Nigdy nie lubiłem lekcji historii.
Od podstawówki, aż po ostatnie klasy technikum kojarzyły mi się one wyłącznie z nudą, traumą, faszyzmem, owłosionymi nogami naszej wybitnie nieurodziwej nauczycielki i próbami podcięcia sobie żył za pomocą mojej pomarańczowej temperówki. Ewentualnie wydłubania sobie oczu złamanym ołówkiem, którym chwilę wcześniej, w stanie szoku pourazowego spowodowanego widokiem owłosionego uda siadającej belferki, malowałem penisy w zeszycie siedzącej obok koleżanki.
Która chwała bogu owłosionych ud nie miała.
Co ciekawe – o ile pasjami nienawidziłem lekcji historii, o tyle historia sama w sobie zawsze wydawała mi się bardzo interesująca. Nawet dziś co chwila pochłaniam jakieś biografie, felietony czy magazyny naukowe poświęcone ważnym wydarzeniom i ludziom, którzy dokonali czegoś niesamowitego czy przełomowego.
Mam do nich słabość bo w mojej ocenie przypomina to trochę czytanie o losach postaci z ulubionych komiksów, żyjących sobie w normalnym świecie. To taki „Kapitan Ameryka” tyle, że ma się tę świadomość, że żył on naprawdę. Robił te wszystkie opisane w książkach niesamowite rzeczy, a mimo to pijał czasem chujową herbatę i patrzył na ten sam księżyc, na który spoglądam dziś ja. Generał Stanisław Skalski, James Brindley Nicolson – tak charyzmatycznych bohaterów jest wielu. Wystarczy poszukać.
Ta sprzeczność w moim postrzeganiu lekcji historii i samej historii wynika chyba z tego, że absolutnie wszyscy nauczyciele tego przedmiotu, z którymi miałem jak dotąd styczność uważali, że historia ludzkości to jedno niekończące się pasmo bitew, wojen i koronacji.
Z paroma bardziej bądź mniej istotnymi zgonami w tle.
Wszyscy mieli w poważaniu rodzące się w bólach ruchy społeczne, technologie czy twórcze indywidualności – to co starali się tłuc nam do głów ograniczało się wyłącznie do plątaniny niekończących się dat bitew, okresów panowania dynastii, koronowań i śmierci.
„Mieszko I urodzony w roku 922, wywodził się dynastii Piastów. W roku 965 wziął ślub z Dobrawą. W 966 za jego sprawą odbył się chrzest Polski. W 967 roku Mieszko zwyciężył w bitwie z Wolinianiami. Zmarł w roku 992…”
Tak właśnie z perspektywy systemu miało wyglądać kształtowanie mojej świadomości narodowej (bo nie wiem jak u Was ale w mojej ocenie to jedna z głównych funkcji lekcji historii) i umożliwianie mi zrozumienia dlaczego jako ludzkość znajdujemy się dziś w takim, a nie innym miejscu.
I dlaczego tak bardzo nie lubimy kiedy Niemcy skaczą dalej niż Kamil.
Większość lekcji, które pamiętam przypominało po prostu kucie na pamięć streszczeń z odcinków „Mody na sukces”. Wszyscy ciągle się żenili, rodzili dzieci, koronowali się, napadali na Prusy i tak w kółko przez kilkaset lat. Z początku było co prawda trochę o pomysłowych Grekach i Spartanach, ale był to krótki epizod zasypany i tak później całą stertą dat bitew i śmiesznych imion władców, którzy w nich dowodzili.
Nikt jednak nie był mi w stanie wyjaśnić co w moim życiu miałaby zmienić świadomość kto ową bitwę na patyki wygrał, a kto nie.
Jedyny jej wpływ był taki, że wiedziałem iż jeśli nie wykuję na piątek paru kolejnych dat koronacji to znowu dostanę szlaban na moje playstation.
Dopiero w XX wieku pojawiły się jakieś bardziej interesujące informacje bo tutaj wydarzenia nie wyglądały już z mojej perspektywy tak abstrakcyjnie jak bieganie po zamku z szalikiem z rozjechanego szynszyla i żenienie się z bratem szwagra zięcia swojej siostry tylko po to, żeby móc znowu najechać na Prusy. W końcu byłem w stanie wyobrazić sobie tym moim małym rozumkiem jak wyglądała sytuacja polityczna, kto kogo oszukał, kto kogo napadł i jakie były tego motywy.
W końcu historia zapełniła się bohaterami, zdradami, przelaną krwią i trudnymi, ludzkimi wyborami.
W końcu mogłem zrozumieć jak wiele zawdzięczam żołnierzom, którzy walczyli za naszą ojczyznę. Wiedziałem kto formował rząd, dlaczego nasi „przyjaciele” Rosjanie nagle okazali się nieprzyjaciółmi czy dlaczego lepiej z dystansem podchodzić do spraw Ukrainy. Uświadomiłem sobie jak niebezpieczne było kiedyś bycie prawdziwym Polakiem i jak wiele kładli na szalę ludzie, którzy wolność cenili niejednokrotnie bardziej niż swoje życie.
Historia jest fascynująca – trzeba po prostu wiedzieć na czym warto skupić wzrok.
Chodzi o to, że posiadam umysł o pojemności niewiele większej od słoika z dżemem dlatego nie uważam za rozsądne zapełnianie go na siłę informacjami, które zwyczajnie mnie nie interesują. Dziś jestem już dorosły więc nikt nie będzie robił mi dziś klasówki – nie oznacza to jednak, że powinienem zrezygnować z poszerzania swojej wiedzy na różne tematy.
Pierwszy przykład z brzegu – zapoznając się z historią rządów Ronalda Regana jest mi znacznie łatwiej zrozumieć dlaczego bezołowiowa „dziewięćdziesiątkapiątka” jest dziś tak tania.
A tego typu odniesień i wniosków wynikających z naszej historii jest w życiu codziennym znacznie, znacznie więcej.
I wydaje mi się, że warto o nich wiedzieć – nie dawać się zniechęcić systemowi szkolnictwa stojącemu na tych swoich starych, owłosionych nogach…
Też się zgadzam z tym, że głowa to nie śmietnik i nie wszystko trzeba pamiętać. Również w czasach szkolnych nie lubiłem historii, a dopiero po ukończeniu edukacji niektóre fakty zaczęły mnie interesować. Nie wiem czy to dobry wniosek, ale z tego co mi się wydaje to nasz system nauki w szkole jest po prostu do dupy.
Amen. Dokładnie tak Tommy. Mam tak samo a historia ze szkoły tak samo mnie nudziła. Nic tylko takie, z mojego punktu widzenia bzdety, nic zachęcającego tylko przeciwnie. Marzeniem było dowiedzieć się czegoś o technologiach, zmianach na przestrzeni lat i ciekawych wynalazcach i innych, którzy naprawdę zmieniali świat i pchali go do przodu. A jak żaliłem się, że taka nuda to ludzie jeszcze się dziwili ” to co ty chciałeś mieć na lekcjach ? „. Tak pytali. Jak dla mnie to dziwne ,że nie ogarniali o co mi chodzi. A najbardziej rozśmieszał mnie „nauczyciel” w technikum. Wpadał na 10 minut przed końcem lekcji i streszczał co trzeba sobie na dziś zgłębić, przeczytać samemu a co on miał wyłożyć przez te 45 min. Pokiwał się trochę w tył i przód przestępując z nogi na nogę i tyle. Żenada. Z innymi przedmiotami było podobnie. Fizyka czy informatyka po szkolnemu to strata czasu. I niestety narastające wkurwienie i niechęć. Teraz podobno jest lepiej ale ja wspominam swoją edukację tak właśnie. Porażka i światełko w długim tunelu. Pod warunkiem dużej pracy wykonanej własną głową.
Fakt, nauczyciele historii, a przez caly okres mojej edukacji bylo ich kilku, byli jednymi z najnudniejszych i najmniej nadajacych sie na nauczycieli osob jakie w zyciu spotkalem. Nie wiem czy studia w tym kierunku przyciagaja takich nudziarzy, czy system edukacji wymagal jedynie wykucia na blache tych dat, ktore nam wciskali, a z ktorych nie pamietam dzis juz prawie zadnej. Powaznie, nauczyciel geografii w podstawowce potrafil ciekawiej opowiadac o tym czym jest horyzont i jak czytac oznaczenia wzniesien na mapach, niz nauczycielka historii o calym zakonie krzyzackim czty najwiekszych bitwach ksztaltujacych owczesne granice kraju. Dopiero programy na discovery i zwiedzanie turystyczne zamkow jako dorosly czlowiek pokazaly mi ze historia jednak potrafi byc ciekawa.
Z lekcjami historii jest jeszcze ten problem, że zwykle nie zdąży się przerobić historii najnowszej, a ona jest właściwie najważniejsza!
Mam takie same odczucia.
Po tematach z okresu II wojnie światowej lecieliśmy zawsze po łebkach w okresie przedwakacyjnym (kiedy to z powodu matur co chwila wypadały nam kolejne lekcje bo nauczyciele całe dnie spędzali w sekretariacie przy kserokopiarce), a wydarzenia po roku 1980 to już w ogóle była dla nich jakaś abstrakcja, o której nie warto wspominać.
Z historii miałem zawsze 5, nawet maturę z niej pisałem…i ostatnio nawet rozmawiałem o tym jak mogłyby być lekcje historii ciekawe, gdyby o te 120-130 stopni zmienić kierunek. W podstawówce, gimnazjum i liceum nigdy nie dotarliśmy z materiałem do XX wieku i to jest największy problem, to co najciekawsze zostało opuszczone. Jestem pewien, że bardzo dużej liczbie osób w pewien sposób nie dano szansy na zainteresowanie się historią. Oprócz samego faktu, że historia może być ciekawa, odgrywa ona w postrzeganiu świata, sytuacji politycznej, społecznej i na wielu innych płaszczyznach najważniejszą rolę spośród szkolnych przedmiotów szkolnych.
Zawsze początek kolejnej części edukacji to była historia od początku. Mezopotamia i te inne pierdoły. Jeżeli kogoś to interesowało to na zdrowie, ale czemu ciągle każą się dzieciakom skupiać na jakichś zaszłych pierdołach zamiast skupić się na tym co ważne, czyli historii współczesnej i kawałek przed. Pamiętam, że jak jechałem zawsze na 3 to gdy przerabialiśmy okres od I wojny wzwyż to jakoś wszystko się odmieniało i miałem 5. Bo mnie to po prostu interesowało. Chciałem wiedzieć kto z kim, po co, dlaczego, za ile i czemu tak drogo. A starożytne bitwy to po prostu strata czasu dla mnie była.