Sytuacja hipotetyczna.

Wpadacie do mnie w odwiedziny. Tak spontanicznie – bez specjalnego zaproszenia ale jak zwykle mile widziani. W zasadzie to powiedziałbym, że nawet liczyłem na to, że do mnie zaglądniecie. W końcu lubię jak odwiedzają mnie goście – taki jestem społeczny, a co!

A zatem wchodzicie, rozglądacie się i wtedy z zaskoczenia dopadam Was ja, niosąc przy okazji na rękach mojego niezrównoważonego emocjonalnie psa.

Bez zbędnych ceregieli przechodzę od razu do prezentacji – pokazuję go Wam z przodu nieomal przystawiając do waszej twarzy jego olbrzymie jajka. Potem odwracam go i mówię, że z tyłu też jest fajny. Następnie profil z lewej, profil z prawej i proszę – ma łatkę na uchu!

A to dopiero początek – teraz bowiem czas na pokaz pod tytułem „Patrzcie! Snoop właśnie robi tę swoją zdrową kupkę!”.

Ale to i tak jeszcze nic – ledwie bowiem zdążyliście wyskubać z brwi włosy łonowe mojego psa, a już ciągnę Was za rękaw do salonu żeby pokazać mój nowy telewizor HD i konsolę Playstation. Generalnie przez kolejne pół godziny pokazuję Wam jeszcze inne rzeczy pamiętając o tym żebyście obejrzeli je dokładnie z każdej strony, a potem – także nie żałując szczegółów pokazuję Wam jeszcze lewą nogę aby zaprezentować jak to szlifierka kątowa zrobiła mi w niej przed momentem półmetrowej głębokości dziurę.

A teraz zastanówcie się dobrze – czy po czymś takim następnym razem wpadlibyście znów do mnie z uśmiechem, czy też po tekście „chyyyyyyba zostawiłem rosół na gazie” uciekalibyście czym prędzej upewniając się co chwila czy przypadkiem Was nie ścigam?

Pewnie, że wrócicie.

Wracacie każdego dnia.
W końcu tak właśnie działa facebook.

A już szczególnie gdy trafi w nieodpowiednie ręce. W zeszłym tygodniu miałem na przykład okazję oglądać wymiotujące dziecko jednej z koleżanek, z którymi uczęszczałem kiedyś do szkoły. Widziałem też nowego Golfa V, który miał więcej własnych zdjęć niż Lady Gaga, a także fotografie czarno-białego płotu, na który ktoś nałożył idiotycznie oczywisty tekst napisany równie idiotyczną kolorową czcionką. Wydaje mi się, że w założeniu miało to stanowić jakąś formę inteligentnego przekazu.

Ale idąc dalej – analizując pobieżnie zawartość profili moich „znajomych” mogę stwierdzić, że połowa z nich nie robi kompletnie nic poza przesiadywaniem w łazience bądź piciem Jack’a Daniels’a, a druga ma przestarzałe aparaty fotograficzne robiące wyłącznie czarno-białe zdjęcia płotów.

Zauważcie jak ostatnimi laty ewoluowało nasze społeczeństwo. Jeszcze kilka lat temu, gdyby podczas huśtania się na gałęzi w ogródku udało mi się złamać nogę tak, żeby kość udowa wyszła przez dziurę pod kolanem pociągając za sobą jelito, to żeby móc pochwalić się tym faktem przed kumplami musiałem jakoś przekuśtykać w tym stanie przez pół dzielnicy.

A potem jeszcze przepierdolić się przez płot i gęste krzaki, żeby na tyłach szkolnego boiska zademonstrować zajebiste złamanie otwarte kumplom, którzy w tym czasie po tajniaku palili tam czterdziestki z filtrem i oglądali podkradzionego rodzicom świerszczyka.

„Eeee tam, średnie takie…”

Tymczasem teraz wystarczy sięgnąć do kieszeni po smartfona, żeby w ciągu minuty zrobić zdjęcie swoich wnętrzności, poprawić balans kolorów jelita, a potem zamieścić to na piętnastu portalach gdzie czarno biali ludzie będą mogli skomentować je słowami „świetne ujęcie!”.

Zanim goście w gumowych rękawiczkach zapakują Was do zdezelowanego transita z kogutem na dachu będziecie już mieli 50 lubię to, a zdjęcie Waszej nogi będą znali nawet w Republice Kirgistanu.

Szybkość przesyłu informacji jest doprawdy zatrważająca. Codziennie jesteśmy zasypywani milionami do niczego nam niepotrzebnych faktów, które chłoniemy jak gąbka. Zdjęcia, kwoty, nazwiska, ilość ofiar i zrzucone przez jakiegoś celebrytę kilogramy. Ile było głosów za, ile przeciw i co znów ta idiotka założyła na oficjalną galę.

Kogo to u licha obchodzi?

Owszem – z radością rzucę okiem na niedawno narodzone dziecko mojego znajomego. W końcu jeszcze nie tak dawno piliśmy wspólnie piwo i planowaliśmy założenie grupy rockowej – naturalne więc, że jestem ciekaw co tam u niego słychać czy aby przypadkiem mały nie jest podobny do naszego listonosza. Ale po jaką cholerę miałbym oglądać pięćset milionów tryliardów zdjęć jak to mały ssie cycka, jak robi kupkę, jak leży w kołysce, w koszyczku, na tapczanie, w wózeczku – a każde z tych zdjęć ma na dokładkę osiemdziesiąt tysięcy wariantów w zależności od tego jakie akurat ma na sobie ubranko.

Na każdym zdjęciu to cholerne dziecko jest tak samo łyse i tak samo uślinione. Po co tu milon zdjęć pokazujących różne odcienie różu i czapki z króliczymi uszami – gdybym miał ochotę to oglądać to wszedłbym na allegro.

Zdjęcia z cyckiem jeszcze jakoś przeżyję, ale te z kołyską są interesujące jak opakowanie lakieru do parkietów.

Kompletnie nie filtrujemy informacji.

Jeśli chciałbym przeanalizować wszystko to co mają mi do przekazania moi znajomi to w ogóle nie wyszedłbym z domu. Taki przekaz pomimo, że upchano w niego przerażającą wręcz ilośc informacji to jest moim zdaniem, jakby to ująć „płaski”.

To nie to samo co pokazanie kumplom dziury w nodze podczas spotkania przy piwie – w jakiejś podrzędnej knajpie grającej utwory Gun’s n Rose’s. Przed monitorem nie ma w tym ani odrobiny ekspresji. Nie ma tej więzi, która towarzyszy kontaktom na tyle bliskim, że nieodpowiednie ich zacieśniane może zakończyć się uderzeniem krzesłem barowym w twarz. Albo wysoką piątką i poklepaniem po plecach.

Czy też następną kolejką „za dziurę w nodze i na pohybel”.

Niewiele osób jest w stanie z tego gąszczu komunikatów i zdarzeń wyselekcjonować to co wartościowe. Jedno zdjęcie. Może dwa bo drugie – na którym to Maciuś okłada kota butelką faktycznie jest całkiem niezłe. Ale nie więcej na boga. To tak jak ze zdjęciami z wakacji – kogo interesuje pięćset zdjęć przedstawiających jak to leżycie plackiem na plaży niczym zdechła foka. Sami nie dacie rady tego obejrzeć, żeby nie naszły Was w międzyczasie myśli samobójcze.

A jeszcze próbujecie zmusić do tego znajomych.

A zatem spójrzcie na artystycznie uzupełnione zdjęcie mojego psa.

Jest naprawdę bardzo ładne.

Skomentuj

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *