Jak zapewne wiecie (a wiem, że wiecie bo się Wam chwaliłem) niedawno wróciłem z wakacji.

W Czarnogórze.

Nic specjalnego – ot tygodniowe wczasy w pensjonacie, w którym kawę podają w filiżankach pochodzących z różnych kompletów, a sztućce są tak „grube”, że sprawiają wrażenie, iż zrobiono je z denka puszek po groszku konserwowym. Czarnogóra to nie Hiszpańska Riwiera czy tropikalna Dominikana więc niespecjalnie nadaje się ona do szpanowania przed znajomymi podczas niedzielnego grilla.

A jednak pomimo tej plebejskości po raz pierwszy od dłuższego czasu naprawdę poczułem, że są wakacje.

I nie chodzi mi o to, że mogłem w poniedziałek wstać o 10:00 i poświęcić kolejną godzinę na leżenie i niespieszne rozważanie czy chce mi się podrapać się po jajkach czy nie. To nie ten rodzaj wakacji, w którym fax i drukarkę zmieniacie na wałek do malowania i klej do tapet (no bo przecież tydzień wolnego to najlepszy czas żeby w końcu zrobić ten remont co nie?).

Z drugiej strony to również nie ten rodzaj wakacji, w którym po trzech dniach leżenia na leżaku i picia drinków z plastikowych kubeczków wpadacie w taki marazm, że oddalibyście wszystko byle ktoś zabrał już Was do domu i oddał Wam Waszą skrzynkę z narzędziami i wałek do ścian. Nie było tam wielkiego basenu, kucharzy ubranych w wytarte, niegdyś białe fartuchy ani hotelowego holu przypominającego przepychem toalety w pałacu Backingham.

Nie było stołówki o powierzchni lotniska i śmiesznego gościa w kolorowych spodenkach próbującego przekonać bandę spitych, smażących się na leżakach ludzi, że to czego teraz naprawdę pragną to wcale nie kolejny plastikowy kubek szkockiej z colą i lodem tylko turniej siatkówki na kawałku plaży pokrytej rozgrzanym do miliona stopni piaskiem.

Była za to piekarnia na rogu, niewielki spożywczak z genialnymi napojami owocowymi marki „Bravo” po 80 eurocentów sztuka (nie, audycja nie zawiera lokowania produktu) i droga na promenadę wiodąca w pobliżu lasku piniowego, w którym jak boga kocham znajdowało się więcej psich kup niż na wszystkich bielskich trawnikach osiedlowych razem wziętych.

Najlepiej zlokalizowany bar przy plaży był oddzielony od morza ohydną pleksą, która była przejrzysta jak dokumentacja podatkowa Marcina Plichty, a w centrum zamiast klubów w stylu Copa-Cabana znajdował się chiński market i sklep meblowy.

Najlepsze jednak było to co działo się na ulicach. Po pierwsze – ronda. Jak dowiedziałem się od naszej rezydentki rondo to był wynalazek znany ludności lokalnej od stosunkowo niedawna. Jeśli dodać to tego, że rondo miało dwa pasy, a większość kierowców nie wiedziała, że ich czerwone Yugo ma coś takiego jak kierunkowskazy to naprawdę dziwię się jak do cholery utrzymali tam dodatni przyrost naturalny.

Tym bardziej, że najlepszy środek wspomagający politykę prorodzinną czyli alkohol mieli naprawdę okropny.

Lokalne wino smakowało jak zużyty płyn hamulcowy – dlatego też większość moich zakupów ograniczała się do palety różnego rodzaju ciastek oraz cydru gruszkowego od Somersby (to również nie jest lokowanie produktu). Ważnym elementem mojej codziennej diety był również sprzedawany we wspomnianej piekarni „burek”. Jeśli wziąć pod uwagę, że w dużej części robili to z mięsa, to pewnie podobnie jak ja mielibyście pewne obawy z powodu kręcącego się w okolicy piekarni bezpańskiego psa, który zaginął w dwa dni później.

Ale wracając do samochodów – z tego co zauważyłem, aby w Czarnogórze przejść pozytywnie badanie techniczne samochód musi mieć klakson.

I to chyba tyle.

Z moich obserwacji wynika również, że coś takiego jak światła, czy tablice rejestracyjne to już zbędne fanaberie, którymi niewiele osób w ogóle zakrząta sobie głowy. Idąc dalej – spodobało mi się zamiłowanie narodu do Mercedesów. Możecie jednak zapomnieć o nowiutkich S-klasach i roadsterach ze znaczkiem AMG zaparkowanych pod każdą knajpą w mieście. Tam roiło się od klasycznych W123, i W115 oraz nielicznych sprawiających wrażenie futurystycznych „stodziewięćdziesiątek”.

Z brudnymi od pyłu alufelgami Exipa z katalogu z roku 1982.

Często w cieniu przydomowych wiat ukrywały się stare, lekko strudzone życiem 123, podczas gdy na słońcu obok zaparkowane były nowe Toyoty i inne pozbawione klasy wynalazki. Cholera – oni naprawdę kochają te staruszki!

Plaża była kamienista – wyobraźcie sobie zatem minę gościa, który podczas wyjazdu zaproponował jednej emerytce zaniesienie jej bagaż do autokaru. Kobieta zabrała ze sobą dosłownie pół plaży – podejrzewam, że kamieni w jej torbie starczyłoby na dobre kilka kilometrów podkładu pod autostradę A69. Biedak z tego wszystkiego dostał chyba przepukliny.

Po części wyjaśnia to również dlaczego nasz autokar w drodze powrotnej był równie żwawy co Giewont. Przyspieszał w tempie w jakim wypiętrzają się Dolomity. A mnie przez cały czas trafiał szlag bo widziałem jak kierowca kaleczy tor jazdy na łukach drogi wijącej się wzdłuż chorwackiego wybrzeża i nie mogłem nic z tym zrobić.

Pomyślcie jaka udręka – Wybrzeże. W dole lazurowa woda, urokliwe zatoczki i pełno kolorowych domków. Po drugiej stronie skały, lasy i doliny, które droga przecinała łukami wysokich wiaduktów i drążonymi w skale tunelami. Do tego słońce i droga tak kręta, że po godzinie opony błagały o litość.

A Wy tymczasem zamiast walczyć tu z nadsterownością próbującego zamordować Was BMW siedzicie na sprężystym fotelu tuż za parą emerytów pałaszujących właśnie swoje kanapki z mielonym i jajkiem na twardo.

Dalej wcale nie było lepiej – owszem, z jednej strony gdy opuściliśmy wybrzeże drogi stały się mniej kręte i nie nęciły już tak psychiki. Za to podziwianie widoków stawało się mocno monotonne bo zamiast zatok, domków i gór zaczęło przypominać pościg ze starego westernu.

Kamień.

Kamień.

Krzak.

Krzak.

Kamień.

Zdechły pies.

Kamień.

Jakieś Volvo.

Kamień.

Jedno jest pewne – jeśli kiedyś wybiorę się znów na południe Europy (a pewnie się wybiorę bo bardzo mi się tam spodobało) to zabiorę swój własny samochód.

I alkohol.

10 Komentarzy

  1. Szczypior 19 września 2012 o 20:39

    Tommy, jedno z drugim się wyklucza. Albo zabierasz samochód, albo alkohol, bo albo wrócisz ze skrzynką piw do domu, albo jedyne jeżdżenie to będzie dojazd i powrót :P

  2. maxx304 19 września 2012 o 22:31

    Całkiem sympatyczne wakacje. I ciekawy kierunek. A co do stylu jazdy – nie jest to jedyny taki kraj. W Egipcie lub Turcji jeżdżą podobnie. Wygrywa ten który ma większy samochód i głośniejszy klakson :)

  3. Dominik (Handlarz) 20 września 2012 o 00:23

    No, w końcu coś napisałeś! Rejony, w których byłeś są naprawdę piękne. I mają swój niepowtarzalny klimat. Dawno temu, kiedy jeszcze słowo internet brane było jako pomyłka w wymowie słowa "internat", wracaliśmy ze znajomymi z jakiejś imprezy (nad ranem), a że mieliśmy dość daleko na pole namiotowe – łapaliśmy "stopa".  Zatrzymał się koleś Zastavą i upchnął do swojego samochodu 10 osób, co razem z kierowcą dawało imponujący wynik 11 sztuk na pokładzie. Gość dowiózł nas powoli (auto przecież ledwo ruszyło) i podejrzewam, że zamiast do pracy, po wysadzeniu nas pojechał prosto do blacharza "obspawać" pęknięte zgrzewy nadwozia. Nie miał żadnego problemu. Banan na twarzy i jakby trzeba było, to dopchałby jeszcze z 5 osób. Do czego zmierzam – działo się to oczywiście na Bałkanach – ludzie tam jacyś niezestresowani, wyluzowani… Pan miał głęboko w dupie, czy mu się ta Zastava złamie, czy nie. I krajobrazy rewelacja. Zazdroszczę Ci wakacji ;-)

  4. Linka 20 września 2012 o 21:01

    Polecam, po trzykroć polecam – my na południe Europy (jak i w sumie dokądkolwiek indziej. z jednym wyjątkiem, ale wtedy było ponad 5000km w jedną stronę i wygrał pociąg) zawsze jeździmy własnym samochodem. Poczucie niezależności bezcenne. Alkohol akurat pijemy miejscowy.

  5. Serdak 20 września 2012 o 22:58

    ehh Czarnogóra…. byłem w zeszłym roku i przywiozłem piękne wspomnienia, oczywiście samochodem :).

    nie wiem jak wyglądały Twoje wczasy, ale moje mocno aktywnie, lubię pozwiedzać. zjeżdziłem kraj od Ulcinj po kanion Tary, od Boki Kotorskiej po granicę z Albanią. W dwa tygodnie zrobiłem  (po kraju wielkości 1/3 województwa mazowieckiego!) ponad 1000km, sam nie wiem gdzie i kiedy :). Jest kilka dróg naprawdę godnych polecenia prawdziwemu kierowcy.

    obadaj to, niegdyś jedyną drogą przez góry do dawnej stolicy- Cetinje,  http://goo.gl/maps/EaYIr błędnik świruje, dźwięk silnika odbija się od skał to z lewej to z prawej strony,  a na szczycie epicki widok na Bokę Kotorską, największą zatokę Adriatyku.

    z innych ciekawych, zdecydowanie warta polecenia jest droga przez płaskowyż w centrum kraju http://goo.gl/maps/ivGbB również miłe widoki, praktycznie zerowy ruch, (tylko gdzieniegdzie kolaże) a na zboczach pasterze. trasa typowo relaksacyjna, widokowa. w dole wraki samochodów, których kierowcy urządzili sobie oesik i ukończyli trasę przedwcześnie :)

    ja też zwróciłem uwagę na powszechne używanie klaksonów, pozdrowienia groźby przywitania ponaglenia- każdy powód dobry żeby trąbić. przejeżdżasz koło domu znajomego bip-bip, obaj wiecie o co chodzi. fajnie, mi się podobało.

    co do Mercedesów, Byłeś w Budvie w weekend wieczorem? ja byłem w szoku, bo tylko tego jednego wieczora widziałem więcej S65 AMG niż w Warszawie widzę w ciągu miesiąca, jak mnie pamięć nie myli cztery. styl mocno gangsterski 22 cale w chromie, biała perła itd.

    no ładnie przynudziłem tu wszystkim swoimi wspomnieniami hehe ;p tak czy siak, dobra decyzja na przyszłość- tylko własną furką :)

     

     

     

  6. Tomek 21 września 2012 o 00:05

    Mówiłem, że trzeba jechać autkiem? Co do alkoholu się nie zgadzam – rakija i wino ( ale kupione u chłopa a nie w sklepie) jest ok. Do zobaczenia na chorwackich drogach – jest takie przysłowie tubylcze "obyś zginął na drogach Hvaru".

    P.S.

    tym volviakiem to myśmy wracali (-;

  7. wojtek 27 lutego 2013 o 08:48

    Bylem swoim BMW w tamtym roku w Chorwacji – przezycie niesamowite, bo byla to moja pierwsza ponad 1000-kilometrowa trasa. Jak w tym roku ci sie uda pojechac to koniecznie musisz to opisac :) pzdr

  8. Michał 5 marca 2015 o 23:22

    Czarnogóra, a w zasadzie całe Bałkany są świetne. Fragment niekiełznanych lądów w Europie. Ja się czuje tam świetnie. W zasadzie, od Chorwacji, przez Czarnogórę i Albanię aż po Grecję, można poczuć się jak na innym kontynencie.

    Polecam!

  9. Kazek 12 marca 2015 o 01:01

    Miło wspominam bałkany. Co do samochodów na Czarnogórze to dodam od siebie- często można spotkać tam kierowców, którzy nie skończyli 15 lat.
    …no i te klaksony… ech:)

Skomentuj

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *