Nie wiem czy zwróciliście na to uwagę, ale w internetach panuje takie przekonanie, że nowe samochody kupują wyłącznie nie potrafiący liczyć, zakompleksieni idioci, a stare – nieprzystosowana społecznie, nieświadoma patologia bez wykształcenia i typowych dla normalnych ludzi aspiracji.

Podział normalnie jak od linijki.

Z resztą – takie podejście widać nie tylko w internecie. Mój sąsiad dla przykładu jakiś czas temu kupił sobie nową Hondę z silnikiem o pojemności naparstka i jeśli mam być szczery, od tamtej pory patrzymy na siebie równie ciepło co Najman i Pudzianowski.

W skrócie wygląda to tak – ja uważam go za skończonego frajera, bo mając niespełna czteroletni samochód wymienił go na nowy model i to pomimo, że ten jest jeszcze brzydszy i jeszcze bardziej badziewny niż stary (choć szczerze mówiąc wątpiłem, że to w ogóle możliwe). On z kolei ma mnie za idiotę bo ja, zamiast kupić sobie w końcu „porządny” samochód wolę babrać się w kółko z tymi moimi irytująco głośnymi rupieciami, niczym jakaś średnio rozgarnięta, aspołeczna małpa.

A najlepsze jest w tym wszystkim to, że w zasadzie to chyba obaj mamy w tej sprawie rację.

Spójrzcie jednak na to z mojej perspektywy. Kupujecie nowy wóz, następnie przeżywacie trzyletni, szalony zjazd kolejką górską, w trakcie którego wyrzucacie za burtę wiadrami swoje ciężko zarobione pieniądze, a kiedy w końcu spadek wartości zaczyna jakoś się stabilizować, postanawiacie zatrzymać wagonik i zacząć wszystko od nowa. Bo obawiacie się, że Wasz sąsiad mógłby nie daj boże pomyśleć, że nie stać Was na nowe auto.

Albo też, bo martwicie się, że po tych trzech-czterech latach jeżdżenia do kościoła i pobliskiej Biedronki z Waszego Golfa lada dzień zaczną odpadać koła.

Co więcej – wcale nie pomagają tu producenci samochodów, którzy wypuszczają teraz nowe modele średnio co piętnaście minut. Jeszcze jakiś czas temu kupując nowy wóz mogliście jeździć nim przynajmniej przez kilka lat zanim na rynku pojawiła się jego nowa wersja – i co się z tym wiąże, zanim ktoś zorientowałby się, że Wasz samochód nie jest już nowy.

W międzyczasie producent co najwyżej podmieniłby tylko pomarańczowe kierunkowskazy na wersję z białymi kloszami i delikatnie przemodelował jakiś niewielki wlot w zderzaku. A, że takie detale i tak są w stanie odróżnić wyłącznie psychole z fanklubów danego modelu (to Ci ludzie w fabrycznych koszulkach komunikujący się między sobą za pomocą kodów OEM i końcówek numerów VIN) to tak naprawdę Wasz samochód przez bitą dekadę wyglądał zupełnie jak nowy.

Jeśli o niego dbaliście to tak też zresztą się zachowywał.

A teraz?

Cóż, jeśli kupicie dzisiaj najnowszy, dostępny w ofercie danego producenta model to istnieje spora szansa, że już końcem tygodnia będziecie otrzymywać od lokalnego dealera maile z promocyjną ofertą serwisową dla właścicieli klasyków.

Bo w okolicach środy i piątku na rynku zdążą zadebiutować dwie kolejne generacje Corsy czy tam innej Vitary, na którą w przypływie chwilowej niepoczytalności i zdolności kredytowej się zdecydowaliście. A właśnie kredyt – jeszcze pół biedy jeśli kupicie ten wóz za swoje oszczędności (albo na kredyt bo oszczędności zainwestowaliście w coś, co na ten kredyt zarobi).

Jeśli jednak postanowicie wziąć kredyt, bo oszczędności nie macie to efekt będzie taki, że wydacie siedemdziesiąt tysięcy, których nie macie na samochód wart pięćdziesiąt i to pomimo że po trzech latach dostaniecie za niego co najwyżej dwadzieścia.

Na dokładkę drugie tyle zostawicie w serwisie w fakturach za płyn do spryskiwaczy.

Z matematyki jestem noga ale wydaje mi się, że równie dobrą inwestycją byłoby powierzenie wszystkich swoich pieniędzy pierwszemu z brzegu menelowi.

No i jeszcze najważniejszy argument związany ze sprzedażą nowych samochodów czyli ekologia. Wybaczcie, ale za cholerę nie ogarniam jak lansowana przez UE moda na wymienianie samochodu na nowy co kilka lat (i co się z tym wiąże złomowanie starego) może być bardziej ekologiczna niż jeżdżenie przez 20-30 lat tym samym, utrzymywanym w dobrym stanie technicznym wozem.

Oczywiście mam świadomość, że dwutlenki węgla i inne DPF-y ale na serio nie wydaje mi się, żeby kilkukrotna produkcja od zera wszystkich podzespołów samochodu w rozsianych po krajach trzeciego świata fabrykach, ich późniejszy transport (opalanymi ropą kontenerowcami i ciężarówkami), eksploatacja, magazynowanie, serwisowanie i utylizacja miałyby kosztować matkę naturę mniej niż kilkanaście lat dojeżdżania do pracy tym samym, poczciwym sedanem bez wbudowanych wyświetlaczy LSD i innych futurystycznych paczkomatów.

Tym bardziej kiedy ten „rupieć” jest relatywnie lekki, a zamiast wysilonego turbodoładowanego diesla ma instalację LPG dla biednych ludzi.

Żebyście jednak nie pomyśleli sobie, że w kupnie nowego samochodu dostrzegam wyłącznie minusy – mam oczywiście świadomość, że nowy samochód prawie na pewno nie będzie się psuł, większość ewentualnych usterek obejmie gwarancja, a na dokładkę nie będziecie musieli się martwić się tym, że w połowie drogi na narty odpadnie Wam tłumik końcowy.

Poza tym nowe samochody gwarantują znacznie wyższy poziom bezpieczeństwa, nie śmierdzą pachą taksówkarza, palą mniej i nie mają problemów z korozją.

No i parkując pod dobrą knajpą nie będziecie musieli udawać, że jeździcie tym trupem tylko dlatego bo Wasz Lexus został na weekend w serwisie. Mówcie co chcecie ale w świecie, w którym jednymi z najcenniejszych rzeczy jakie mamy jest nasze zdrowie i czas, są to naprawdę cholernie mocne karty.

Muszę przyznać, że wizja posiadania nowego samochodu jest bardzo kusząca – taka dajmy na to nowa Alfa Romeo na literkę G albo BMW serii 2 coupe z całą pewnością sprawiłyby mi masę radości.

Wiecie – taki powiew świeżości w tym moim zatęchłym, przesiąkniętym smarem związku.

Idealne spasowanie elementów, precyzyjny układ kierowniczy, doskonale działająca klimatyzacja, doskonałe wygłuszenie i tak dalej… Kiedy jednak z ciekawości wlazłem w kofigurator i zorientowałem się ile właściwie kosztuje taka impreza doszedłem do wniosku, że za kwoty, które trzeba wydać by kupić coś co nie wygląda jak wyposażony w śmiesznie małe kółka pojemnik tupperware można zbudować znacznie fajniejszy (przynajmniej z mojego punktu widzenia) wóz.

Takie dajmy na to dobrze odrestaurowane, turbodoładowane BMW e3 z chromowanymi lusterkami i układem wydechowym ze sterowaną guzikiem przepustnicą.

Widzicie, chodzi o to, że już nawet budżet na poziomie 30-40 tysięcy złotych pozwala na kupno naprawdę fajnego używanego auta. Wybór jest ogromny. Co więcej – jeśli zapuścicie się bliżej lat 90-tych to po zakupie zostanie Wam ponad 30 tysięcy na ewentualne naprawy i modyfikacje.

A za 30 tysięcy da się zrobić naprawdę bardzo, bardzo wiele fajnych rzeczy.

Chyba właśnie dlatego za cholerę nie mogę przekonać się do nowych samochodów – za mocno uwiera mnie poczucie, że minimalny budżet, jaki trzeba przeznaczyć na nowy (bardzo podstawowy i przez to zwykle bardzo, bardzo smutny samochód) w wypadku staroci pozwala na taką jazdę, jakiej nie zapewni Wam nawet wiadro kokainy i mające bardzo liberalny światopogląd bliźniaczki z pobliskiej ulicy.

Chodzi o to, że wydając 40 tysięcy na nowy wóz dostaniecie biedawersję miejskiego hatchbacka, który wszystkimi tymi tandetnymi wykończeniami i brakującymi przyciskami każdego dnia będzie przypominał Wam o tym, że za tę kasę mogliście mieć cholernie ładnego i dobrze wyposażonego Mercedesa CLS.

Albo kilkuletnią Hondę na takim wypasie, że klękajcie narody.

Moglibyście kupić też starą, poczciwą 190-tkę, zlecić jej kapitalną odbudowę i zamówić sobie do niej skręcane felgi.

Albo takie dajmy na to cholernie szybkie, kwadratowe Volvo…

Ech… Chyba rozumiecie o co mi chodzi.

44 Komentarze

  1. jonas 2 marca 2017 o 16:37

    Jankesi wypracowali zasadę, w myśl której najdroższy samochód, jaki można kupić bez spiny i zarzynania się, to ten za równowartość swoich półrocznych zarobków. Ile to konkretnie będzie trzeba sobie indywidualnie policzyć.

    Ale nowy to jednak nowy – nie kombinowany, nie rozbity, nie poskładany z trzech ćwiartek i wiaty śmietnikowej, wszystko działa jak należy, plastiki nie pourywane, spinki na swoich miejscach. Zawsze jest ryzyko trafienia na nieuczciwy salon sprzedaży i przekręcony egzemplarz wypchnięty jako nówka nieśmigana. Ale matematycznie chyba podobne szanse są na trafienie uczciwy komis, nie taki z okazjami-igiełkami po dziadku lekarzu.

    1. Tomek 2 marca 2017 o 18:09

      Mój samochód również:

      Nie jest kombinowany – poza LPG i „paroma zmianami” dzięki którym wiadomo, że jest mój.

      Nie jest rozbity – ktoś nim nie trafił kiedyś do garażu, czy coś w ten deseń – rozbił reflektor i pogniótł błotnik

      Nie jest poskładany z trzech ćwiartek i wiaty śmietnikowej – czy z dwóch połówek to nie wiem, ale wygląda na dziewiczy i trzyma zbieżność

      Wszystko działa jak należy – efekt spędzenia wielu zajebistych wieczorów w przesiąkniętym zapachem benzyny garażu

      Plastiki nie pourywane, spinki na swoich miejscach – samochód powstał w czasach, kiedy środek skręcano wkrętami a nie składano na spinkach (można go rozłożyć krzyżakiem i płasko-oczkową dziesiątką)

      Ma 430tys na liczniku, najprawdopodobniej był już cofany. Nie kopci, nic z niego nie kapie, po dodaniu gazu po prostu jedzie (a nie analizuje czy będzie to zgodne z unijnymi przepisami i ekodrajwingiem). Ma wskaźnik temperatury (rzecz zanikająca w nowych autach), otwiera i odpala się go blaszanym kluczykiem. Poza modułem zapłonowym na 7 kabli i radiem, nie występuje w nim elektronika. Kupiłem go za równowartość błotnika i klamki z ASO do Audi A4. Poza tym ma 30 lat i jest kochany.

      1. jonas 2 marca 2017 o 22:03

        Mój miał na liczniku 4 km przy odbiorze, personalizując wybrałem z katalogu kilka dodatków, ma wskaźnik temperatury, a kupiłem za nieco mniej niż półroczne dochody właśnie. Inna rzecz, że bogowie byli łaskawi i przez kilka lat zarabiałem naprawdę dobrze, czego każdemu życzę.
        Najbardziej zaawansowanym systemem jest dostęp bezkluczykowy (guziczki przy klamkach), a w silniku zmienna długość kanału dolotowego i zmienne fazy rozrządu. Można? Można. Znaczy nie, już nie można, kupiłem model wycofywany z produkcji od 2015. Taki trochę dinozaur w świecie downsizingu i powszechnych kolorowych telewizorków.

        Mam też drugi samochód, aktualnie na sprzedaż, przy kupnie miał 214k km. Tu podrapane, tam urwane, trzeba było włożyć nieco pracy żeby zaczął chodzić jak należy, niestety nie mam bladego pojęcia kto, jak i czy w ogóle o silnik dbał. Kupiłem jako zabawkę za jedną miesięczną pensję, tą jeszcze dobrą.

        1. Tommy 3 marca 2017 o 08:00

          Tylko widzisz, o ile w 100% rozumiem, że warto kupić sobie nowy samochód właśnie po to, żeby mieć nowy, a nie kombinowany i podrapany, o tyle za cholerę nie kumam dlaczego ktoś miałby po stosunkowo niedługim czasie go potem sprzedawać i brać następny.

          No chyba, że ktoś jest jeżozwierzem albo parkuje codziennie pod centrum fitness dla nowoczesnych mamusiek.

          1. jonas 3 marca 2017 o 19:12

            Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie, swojego zamierzam trzymać dopóki nieubłagana Pani Rzeczywistość nie zadecyduje inaczej. To tym łatwiejsze, że kompletnie mi zwisa zdanie sąsiadów na temat mojego parku maszynowego, a nowy wspaniały model „mojego” producenta to jakiś ponury żart w zestawieniu z poprzednikiem. Na razie leci mu już trzeci rok, prawie 27000 km przebiegu i po zrobieniu dzisiaj 600 km wysiadłem bez bólu pleców, huku we łbie i z czystymi rączkami, bo najbrudniejszą czynnością było tankowanie.

  2. Kacper 2 marca 2017 o 17:58

    Poza tym stare samochody potrzebują trochę czasu i miłości, a to nie każdy jest w stanie im zapewnić. Niestety…

    1. chmielu17 2 marca 2017 o 21:09

      Odrobina zaparcia, chęci i wszystko można zrobić przy takim aucie. Ja swojego zabytka składam na dworze pod rozpadającą się wiatą. Często mam chwile zwątpienia, czy idę w dobrą stronę, ciągle coś się sypie, ale dla takich chwil warto mieć, to stare auto. Później jest ogromna satysfakcja jak nawet małą pierdołę się naprawi i przez jakiś czas nie trzeba będzie do niej zaglądać.

      1. Tommy 3 marca 2017 o 08:02

        Z drugiej strony trzeba zrozumieć, że nie każdemu się chce i nie każdy to lubi – w takiej sytuacji kupowanie nowego, pewnego auta mimo wszystko ma sens.

  3. Paweł 2 marca 2017 o 20:37

    Tj byłem fleet managerem pojeździłem wieloma nowym,i mniej lub bardziej wypasionymi samochodami. Przeglądając internet wieczorami, dość często wpada mi do głowy pomysł o zakupie jakiegoś nowego lub 2-3 letniego autka, bo jest ładne, modne, nowoczesne, bezpieczne, załóżmy, że nawet bezawaryjne i blablabla.

    Ale do czego zmierzam….

    Mam zadbane e39 z 98 r 520i, czyli trochę „bieda edition”. Z tuningu, to mam tylko radio z USB za nie całe 2 stówki. No i gdy wsiadam rano za kierownicę, to ten pomysł który sobie kilka godzin wcześniej wymyśliłem szybko znika, gdyż nawet w najbiedniejszej wersji prawie 20-letniego auta jakość wykończenia jest nieporównywalna do współczesnych pojazdów.

  4. Reggie 3 marca 2017 o 03:18

    Od pewnego czasu jestem cichym czytelnikiem Twojego bloga i muszę przyznać że masz bardzo ludzkie podejście do tematu motoryzacji. Faktycznie nasze społeczeństwo dzieli się na pół, większość to ludzie którzy myślą że ogarnęli sobie nowy samochód i czują się przez to lepsi skreślając tych drugi. Bo w końcu tak jak napisałeś – mają nowy samochód, bezawaryjny i mogą nim wyjechać w długą podróż dookoła kuli ziemskiej. Ale czy na pewno? Niekoniecznie – zgodzę się z tym że fabrycznie nowy pojazd na pewno posłuży dłużej bez wkładu, choć i tak większość marek które zapewniają nam gwarancję wymagają autoryzowanych serwisów które zdzierają z ludzi skórę. A tak faktycznie czy wykonanie jest lepsze? Cóż na przykładzie kilku modeli osobiście się przekonałem że w miarę upływu czasu jakoś straciły na grubości blachy i lakieru, nie wspominając o korozji – dziwne w tak nowoczesnych czasach gdzie postęp gra pierwsze skrzypce. Ale to chyba bardziej marketing i celowo zamierzone działania które mają napędzać gospodarkę i sprawiać że ludzie jak Twój sąsiad będą się pakować w kolejny kredyt i kupować kolejny samochód. Nie mam nic do tego – w końcu każdy robi co uważa za słuszne. Z kolei ta druga połowa to chyba właśnie my… Ci wszyscy sympatycy motoryzacji z lat 90′ którzy nie przepadają za współczesną motoryzacją i krągłymi sylwetkami. Wiem jedno – chyba też nigdy nie kupię nowego samochodu z przekonania że są konstrukcje które są niezawodne i są świetnie wyposażone i już nawet nie chodzi o podział na marki czy modele. To tylko gusta, po prostu w przeszłości motoryzacja była jakoś mniej zawodna i nienaszpikowana elektroniką. Pozdrowienia Prentki!

    1. Tommy 3 marca 2017 o 08:11

      Wydaje mi się, że trochę macza w tym palce właśnie to napędzanie gospodarki i lansowanie stylu życia opartego na nieustannym dążeniu do kupowania różnych nowych rzeczy.

      Sąsiad, o którym tu wspominam to właśnie typowy przedstawiciel tego gatunku – gość nie ma w domu chyba ani jednej rzeczy, która byłaby kiedykolwiek naprawiana. Wszystko wymienia na nowe ( i byłoby to mega komfortowe i fajne gdyby nie to, że budżet w większości wypadków pozwala mu na kupowanie badziewia, a nie rzeczy dobrej jakości).

      Dobrym przykładem jest tu piła do drewna – mam w domu starą husqvarnę, która ma już z 15 lat i nacięła się w swoim życiu tyle drzew, że minister Szyszko na samą myśl o tym dostałby erekcji. I używam jej nadal – czasem wymienię prowadnicę, czasem jakąś zębatkę czy świece ale nie zmienia to faktu, że piła jest mega solidna i bardzo, bardzo mocna.

      Tymczasem sąsiad katuje już chyba 15 z kolei chiński wynalazek kupiony na promocji w sklepie Jula czy tam innej castoramie. I morduje się biedak przy nim niemiłosiernie bo słabe to okrutnie i praktycznie co sezon-dwa padają łożyska.

      Mimo to wychodzi on z założenia że lepiej co 2-3 lata kupić kolejną nową z marketu niż używanego Stihla w podobnej cenie – bo to stare przecież i zarżnięte może być i tak dalej…

      I dokładnie tak samo patrzy na samochody.

      1. Spalacz 3 marca 2017 o 14:38

        Ale takich ludzi jak sąsiad to raczej jest względnie mało choć najbardziej rzucają się w oczy. Bo sąsiadki która kupiła sobie 8 lat temu Yarisa czy jeszcze innego który od 12 lat jeździ Passatem tak za bardzo nie widać na tle tych najnowszych modeli. U mnie w garażu i przed blokiem od lat ciągle te same auta albo stare (tj. kilkunastoletnie) były zmienione na nowe. Nowe to typowe wozidła (Fiat 500, Kaszkaj, Scenic, nawet hybrydowy Yaris za Fiata CC), itd.. żadnej Dacii czy innego golasa za 40 tys. zł). Te zamieniane auta są zmieniane jak zaczynają się psuć a nie dlatego, że mają 3 lata.

        W sumie to w zasięgu mojego wzroku :] nie ma chyba nikogo kto kupił nowe auto i zamienił po 3 latach znowu na nowe. Moja próbka badawcza to ze 20 nowych aut.

      2. cha 6 marca 2017 o 21:38

        apropo sprzętu ogrodniczego, to za kasę z komunii kupiłem kosiarkę, chodzi do dzisiaj, co roku wymiana oleju i ostrzenie noży, ale ona ma kurde już 20 lat i sam się dziwię, że jeszcze koła nie odpadły, nie ma dziury w konstrukcji, a silnik po podpompowaniu paliwka guzikem zapala od strzała.. co prawda trawnik nie jest jakiś ogromny, ale za każdym razem schodzi jakieś 10-12 koszy

        1. Tommy 10 marca 2017 o 12:43

          Mam w domu 17 letnią kosiarkę – wiem coś o tym ;)

  5. Bartek R 3 marca 2017 o 16:29

    Mam nie raz ciągoty do kupna nowego auta z salonu, ale chodzi tu tylko o auto do pracy. Samochód którym pracuję minimum 12 godzin dziennie, taki z wygodnymi, skórzanymi siedzeniami i mięciutkimi, welurowymi dywanikami. To ma być pojemne, komfortowe i zawsze dowozić mnie do celu. Po przejechaniu tych kilkuset tyś km w ciągu kilku lat znów wymiana na nowy, zapewne jeszcze bardziej eko kosmiczny produkt przemysłu motoryzacyjnego dla mas. Ale po pracy… To już inna bajka. Np kilkuletnie, rodzinne kombi z ponad 400 konnym silnikiem i napędem 4×4.. I automatem żeby kobieta była zadowolona ;) A na moje, i tylko moje przejażdzki bardzo chciałbym mieć coś topornego, głośnego, aspołecznego jak AC Cobra 427. Wszystko po prostu jest kwestią tego, do czego chcemy używać samochodu. Na razie skupiam się na remoncie ponad 40-letniej Skody która też będzie swego rodzaju odskocznią od dotychczasowej, taksówowej nudy.

  6. Wojciech 4 marca 2017 o 10:14

    Tommy, uwielbiam Twoje felietony i całkowicie się zgadzam że tematem obecnego. Sam mam 5 starych samochodów zamiast 1 Up/CitiGo/Mii. Ale zawodowo zajmuje się renowacją i mam jedną prośbę od serca, nie szerz herezji w stylu :
    „Za 40 tys,… kupić poczciwą 190, … zlecić jej kompletną odbudowę i zamówić skręcane felgi. ”
    Bo jak to mówią Amerykanie : To się nie dodaje
    Pozdro :)

    1. Tommy 10 marca 2017 o 12:45

      Ok sprostuję się bo faktycznie źle to ująłem ;) Chodziło mi nie tyle o kompleksową renowację z piaskowaniem czy lakierowaniem całości, tylko normalny porządny remont – poprawienie konserwacji, wymianę uszkodzonych plastików, nowe amortyzatory, opony, olej i tak dalej :)

  7. Anonim 4 marca 2017 o 18:49

    Tak dzisiaj szedłem sobie ulicą i naszła mnie refleksja – czy istnieje jakieś BMW, które umarło śmiercią naturalną (złomowanie „ze starości”) z normalnym zawieszeniem?
    Przecież każda, nawet najbardziej dzisiaj wymuskana nowa 7-ka trafi w końcu na jakiegoś Sebixa, który to będzie MUSIAŁ, po PROSTU musiał, jak to mawia młodzież, „zjebać je na glebę” – o pospolitych 3-kach czy 5-kach nie wspominając. Każde, dosłownie każde BMW starsze niż 5 lat musi szorować nadkolami po oponach, nawet jeśli wysiada z niego jakaś paniusia, która prowadzi w butach na wysokim obcasie :).
    Czyżby inżynierowie BMW nie radzili sobie z ustawieniem właściwej wysokości zawieszenia w fabryce?

    1. Marcel 6 marca 2017 o 07:18

      ‚wszystkie uogólnienia są błędne!’
      widzę, że myślisz stereotypowo i masz złe doświadczenia z Sebixami. a na nich jest jedna rada – wystarczy huknąć głośniej niż oni i po problemie.
      a co do samej marki to się mylisz – zobacz ile banknotów trzeba wyłożyć na 20- czy 30-letnie ‚bawarki w oryginale’. jest wiele samochodów, które są w stanie fabrycznym ze znikomym przebiegiem. jak wpiszesz sobie na pomarańczowym portalu ‚bmw’ i posortujesz ‚po cenie’ to szukaj raczej na ostatnich stronach, a nie tylko na pierwszych…

      1. radosuaf 6 marca 2017 o 09:34

        Muszą mnie omijać jakoś te wszystkie klasyczne wymuskane Bawary – bo wszystko co starsze to widuję albo wybebeszone śmigające w sporcie (spoko), albo jakieś fury młodych gniewnych, obowiązkowo zglebione. Nie ogarniam tego trendu, ja Peżotem ze dwa razy zahaczyłem o krawężnik, a tam mam zawieszenie jak w SUV-ie prawie :).
        Może ci, co kupują te wypasione BMW, wstawiają je do garażu i tylko na nie patrzą? :)

        1. Marcel 6 marca 2017 o 11:15

          jak się daje xxx-dziesiąt banknotów za klasyka, a drugie tyle ładuje się w jego odrestaurowanie, to nie po to żeby codziennie jeździć do biedronki po bułki. taki samochód opuszcza garaż tylko kilka razy w roku.

          a jak się kupuje furę za dwie średnie krajowe to albo jest to totalny trup albo samochód, który ma dać sporo frajdy właścicielowi. pierwszy przypadek niestety jest większością – typowe Sebixy pod remizami bajerują Karyny. a drugi – kupić tanio, wyrzucić co zbędne, trochę się smarem ubabrać, nieco zainwestować i latać! wgnieciony błotnik da się wyklepać, urwany zawias wymienić. a radocha pozostaje z nami na długo!

          1. radosuaf 7 marca 2017 o 11:28

            Zaraz się dowiem, że E34 „nie M” albo E36 w kupecie czy E46 w sedanie to jest nie wiadomo jaki klasyk, którym się tylko jeździ na Concours d’Elegance do Pebble Beach. Można spokojnie postawić obok E-Type’a… No bądźmy poważni.
            Prentki ma E30 i E36 i jakie ma do nich podejście, to widać czasami na załączanych filmikach lub zdjęciach :).

            1. Tommy 7 marca 2017 o 11:50

              Klasyki są spoko ale w moim małym, dziwnym świecie takie pucowanie chromów i wyjeżdżanie samochodem kilka razy do roku przypomina trochę przetrzymywanie swoich dzieci w piwnicy – bo jeszcze nie daj boże jak wyjdą to stanie się im jakaś krzywda.

              e30 na wąskiej lampie ma już zadatki na żółte blachy i prostackie wciskanie się na siłę na zloty, na których 90% wozów ma koła na szprychy. Za cholerę nie rozumiem jednak co jest fajnego w posiadaniu samochodu o sportowym charakterze i nie jeżdżeniu nim tak, żeby włosy łonowe stawały w płomieniach. Co więcej – nawet gdyby któraś z moich beemek miała 40 albo 50 lat to pewnie i tak dalej jeździłbym sobie nią codziennie po chrupki i okazjonalnie wpadał w zakręty tyłem do przodu.

              Może to głupie ale zdecydowanie bardziej wolę jeździć porysowanym i sfatygowanym autem, niż trzymać jego perfekcyjną wersję w hermetycznym garażu bo dojrzałość i stany lękowe.

              1. radosuaf 7 marca 2017 o 13:34

                Wiesz, w polskim rozumieniu to nawet Transit może być klasykiem:
                http://3.bp.blogspot.com/-OeYLgjpltDY/VA3sDW1O7KI/AAAAAAAADTA/CMuC0ltXV3I/s1600/IMG_20140808_182251.jpg

                tylko że w całej Europie jest inaczej. Klasykiem to może być Jaguar, Maserati, starsze Alfy, Citroeny, czy te nieszczęsne Mercedesy (ale raczej nie zwykły baleron czy beczka, tylko coś bardziej unikatowego), bardziej nietypowe BMW. W PL każdy złom, który ukończy 25 lat, z miejsca jest klasykiem, nawet jeśli jest Oplem Kadettem albo Golfem. No nie róbmy sobie jaj – 25-letni samochód, który jest jakimś sztampowym sedanem czy hatchbackiem jest zazwyczaj starym strupem, a nie klasykiem :).

                1. Tommy 7 marca 2017 o 13:38

                  W sumie masz rację ale takie Golfy czy Kadetty też przejdą do kategorii klasyków – różnica jest taka, że będzie to miało miejsce dopiero wtedy, gdy 98% ich populacji zostanie już przerobione na łyżeczki do herbaty, a na rynku zostanie kilka dobrych sztuk.

  8. Asy Strzelectwa 4 marca 2017 o 20:50

    Świetny artkuł! Dobrze i rzetelnie napisany :) Ja jestem szczęśliwym posiadaczem 30 letniego Mercedesa i nie wyobrażam sobie go sprzedać. Ma dla mnie ogromną wartość sentymentalną. Oczywiście mam w swoim garażu nowy model samochodu ale to nie to samo. Czuję ogromną dumę gdy tylko wsiadam do niego :)

  9. Józek 7 marca 2017 o 12:07

    W artykule brakuje chyba jednej ze zmiennych tej układanki (prowadzącej do decyzji o kupnie nowego lub używanego): CZASU.
    Ile czasu mogę poświęcić na obsługę auta (jednocześnie mogę jest często bardzo różne od chcę).

    Kocham motoryzację, mam w dupie panujące trendy motoryzacyjne (np crossover – co to kurna jest :) ), ale nie mogę (NIESTETY) sobie pozwolić na samodzielne grzebanie w aucie (kiedyś mogłem i to robiłem – nie było dzieci, praca była bliżej itp.).

    Dodatkowo jak widzę większość mechaników, którzy mieliby się zajmować moim autem to nóż mi się w kieszeni otwiera…

    Dlatego kupuję nowe, płacę za zaoszczędzenie swojego czasu. Kupuję najszybsze w miarę duże auto (do pomieszczenia gratów rodziny na wakacyjny wyjazd) w rozsądnej cenie.

    I tu pewnie Tommy będzie w szoku – jeżdżę Skodą!!! Skodą, która oferuje najtańsze duże auto z przyśpieszeniem do setki poniżej 8sek.

    I jestem cholernie z tego auta zadowolony!!! :)
    I jak moja Octavia zacznie klękać mechanicznie i wymagać ode mnie poświęcenia jest więcej czasu (lub jeżeli stracę do jej mechaniki zaufanie na długie trasy) to kupię kolejne NOWE. O najlepszym współczynniku szybkości do ceny (przy zachowaniu możliwości przewiezienia rodzinnych gratów) :)

  10. Bebok 8 marca 2017 o 08:11

    Generalnie wychodzę z podobnego założenia. Wóz nowy ale tylko jak będzie to mieć ręce i nogi.
    Tak się szczęśliwie złożyło że kupiłem nowego, małego parcha bo zwyczajnie w świecie zacząłem dużo jeździć a on na siebie zarabia. Na rocznice Klocek miał naklepane 45 tyś. Także cieszy mnie że spadek „wartości” (52k brutto xD) następuje szybciej z powodu nawiniętego dystansu a nie od stania pod chmurką z powodu kaprysu.

    A tak ogólnie to zawsze chciałe mieć nowy wóz z czystej ciekawości :)
    Jak to jest, jak to będzie. Czy naprawdę utrzymanie tapicerki jest tak cholernie ciężkie, czy „dbanie” (jakkolwiek to nazwać czy interpretować) ma jakikolwiek wpływ na gnicie blachy. Wiesz, te wszystkie mity i legendy. W dobrą i złą stronę.

    Wiem jedno. Z wyposażenia muszę mieć klimę, elektryczne okna, lusterka, podłokietnik i regulację podparcia lędźwi. Reszta to luksus którego nie mam bo nie dam 3500zł za radio z kolorowym wyświetlaczem sprzed 10 lat… a z takim setem mogę robić po 2000km na raz :)

  11. Adam 8 marca 2017 o 19:33

    O tak.Duże kwadratowe szybkie Volvo.To jest to co lubię i widzę codziennie z okna.I gęba mi się śmieje jak wsiadam do niego i budzę do życia 210 kucy.A jeszcze bardziej się uśmiecham jak swoim dziadkowozem łoję krosowery czy inne wynalazki.

  12. gumi 8 marca 2017 o 21:48

    Co do nowych aut.W moich stronach jest sporo ludzi którzy mają w gospodarstwie domowym 2 auta(bo tyle im potrzeba). Jedno kilkuletnie kupione jako nowe i drugie starsze od niego o około 15 lat, też kupione wówczas jako nowe.Aut nie zmieniają co chwila, bo po co, mają jedno auto „pewne” na gdzieś dalej(skodilak, albo coś w ten deseń, ale pod maską NIGDY bazy nie ma) , co przy nim nie kombinują(ASO albo coś porównywalnego jakością – no zakładamy, że ASO ich w wała nie robi i wszystko jest dłubane tak jak ma k***a być), i drugie przy którym dłubią sobie sami („pewne” auto wtedy jeździ po szrotach za częściami). Mamy dwa auta ze 100% znaną historią, w sumie to dwa pewne, utrata wartości nie ma znaczenia(jak to drugie przekroczy magiczną granice gdzie kończy się użyteczny AGD a zaczyna bezsensowna skarbonka, to przerabiamy je na maszynki do golenia i zaczynamy cykl od nowa), nie zarabia „handlarz” Janusz ani „mechanik” Miras. Jakoś tacy ludzie u nas żyją i nie narzekają…

  13. radosuaf 9 marca 2017 o 09:40

    Co do nowych samochodów. Alfa Romeo MiTo – rok rozpoczęcia produkcji: 2008. Giulietta – 2010. Kudosy, jeśli rozróżnisz model 2008/2010 od 2017 na pierwszy rzut oka :).
    Żeby być sprawiedliwym, dla mnie wszystkie „trójki” od E46 wyglądają tak samo – a to już ze 20 lat będzie :).

  14. Tomo 9 marca 2017 o 21:04

    Z tym brakiem korozji w nowych autach byłbym ostrożny. Jest pewna marka na N którą wykupiła jakaś marka na R (podobno z branży motoryzacyjnej :) ) gdzie auto ma na liczniku kilkaset metrów a nadkole wygląda jakby ruda tańczyła tam od niejednej wiosenki. Cały ten downsizing dla mas, który ma pozwolić aby pewna grupa klientów (tych bardziej snobistycznych i/lub zamożnych – bez urazy) mogla kupić coś pojemniejszego niż tylko szklanka Coca-Coli bo takie są normy CO2 na firmę. Więc całej masie ludzi sprzedaje się silniki o pojemności kosiarki z marketu na C tłumacząc to wspomnianą ekologią i dokłada się turbinę bo to przecież bez niej nie jeździ a w przypadku fanatyka który ośmieliłby się swoje nowe autko zachować na lata to klient ma pecha bo nie ma miejsca na pierwszy szlif bo blok robiła firma Milka ze sreberek z czekolady. Jest też pewna niemiecka firma z branży odzieżowej, robi golfy, paski i polówki i tak się składa, że wszystkie jej modele mają praktycznie ten sam środek, ta sama deska, fotele, klamki, guziki itp. Są drobne różnice (poza inaczej wyklepaną blachą) ale to wszystko jest na „jedno kopyto’. Już nie ma nowych aut na lata – to się producentom nie opłaca – oni myślą bardziej o dzierżawie/leasingu/wypożyczaniu, taki obrali kierunek.

    1. Tommy 10 marca 2017 o 12:48

      Zawsze myślałem, że przerażająca wizja przyszłości to Mad Max, ale po Twoich słowach dochodzę do wniosku, że to będzie czas, kiedy pod każdym domem będzie stało srebrne auto marki Auto ;)

      Wszystkie będą wyglądać tak samo i będą tak samo okropne :v

      1. Tomo 10 marca 2017 o 20:06

        No niestety, teraz liczy się produkt dla mas. Coś takiego jak unikat to już rzadkość (pomijam zachcianki shaków i gości z $$$$$ i parę marek produkujących auta w kilkuset egzemplarzach, gdzie każda śrubka jest owocem kilkudniowych prac w oprogramowaniu CAD-owskim) . Auta powoli tracą duszę. Coraz rzadziej jak się wsiada do nowych aut czuć to coś, coś co wyzwala dzikie emocje … wiesz o co chodzi. Wiadomo, nikt nie oczekuj od modelów Daci albo Hyundai-a i10 wrażeń jak z M-ki, ale od aut z okolić 100 tys. można być conieco wymagać :)

  15. Roman 10 marca 2017 o 03:08

    Do niedawna kupno nowego samochodu wydawało mi się bez sensu, tzn dalej jestem zdania, że dysponując pewną kwotą wolałbym kupić coś do rocznika 2000 (Jakis XJR, albo 540), a pewną kwotę przeznaczyć na kupno elementów, które mogą z duża prawdopodobnościa klęknąć w tym wieku pojazdu. Sam do niedawna jeździłem totalnie niepraktycznymi autami o dużych pojemnościach, które albo już łapały się na zniżkę z PZMOT’u albo szybko zmieżały w tym kierunku. Ale od blisko 6 miesięcy latam nowym dostawczakiem pobranym do własnej firmy. Jak na dostawczaka jest zadziwiająco dobrze wyposażony, jeździ się nim elegancko. W zasadzie jedynym minusem jest rozmiar i parkowanie w centrum jest odrobinę trudne. Ale naklepałem nim już 29000 w ciągu tego półrocza (jaktajmerem, którego używałem jako daily nastukałem przez 5 lat 20000). Jeździ mi się nim na tyle dobrze, że wszystkie moje 4 auta, którymi poruszałem się na zmianę jako daily, aurę zimową totalnie przeczekały w garażach. Wyciągnałem dopiero jedno po totalnym roztopieniu się śniegów, aby się nim karnąć na fajnej trasie i zmyć z niego kurz. Jak muszę gdzieś cisnąć nazwijmy to zawodowo to wsiadam do busa i cisnę niewiele zastanawiając się nad krawężnikami, marnym stanem asfaltu, obiciami parkingowymi i innymi wkurwiającmi rzeczami. Klima hula, światła swiecą do innego wymiaru w porównaniu z furami z lat 90. Mam skórzana kierę, gałkę, radio fabryczne z empeczy i bt. Pewnie dla wiekszości to norma, ale dla mnie mrożąca klima i radio z bt to kosmos. Spalanie mieści mi się w 8l a na pełnym baku mogę przelecieć z 1300km+. Tak wiec kupno jakiegoś takiego wozu ma sens, aby tyrać nim bezstresowo. Natomiast trzeba mieć w zanadrzu coś do czego jak się przesiądziesz to od razu cieszy się morda, pachnie w nim skórą, albo smarem, klamkę trzeba złapać w odpowiedni sposób, albo nie wsiądziesz a zmieniarka na 6 plyt jest kozakiem. każda trasa będzie wtedy planowana dłuższą, ciekawszą drogą, a nierówna nawierzchnia nie będzie powodować spazmów.

    Na pewno nie zrozumiem nigdy ludzi, jak jeden z moich sąsiadów. Gość miał we wczesnych latach 90 wąsa jak listonosz ale co ważniejsze Accorda IV. Raz w życiu widziałem jak wyjechał nim poza osiedle na którym ówcześnie obaj mieszkaliśmy. Wyjechał po kogoś na przystanek 500m dalej. Accord stał zawsze zaparkowany pod blokiem. Jakoś po 2005r Wąsacz zorientował się, że już nie ten prestiż i zakupił nowego HRV’a, który stanął na miejscu accorda i chyba też nie wyjechał nigdy poza obręb osiedla… Co było później nie wiem, zmieniłem miejscówkę.

  16. Piotr 15 marca 2017 o 22:36

    Bardzo fajnie się czytało. Pozdrawiam :)

  17. Kacper 27 marca 2017 o 12:54

    Zakup starego auta sportowego to nie dla mnie.
    Kupię za 10%-20% wartości nowego (gotówka out)ale co z tego ,za doprowadzenie tego do dobrego stanu dopłacę kilka tysięcy ,koszty eksploatacji powiększą się o trudno dostępne części ,mechanika który zna się na robocie(nie pierwszego z brzegu) i speca od korozji i elektryki. Jest duże prawdopodobieństwo awarii ,a poza tym wyszedłbym pewnego razu spojrzał na mojego sportowego klasyczka i powiedział ,porobiony to teraz czas na tuning.I w efekcie w te kilka lat przepuściłbym niezłą sumkę.
    W najbliższej przyszłości to będę miał właśnie dylemat :czy olać pomysł klasyczka MX-5 NA czy może warto kupić mx-5 ND w leasingu. Większość ludzi nie kupuje nowych samochodów bo myślą ,że ich nie stać ,teraz możliwości finansowania są całkiem spoko np.fiat abonament.
    Z drugiej strony auto typowo miejskie w leasingu to też nie jest interes życia ,bo co z tego ,że fajnie jeździ i mało kosztuje jak jazda po autostradzie bez mocy,wyciszenia i szóstego biegu to dramat.
    A co do BMW 2 ,to jest dopiero dramat. Konfigurator BMW najgorszy z najgorszych ,a poza tym skonfigurowałem sobie serie 2 za ponad 190 tyś. Za podstawę z silnikiem 2.0T wyszyło ok140 tyś.Myślę spoko. No to jak silnik mocny to wezmę lepszy hebel i zawias i w sumie te opcje drogie nie były ,no ale postanowiłem dodać takie bajery jak elektrycznie (o ku*wa) regulowany fotel ,grzanie tyłka(niesamowite rzeczy) i regulacje odcinka lędźwiowego(serio za takie rzeczy dopłacać w marce premium?). No po prostu wyśmiałem tę super ofertę ,biorąc pod uwagę ,że nie oferują w podstawie dwustrefowej klimy i wcześniej wymienionych bajerów. Gdzie te premium się pytam. Najbardziej premium był hak holowniczy ,bez którego radość z jazdy nie była by taka sama w cenie ok.500zł/msc. Różnica między markami premium i resztą świata się zatarła. To tak a propos bmw 2 coupe.

    1. Wisznia 28 marca 2017 o 08:55

      Leasing jest spoko.

      Ale jak nie ma możliwości leasingu, to wychodzę z założenia, że nie wpakuje w stare sportowe auto przez 10 lat więcej, niż nowe straci na wartości po dwóch latach. P
      Przy odrobinie szczęścia taki staruszek nie straci, a zyska na wartości, a dostarczy ogromnej frajdy jazdy.

    2. Szczypior 29 marca 2017 o 00:25

      Znaczek BMW nie czyni samochodu premium. Tak na prawdę 1er to segment Golfa i następca compacta. 2 to taka rozciągnięta jedynka- więc wciąż segment Golfa, i wciąż zakorzenione w kompakcie. Wypełnienie rynku o modele, których kiedyś nie było- tak samo jak 2 Active Tourer czy wszelkie Xy. Nie ma co się tu spodziewać jakiejś kolosalnej różnicy.

      Poza tym patrząc na przestrzeni lat- BMW nigdy w podstawie nie oferowało skór, regulacji lędźwi, podgrzewanych foteli czy dwustrefowej klimy w samochodach w tym segmencie.

      Chyba jesteś trochę zbyt wymagający ;)

  18. Zbychu 17 maja 2017 o 08:47

    Dla mnie bez sensu jest kupowanie nowego samochodu, bo traci on sporo na wartości, ale kto co lubi. Mam swój niby warsztat samochodowy pod domem, czyli spory garaż i w nim sobie po pracy dłubię przy swoich samochodach. Tutaj macie kontr artykuł o tym dlaczego warto kupić nowy samochód http://jakkupowacauto.pl/szybki-poradnik-dla-osob-kupujacych-samochod-salonu/ no ale jakoś nie mam do tego przekonania. Przy kupowaniu używanego samochodu jestem w stanie zobaczyć prawie wszystkie jego wady i ocenić, czy będzie mi się opłacało go zrobić. A wyremontowanie samemu używanego autka daje spore szanse na to, że będzie on bezawaryjny długi czas

  19. OES Motory 9 sierpnia 2017 o 11:45

    Powiem tak: zdarzyło mi się kupić nowe auto, lecz niestety zawiodłem się, bo po 3 latach musiałem co chwilę coś do niego dokładać, co niestety było kłopotliwe. Obecnie kupiłem używane auto, 6 lat starsze od tamtego i jestem bardzo zadowolony, wymieniam tylko kilka rzeczy co jakiś czas.

  20. Taczka Ze Złomem 19 grudnia 2017 o 17:03

    A ja to widzę tak. Motoryzacja zmienia się szybko, a świadomość ludzka powoli. I kiedyś zakup samochodu segmentu premium (załóżmy niech to będzie BMW) był uzasadniony, bo tu premium oznaczało odmienną zarówno gamę dostępnych jednostek napędowych, jakość wykończenia, trwałość, itp. Starsze Mercedesy, BMW, Audi, VW – jeździło to setki tysięcy kilometrów, nie dając poznać, ze coś się zużywa i nie generując absurdalnych kosztów serwisowych. Dla porównania miłośnicy tańszych wozów mieli możliwość pokonywania setek kilometrów czymś w stylu Renault Megane, gdzie na pierwszy rzut oka nie mogło być mowy o żadnym premium wykończeniu, silników większych niż 4-cylindrowe nie oferowano, a po 200 tysiącach kilometrów już niestety było widać, że kierownica nowej w niczym nie przypomina, zmiana biegów wymaga „wycelowania” luźno latającą gałką w odpowiedni punkt, a zawieszenie się zgalaretowało. W dodatku podróżom coraz częściej towarzyszyły odgłosytrzeszczących plastików i innych elementów wnętrza. Obecnie klasa premium zaczyna zjadać własny ogon, bo ekoterroryzm spowodował tak dalece idące zmiany w konstrukcji jednostek napędowych, że bez turbosprężarki, systemu wtrysku paliwa pod wysokim ciśnieniem, spalania uwarstwionego, zmiennych faz rozrządu, zmiennej geometrii dolotu, systemu dopalania spalin, filtrów cząstek stałych – bez tego wszystkiego nie da się wyprodukować samochodu spełniającego absurdalne na ten moment normy emisji spalin. A klient na takie auto musi mieć MOC. I zamiast V8 czy V12 w premium, mamy jakieś 4-cylindrowe, niskopojemnościowe, wyżyłowane wynalazki, z osprzętem który w niczym nie przypomina starych, sprawdzonych, prostych rozwiązań. Na to wszystko nakładamy miliony modułów elektronicznych oraz wszechobecne panele dotykowe i mamy gotowy przepis na produkt, który za 10 lat najrozsądniej będzie pociąć na żyletki, bo koszt naprawy czegokolwiek przekroczy wartość auta.
    Za to samochody popularne segmentu „dla zwykłego Kowalskiego”, kontrowersyjnie po części dzięki elektronice (ale nie tak zaawansowanej), posiadając nadal proste zawieszenia i prostsze w budowie silniki (bo tutaj nikt nie oczekuje 300KM z 2 litrów pojemności, klient spokojnie zadowoli się jakimś 1.6 turbo 140KM, albo wręcz jednostką wolnossącą – zaczęły być na tyle wygodne, ciche i atrakcyjne wewnątrz, że w zupełności mogą zaspokoić oczekiwania przeciętnego zjadacza chleba i to ze sporym zapasem. Za to startują w innej lidze, jeśli chodzi o koszty utrzymania – dla przykładu kompletne zawieszenie tylne BMW model F11, wyposażone w pneumatyczne poduchy i aktywne amortyzatory, kosztuje w ASO równowartość połowy nowej Toyoty Yaris. I gdyby jego żywotność była adekwatna do ceny – wszystko bym zrozumiał. Niestety nie jest. |
    Dlatego też coraz więcej ŚWIADOMYCH nabywców aut nowych kieruje się np. do salonów Kia, czy Hyundai, bo postęp, który wykonali Ci producenci przez ostatnie 15 lat, jest niewiarygodny. Za to Ci nieświadomi pieją peany na część VW, kupując kolejną generację Golfa, która oprócz odrobinę zmienionego designu nie oferuje jakichś szczególnych udogodnień dla podróżujących. Petrolheadzi za to mają wg mnie teraz absolutny raj (który nie wiadomo jak długo jeszcze potrwa), bo zakup czegoś co naprawdę zasuwa, ma męską pojemność silnika i nie brzmi jak kosiarka do trawy, potrafi się zmieścić w nastu tysiącach złotych. I jest radość z jazdy, jest tania obsługa, części leżą w dowolnej hurtowni, a jak nie ma w hurtowni – to aut z rozbiórek jest od cholery i trochę, można w spektakularny sposób zużyć komplet tylnych opon (bo kontroli trakcji nie ma albo jest całkowicie odłączalna), itp. Tak więc każdy znajdzie coś dla siebie, tyle, że trzeba minimalnie inaczej spojrzeć na to wszystko.

  21. Center 29 września 2018 o 18:11

    Fajny artykuł! Ciekawie piszesz, no i też dość dobre sprawy poruszyłeś. ;)

  22. Agata 30 kwietnia 2019 o 14:10

    Bardzo podoba mi się Twoje podejście do tego tematu :) Masz sporo racji w tym co piszesz.

Skomentuj

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *