Od jakiegoś czasu na twarzksiążce prześladuje mnie parka wyglądających na psycholi manekinów, publikujących wpisy o tym co muszę zrobić, żeby nikt nigdy już nie wjechał swoim Fiatem Punto w przydrożne drzewo. Zdaje się, że kampania nazywa się „Pokolenie ZERO” i odpowiada za nią producent okrągłych, afroamerykańskich wyrobów gumowych na literkę „C”. Generalnie nie mam nic przeciwko kampaniom mającym zwiększać świadomość kierowców czy bezpieczeństwo na drogach ale muszę przyznać, że ta jedna po prostu mnie przeraża.
Chodzi o to, że wizja bezpiecznego świata, którą próbuje forsować ta pozbawiona wad parka skrajnych pacyfistów za bardzo przypomina mi przyszłość znaną chociażby z „Człowieka demolki”.
Obejrzyjcie sobie jakiś film z ubranymi na biało ludźmi zrealizowany w ramach tej kampanii, a zrozumiecie o co mi chodzi.
Owszem – mam świadomość, że wszyscy prędzej czy później, w bardziej lub mniej widowiskowy sposób zejdziemy z tego świata. Część z nas dokona żywota leżąc pod respiratorem w ciemnym pokoju, ktoś skręci sobie kark wychodząc spod prysznica, ktoś dostanie wylewu, a ktoś inny wpadnie pod pociąg po tym jak wypiwszy o kilka piw za dużo postanowi odlać się na środku trasy kolejowej Bielsko-Warszawa.
Ja na przykład planuję w wieku 98 lat, po widowiskowej ucieczce przed policją, znajdując się pod wpływem amfetaminy, szampana, żelek o smaku coli i kawałka „My way” Franka Sinatry, spierdzielić się z klifu w Monte Carlo, prowadząc skradzione chwilę wcześniej z pobliskiego muzeum Ferrari 250 GT California.
Taki mam plan.
Chyba, że wcześniej będę się nudził na emeryturze, bo wtedy dla draki zacznę organizować improwizowane napady na bank, albo sprzedawać piniaty wypełnione nitrogliceryną, różową farbą i gazem pieprzowym – i najpewniej zginę w jakiejś strzelaninie.
Widzicie, fajnie by było gdybyśmy wszyscy co do jednego dożyli w zdrowiu trzech cyferek i ostatnie chwile spędzali w pensjonacie pod miastem, oglądając Familiadę i malując penisy na twarzy tego gościa, który to przysnął w swoim wózku z zamontowaną na stałe kamerką GoPro i białymi kółkami. To jednak nie Matrix tylko prawdziwe życie, a prawdziwe życie, jak pewnie już wiecie tak nie działa. Możemy robić wszystko, żeby zminimalizować ryzyko śmierci – pić wyłącznie przefiltrowaną wodę, nie tykać alkoholu, jeść warzywa i codziennie rano uprawiać gimnastykę, a i tak nikt nie da Wam gwarancji, że pewnego dnia nie zabije Was jakiś guz na lewym jądrze, albo spadająca ze starej kamienicy dachówka. Z resztą – warto mieć tę świadomość, że skoro świat radził sobie bez nas przez miliardy lat to da sobie radę również kiedy nas zabraknie.
Dlatego też jestem zdania, że życiem po prostu nie można za bardzo się przejmować – trzeba za to z niego korzystać.
Nie warto odmawiać sobie wszelkiego rodzaju fajnych rzeczy – nawet jeśli istnieje ryzyko, że pewnego dnia może doprowadzić nas to do kalectwa lub śmierci. Naturalnie nie myślcie sobie, że zachęcam Was tym samym do wciągania kokainy z brzucha rozpalonej osiemnastolatki, żonglowania nożami do chleba, grania w rosyjską ruletkę z poznanym w barze gościem o imieniu Wladymir albo ścigania się po pijaku na motorze z zawiązanymi opaską oczami.
Chodzi mi po prostu o to, że nie powinniśmy starać się za wszelką cenę eliminować z naszego życia wszystkich zagrożeń – bo tak się składa, że to właśnie część z nich nadaje temu życiu sens.
Nie chciałbym na przykład żyć w świecie, w którym nie można napić się piwa, zjeść ogromnego, niezdrowego stejka z frytkami, oglądać na żywo rajdu samochodowego albo zrobić sobie krzywdy zjeżdżając na desce z jakiejś wyjątkowo stromej góry – a właśnie taką wizję świata stara się forsować w swojej kampanii ta dwójka wyidealizowanych do bólu androidów. Wizję świata bez ryzyka, bez rywalizacji, bez emocji.
A najgorsze jest w tym wszystkim to, że to wcale nie takie oderwane od rzeczywistości science-fiction.
Widzicie, mam świadomość, że prędzej czy później (patrząc na determinację Rzeszy Europejskiej to raczej to pierwsze) zostaniemy zmuszeni do rezygnacji z samochodów w znanej nam dziś formie. Wiem też, że stopniowe wprowadzenie do nowych modeli obowiązkowych systemów ratunkowych czy lokalizatorów GPS to nic innego jak tylko preludium to wdrożenia pełnej, odgórnej kontroli nad wszystkimi poruszającymi się po drogach samochodami.
Taki „test systemu”.
Wiem, że za kilka lat nie będziemy już w stanie przekroczyć prędkości (co akurat nie jest takie złe o ile tylko ktoś zajmie się równocześnie tymi absurdalnymi ograniczeniami), wjechać w drzewo, wypaść z drogi, spalać więcej niż 3/100, a docelowo pewnie i wpływać na to jaką drogę wybierze nasz samochód.
Zajmie się tym rząd i międzynarodowe korporacje – tak, żebyśmy przypadkiem my, tępa trzoda nie zrobili sobie krzywdy.
Bo gdybyśmy wszyscy powpadali na drzewa i zginęli, to kto by potem kupował te wszystkie niepotrzebne rzeczy i płacił podatki… Wiem, że trochę się z tego tematu turlam ale fakty są takie, że dla miłośników motoryzacji przyszłość maluje się w kolorach typowego Forda T. Obecne pokolenia są wychowywane w sposób mający sprawić, że stare samochody nie będą im do niczego potrzebne. Dziś liczy się niskie spalanie, bezpieczeństwo i ilość gniazdek USB, a nie moc, niska pozycja za kierownicą i przyprawiający o pożar konara świst generowany przez obciążony dyferencjał.
Zmienia się układ sił, a my nie jesteśmy w stanie nic z tym zrobić – z każdym kolejnym dniem „nas” jest coraz mniej, a „ich” wręcz odwrotnie.
Jeszcze dwadzieścia lat temu zakrawałoby to na wizję rodem z futurystycznej ekranizacji powieści „1984” tymczasem dziś większość społeczeństwa nie ma nic przeciwko monitorowaniu położenia, prędkości i wielu innych parametrów ich samochodów przez 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu.
Bo przecież chodzi tutaj o bezpieczeństwo, co nie?
Z resztą, już nawet pomijając coraz to szerszą inwigilację, wizja przyszłości bez wypadków zwyczajnie mnie przeraża.
Przede wszystkim dlatego, bo eliminując wypadki, chcąc nie chcąc musimy wyeliminować najpierw to wszystko, co może je powodować. A tak się składa, że większość tych rzeczy tak zwyczajnie nadaje naszemu życiu sens…
czekaj czekaj, czy ty właśnie mi powiedziałeś, że właśnie jest najlepszy moment, żeby w końcu kupić to cholerne amerykańskie żelastwo z bulgoczącym V8 i bez podtlenku gazotu?
Z podtlenkiem*
Nie wiadomo co te wariaciki nam zafundują, a w zasadzie karzą kupić. To nie będzie tanie, bo będzie nowe, a będzie obowiązkowe, bo będzie bezpieczne.
Tak czy owak jeśli chcesz V8 kupuj, słuchaj, pieść i jeździj.
Kupuj! Kupuj zanim zorientujesz się, że to głupi pomysł, albo, że Cię nie stać! :v
„…malując penisy na twarzy tego gościa, który to przysnął w swoim wózku z zamontowaną na stałe kamerką GoPro i białymi kółkami”. Jak się zbudzi, to nas zje… albo – co gorsza – każe oglądać nowego „vlogersyna”…
Nie oglądałem filmików, część znajomych by powiedziała że aktywnie od kilkunastu lat uprawiam sporty z metką ekstremalnych. Uważam że wypowiedam się z pkt widzenia praktyka który świadomie wychodzi poza Strefę komfortu, a nie marzyciela który kiedyś chce gdzieś coś ukraść i popełnić spektakularne samobójstwo lub idioty który jeździ w komfortowym samochodzie znacznie powyżej limitu. Zapomniałeś o podstawowym rozgraniczeniu. Najmniej mnie obchodzi że ktoś sam ryzykuje przekraczając prędkość. Trzeba pamiętać że palant bo inaczej nie można tego nazwać jadący 100 w terenie zabudowanym zagraża życiu innych ludzi którzy nie pisali się tego dnia na ryzyko, może się spodziewają dziecka lub innego wydarzenia milion razy ważniejszego od chwilowej adrenaliny. Jak ktoś pędzi po winklach w lesie powinien na pierwszym planie myśleć o potencjalnym rowerzyscie na poboczu który nie zdarzy przed nim uciec i którego okolicy jeśli go chociaż musnie. Ryzykować proszę bardzo ale w miejscach gdzie wszyscy są świadomi ryzyka. Przy okazji tesla roadster z przyspieszenie 1.9s do 100. Skrzydła z silnikami odzutowymi w Dubaju, nie sugeruje świata pozbawionego wrażeń;-) możliwości jest coraz więcej dla chętnych;-)
Jeździłeś Deltą Integrale i nie ma o tym ociekającego seksem i chrupkami felietonu? Ależ wodzu, co wódz …
Widzisz, to nie jest takie proste – nie jest sztuką napisać, że stare, włoskie auto o stylistyce pudełka na buty zapierdala jak dzik na mefedronowym haju. Że było fajnie i głośno. Cała zabawa polega na tym, żeby opisać te wszystkie wrażenia w taki sposób, żeby każdy mógł poczuć się jakby siedział w tym głęboko wyprofilowanym fotelu i ściskał dłońmi mięciutkie, skórzane Nardi.
Pracuję nad tym – daj mi jeszcze trochę czasu ;)
Bardzo ciekawy i zdecydowanie dający do myślenia artykuł. Najgorsze jest to, że za niedługo faktycznie nie trzeba będzie już kierowcy do tego żeby samochód mógł dojechać z punktu A do punktu B.
Nie wiem jak wpadłeś na wizję swojej śmierci, ale obsmarkałem ze śmiechu monitor :D.
Wizja zero to wg mnie utopia. Wizja słuszna, ale dość abstrakcyjna. Może nawet taka trochę zasłona dymna dla wprowadzenia coraz to większej ilości „niezbędnych” systemów bezpieczeństwa a z czasem wyeliminowania z samochodu najsłabszego ogniwa – kierowcy. Problem jest tylko jeden, cytując klasyka – któregoś dnia znajdzie się ktoś kto pomyśli „taaaak….mogę naprawić to sam”. A, że polak potrafi to wiemy. I ulice będą pełne zdrutowanych wynalazków obijających się o wszystkie drzewa i latarnie bo wiązka od nawigacji przeszkadzała w zainstalowaniu okablowania do nowego sabłufera pionier.
Inna rzecz, że te wszystkie systemu powodują coraz mniejsze zaangażowanie kierowcy w jazdę bo przecież „zrobi się samo jak w trakcie pisania sms nie zauważę wychodzącego z krzaków żula w kreszu”
Jak zabronią nam jeździć starymi benzynowcami proponuję kolektywny wyjazd na klif do Monte Carlo.
Sam cel jak najbardziej popieram – móc cieszyć się życiem na całego bez ryzyka, że skończymy jako czerwona plama na przydrożnym drzewie to świetna sprawa. Przeraża mnie jednak, że możemy dość do takiego celu wycinając z naszego życia wszelkie elementy, które sprawiają, że to życie niesie ze sobą jakieś emocje.
Bez sensu.
Jedyne zastrzeżenie takie, że Continental-Caoutchouc- und Gutta-Percha Compagnie to nie afroamerykanie tylko fryce.
Ale te opony są czorne :v
Dalbys Tommy jakis link, bo moze jestem w tym isamotniony, ale w nosie mam twarzoksiazki i nawet nie mam tam konta.
Wygogluj – znajdziesz bez problemu :)
Mam mieszane uczucia – jest tak dużo wypadków, którym można (a nawet trzeba) by było zapobiec, że priorytet zwiększania bezpieczeństwa na drogach jest dla mnie rzeczą absolutnie bezdyskusyjną. Z drugiej strony, wizja świata kontrolowanego przez panów mających na względzie mój interes na szarym końcu nie uśmiecha mi się wcale;) Cóż, ten post i tak prawdopodobnie wyczerpuje zakres mojego pola działania w tej kwestii, bo cóż czynić? Proponuję wszystkim fanom prawilnego 200sx zrealizować zakup w trybie pilnym i wykorzystać to, co jeszcze nie zdążyło przerdzewieć;)
Tommy,
kierunek w jakim zmierzamy to jakiś czarny sen eko-terrorysty.
Samochody na prąd w kraju nad Wisłą, to tak naprawdę samochody na węgiel…. Co za bzdura.
Nie chcę politykować, ale zagłębiając w ten lewicowy bełkot, to wszystko zmierza ku temu, żeby nas wszystkich mentalnie wykastrować i uczynić z nas takimi trochę bardziej owłosionymi kobietami. Wiesz…. Kobieta z brodą o wdzięcznym nazwisku „Kiełbasa” po przetłumaczeniu na polski.
Człowiek płci żeńskiej jest generalnie lepszym klientem. Wystarczy obserwować przedstawicieli homo sapiens płci żeńskiej na zakupach w centrum handlowym i już wiadomo o co chodzi.
Facet wchodzi, idzie do sklepu w którym upatrzył sobie to, co chce, kupuje i wychodzi.
Skąd te pomysły o podniesieniu poziomu bezpieczeństwa? Generalnie bardzo to odpowiada kobietom, bo facet z normalnym poziomem testosteronu nie boi się takich rzeczy….
Długi temat.
Tak to mniej więcej działa:
http://www.gim2.mielec.pl/gazetka/numer17/mapa.jpg
Przy czym, żeby nie było za pięknie, to kobieta ma niższy współczynnik złotówek na minutę, czyli jest kosztowo efektywniejsza. Przynajmniej ze statystycznego punktu widzenia.
No a co do kobiet jako tzw. targetu reklam – jak wyglądają reklamy współczesnych samochodów? Jedzie sobie taki nadmuchany glut w bezpiecznym bezpłciowym kolorze powolutku a to górską serpentyną, a to przez jakieś miasto, a to wylizaną do czysta asfaltówką przez malowniczy las, wszystko przy akompaniamencie zgranego do gołej kości przeboju z dawnych lat (swoją drogą gratulacje dla trolla, który podłożył „Knockin’ on Heaven’s Door”, czyli rzecz o umieraniu, do reklamy samochodu). Ujęcia wnętrza koncentrują się na kolorowych telewizorkach robiących „ping”, podkreśla się działanie światłobzdryniów i asystentów kontroli cukru w moczu. Właściwie nikt nie odwołuje się do tradycji rajdowych, technikalia nie istnieją, silnik wspomina się tylko w kontekście stopnia przyjazności delfinom i małym foczkom (niska emisja czegoś tam), czasem przemknie gdzieś spalanie typu 3,1 w mieście w ramach dowcipu. Jakiego mężczyznę przekona coś takiego i dlaczego w ogóle się tym przejmować, skoro ostatecznie to kobiety decydują, który samochód kupić – alabastrowy, burgundowy czy indygo?
Akuratnie, kolory alabastrowy, burgundowy i indygo, to świetne męskie tradycyjne kolory. Baaardzo stare kolory lakierów samochodowych również. Klasyka.
Powiedz jakiemuś mężczyźnie, który nie zna tych słów, żeby poprawnie przypisał je do konkretnych kolorów.
Świetny wpis, daje do myślenia i skłania do szczególnej refleksji. Warto przy tym poczytać o Waymo, propozycja przyszłości odnośnie pojazdów autonomicznych.
Bardzo ciekawe spojrzenie, ale myślę że autonomiczne pojazdy to mimo wszystko przyszłość i ,,klasyczna” motoryzacja jaką znamy prędzej czy później stanie się jedynie domeną niewielkiej grupki pasjonatów…