare deski były, z 15 lat miały” Co stego że były z jakiegoś liściastego drzewa (chyba olcha) i poza górą i dołem były całkiem zdrowe, tylko zazielenione…
    Ludzi przerażą wysiłek. I ten fizyczny, bo żeby coś naprawić czy przerobić trzeba czasem się dobrze namachać, i ten umysłowy, żeby w tym co już nie spełna swojej pierwotnej funkcji dostrzec coś co pozwoli znaleźć mu nowe zastosowanie.
    Reklamy zachęcają tylko do nowego, masa taniochy na jeden raz i stworzyła się nam utopia dobrobytu. Mamy dużo zbędnego, jednorazowego badziewia na każdą okazję (bo nawet krajalnica do jabłek w cząstki jest – takie okrągłe cuś). Przestajemy być kreatywni, wszystko łatwo kupić. To leniwe podejście udziela nam się we wszystkim: w związkach (chyba najczęściej) w pracy, nawet w zainteresowaniach. Widzieliście ile jest modeli do składania w kioskach? musisz kupić 50 numerów żęby złożyć chociaż zarys modelu, ale kurier dostarczy ci to do domu jak zamówisz prenumeratę. leniwe hobby… Bo wypad do modelarskiego, wybranie i zakupienie modelu oraz potrzebnych gratów to jednorazowo spory wydatek no i wysiłek bo trzeba tam jednak jechać. Może jeszcze podpytać sprzedawcę i przyznać się do niewiedzy i nieznajomości tematu?! O nigdzy w życiu! Tak się upodlić? Kupię już złożony na allegro…

  21. Grzesiek 5 maja 2015 o 10:51

    No niestety, społeczeństwo się rozleniwia i ta sytuacja z kosiarką jest doskonałym tego przykładem. Ale wydaje mi się, że wśród Ci, którzy miesięczne wpływy na konto bankowe mają w przedziale 1500 – 1900 zł jednak są bardziej skłonni ku naprawie i możliwie jak najdłuższym używaniu, np. takiej kosiarki. Z drugiej strony nie warto popadać ze skrajności w skrajność… bo znam też takich osobników, którzy „operują” prehistorycznym sprzętem (odkurzacz, piła, maszynka do golenia czy cokolwiek innego ) mimo iż nie nadaje się on już do użytku.

  22. Marcin 5 maja 2015 o 11:11

    Ostatnio naprawiałem koleżance prostownicę, problem był dość banalny… straciła styk na obrotowym połączeniu kabla i obudowy co skutkowało przegrzewaniem i w końcu upaleniem jednego z przewodów.
    Niestety „anty-skręcacza” uratować się nie dało ale i bez niego dzięki lutownicy i odrobiny taśmy izolacyjnej, prostownica (nowa ok 250zł) wciąż działa… do czasu aż jeden z przewodów znów się nie spalił (ta wspaniała chińska miedź) ale działa dalej.
    30min roboty + koszty żadne = zadowolona koleżanka

    Ogólnie jestem zdania że warto chociaż spróbować coś naprawić.. przecież i tak jest zepsute więc po co się przejmować, a może uda się zaoszczędzić pieniądze i przedłużyć życie sprzętu za grosze.
    Niestety producenci coraz bardziej nam to utrudniają produkując sprzęty tak aby ich rozmontowanie kończyło się uszkodzeniem lub było wręcz nie możliwe :/

  23. Karol 5 maja 2015 o 17:54

    Dostałem auto od ojca z radiem Alpine które ma jakieś 13 lat, działa, ekran coś przygasał, rozebrałem, poczyściłem, zrobione. Kupiłem sobie jakieś kabelek Ai-Net, by mieć AUX w aucie, przecież to luksus. Na drugi dzień przestało działać. Kabelek miernikiem, wszystko ok. Rozbieram calutkie radio, wchodzi mama: „olaboga zepsujesz synuś”, pooglądałem, wyczyściłem, nie znalazłem niczego spalonego, poskładałem, wlutowałem nowe złącze, bo było zmaltretowane, radio działa, AUX nie. Teraz jest u magika-elektronika, szkoda by było tego radia, a nie stać mnie na sprzęt tej klasy :(

  24. rebel 13 maja 2015 o 23:03

    Jest tez jedna dobra zasada. Nie naprawiaj, jeśli na prawdę nie musisz. Czasem kusi, żeby coś poprawić, ale jak juz rozbierzesz, to się okaże, ze panewki by warto zmienić, a jak panewki, to może szlif, a skoro szlif to może wyważenie całego układu, bo nowy docisk tez by się przydał, to jest okazja dac nowe, ładne kółko pasowe… I tak dalej. A gdyby nie rozbierać, to jeszcze sezon dwa przejeżdzi a potem można juz pójść grubo w jakieś Wiseco, Carillo, ostrzejszy wałek i cała budowa od zera…

    1. Tommy 14 maja 2015 o 08:08

      Kiedyś chciałem wymienić w bordowej klocki z tyłu. Tylko wymienić klocki – ba! W zasadzie to nawet sprawdzić, czy wypada je już wymienić bo tylko podejrzewałem, że mogą być już trochę zjechane.

      Skończyło się na nowych tarczach i odnowionych zaciskach z 328, wymianie tulei wahaczy, lakierowaniu wózka mostu wraz z wymianą gum i paru innych poprawkach.

      A ja chciałem tylko zmienić klocki…

      (od tamtej pory czuję lęk za każdym razem kiedy z jakiegokolwiek powodu muszę zdjąć koło – dla bezpieczeństwa już nawet nie zaglądam w nadkola, bo jeszcze niechcący znowu coś powymieniam)

  25. Tomek 14 maja 2015 o 14:54

    Widzę, że bardzo ciekawa dyskusja się tutaj wywiązała. Ciekawy temat, nigdy na to nie zwracałem uwagi, a teraz jak się zastanowiłem to nie należę do tytułowego pokolenia jednorazowego użytku. Zanim kupię coś nowego, to jednak dokładam wszelkich starań, aby naprawić to stare i mówię tu nie tylko o przedmiotach droższych typu pralka, ale także takich drobnostkach, jak budzik :D

    1. Tommy 14 maja 2015 o 15:01

      Akurat budzika to bym nie naprawiał – niech ma łajza za te wszystkie spierdzielone poranki ;)

  26. Michał Kraków 16 maja 2015 o 15:32

    Tak to niestety jest że teraz producenci robią rzeczy które wytrzymują do końca gwarancji i potem się psują, a części robocizna kosztuje tyle co nowy produkt (gdzie sens i logika).

  27. wisznu 2 czerwca 2015 o 10:58

    ja to generalnie lubię naprawiać, lubię majsterkować, problem w tym, że niestety nie umiem. :(
    I bywa, że biorę rzecz lekko zepsutą, gdzie wiem co trzeba zrobić, np. dogiąć blaszkę, żeby styk był, albo dokręcić śrubę…
    i co?
    urywam blachę, zrywam gwint… i się wkurwiam na siebie, że brałem prwie dobrą rzecz, a teraz już mam złom. Bo naprawiałem, kurwa…

    Albo coś robię (bo przecież nie jestem tępy i mam orientację co i jak), jest ok. Zajebiście.
    Następnego dnia – muszę poprawiać.

    Tak ostatnio wyglądało jak chcialem zamontować przedłużki do baterii wannowej, bo mnie wkurzało, że bateria w ścianie zamontowana została tak blisko, że woda leci po ściance wanny. Przez prawie rok mnie drażniło. W końcu sie ostatecznie wkurzyłem i zabrałem za to.
    I robota, która powinna zając godzinę, góra 2 zajęła mi 3 dni.

    A licząc od początku, od momentu zakupu przedłużek to 2 miesiące.
    Bo sie okazało, że w sklepie gdzie sprzedają przedłużki (z takim sześciokątnym otworem w środku do przykręcenia ich) nie można kupić imbusa pasującego, 18 mm. I nigdzie nie można, co najwyżej mają 17 i 19. Potem sie dowiedziałem, że w sumie to nie imbus mi potrzebny, tylko taki uniwersalny klucz do śrubunków. Bo to nie jest 18 mm tylko 3/4″ :)
    potem znajomy powiedział, żebym nie przepłacał, bo mi pomoże – zeszlifował mi imbus 19 mm – tak długo kątówka szlifował, aż pasowało. Ok.

    dzień pierwszy, wieczór.
    Biorę sie za robotę.
    Nidyrydy. Do odkręcenia baterii potrzebuję klucza 29 mm. Nie mam.
    dzień drugi.
    idę do kolegi po klucz, nie ma, inny kumpel ma, mówi, że nigdy go jeszcze nie uzywał, więc dobrze, ze nie poszedłem po taki do sklepu, bo i tak uzyłbym go tylko raz, teraz :)
    wieczór:
    Odkręcam, zakładam przedłużkę… aha, uszczelnić. Hmm, pakuł nie mam, ale mam taśmę teflonową. powinno działać, w sieci tak piszą.
    Aha, skręcam, wszystko ok, wreszcie super.

    A nie jednak cieknie. w jednym miejscu.
    rozkręcam, dokładam taśmę, skręcam, wszystko ok, wreszcie super.

    A nie jednak cieknie. w tym samym miejscu.

    rozkręcam, dokładam taśmę, skręcam, wszystko ok, wreszcie super.

    A nie jednak cieknie. w tym samym miejscu. Ale jest już noc. nic nie załatwię.
    ledwie kapie, może sie przez noc kamieniem uszczelni ;)

    dzien trzeci.
    rano okazało się, że zaczęło cieknąć w drugim miejscu.

    po robocie poszedłem do sklepu po paczkę pakuł. I uszczelki, może tez pomogą.
    Zamontowałem przedłużki. już chciałem montować baterię, ale się przyjrzałem uszczelkom z sitkiem. od tego rozkręcania i skręcania się rozpadły. Więc kolejna wycieczka do sklepu.
    Zamontowałem, Trzyma.

    fakt, satysfakcja ze zrobienia duża, nauczyłem się tez sporo, ale co się na siebie pokląłem (a i przy okazji na niedobory towaru w sklepach, gdzie powinni mieć wszystko), to się obawiam jakie będzie pierwsze słowo mojego dziecka ;)

    Ale ogólnie to naprawdę lubię naprawiać. I mam satysfakcję, jak kupię jakiś tani sprzęt i go naprawię, bo wiem, że dzięki temu nie poddaję się współczesnemu trendowi, który teraz coraz bardizej wygląda tak, że wymienia się nawet sprawny sprzęt tylko dlatego, że nowszy ma więcej bajerów.

    Z drugiej strony – taki automat do pieczenia chleba z lidla. Tani był, po gwarancji się zepsuł. Po (trudnej) rozbiórce okazało się, że producent zastosował zębate paski napędowe składające się ze sznurków oklejonych gumą. A nowy pasek kosztuje 15 złotych w sklepie (inna sprawa, że dopiero trzeci miał właściwą długość).
    Ale już sam proces rozbiórki niemaże doprowadził mnie do wywalenia sprzętu. Bo zrobili ten automat tak, żeby maksymalnie zniechęcić klienta do wszelkich prób naprawy…

    Albo krajalnica do chleba, Boscha(!), której „nierdzewna tarcza solingen” rdzewieje. i jeszcze osoba od kontaktu w serwisie wmawia mi, że to jest normalne, że rdzewieje, bo nawet narzędzia chirurgiczne rdzewieją.

Skomentuj

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *