Co jakiś czas pod pobliską szkołą podstawową zbiera się grupa gości po trzydziestce ubranych w nieco niemodne już ortalionowe spodnie dresowe i przyciasne podkoszulki. Koszulki nie do końca zdolne ukryć ich niesamowicie rozbudowaną muskulaturę w postaci mięśni piwnych i wyrzeźbionych od otwierania butelek bicepsów. Trzymają oni w rękach halowe obuwie, a na ramię mają zawsze zarzucone sportowe torby z gigantycznym logotypem firmy Adidas.
Przyjeżdżają tutaj, ponieważ owa szkoła posiada stosunkowo nową salę gimnastyczną – taki sportowiec może pobiegać trochę za piłką, albo tłumaczyć swoim towarzyszom jak prawidłowo podkręcić piłkę na długi słupek pomimo, że sam tego nie potrafi.
I owszem – sam fakt że wszyscy oni ruszyli swoje tyłki sprzed telewizora żeby trochę się poruszać jest jak najbardziej godny podziwu. Patrząc jednak na nich nie można się wyzbyć wrażenia, że to wszystko jest odrobinę żałosne.
Piłka nożna jest sportem niesamowicie zagadkowym – bo widzicie, z reguły my Polacy interesujemy się tymi dyscyplinami sportu, w których któryś z naszych rodaków odnosi jakieś widoczne sukcesy. Skoki narciarskie, Justyna Kowalczyk, siatkówka czy pląsanie po korcie w wykonaniu Agnieszki Radwańskiej. Albo Robert Kubica.
Żeby ludzie zainteresowali się daną dyscypliną, ktoś z naszych musi być w niej naprawdę dobry. Musi bić Niemców i lubić bigos.
To pewnie ma nam choć w części zrekompensować ten wstyd na arenie międzynarodowej, który to robią nam Polacy biegający po plażach Egiptu w białych skarpetkach czy Jarek, który za katastrofę tupolewa za niedługo posądzi pozaziemską cywilizację i nową płytę Mariah Carey.
Tymczasem piłka nożna od lat bije na łeb wszelkie inne dyscypliny pomimo, że największym sukcesem jaki ostatnimi laty udało nam się w niej osiągnąć było odciągnięcie Edyty Górniak od pomysłu ponownego zaśpiewania hymnu.
To naprawdę ewenement.
Ale skoro to tak doskonale sprawdza się w przypadku piłki nożnej, to dlaczego nie udaje się w kwestii szeroko rozumianego motorsportu? Spójcie co się stało kiedy Robert po latach ciężkiej pracy dopchał się do Formuły 1. Wcześniej ta dyscyplina była w Polsce popularna równie bardzo co konkursy w bekaniu. Ośmioro ludzi w czapeczkach Ferrari oglądało transmisje na eurosporcie, a dzieciaki zamiast wyścigówki burago wolały strzelające laserami jednorożce.
A potem pojawił się Robert i nagle oglądalność F1 z ośmiu osób wzrosła do dwóch milionów.
Po 3 wyścigach Polsat zarobił już na reklamach prawie cztery miliony złotych, a czapeczki i smycze BMW Sauber pojawiły się na allegro w ilościach mogących zaspokoić zapotrzebowanie na gadżety przez najbliższe pięćset lat. Nagle cały kraj oszalał na punkcie Formuły 1 – każdy czterdziestoletni Rysio stał się z dnia na dzień ekspertem od F1 pomimo, iż jeszcze tydzień wcześniej uważał, że Sauber to marka karmy dla psów.
A potem Robert zaparkował na barierce i idylla się skończyła.
Tak naprawdę bardzo niewiele brakowało, a w Polsce w końcu powstałby tor wyścigowy z prawdziwego zdarzenia – popatrzcie ile nowoczesnych skoczni pojawiło się od czasu kiedy bułka z bananem przestała kojarzyć się ze studenckim obiadem.
W tej chwili mamy tor Poznań i Kielce, które nie ukrywajmy tego lata świetności mają już dawno za sobą. I nie dziwi mnie brak zainteresowania motorsportem w tym kraju, skoro nawet nie ma gdzie zorganizować porządnych zawodów. Tor w Wyrazowie, którego używamy często do ślizgania się i utylizacji opon to tak naprawdę kawałek placu z domalowanymi doń zakrętami.
W czym zatem sporty motorowe są gorsze od piłki nożnej?
Podejrzewam, że na pewno nie chodzi o widowiskowość – chyba każdy kojarzy skąpo odziane hostessy śmigające ze swoimi parasolkami po strefie startowej. Tymczasem na meczu ligowym widok wylewającego się z ubrania, jędrnego biustu pojawia się równie często co obniżka akcyzy.
A potem kiedy tłum nieco się rozluźni i tak okazuje się, że to jednak nie biust tylko niemieszczące się w spodniach pośladki wytatuowanego tu i ówdzie kolekcjonera narzędzi drewnianych, który siedzi 2 rzędy przed Wami.
Motorsport jest pod tym względem o wiele lepszy. Dziewczyny są urocze, dźwięki podrasowanych silników tną powietrze jak ostrza, a do tego można liczyć na niesamowicie widowiskowe kraksy i wybuchy – w przypadku piłki nożnej co najwyżej Rasiak może się poślizgnąć i wybić sobie zęby, a tutaj mamy ogień, huk i latające w powietrzu kawałki karoserii.
Przyznajcie sami – brzmi to zdecydowanie bardziej zachęcająco niż okrzyki, że sędzia to stara kur** i opcja zostania dźgniętym nożem w śledzionę.
Spójrzcie też na sam wątek kibicowania – żeby obejrzeć mecz wystarczy chwycić pilota i od czasu do czasu sięgnąć do miski z chipsami – telewizja relacjonuje nawet ósmą ligę rejonowej szmacianki podwórkowej, w której grają ludzie o gabarytach Ryszarda Kalisza i celności Steviego Wondera. A jeśli chcecie obejrzeć relację z Rajdu Krakowskiego to możecie co najwyżej liczyć na jakiś 30 sekundowy skrót w telewizji tak lokalnej, że o jej istnieniu nie wie nawet KRRiT.
Trzeba po prostu zapakować ciepłe buty, namiot, grill i gnać niejednokrotnie kilkaset kilometrów, żeby zmoknąć, ubabrać się błotem i od czasu do czasu oberwać jakimś kamieniem spod koła rajdówki.
Nie ukrywam, że spore nadzieje pokładam ostatnimi czasy w Adamie Małyszu i jego pomyśle na rajdy terenowe. Szczerze mówiąc, nie liczę tu raczej na znaczące sukcesy sportowe, ale upatruję w Adamie nadziei na większe zainteresowanie mediów tematyką spiekowych sprzęgieł i aktywnych dyferencjałów.
Leć Adam! Leć!
Niech w końcu ktoś zbuduje nam tor z prawdziwego zdarzenia…
I jak już te tory powstaną to niech imprezy na nich będą przednie
Bardzo ciekawe porównanie, artykuł się świetnie czyta !