Jeśli zaglądacie na prentkiego w miarę regularnie to zapewne nie umknął Wam fakt, że na podjeździe trzymam już trzy egzemplarze BMW serii trzy. Mam stare i nieco kapryśne e30 316 na wąskiej lampie, mam e36 328i, które wygląda jak napędzany piosenkami grupy Kombii i krwią poległych wrogów jednorazowy grill z biedronki, mam w końcu najmłodszą trójkę w naszej rodzinie, czyli e46 318 Ci.
To to złote, które kupiliśmy Izie, żeby mogła zadawać szyku pod warzywniakiem gdyby ktoś nie kojarzył.
Widzicie, nie da się ukryć, że mam do BMW ewidentną słabość. Słabość i chyba też zaufanie – bo jakby na to nie patrzeć nawet ktoś tak niepełnosprytny życiowo jak ja nie wlazłby trzy razy z rzędu w tę samą pułapkę na niedźwiedzie.
Dwa razy owszem – i to w ciemno, ale przy trzecim to już mimo wszystko chwilę bym się przynajmniej zastanowił.
Chyba.
Do czego jednak zmierzam – widzicie, to, że mam dziś na podjeździe trzy beemki jest w dużym stopniu spowodowane faktem, że jako dzieciak zakochałem się bezgranicznie w BMW 323i należącym do mojego taty. Uwielbiałem ten samochód i wiele przepełnionych szczęściem godzin spędziłem bawiąc się w wyścigi na fotelu kierowcy.
W sumie to właśnie za sprawą tego 323i nieuleczalnie zaraziłem się motoryzacją.
Zanim jednak z pełną premedytacją i brakiem świadomości co do konsekwencji wynikających z popełnionych przeze mnie czynów kupiłem sobie pierwsze własne BMW, błądziłem po świecie czterech kółek ślepo podążając za wszystkim tylko nie własnymi przekonaniami.
Polegałem więc na przypadku, rodzicach, opiniach kumpli, magazynach motoryzacyjnych i forach w internecie – i tak bardzo byłem tym wszystkim zdezorientowany, że choć z całego serca pragnąłem mieć BMW, kupiłem w końcu astmatycznego Forda Fiestę.
Od początku jednak.
Widzicie, jestem zdania, że wbrew obiegowej opinii wcale nie mamy większego wpływu na to z jakim samochodem zaczniemy tę naszą radosną i niezwykle kosztowną, motoryzacyjną przygodę. Owszem, istnieje pewna grupa osób, które wiedzą doskonale czym będą jeździć już pięć minut po tym jak w dość spektakularny sposób zjawią się na tym świecie, robiąc niemałe zamieszanie na oddziale porodowym.
To jednak zwykle wyjątki.
Coś jak ludzie, który w wieku 11 lat planują swoje studia, a potem robią wszystko dokładnie wedle przyjętych założeń.
Jak to jednak wygląda w przypadku bardziej popularnych scenariuszy? Cóż, w chwili kiedy dostajemy w łapki prawo jazdy znajdujemy się zwykle w wieku, w którym nasze życiowe oszczędności pozwalają co najwyżej na zakup taniego, ulepionego z puszek z recyklingu i plasteliny roweru.
Ewentualnie dwóch paczek czipsów i używanej gry na xboxa.
A to dlatego, bo mając „naście” lat, całą dostępną kasę wydajemy na doładowania do telefonu, markowe buty i alkohol mający umożliwić nam sprawdzenie jak cycata Sandra z klatki obok wygląda bez majtek.
W efekcie w większości przypadków początkujący kierowcy są spłukani i skazani tym samym na korzystanie z samochodów, które znajdują się już w posiadaniu ich rodziców albo dziadków. Tak więc typowy miłośnik czterech kółek pierwsze doświadczenia za kółkiem zbiera piłując starą Astrę wypełnioną po dach ziomkami, którzy liczą na to, że podrzuci ich on za darmoszkę do pobliskiego skejtparku, gdzie będą mogli nabyć drogą kupna odrobinę marnej jakości marichujany.
Naturalnie nasz młody Vettel zamiast kulać się maminą Astrą z okrutnie brudnymi dywanikami i nie działającym ręcznym, może również podkraść czyściutki i często sporo mocniejszy samochód należący od jego taty.
W tym wypadku istnieje jednak spore ryzyko, że w przeciwieństwie do mamy tata zorientuje się, że w baku brakuje kilkunastu litrów benzyny, a na tylnym siedzeniu oprócz plam po tabasco i soku malinowym znajdują się puste opakowania po durexach i koronkowe stringi w dość abstrakcyjnym dla niego rozmiarze XS.
Idąc jednak dalej – nieliczni „szczęśliwcy” otrzymają w spadku samochód należący dotąd do dziadka, który „i tak planował kupić sobie nowszy” albo, który jest już tak ślepy i zniedołężniały, że będzie lepiej dla wszystkich jeśli za kierownicę swojego poobijanego, czerwonego Fiata Uno więcej już nie wsiądzie.
W takim wypadku jest chyba nawet gorzej niż przy pożyczonej od mamy Astrze, bo tutaj Waszym pierwszym samochodem z automatu stanie się coś, co z pełną świadomością i premedytacją kupił kiedyś Wasz dziadek.
A to tak, jakbyście mieli pójść na imprezę, na której będzie też Sandra i założyć ciuchy, które wybrała dla Was Wasza babcia.
Wcale nie lepiej wygląda też sytuacja, w której na starcie macie odłożony budżet na nowe auto. Jeśli bowiem spory udział w tym budżecie mają środki otrzymane w ramach dofinansowania z programu operacyjnego „rodzice dziecku” to możecie być pewni, że będziecie mogli kupić dosłownie dowolny samochód, pod warunkiem, że będzie to ta srebrna Toyota Yaris, którą ojciec znalazł dla Was „w tym autokomisie od szwagra tego znajomego od Andrzeja co to jeżdżę z nim czasem na ryby”.
Pewniaczek – nówka sztuka synu.
Co więcej – przesrane macie także jeśli budżet na pierwszy samochód jest w 100% Wasz, ale ojciec trzyma w łazience pokaźną kolekcję archiwalnych numerów magazynu Motor.
W tym wypadku jeśli kupicie samochód innej marki niż ta jedyna słuszna i błogosławiona (czyli dziwnym trafem akurat ta, którą jeździ on) to przez najbliższe kilka lat na każdym niedzielnym, rodzinnym obiedzie będziecie represjonowani, wyśmiewani, szykanowani, a w skrajnym wypadku możecie zostać nawet wydziedziczeni.
Przy ojcu ignorancie, który co dwa lata kupuje nową Fabię z salonu nie będzie zresztą łatwiej – bo wtedy kupując jakikolwiek samochód mający więcej niż pięć lat, zostanie on oficjalnie uznany za złom, a Wy dostaniecie zakaz parkowania nim na podjeździe.
Bo jeszcze nie daj boże Fabia zarazi się korozją albo poplamicie olejem kostkę przed bramą.
Widzicie, wiem, że to wszystko jest mocno przekolorowane (w końcu to przecież tylko głupi, prentki felieton) ale faktem jest, że często potrzebujemy czasu żeby przekonać się, że nie zawsze warto polegać na opiniach innych. I akceptować automatycznie coś tylko dlatego, bo życie podsuwa nam to pod nos.
Własny samochód to upragniona wolność, niezależność i masa radości ale z drugiej strony też odpowiedzialność, obowiązki, a często także i solidna próba dla charakteru.
To masa dobrych i złych wspomnień, poznanych ludzi, niezapomnianych momentów, odkrytych miejsc i nowych umiejętności.
To cholernie ważny kawałek Waszego życia.
A o swoim życiu mimo wszystko warto decydować samemu…
Pierwszego samochodu nie chciałem, ale trzeba było brać – corsa A za 300pln, samo radio blaupunkta było wartę połowę z tego.
Potem AX po szczepie na 1.6 – pierwsze pytanie sprzedającego czy wiem o co chodzi z hamowaniem silnikiem, bo nie chciał żeby się ktoś tym zabił. Kupione z pełną świadomością i przy umiarkowanym zniechęcaniu ze strony rodziny („nie lepiej golfa 3?”)
A zaczynało się od gotowania automatycznej skrzyni biegów w omedze ojca, próbując ruszyć z 2000obr żeby było chociaż trochę dynamiczniej ;)
Za dzieciaka, ojciec chłopaka mieszkającego ulicę wyżej miał Opla Senator z 3 litrową benzyną. Kiedy przejeżdżał ulicą, od samego bulgotu silnika wszystkich nas przechodziły ciary.
Długi czas ten wóz zajmował pierwsze miejsce w naszym rankingu najlepszych fur na dzielnicy.
Do dnia, w którym dowiedzieliśmy się, że automatem nie da się palić gumy ;D
Pierwsza bryka… Z premedytacją zakupiony Fiat UNO 1.0 za 800 pln :) zawsze miałem słabość do włoszczyzny a to było jedyne na co wtedy mnie było stać :D
Szanuję :)
Ah, pierwszy własny samochód, Mercedes 190 z jakimś tam pakietem stylistycznym sportline od lorinsera- wtedy to było tanie, i ten cudowny automat 4 biegi, ten palący hektolitry silnik benzynowy o poj, 2.3 litra zasilany układem K-Jet Tronic po 5 wystrzałach gazu, i 10 próbach regulacji aby silnik nie falował ;) sama słodycz ,dla mnie młodego wtedy bezrobotnego biednego ucznia szkoły sredniej ;D gdzie 100 zl w kieszeni zapewniało imprezę w weekend ;)nie wspomnę o tych wielu wieczorach spędzonych w garażu na różnych naprawach i blacharce, i ta drewnia kierownica – Byli kurła czasy, a wtedy każdy jeździł golfami 2, 3 , Civic , crx, Ibizy itp.
Z tego co zauważyłem aktualnie 90% nowych kierowców jeździ zczipoanymi Leonami w TDI
Mój wybór samochodu był pewny odkąd tylko nauczyłem się mówić. Gdy już byłem w trakcie robienia prawa jazdy rodzice zgodzili się, żebym kupił sobie pojazd, na który ciężko odkładałem pieniądze (dwa razy nie poszedłem na piwo z kumplami i raz zrezygnowałem z kupna bułki z serem w szkolnym sklepiku). Mimo długich rozmów z rodziną, która to namawiała mnie na jakiegoś folkswagena z dizlem, do którego mogą się dorzucić, przypominając przy tym że już jeden rower mam w piwnicy, kupiłem Malucha! Zanim legalnie pojechałem nim osobiście, minął miesiąc od zakupu, ale dzięki temu mogłem przejrzeć go i przygotować. Tym konkretnym długo nie pojeździłem bo dwa i pół miesiąca po zdaniu prawka wywróciłem go na dach. A taki był śliczny, od pierwszego właściela z przebiegiem 50tys…. Ehhh. Słupki się pogięły więc nawet nie próbowałem ratować karoserii. Ogołociłem budę ze wszystkich części, które złożyłem do piwnicy i znów zacząłem szukać samochodu. Znów rodzice namawiali żebym jednak kupił samochód, a nie motorower z kołami od taczki, ale znów się uparłem i kupiłem Kaszla. Jeżdżę nim cały czas i jest to mój jedyny samochód. Mimo wszystkich niewygód, dużego apetytu na benzynę i ciągłych humorków nie rozstaniemy się zbyt szybko (chyba że się przeturlamy). Nawet jeśli kupię inny samochód to chciałbym zatrzymać Małego bo przez wszystkie wydarzenia, które przeżyliśmy razem stał się dla mnie najwąniejszą zbieraniną blachy, śrubek i gumy. Uczy mnie pokory na drodze (dachowanie, stłuczka, władwanie się w krawężnik na oblodzonym skrzyżowaniu….), na nim uczę się używania różnych szalonych narzędzi w „zaciszu” przydomowego garażu, ale chyba najważniejsze jest to, że dzięki niemu dojechałem w miejsca, w których nie spodziewałbym się być. Najbardziej szaloną podróżą, której plan powstał dzień przed wyjazdem, który spowodowany był tylko i wyłącznie wielką chęcią pojechania w dłuższą podróż Maluchem, była wyprawa do Bydgoszczy w majowy łikend w tamtym roku. Pojechaliśmy z kumplem odwiedzić jego znajomą, a dziś ta znajoma jest moją dziewczyną. I niech ktoś mi powie, że samochód to tylko nudne urządzenie do przemieszczania się!
pierwsze auto siedzi ze mną do dziś, to ta astra z opisu tylko w drugą stronę – jest moja i od czasu do czasu pożycza ją mama ;) Szukałem japońca do 6 tyś, skończyło się na niemieckim emerycie za 3 tyś, ale mimo wszystko nie żałuje. Miałem mokre sny z civic’em szlifierką, do czasu jak moja astra bez większej spiny objechała pryszczatego gnojka w takiej właśnie hondzie. Plus jest taki że astra mało pali, tanio się ją naprawia i kwota na nowe auto szybciej rośnie
ale pierdy
Kapustę jadłeś? :)
U mnie pierwszy samochód to był cyrk, bo jako odszczepieńcowi, podobały mi sie samochody amerykańskie z lat 50…60. Wiec wymyśliłem sobie ze dostępny cenowo odpowiednik to będzie fso warszawa (wtedy jeszcze to auto było stosunkowo tanie) ale ojciec wpersfadował mi do głowy, ze jesli to ma być auto wywodzące sie sprzed wojny, które na dodatek ma podołać codziennej eksploatacji, to lepiej by było żebym sobie kupił VW garbusa (on oczywiscie miał garbusa milon lat temu, ale on nigdy nie jeździł, wiec niewiem jak przyszło mu do głowy, ze to samochód dobry na codzień). No i tym oto sposobem mam już piątego :P (a na zime e36 od czterech sezonów)
Kiedyś mocno chorowałem na garbusa, ale potem miałem okazję się nim przejechać i okazało się, że jest chyba jeszcze wolniejszy niż maluch, którym jeździłem do tej pory ;)
O swapach i tuningu silnika nawet wtedy nie marzyłem więc co tu dużo mówić – czar prysł ;)
Raz ze nawet najsłabsza wersja garbusa jest szybsza niż maluch, dwa ze jest podatny na ratowanie :-)
Garbus z boxerem Subaru, z tego nie mogę się wyleczyć. ;) A może by tak do
Malucha upchnąć boxera z Alfy 145…
Co do sytuacji z dofinansowaniem „rodzice dziecku” to całe szczęście jest to tylko wyolbrzymione. Sam tak miałem. Chcąc kupić samochód potrzebowałem go ubezpieczyć na nich, bo jednak dużo taniej, więc trochę dyktowali warunki.
Chciałem kupić poloneza. Rodzice nie.
Chciałem kupić starą beemkę w benzynie. Rodzice nie, bo stare i w benzynie.
Chciałem kupić starego leona w dieslu. Rodzice nie, bo stare.
Wymyślili, że się dorzucą, żebym kupił świeższe auto, bo bezpieczniejsze, mniej zardzewiałe itd.
Tak więc chciałem kupić beemkę i kupiłem, co prawda 320d, bo kompromis, ale jest świetny. Kupa podróży, przygód i zabaw na luźnej nawierzchni.
I rodzice i ja zadowoleni. O to chodziło.
A poloneza i tak kiedyś kupię, jeśli zadbane będą za drogie to kupię gruza i zrobię z niego rajdówkę.
I będę nim upalać przy zachodzącym słońcu.
Tak właśnie będzie.
„A poloneza i tak kiedyś kupię, jeśli zadbane będą za drogie to kupię gruza i zrobię z niego rajdówkę” – masz w tym zdaniu błąd, ale spokojnie, już poprawiłem:
„A poloneza i tak w tym roku kupię, jeśli zadbane będą za drogie to kupię gruza i zrobię z niego rajdówkę”
Nie musisz dziękować ;)
Dzięki Tommy, poprawka bardzo dobra. ;)
Szkoda, że tak łatwo się nie nanosi poprawki na zasoby w portfelu. :(
#biednystudent
Aż mi się uśmiech pojawił jak sobie przypomniałem jak kupiłem swoje pierwsze i jak narazie obecne auto :) lat już nie było naście tylko dwójka z przodu wskoczyła, wziałem wolne w robocie i pojechaliśmy późnym popołudniem z kumplem po wcześniej upatrzone E36. Rzecz jasna powód wyjazdu: się przejechać, czas powrotu bliżej nie znany. Powrót na wysokości 23, z wydechem typu ” wskrzeszę zmarłego pradziadka” i ksenonem z systemem poszukiwania rypiących się po koronach drzew wiewiórek. Auto podstawione na podjazd takim cichaczem jak tylko to było możliwe i cichaczem do pokoju. Miny w domu na drugi dzień rano jak zobaczyli tego gokarta to mieli takie że do dziś pamiętam :D
Witam. Ja tu pierwszy raz, ale chyba zostanę na dłużej.
Na mój pierwszy samochodzik zacząłem polować dopiero w wieku ok 25 lat. Wcześniej nawet prawka nie miałem wiedząc dobrze, że za dużo we mnie wariata by wyjeżdzać na drogi czymś szybszym niż rower. Planowałem wozidło pokroju Puntiaka pierwszej generacji albo pierwszej Cordoby – czyli żaden szał, ot żeby się naumieć jeździć. Nieśmiało rozglądałem się też za Alfą 156, jako że lubię się pakować w związki ze ślicznymi i charakternymi kobietami. Obiegowe opinie o Francuzach sprawiły, że za żadne skarby świata nie chciałem żabojada. A jednak skończyło się na Lagunie 1 FL z benzynką 1.6 16V i holenderską instalacją gazową. Wsiadłem do tego auta, nie odpaliłem jeszcze silnika a już wiedziałem, że chcę to auto. Zajechałem pod dom dumny jak paw, do dziś pamiętam zazdrosne spojrzenie mojego Ojca, bo On się wtedy zielonym narkoTico woził. Jeżu kolczasty, ile było zabawy z tym wozem – z zewnątrz stan fabryka, ani grama rdzy (we wtedy 12-letnim aucie!) i żadnych śladów napraw blacharskich, za to mechanicznie było od groma – silnik wisiał na jednej łapie (co mnie nauczyło zmieniać biegi pod obroty, żeby budą nie kołysało), jedyną działającą elektroniką była wycieraczka tylnej szyby, komputer silnika widział palił sterował tylko trzema świecami.. Przywiązałem się do tego samochodu naprawiając samemu ile umiałem – głównie sprawy elektryki, elektroniki i drobniejsze mechaniczne usterki, „cięższą”mechanikę zostawiłem, powiedzmy, fachowcom. A zakochałem się w tym aucie jadąc 500 km bez postoju z Kujaw pod Hrubieszów – żadnego, nawet malutkiego ścierpnięcia lewej nogi! W żadnym innym aucie nie czułem się tak komfortowo. Żyłem z Lalką nieco ponad dwa lata, w międzyczasie zaliczając dwa dzwonki, pierwszy nie z mojej winy – wjechał we mnie dziadek czinkłaczentem, a drugi – wyniosło mnie z zakrętu bo (oficjalna wersja) olej na asfalcie, przecież się nie przyznam, że zapierniczałem za szybko w stosunku do umiejętności:) Sprzedałem Ją bo mi się zażyczyło wyjechać za chlebem na Wyspy – sprzedaż i wyjazd to były dwie najgłupsze decyzje w moim życiu. Mój kolejny (obecny) samochód to, a jakże, Laguna 1 FL z 2.0 8V z LPG i leniwym 4-biegowym automatem. Nawet nie wiecie jak mi brakuje manuala.. Kiedy tylko mogę podbieram Clio, żeby tylko pozmieniać biegi ręką:) Taki tapczan na kółkach. Obecnie zbieram fundusze na kolejną Lagunę, oczywiście pierwsza generacja po lifcie, ale będę szukał z 3.0 V6 i manualnem, żeby było czym szaleć. Żeby tylko Laguna miała napęd na tył..
Witaj i czuj się jak u siebie ;)
Szczerze mówiąc w mojej ocenie kupno pierwszej generacji Laguny ociera się trochę o sadomasochizm ale mimo wszystko opcji kupna starej V-ki z manualem przyklaskuję z nieskrywanym entuzjazmem ;)
3.0 V6 w lagunie 1 szału nie robiło, ot 160km z silnika jak od dostawczaka i palącego jak BMW 3.0.
Na swój pierwszy samochód MUSIAŁEM wybrać malucha. Tyle miałem kasy i fertig. Podaż też nie była powalająca, pierwsza połowa lat dziewięćdziesiątych. Ale dzięki posiadaniu samochodu mogłem zarabiać jako kierowca na zlecenie, i był to dla mnie niezły pieniądz, nauka niezależności od rodziców, na malucha zresztą też w części zarobiłem sam. Tylko trochę w nim dłubałem, nie miałem żadnego doświadczenia z motoryzacją, mechanicy generalnie robili łaskę, że coś naprawiają, o podglądaniu ich pracy nie było w ogóle mowy, przynajmniej na takich trafiałem. Internet nie istniał tak naprawdę, ciężko było znaleźć wiadomości na tematy motoryzacyjne, generalnie te moje naprawy to tak pół na pół – połowę się udało, często bardzo intuicyjnie, połowę ktoś musiał poprawić, albo tak zostawało. Maluch zostawił początkowo u mnie pamięć o ciągle rozregulowanym zapłonie, ale teraz nieźle go wspominam, zapomniałem już w większości o jebiących się duperelach.
Tak czytam te komentarze i wychodzi na to, ze jestem odwazny skoro na pierwszy samochod wzialem sobie V8 pod maska :) Ale kupilem go majac dobrze ponad 20 lat i po 3 latach pracy :)
I tak stwierdzam odwagę bo jednak V8 :)
A moim pierwszym zakupem był względnie rozsądny Escort w TDieslu w kombiaku :)
Okazał się szrotem ale jeździł ze mną jednak kilka lat a na koniec wyglądał i jechał nawet lepiej jak w dniu zakupu :D mimo braku lakieru, czarnej chmury dymu za mną itp itd
Moja pierwsza fura to Fiesta mk3 z 1.1 która paliła tyle samo benzyny co oleju ;). Niestety nie zdążyłem nic naprawić/popsuć, ani się Nią nacieszyć, bo już po 3 miesiącach zaparkowałem w tyle Reanult Clio :(.
Natomiast już zapowiedziałem, że jeśli tylko moje dziecko zarazi się taka miłością do motoryzacji jak ja, to będę je przekonywał do zakupienia najbardziej nieracjonalnej fury jaka mu tylko przyjdzie do głowy. Bo na rozsądnego sedana/kombi jeszcze przyjdzie czas.
Mam taką samą -1.1 na monowtrysku czyli popularna hybryda benzynowo-olejowa. Póki co nadal jest w rodzinie ale podejrzewam, że wytrzyma jeszcze maks ze dwa lata (Ford – rdza chrupie aż miło).
Ile komentarzy ja też od razu wiedziałem jaki samochód chcę, mój tata miał najmniejszą toyotę z możliwych (na tamte lata)czyli starlet z 86 roku, jak już zobaczyłem o co w tym samochodzie chodzi to wiedziałem że muszę takie auto mieć. Zakup za 200pln, pół roku spawania, kilka lat bezstresowego użytkowania, to było chyba najlepsze auto jakie miałem.
Pierwszym pojazdem miało być Suzuki Vitara w krótkiej wersji ze szmacianym dachem, bo dlaczego by nie. Mozolne przeliczanie uciułanych zaskórniaków ograniczało wybór do egzemplarzy zarżniętych, zardzewiałych oraz zarżniętych i zardzewiałych. Wyszło tak, że teściowie (przyszli) dorzucą drugie tyle co mamy uzbierane, ale ma być coś małego i taniego w utrzymaniu, żadne tam szemrane terenówki. Wynikiem było Seicento z 1.1 F.I.R.E., miało być na rok-półtora, a zostało na siedem. Sporo się przez te siedem lat wydarzyło, ale jak już nie było gdzie trzymać tylu pojazdów (bo w międzyczasie doszły dwa inne), to sprzedałem przyjaciela za garść srebrników jak darmowa próbka Judasza z Tesco.
A terenowe Suzuki kupiłem sobie kilka lat później wyłącznie za własne grajcarki, już bez pytania kogokolwiek o zgodę, fabrycznie nowe. Żaden sentyment z dzieciństwa (ojciec miał głównie Polonezy z wyjącymi mostami i brzęczącymi tłumikami), żadnych plakatów nad łóżkiem nastolatka, żadnego miłośnictwa marki, nic z tych rzeczy. Po prostu nie było za bardzo alternatyw, nikt inny nie oferował technicznych dinozaurów.
Tommy jesteś jak wróżbita Maciej. Dobrze wyłapałeś astre jako pierwsze auto. Miałem do dyspozycji asteroida g od mamy. I powiem, że zakochałem się w niej. Jako młody tjuner któremu mama dawała wolną rękę świetnie się z nią bawiłem…. 17 calowe felgi i air ride robił na niejednym wrażenie do czasu kiedy zachciało się spróbować czegoś z czym styczności dotąd nie miałem. Wystarczyła jedna przejażdżka i wybór był oczywisty. Fajnie mieć 330i w garażu.
PS: astra spodobałaby ci się bo była bordowa
Bordowa Astra <3
Moje pierwsze i na razie ostatnie auto – 1998 Volvo V49 2.0 benz. 140KM (chociaż tych koni to może ze 20 zostało). Kuźwa jaki ja byłem głupi ze to wziąłem i dalej jestem bo nie mogę tego nigdzie opchnąć…
Jestem właśnie przed zakupem mojego pierwszego samochodu i już zdążyłem się przekonać, że nie jest to wcale takie proste jakby się mogło wydawać :)
Uno o ty szanuj https://www.youtube.com/watch?v=2FRCDOHMpX8
Ja na swój pierwszy samochód czekałem długo, bo chciałem sam na niego zarobić.
E30 touring był jedynym słusznym wyborem z racji tego, że mam pasy. Jest ze mną cały czas i mam z nią masę wspomnień, a choroba urosła. W garażu jest druga e30, e21 323i i w planach kolejne e21.
Boję się o moje małżeństwo.
Czerwony Uno dziadka, wypełniony po dach ziomkami to był mój pierwszy automobil.
Prawdziwy F.I.R.E.
Witaj Tommy! Świetny wpis, uwielbiam Twój styl pisania.
Ja co prawda jeszcze się nie przymierzam do zakupu swojego własnego pojazdu ze względu na fundusze, ale ciągle targają mną wątpliwości czy pozostać przy FWD, czy odważyć się na RWD.
Jeśli chodzi o „domowe” samochody którymi od czasu dostania prawka miałem okazję natłuc już trochę kilometrów to były to same przednionapędówki. Niezapomniane wrażenia miałem z niebieskim Fiatem Seicento 1.1 Van – to była rakieta. Taka rakieta trochę jak Falcon 9 ulegająca dezintegracji, której druty wychodziły z zimowych opon, malowany był nieudolnie szprejem (ślady na szybach), nieoryginalna gałka od zmiany biegów zostawała czasem w dłoni, a lusterkami podpierał się o asfalt przy zakrętach. No ale chociaż szyby z tyłu były czarne jak smoła (oczywiście ogrzewanie tylnej szyby się zepsuło, a że lusterka były wielkości mydelniczki to zimą parkowało się tyłem jak Lamborghini Countach z otwartymi drzwiami :). Wrażenie potęgowała dziura w wydechu środkowym. ). Obecne domowo-firmowe Renault Clio Storia 1.2 też nie rzuca na kolana, zwłaszcza że ewentualny drugi pasażer mógłby poczuć się jak w Guantanamo siedząc w bagażniku za kratą.
Największe wrażenie z domowych samochodów (teraz w posiadaniu brata) zrobiła na mnie Mazda 3 BK 2.0 w benzynie, grafitowy kolor z ksenonami, LEDami z tyłu i pakietem AERO prezentuje się dla mnie osobiście świetnie. Prowadziła się pewnie i mocy wystarczało w zupełności na jazdę głównie po mieście – ale wiadomo że apetyt rośnie w miarę jedzenia :). Niestety MPS raczej puściłby mnie w samych skarpetach. I tu dochodzę do totalnego rozdarcia jeśli chodzi o wybór – z jednej strony serducho mówi Mazda, gdzieś tam w oddali odzywa się Clio 2.0 i Corolla E12 TS, a z drugiej strony coś szepcze za uszkiem „A tylnonapędówą to jeździłeś?” :)
Dzięki za tego bloga, przepraszam za takiego tasiemca, pozdrawiam i wracam do swojego cichego kąta obserwatorów Twoich wpisów :)
Mój znajomy (19 lat), który właśnie robi PR chce jako pierwsze auto kupić około 25 letnie BMW (budżet kilkanaście tysięcy zł).
Nie chodzi mi o samą markę ale bardziej o połączenie tylnego napędu ze żwawym silnikiem z miernym bezpieczeństwem biernym, brakiem ESP, bocznych poduszek itp…
Boję się, że nadsterownym autem bez systemów kierowca z doświadczeniem kursowym może łatwiej zrobić krzywdę sobie i innym.
Zastanawiam się, czy nie jednak bezpieczniej zaczynać przygodę motoryzacyjną od troszkę młodszej przednionapędówki z systemami, która daje dużo informacji zwrotnej z zawieszania i nieco później przesiąść się do tylnonapędówki.
Co sądzisz na ten temat?
To w dużej mierze zależy, co znajomy ma w głowie ;) Bo rozwalić się to i Matizem nie sztuka :D
Moim zdaniem wszystko zależy tu od podejścia.
Dla przykładu – moim pierwszym samochodem była 50 konna Fiesta i pamiętam, że wyrabiałem nią takie rzeczy, że jeszcze dziś mi wstyd. W sumie to cud, że nie wydzwoniłem nią grubo podczas jakichś karkołomnych ataków na salmopolu czy innych samobójczych akcji na mokrym.
A przecież Fiesta też nie miała żadnej elektroniki czy sensownego poziomu bezpieczeństwa biernego.
Co ciekawe, przesiadka do sporo mocniejszej Fiesty XR2i (która również ich nie miała, ale w przeciwieństwie do 1.1 generowała chore przyspieszenia) obudziła we mnie uśpione dotąd pokłady pokory – bo po prostu trochę się jej bałem. Z BMW było podobnie – kiedy przesiadłem się do pierwszego e36 (316i) zacząłem jeździć dużo ostrożniej niż dotąd.
Owszem – próbowałem wrzucać je w poślizgi itd. ale nigdy nie zdarzyło mi się, żebym np. w trasie zapierdzielał 140 km/h po śliskim z przeświadczeniem, że nic się nie stanie.
Myślę, że znajomemu nie stanie się krzywda, o ile tylko podejdzie do tematu świadomie i z odpowiednią dozą pokory. Co więcej – jestem zdania, że przy takim samochodzie może się naprawdę wiele nauczyć.
Ehh, aż się mi wzięło na wspominki…
Pierwsza fura – Golf II 1.3, 4 biegi – Czerwony demon prędkości. Bardzo dobrze wspominam, ten samochód był niczym „Solanie” – nie do zaje***ia :D . W dodatku od nowości należał do Ojca – także metoda dziedziczenia :D
Po drodze oczywiście ujeżdżałem Astre I GT siostry czy Focusa 1 (kolejny samochód Taty).
Kolejny samochód, a w sumie pierwszy, który kupiłem sam to już było E36… no i co? teraz mam E36, W124 oraz E39 :)
Jakaś choroba, albo coś.
No właśnie od podejścia! Moje pierwsze auto było kupione na oko. Pojechałem po pierwsze auto z ojcem i bratem, żaden z nas nie znał się na autach mimo tego pojechaliśmy. Blacha ładna, silnik czysty, alufelgi i pali na strzała, bierzemy ! Po miesiącu auto zaczęło się sypać, zaczęły odpadać listy, tóre były przyczepione na taśmę dwustronno itp szkoda gadać.
Bardzo ciężko podjąć wybór. Jakby nie patrzeć, to w końcu olbrzymia odpowiedzialnośc :D Do tej pory pamiętam swój pierwszy samochód. Mimo, że miałem z nim nie lada zmartwień to darzyłem autko dużym szacunkiem bo niejednokrotnie mnie poratowało, wtedy gdy trzeba było nie zawiodło. A że w innych momentach nie mogliśmy się „dogadać”, to chyba pozostaje zwalić na różnicę wieku :D
Pierwszym autem którym jeździłem była corsa B 1.5TD matki, co tym wyczyniałem na zimowych oponach 165/75r13 :D, po przejechaniu ronda z piskiem opony było czuć w aucie. W międzyczasie ojciec miał 200konne AUDI QUATTRO, bałem się wcisnąć mocniej na ekspresówce, zabiłem w niej dwumasę od startów :P . Pierwsze i teraźniejsze auto jest starsze ode mnie i trafiło się całkiem niezłe, Scirocco mk2 po bylejakim remoncie blacharskim i niezbyt mocnym 1.8 90km w gazie, ale menda grama oleju nie brała i ciągła w nieskończoność na BLOSie. Teraz po swapie jest 1.8 16V które w zupełności wystarczy do codziennej jazdy.
Co wy k..wa wiecie o zabijaniu,a nie wróć …o motoryzacji:P Pierwsze auto,kupione w wieku 14 lat (a było to niestety 26 lat temu) Syrena 105,która miała pękniętą „głowę” przekładni kierowniczej.Skręcała tylko w jedną stronę i nie do końca chciała jechać prosto.Żeby toto przestawić pod dom,na tym samym osiedlu,pchaliśmy w tą i z powrotem:)) Potem na parkingu,dużym jak na owe czasy.pomykaliśmy z kolegami,a jakże w jedną stronę naokoło:) Po jakimś czasie,fajni panowie z pogotowia technicznego (Starem 244? chyba) pospawali mi to za flaszkę.Owszem,zaczęła skręcać w drugą ale potrzeba było na to 2 osób:) Jakby miał opisać kolejne perypetie,to powinienem założyć bloga,pisze jak najbardziej poważnie.
Ja na swój pierwszy samochód czekałem trzy lata aż uda mi się zebrać sumę pozwalająca na zakup który by mnie satysfakcjonował. Po dłuższych poszukiwaniach udało mi się zakupić e39 w dosyć dobrym stanie :) I oczywiście jest koloru bordowego :) Co prawda to diesel ale M57 daje rade ;)
Mój pierwszy i obecny samochód kupiłem 1,5 roku temu. Decyzję o tym, że kupię samochód i jaki będzie to wóz podjąłem, gdy chłopak mojej siostry podjechał kupionym na handel E36 Compact. Auto było w kiepskim stanie, ale mimo to po przejażdżce byłem naprawdę pozytywnie zaskoczony tym jak to jeździ. Generalnie chciałem od niego odkupić tą bawarę ale ze względu na kiepski stan udało mu się mnie przekonać i kilka miesięcy później zakupiłem E36 Compact w lepszym stanie z takim samym motorem (1.6). Od tego czasu zrobiłem już trochę km tym samochodem i naprawdę jak na 20-letni samochód nie ma się do czego przyczepić. Wprawdzie brakuje tu trochę mocy i od BMW można oczekiwać więcej tej radości z jazdy ale też nie wiem czy warto jest sprzedać to auto, bo to co kupię w cenie kilka razy większej może okazać się, że nie będzie wcale lepsze na dłuższą metę.
Coś w tym BMW jednak jest, kilka lat wstecz zupełnie inaczej patrzyłem na te auta.
A ja pierwsze auto kupiłem trzy lata przed prawem jazdy :p
Jako typowy przyszczaty gimbus posiadający starszego brata z prawem jazdy udało mi się podstępem przytargać do domu padło na kółkach zwane przez niektórych polskim fiatem.
