Nie wiem czy kiedykolwiek zwróciliście na to uwagę, ale akcja w większości książek zaczyna nabierać tempa dopiero w chwili, gdy na scenie pojawia się jakaś nowa, tajemnicza i z początku niepasująca do tego co zdążyliście już przeczytać postać.
Gandalf w „Hobbicie” Tolkiena. Pastor Jacobs w „Przebudzeniu” Kinga. Dżdżownica Ela w elementarzu z groszkiem dla klas I.
Czy nawet ten wampir, co to wolał ssać penisy niż krew w „Zmierzchu”. Napisanym przez kobietę, której nazwiska na całe szczęście nie pamiętam.
Bierzecie książkę do ręki, przerzucacie kolejne kartki, a życie waszych nowo poznanych przyjaciół toczy się z pozoru zupełnie normalnie. Poznajecie ich zwyczaje, osobowości, otoczenie, w którym żyją… Zaczynacie domyślać się z kim się lubią, a z kim nie i dostrzegacie jakie cechy ich charakterów są Wam szczególnie bliskie – powoli zanurzacie się w ich umysły, utożsamiając się z ich sposobem postrzegania świata.
A potem nagle jeb, dup, George R.R. Martin, inflacja, ukręcony korbowód i zjawia się jakiś tajemniczy gość, który wywraca wszystko do góry nogami sprawiając, że to co przed momentem zdawało się Wam fabularnym, wyścigowym pewniakiem zaczyna przypominać jakiegoś jebanego, naćpanego jednorożca miotającego się po całym torze przy kawałku „Honking Antelope” Serj Tankian’a.
Siedzicie więc w nerwach spinając pośladki i zastanawiacie się co do jasnej cholery zaraz się wydarzy.
Jeszcze tylko jedna kartka.
Jeszcze tylko jedna kartka.
To sprytny wybieg stosowany przez równie sprytnych pisarzy, ale jeśli przyjrzycie się temu bliżej to zauważycie, że sam w sobie chyba jednak nie wziął się znikąd. Wiele razy słyszałem stwierdzenie, że życie przypomina w swej formie książkę – powstało zresztą na ten temat wiele internetowych aforyzmów i mądrych powiedzonek o niezapisanych jeszcze stronach i tym, że niektóre książki kończą się zbyt szybko.
Moja dla przykładu ma dziś jakieś 60 stron i przypomina trochę stary album o samochodach skrzyżowany z losowym segregatorem wyciągniętym z archiwum szpitala psychiatrycznego w Andrychowie.
Mam nawet dla niej tytuł – „Koniec świata, porno i jagodzianka”.
Wydaje mi się, że nieźle sprzedawałaby się w empiku.
Wracając jednak do naszego życia – jeśli w tej chwili czytacie prentkiego po raz pierwszy, bo ktoś z Waszych znajomych polubił ten felieton na twarzoksiążce to uświadomcie sobie, że pojawiłem się właśnie w Waszym życiu, choć o moim istnieniu jeszcze parę minut temu nie mieliście najmniejszego pojęcia.
Taaa daaaa – dzień dobry, jestem Tommy.
Jeszcze przed momentem zwyczajnie dla Was nie istniałem – równie dobrze mógłbym być mieszkającym w lesie członkiem jakiegoś południowoamerykańskiego plemienia nie mającego dostępu do internetu i spędzającego dnie na iskaniu swojej niespecjalnie urodziwej żony z obwisłymi cyckami.
Nawet gdybym zajmował się garncarstwem, kolekcjonował porcelanowe owce albo biegał po mieszkaniu na golasa śpiewając z nie najlepszym efektem piosenki Mariah Carey to i tak nie miałbym żadnego wpływu na Wasze życie.
Ale teraz już mam.
Być może jestem tylko nieistotnym bohaterem trzeciego planu, których tak wielu spotykacie każdego dnia. Podają Wam kawę na McDrivie, przyglądają się Wam dziwnie, kiedy stoją pod drugiej stronie przejścia dla pieszych, podobnie jak Wy czekając na zielone. Stoją przed Wami w kolejce do kasy na stacji Lotosu, albo pomagali Wam wnieść wózek po stromych schodach obok skarbówki.
Przeczytacie to, może parę razy uśmiechniecie się pod nosem, a potem jak gdyby nigdy nic wrócicie do przeglądania zdjęć z jakiejś imprezy wrzuconych do internetu przez dziewczynę, której nazwiska za cholerę nie możecie sobie w tej chwili przypomnieć pomimo że jeszcze nie tak dawno siedzieliście tuż za nią w szkolnej ławce i patrzyliście się na jej tyłek gdy wstawała do odpowiedzi.
I zwyczajnie zapomnicie o moim istnieniu.
Życie to taka wielka pulsująca tafla cienia i mroku. Nasza świadomość wydobywa z niego ludzkie sylwetki ale w większości wypadków po chwili znów pozwalamy odpłynąć im w niepamięć i nigdy więcej nie wyciągniemy już ku nim rąk.
To trochę przerażające, jeśli uświadomicie sobie, że dziewczyna, którą wczoraj niechcący trąciliście w ramię wysiadając z autobusu mogła być tak naprawdę najbliższą Wam pokrewną duszą na całym świecie. Kobietą, o której zawsze marzyliście.
A wy zaprzepaściliście wspólną, pełną radości, pasjonujących rozmów i dzikiego seksu przyszłość wymownie odburkniętym „sorry”.
Warto poznawać ludzi bo może okazać się, że w Waszym otoczeniu skrywają się naprawdę wartościowe perełki. Być może chudy chłopak o nieobecnym spojrzeniu, którego widujecie codziennie rano przy stoisku z pieczywem jest specjalistą od samochodowej blacharki, pracującym po godzinach nad odbudową starego Porsche, które odziedziczył po dziadku. Być może dziewczyna w czerwonym szaliku spędza wieczory grając na scenie pobliskim teatrze i mogłaby opowiedzieć Wam wiele związanych z nim, ciekawych historii.
Może starszy, uśmiechnięty Pan parkingowy szkicuje wieczorami surrealistyczne grafiki inspirowane nordyckimi mitami?
Pomyślcie, że prentki ma w tej chwili koło 1 200 polubień na ryjksiążce – dla jednych ta liczba to jakiś tam niespecjalnie wysoki wyznacznik popularności bloga ale ja widzę to zupełnie inaczej. To 1 200 zupełnie różnych światów, które z jakiegoś powodu zderzyły się z moim. To ludzie, którzy zajrzeli tutaj i z jakiegoś powodu zainteresowali się tym co siedzi w mojej nieogolonej i niespecjalnie bystrej głowie.
Czasami patrzę na to kto kliknął w łapkę i przeglądam sobie jego profil. Patrzę gdzie mieszka, czym się interesuje, jakiej muzyki słucha. Tak Was sobie po cichu szpieguję, bo zwyczajnie mnie to ciekawi. Co więcej – czasami, aż zielenieję z zazdrości widząc jak fajne i szalone macie pomysły na życie.
Po części właśnie z tego powodu zacząłem zastanawiać się dlaczego potraciłem kontakt z osobami, z którymi kiedyś świetnie się dogadywałem. Wiecie jak to jest – ktoś poszedł do innej szkoły, ktoś inny wyjechał na wyspy albo znalazł pracę w innym mieście.
Wydaje mi się, że niegłupim pomysłem jest sięgnąć dziś po telefon i zadzwonić do jednej z takich osób – tak, żeby dowiedzieć się co u niej słychać. Wydaje mi się, że to czego się dowiecie może Was nieźle zaskoczyć bo z doświadczenia wiem, że splecione w szkolnych ławkach ścieżki życiowe, zwykły po opuszczeniu tego kagańca dostawać pospolitego pierdolca.
Romek, który zawsze wydawał mi się idealnym materiałem na ułożonego szefa jakiejś nudnej firmy produkującej beton goni dziś za wiatrem po górskich drogach na własnym ścigaczu. Monika naśmiewająca się kiedyś z mojego psa zajmuje się home stagingiem. Klisiak – stary, dobry kumpel, moja życiowa inspiracja i największy wariat jakiego znam sieje dziś postrach wśród przestępców metrowej średnicy bicepsem i ukrytą pod kurtką kaburą.
A Alien – przyjaciółka z lat młodzieńczych, która osiągnęła absolutne mistrzostwo w parodiowaniu Łam Łasicy i komplikowaniu sobie życia uczuciowego ma już dziś męża, choć ja wciąż myśląc o niej mam przed oczami tę wesołą, roześmianą szesnastolatkę szczotkującą Węcha – naszą parzystokopytną maskotkę z pobliskiej stadniny.
Ja tymczasem nadal biegam tą samą trasą na przełęcz przegibek (tyle dobrze, że trochę szybciej), jeżdżę tym samym starym samochodem i nie mam pojęcia który już to raz oglądam od początku Dragon Ball’a.
No Tolkien to to nie jest…
Więc kto wie – może ten telefon wywoła z mroku tego tajemniczego, zmieniającego wszystko bohatera?
Nie telefon, a komentarz – nie wybierasz się może na wycieczkę zagraniczną do Mikołowa i nie obadałbyś mi zdupistycznej wersji solidnego i poprawnego RWD klasy średniej wyższej?;)
Nie, ale jeśli napisałbyś „spotkać się w Mikołowie, żeby napić się szkockiej i pooglądać stojące pod barem samochody” to pewnie byś mnie zainteresował ;D
Piszesz na blogu tak ważne rzeczy w tak luźnej i przystępnej formie, że z niecierpliwością czekam na każdy artykuł :) Także tak trzymaj :)
Trzymam i nie puszczam!
Ja nie wiem co mnie kiedyś podkusiło, żeby tutaj zajrzeć. Czy to był czyjś post, czy wujek Google, czy też ta dziwna siła, która pracując na drugim etacie kradnie skarpetki z pralki. Nie mam pojęcia. Wiem na pewno, że żałowałbym, gdybym się jej nie poddał. Bardzo lubię ten twój chrupkowo-mechaniczno-(czasami)dziecinny świat i za cholerę nie chcę stracić z nim kontaktu.
Utwierdza mnie to w przekonaniu, że jednak są jeszcze na świecie ludzie, którzy
a) są inteligentni
b) mają własne zdanie
c) mają swoją pasję i przekazują ją w sposób, który urzeka.
Serio, kiedyś nie myślałem, że będę z autentycznym zainteresowaniem czytał o rozwiercaniu spawów w starym maluchu, czy że zmienię swoje myślenie o starych BMW (wcześniej, w fazie przedprentkiej, stałem na pozycji „przereklamowane samochody, które nic nie mają w sobie, a poza tym są stare i lepsza jest nawet nowsza skoda”; faza postprentka jest aktualnie na pozycji „fuck logic, bmw e34 to jeden z najpiękniejszych samochodów na świecie ever, #chceto”).
Wszystkie Twoje wpisy przypominają mi w wydźwięku twórczość Kabanosa (taka kapela z Piaseczna). Na pierwszy rzut oka proste (żeby nie powiedzieć prostackie) i totalnie bezsensowne. Jednak jak się wsłuchhać, w tym przypadku przeczytać i przemyśleć zawartą tu informację – cholernie mądre i przydatne w życiu, takim prawdziwym, świadomym.
Serdeczne dzięki za to, co robisz. Bo robisz to po prostu dobrze. Tyle.
Poczułem się jak przywódca jakiejś sekty podprogowo manipulującej ludźmi tak, żeby kupowali stare beemki i robili głupie rzeczy ;)
Tommy, chcesz czy nie, ale pisząc te Twoje akta z psychiatryka wpływasz na czytelników mocniej niż Ci się wydaje, więc do tej sekty to aż tak daleko nie ma :D Ja sam jeszcze niedawno nie spodziewałbym się, że będę ratował brzydala ze złomu nie mając na to kompletnie środków, miejsca i umiejętności. ;) A w mózgu co dwadzieścia sekund nie zapala mi się obraz z cyckami Jessici Alby a przeczytany tu na blogu slogan „Bądźcie cholernie nierozsądni. To naprawdę fajny stan ducha.”
No dobra, na przemian z cyckami…
Ale przyznaj, że cycki jednak przeważają
Nie udzielę jednoznaczniej odpowiedzi, ostatnio śni mi się moja nowiutka kierownica obszyta pikowaną fioletową skórą.
A przecież powszechnie wiadomo, że tym przywódcą jest Tadeusz. Ale pogadaj z nim, może pozwoli Ci pożyczyć ten tytuł, będziesz przez chwilę fajny.
Nie gadam z nim od czasu kiedy wymienił mój komplet ściągaczy do sprężyn za kolekcję pornosów z lat 80-tych
Tommy, co do tych pornosów… :D
Widocznie niedźwiedzie lubią bobry
No bo e34 to cud miód malina, nawet przy 170 (kiedyś) KM. Najlepsza z 3 bmw które miałem. :)
Tadeusz nie chciał być po prostu gorszy. Ty masz dwie stare niemki, w tym jedną też z lat 80′, to pozazdrościł. Twoja wina, deal with it.
Damn, technologia mnie strollowała i wstawiła komentarz nie w tym miejscu, w którym miał się pojawić według chcenia mojej głowy. Ale przynajmniej jest zaraz pod nim, także koślawo, ale jakoś jednak wygląda.
Niemki, do tego stare… Tommy, co z Tobą nie tak?! :D
Hmmm, ’80-te to jeszcze nie emerytura ;)
Eee… Kawa z McDrive? Za kogo Ty masz swoich czytelników?! Trochę foch…
Przyznam szczerze, że po Twoim poprzednim wywodzie o wyższości kawy nad wyrobami kawopodobnymi zrobiłem to trochę z premedytacją ;)
Ech, przestałem „chodzić” do McDonalda od kiedy wprowadzili jakieś żetony na wejście do kibla…
Wczoraj spadł śnieg, a ja nie miałem czasu na wyprowadzenie berliny sportivo z garażu… Używaj życia, póki nie jesteś rodzicem :).
Widziałem kiedyś bardzo fajne foteliki z Recaro. Zastanawiam się też czy dałoby się zamówić customowy rollbar z mocowaniem na taki fotelik.
Drobna wskazówka dla początkujących – kiedy spadnie śnieg, dzieci zabiera się na sanki, a nie latanie bokiem ;). No, przynajmniej te w wieku 2 lata :).
Stary – jeśli dzieciaki odziedziczą po mnie choć kilka procent genów (mam nadzieję, że te odpowiedzialne za urodę będą miały po matce bo jeśli wdadzą się we mnie to będą tak brzydkie, że do czterdziestki się ich z domu nie pozbędę) to zamiast pozytywki przy łóżeczku będę musiał trzymać podpięte na krótko do akumulatora i kanistra z benzyną V6.
Sanki będą trąciły nudą.
To akurat całkiem nieźle może działać, pod warunkiem nie wkręcania na wysokie obroty – u mnie akurat sprawdzał się pochłaniacz nad gazówką :).
Opcjonalnie można pomyśleć nad V8 na dwóch gaźnikach – basowe popierdywanie na wolnych obrotach powinno działać kojąco.