Generalnie nie przepadam za oglądaniem telewizji. Po części dlatego, bo jestem trochę nadpobudliwy i wizja siedzenia na kanapie bez ruchu przez kilkadziesiąt minut przeraża mnie równie mocno co biodiesel i dieta wegańska.
To dlatego nigdy nie chodzę do lekarza – nie, żebym bał się zastrzyków albo pracującej w naszej przychodni pani doktor, która wygląda jakby do robienia makijażu używała wapna palonego i krwi, a brwi regulowała markerem do flipchartów.
Nie.
Ja po prostu nienawidzę siedzieć na tyłku i bezczynnie czekać – w takich momentach zawsze mam przed oczami kostuchę, która trzyma na kolanach tę swoją kosę spalinową kupioną na jesiennej wyprzedaży i gładząc ją czule dłonią, z niecierpliwością spogląda co chwila na zegarek. Mam przeświadczenie, że czas, który dostałem od tego brodatego gościa na górze (najwyraźniej w wyniku jakiegoś grubego błędu w papierach ale zawsze) jest zbyt cenny, żebym trwonił go na siedzenie na niewygodnym taborecie i słuchanie sapania konających w agonii siedemdziesięcioletnich groupies pewnego dj-a radiowego z Torunia.
Dlatego też zamiast siedzieć w poczekalni czekając, aż ta nekromantka mnie wymaca i przepisze mi kosztujący pięćset złotych syropek, wolę walnąć cztery gripexy, zapić to grzanym piwem i korzystając z gorączkowego haju zamknąć się w garażu by pojeździć po podłodze na leżance warsztatowej i ponaparzać twarzą w różne elementy podwozia mojego BMW.
Czasem udaje mi się nawet coś przy tym niechcący naprawić więc wtedy to już w ogóle pełen profit.
Wracając jednak do telewizji – sam oglądam ją rzadko, ale nie ukrywam, że niesamowicie fascynuje mnie to, co ogląda czasami Iza. Fascynuje mnie jednak nie sam repertuar, a raczej to, że człowiek jest w stanie oglądać coś tak potwornie nudnego i przy tym nie umrzeć. Raz próbowałem usiąść obok Izy i skupić się na fabule jakiegoś filmu, który akurat oglądała ale mój organizm od razu zorientował się co się święci i bez wahania aktywował pradawne mechanizmy obronne.
Dokładnie tak – zachciało mi się kupę.
Matka natura doskonale wie co robi – jak ustaliłem później, Iza oglądała wtedy trwający prawie trzy godziny film obyczajowy opowiadający o żyjącej w dziewiętnastym wieku kobiecie, która najpierw wyszła za mąż, a potem dużo płakała.
Ja tymczasem zamiast oglądać tę szmirę, jak gdyby nigdy nic siedziałem sobie w łazience i czytałem w internecie o silnikach turboodrzutowych i pewnym gościu, który pobił się po pijaku ze zbiegłym z zoo jednorękim kangurem.
Normalnie kocham internet.
Czasem zdarza mi się jednak znaleźć w telewizji co mnie zainteresuje – oglądam na przykład absolutnie wszystkie premiery kreskówek na HBO (czyli zwykle jedną na miesiąc). Głęboko w tyłku mam te głośne, oscarowe produkcje w stylu Łutututlandu, albo innych Awendżersów, ale kreskówki to jest zupełnie inny temat.
„Auta” były niezłe, „Jak wytresować smoka” też, niedawno oglądałem nie najgorsze „Coco”, a „Odlot”, albo ten słoń z „W głowie się nie mieści” to już jest w ogóle jest takie cudo, że DiCarpacio i inni mogą się schować.
Mało co przemawia do mnie tak, jak porządnie zrobione, klimatyczne kreskówki.
Idąc jednak dalej – czasem kiedy wstaję rano i mam jeszcze trochę czasu do wyjścia, szukając skarpetek włączam sobie na chwilę powtórki jakichś programów o budowie samochodów na kanale Discovery.