Chyba najlepiej wydane 500zł w życiu. Potem kolejne najlepiej wydane parę tysięcy, no i stoi sobie maluszek w garażu i czeka na ładną pogodę :p
W międzyczasie zapragnąłem czegoś co nie będzie wymagało remontu co 20km.
Kupiłem corollę e10 sedan. Pomimo tego że wygląda to jak rodzinna kupa na kołach i ma całe 1300, to nawet dawało to jakąś radość z jazdy. Japońskie DOHC z diabelnie fajnym przyspieszeniem i lekka dupa która w zimie umożliwia zawracanie na bardzo wąskiej drodze bez zatrzymywania. Gumowe zderzaki którymi można się bezpiecznie odbijać od przeszkód.
I do tego niskie i twarde zawieszenie które nie bało się zakrętów. Nie postarali się tylko z hamulcami. Każde hamowanie kończyło się zerwaniem przyczepności, a więc powyżej 30km/h każde światło było zielone :p
Koledzy śmiali się że to była bardziej supra hihihihi
W tej chwili moja rollcia pewnie stoi już w ciemnym kontenerze we Francji i czeka na statek.
Pewnie jakiś makumba się bardzo ucieszy.
No a ostatnio brat przesiadł się na e46 320d więc udało się po taniośći dopaść jego astrę caravan ze stadem japońskich bocianów pod maską i tak to się chwilowo przedstawia moja krótka historia motoryzacyjna.
Chciałem napisać „dzień dobry, jestem Maciek i w wieku 20 lat mam trzy samochody” no ale od niedzieli mam już tylko dwa więc chyba w normie :p
Chociaż poluję na jakąś bazę na rajdówkę albo bardzo tanią Vitarę
Tylko kto mi to wszystko opłaci?
Pierwszym autem, którym jeździłem „na poważnie sam” była Zastava 1100p z 1980 roku miałem wtedy z 10 lat, kawałeczek po podwórku wtedy przejechałem. Parę lat później dostałem upragnione 126p z 1992 roku. Po trzech latach rodzice kupili mi Vw Polo 86c2f z 92´ było to auto kupione z „rozsądku“ od niego zaczęła się moja niechęć do Vw. Jakiś czas później chciałem kupić Zastavę 1100p mediteran, ale niestety tata mój się nie zgodził na to auto, bo „bym się z tym autem grzebał z 5 lat”. Parę dni później zgodził się na Poloneza 1.4 z 1994, którego mam do dziś . Gdy zacząłem pracować odłożyłem sobie sam na własny, wymarzony samochód, który udało mi się kupić – Zastava1100p Mediteran z 1982 roku. W końcu poczułem tą motoryzacyjną wolność, gdzie nikt mi niczego nie wypomina. Planuję iść dalej w włoską motoryzację.
Pierwsza fura była fiestą kupiona za 800 zł, z której zajeżdżeniem uwinąłem się w 9 miesięcy… Nie żałuję bo włożone w nią serce wiele mnie nauczyło! ;)
Ja zaczynałem na Fiacie Bravo – muszę przyznać, że kocham ten samochód do dzisiaj! :) Oczywiście kupiony gaz więc nawet nie zliczę zjeżdżonych kilometrów.
I u mnie od grudnia do trójki i piątki dołączyła siódema w longu (wielka żółta koparka jak to określiła moja żona). Wszystkie razem mają 62 lata, ale najważniejsze że mieszczą się razem w garażu.
Jak miałem 16 lat to z kolegami kupiliśmy za grosze od mojego sąsiada starego Maluch na „katy” koszt takiej fury był w cenie złomu co ważne na chodzie ;) to była nauka jazdy :D
bardzo lubię Twoje poczucie humoru myślę, że byśmy się dogadali:D chyba każdy facet pamięta swoją pierwszą furę, to uczucie kiedy jako jeden z pierwszych po zdaniu prawka podjeżdżasz autem do technikum, bezcenne:D
Ciekawy wpis :) Ja swoje pierwsze auto malucha zamieniłem za playstation 1 a poźniej tego samego malucha, już dość skatowanego zamieniłem za sprzęt grający. Dill życia
Mi ojciec chciał wcisnąc opla corse. Nie było opcji, dorobilem sobie w wakcje i kupilem golfa 4. Pamietam jak zostało mi zaledwie 350 zł na pierdoły typu oleje itp pol nocy szukałem i na amjoil.pl znalazlem spoko ceny i ze wszystkim sie zmiescilem – ojcu kopara opadła :D z golfem przezylem najlepsze chwile, a jak go sprzedalem to az łezka się w oku zakrecila haha
Pierwsze auto dostałam od rodziców. VW Polo, dokładnie o dwa lata młodsze ode mnie :D Miał już trochę wgnieceń, więc okleiłam go kwiatkami. Sentyment został do dzisiaj, co więcej spotykam go czasem na drogach w moim mieście (poznaję po charakterystycznym wgnieceniu, do którego sama się przyczyniłam) niestety już bez kwiecistych ozdób. Aż żal było sprzedawać!
Super!
Oj nie jest łatwo. Ja też czegoś porządnego szukam bo właśnie kilka dni temu zdałam egzamin na prawo jazdy