Próbowaliście może kupić ostatnio jakąś kawę? W kawiarni? Takim niedużym lokalu w centrum miasta, z cholernie niewygodnymi, miniaturowymi krzesełkami i kołyszącym się na boki stolikiem?
Kiedyś było to całkiem proste bo otwierając menu kawiarni miałem do wyboru aż dwa rodzaje kawy – białą i czarną. I nikt nie pomyślałby wtedy, że to rasistowskie. Ewentualnie jeśli na stoliku nie stał pojemnik z kolorowymi (również nie rasistowskimi) saszetkami to w opcji była jeszcze kawa z cukrem lub bez. Z cukrem białym. Nierasistowskim. W kostkach. Z żadnej trzciny czy innych bananów.
W kawiarni była też herbata (jedna, z torebki) i cztery rodzaje ciast – WZ, kremówka, sernik i szarlotka. I jeszcze ewentualnie kilka kolorowych deserów-galaretek, których nikt i tak nie kupował bo od dwóch dni stały za szklaną witrynką w temperaturze 40 stopni przez co wyglądały jak twarz Dody pod koniec koncertu.
Łącznie to jakieś piętnaście możliwości.
I było to w zupełności wystarczające.
Nikt nie narzekał. Ludzie pili kawę. Jedli kremówki. Uśmiechali się do siebie. Rozmawiali.
Tymczasem spójrzcie jak obecnie wygląda wnętrze typowej, miejskiej kawiarni. Jak noclegownia. Bo wszyscy siedzą skuleni wpatrując się w swoje telefony. Nie potrzeba tam nawet żyrandoli i kinkietów bo całe wnętrze wypełnia niebieska poświata ekranów LCD. Czasami ten wszechobecny spokój i marazm przerwie co najwyżej niespodziewany błysk flesza bo jakiś brodaty gość chodzący przez cały rok w zimowej czapce musi zrobić zdjęcie swojej kremówki, żeby pokazać je w internecie ludziom, których i tak gówno to obchodzi.
Jakby wypicie czarnej kawy i odezwanie się do człowieka siedzącego obok nagle wyszło z mody.
To jednak tylko jeden wielu problemów współczesnego świata.
Teraz menu statystycznej kawiarni bardziej niż ulotkę wyborczą przypomina książkę telefoniczną miasta Berlin. Sam rozdział o kawie dzieli się na cztery tomy i zawiera nazwy, których większość ludzi nie jest w stanie w żaden sposób powiązać z przemysłem spożywczym.
Cafe con hielo.
Breve.
Lungo.
Affogato.
I moje ulubione:
Fappucino!
Sorry, ale nie wiem kto poza dziewczyną baristy byłby skłonny zamówić takie coś… Co więcej, jestem pewien, że połowa ludzi siedzących przy stolikach z tymi smutnymi, rozświetlonymi od ekranów twarzami tak naprawdę nie ogląda w internecie zdjęć kremówki, które zamieścił właśnie gość w zimowej czapce, tylko próbuje znaleźć w wyszukiwarce co to kurwa jest ristreto.
Bo ostatnim razem kiedy zamówili coś takiego, zamiast kawy dostali makaron z serem.
Żyjemy w czasach takiego przesytu, że nie nie mamy pojęcia czego właściwie powinniśmy od świata oczekiwać. Dlatego takie kawiarnie mają w swojej ofercie pięćset rodzajów kawy – nie dlatego, że może tam pojawić się ktoś kto bardzo lubi cafe americano i jeśli nie będzie go na liście pozycji to pójdzie on do starbucksa.
Nie.
Ludzie po prostu uwielbiają mieć duży wybór i to pomimo, że nie niesie on ze sobą żadnej racjonalnej wartości. Lubimy być rozpieszczani mnogością możliwości bo dają nam one poczucie wolności i dobrobytu. Poczucie, że mamy realny, niemal nieograniczony wpływ na nasze życie.
Tyle możliwości! Tyle dobroci! Tyle wspaniałości!
Jestem pewien, że nikt nigdy nie zamówił zdecydowanej większości kaw z tego menu i są one tam tylko i wyłącznie po to.
Aż tak bardzo ta kawa.
Dziwna.
Ristretto to jest kurde kawa kaw! Polecam. Oprócz tego jest jeszcze espresso, espresso doppio i cappucino. Jak chcesz się ostro sponiewierać, to chemex (serio, ja w zasadzie mam w organizmie pewnie więcej kofeiny niż czerwonych krwinek, a po podwójnym espresso mogę iść spokojnie spać, ale chemex tak mnie trzepie, że trzęsą mi się ręce), czasami w ramach odtrutki coś z przelewówki (chociaż ja cafe au lait pijam w Paryżu, a Milchkaffee w Berlinie). Reszta to gówno.
No, w Wiedniu można się szarpnąć na Wiener Melange.
Kawa to nie bigos :). Wzorców jest dosłownie kilka.
Ja czy w Berlinie, Londynie, czy Wrocławiu zamawiam „białą, rozpuszczalną, z mlekiem” i jakoś daję radę… I barmanki traktują mnie jak normalnego człowieka…
Jak byś przyjechał Ducato na Nuernburgring, to też by Cię wpuścili… Tylko po co?
„Kawa” rozpuszczalna to nie kawa. Może Ci smakować, ale to nie kawa :).
Radosuaf – ale Ty masz włoski samochód więc się nie liczysz.
A Ty podobno aspirujesz. Musisz się już zacząć doszkalać :).
Meh, nie zgadzam się, przynajmniej nie w całości. O ile faktycznie, lista często jest mocno za bardzo rozbudowana (bo nie widzę faktycznie sensu nadawania nowych nazw kawom, które faktycznie są tym samym, tylko jedna od drugiej różni się smakiem wlanego fo niej syropu), to ograniczenie jej do trzech pozycji nie byłoby dobre. Tak jak pisał radosuaf, wrzucić do menu kilka solidnych podstaw. A jak ktoś się zna, wtedy może na indywidualne zamówienie sobie zamawiać coś ekstra.
Tak samo z samochodami, lepiej, żeby było cztery określone modele dostępne na rynku dla przeciętnego człeka i tyle? Bo po co ktoś ma się zastanawiać i dopasowywać pod siebie, niech weźmie jeden z tych czterech i nie wymyśla? Moim zdaniem nie tędy droga.
A kwestia odzywania się, czy też właśnie jak pisałeś, milczenia w takich miejscach wynika ze zbyt mocnej ingerencji mediów społecznościowych w nasze życie codzienne, a nie raczej z wściku dupy spowodowanego zbyt dużym wyborem, pozornym dobrobytem. Chociaż to nie wyklucza tego, co napisałeś o przesycie. Sam już teraz nie wiem, cz się z Tobą nie zgadzam, czy przyznaję Ci rację.
Dziwne.
O kurde, okazuje się, że jeszcze ktoś pije kawę. Niewiarygodne.
Już słyszałem historyjkę, jak parka zakochanych szła do kawiarni, na herbatę, bo kawa to zło, uzależnia i w ogóle jak można to pić?! I to nie jest jednostkowy, znany mi przypadek.
Piękny zwyczaj, w który również wdał się szał, dziki szał.
Mi najlepiej smakowała jedna kawa. Czarna, sypana, w szklance parzona, w koszyczku z tworzywa sztucznego. Te w metalowych chromowanych też są niczego sobie, ale to mogę mieć codziennie, toteż pomijam.
W takich kawiarniach też dobre są ceny. Ale rozumiem, że PRESTIŻ kosztuje. Dlatego też za kawę w jednej ze znanych kawiarni płaci się jak za obiad w rozsądnym barze.
Tommy o co ciebie chodzi? A w samochodach jest inaczej? Raptem kilkanaście lat temu były sedany, kombi, coupe i heczbeki. Dla poszukujących konkretnych funkcji były vany i terenówki. I wszystkim pasowało, I każdy miał coś dla siebie.
A teraz? Ilość określeń poszczególnych „segmentów” jest już chyba większa niż tablica Mendelejewa. A mimo to faktyczne różnice sa takie same jak różnice pomiiędzy kawami…