I teraz co ważne – nie macie pojęcia jak motywująco może działać na mężczyznę fakt, że gość w telewizji w dwie minuty bardzo fajnie wyprostował stary błotnik od zdezelowanego Camaro. Serio – obejrzenie kilku minut takiego programu daje mi takiego kopa i wiarę w swoje możliwości, że od razu nabieram ochoty, żeby pobiec do garażu i wymienić świece, za które zabierałem się od ponad miesiąca.
Rząd, zamiast zastanawiać się co jeszcze można opodatkować tak, żeby nikt się nie połapał, albo nie daj boże przypierdolił, powinien zainwestować kilka baniek w ustawiane przy ulicach telebimy puszczające w kółko Gas Monkey i Poturbowanych – jestem pewien, że po takim zabiegu PKB wystrzeliłoby w górę jak inflacja w Iranie bo wszyscy widzący to faceci zamiast oglądać W11, najpierw popędzili by do sklepów z częściami, a następnie zaczęliby oblegać działy narzędziowe w Castoramie.
Tak więc kiedy już zostanę prezydentem (a zostanę) to wymuszę na wszystkich stacjach telewizyjnych, żeby puszczały w godzinach największej oglądalności programy o tuningowaniu starych Fordów i remontowaniu zabytkowych beemek.
Zapomnijcie o telenowelach, komediach romantycznych i programach rozrywkowych pokazujących śpiewających ludzi, którzy zdobyli sławę bo idąc na jakiś mecz zapomnieli założyć majtek.
Te filmy motoryzacyjne są podstępne. Obejrzysz – jest kop motywacyjny: załatam turbodziurę i uratuję świat ! Po dwóch godzinach młotkowania, nacinania i rozwiercania jakieś śrubki, która była miła zardzewieć, wyzywasz tego gościa z telewizji co w 45 minut rozłożył odrestaurował i złożył starego mustanga przypadkiem znajdując wszystkie potrzebne części w spożywczym między perłą export a pasztetem. Nie mówiąc o filmikach instruktażowych jak coś zrobić – no chłop sobie nawet rąk nie pobrudzi a ja już zaczynam rozkminiać czy śruby odkręca się w tą samą stronę na półkuli północnej i południowej bo mi nie chce pójść ;)
Komentarz lepszy od felietonu :),
Coś w tym jest :D Na podobnym „kopie motywacyjnym” ostatnio wymienialiśmy sprężyny w fiu..yy..fiacie stilo. Tył poszedł gładko, za to przód to była mordęga. Najpierw jedna nakrętka nie chciała puścić, później druga śruba nie chciała wyjść, nie pomógł młotek, wd40, palnik a gdy zaczęliśmy rozważać użycie młota pneumatycznego żeby to dziadostwo wyjąć to zorientowaliśmy się że jest 23 a mamy jeszcze wymienić hamulce :D Śruby nie rozwierciliśmy bo nie mieliśmy wiertarki na stanie :C
Dokładnie, filmik wymiany wahacza w mojej alfie trwa 20 min, stwierdziłem ogarnę temat w weekend… Jeba..em się z tym 2 tygodnie!
Mylisz się Tommy. Oni wolą oglądać W11. Łączę się w bólu
A ja tam dobry mecz zawsze chętnie obejrze. Oczywiscie w doborowym towarzystwie obowiązkowo :D
Prawdziwie męska telewizja to wyłącznie dobry mecz przed telewizorem:D No ale niestety osób chętnych do oglądania TV w domu jest bardzo dużo…
Właśnie z tego powodu powstały kanały tematyczne. Cały problem leży w tym że żeby mieć szansę je zobaczyć trzeba zakontraktować na swoje nazwisko całą resztę telewizyjnego badziewia. Chyba tutaj jest właśnie furtka dla telewizji internetowych czy youtube.
W telewizji na szczęście teraz też masz wybór. To że coś leci w TV nie znaczy, że do niczego się nie daje. Można znaleźć nadal wartościowe i ciekawe programy, niestety takich jest coraz mniej. Ja uwielbiałem oglądać discovery jak byłem młodszy jednak zrobili z tego 100% komercyjnej szmiry i teraz tylko od czasu do czasu jak trafię na naprawdę godny oglądnięcia film.