Mam kilku znajomych, którzy na propozycję naciągnięcia na felgi (oryginalne, a jakże) opon w rozmiarze rózniącym się minimalnie od zaleceń producenta reagują spojrzeniem przepełnionym niedowierzaniem, obłędem i strachem. Dygoczą wtedy i błądzą nerwowo oczami po ścianach niczym Robocop, który dostał właśnie sprzeczne rozkazy.
Albo ja, gdy wlałem właśnie do silnika wart ponad dwieście złotych olej, po czym zorientowałem się, że chyba zapomniałem zakręcić znajdujący się w dolnej części silnika korek.
Mimo to nie mam najmniejszych wątpliwości co do tego, że Ci ludzie są pełnokrwistymi miłośnikami motoryzacji. Potrafią godzinami przeglądać prasę motoryzacyjną zachwycając się seksownymi liniami nowego coupe od Zagato. W garażu trzymają specjalny pędzelek do czyszczenia otworów na śruby w felgach. Wybór hydrowosku i czernidła do opon pochłania im więcej czasu niż ten związany z kupnem perfum i szamponu do włosów. I nie chcą nawet słyszeć o możliwości kupna czegoś z mniejszym silnikiem.
Oni kochają swoje wozy tak samo jak ja, jednak robią to na swój własny, jakże odmienny od mojego sposób.
I choć moje podejście zakładające przykręcanie do samochodów całej masy nieoryginalnych części w ich oczach zakrawa na herezję to mimo wszystko bardzo się lubimy.
W końcu jesteśmy rodziną.
Bo widzicie – samochody można kochać z wielu, naprawdę przeróżnych powodów. Można trzymać w garażu stare Alfa Romeo tylko po to, by zaglądać do niego raz na czas ze szklanką szkockiej w dłoni i zasiadając na stercie opon patrzeć w ciszy na pięknie opadającą linię dachu. Można niszczyć opony mocno podrasowanym Fordem wyposażonym w turbosprężarkę i napęd na cztery koła albo toczyć się niespiesznie nocą po pustych ulicach za kierownicą obniżonego volkswagena pamiętającego jeszcze ręcznie klepane elementy karoserii.
To wszystko jest miłość.
Sam z resztą jestem okropnie niezdecydowany w swoich poczynaniach.
Chciałbym mieć całą masę samochodów o charakterach tak odmiennych jak Iza w te jej dziwne dni. Chciałbym klasyczne BMW z drewnianą konsolą i głębokim, czarnym lakierem, którym mógłbym kręcić się nocami po mieście wsłuchując się w szum przecinających ciepłe powietrze chromowanych lusterek. Słuchać szumu szerokich opon i stłumionego klangu sześciocylindrowego silnika.
Chciałbym stare, wyposażone w duży silnik kombi z przepastnym bagażnikiem, w którym mógłbym rozłożyć materac i po prostu – ot tak, bez specjalnego zamysłu ruszyć przed siebie. Jadać obiady w przydrożnym bistro serwującym hot dogi z zamrażarki, a trasę podróży planować wyłącznie w oparciu o różnice poziomów i krzywizny zakrętów widocznych na pachnącej dawnymi czasami mapie.
Nocować gdzieś w głuszy.
Na skraju górskiej drogi i budzić się rankiem w promieniach wpadającego przez boczną szybę letniego słońca. Połykać kolejne kilometry w towarzystwie żonglującego niespiesznie automatu i potężnego momentu obrotowego zdolnego zakręcić planetą w drugą stronę.
Chciałbym mieć w garażu pachnącą latami 90-tymi rajdówkę o iście nieobliczalnym charakterze. Szalonego terriera imieniem Spike z kubełkowymi fotelami i obszytą zamszem kierownicą, który szczekałby na mnie energicznie za każdym razem kiedy okazałbym się zbyt miękki pokornie zdejmując nogę z pedału gazu. Pachnącego latami 90-tymi kit-cara, którym mógłbym szaleć po górskich serpentynach przy akompaniamencie świszczącej skrzyni biegów i ryku przelotowego wydechu z kwasówki.
Chciałbym mieć otwarty, lekki kabriolet z dobrym audio i narowistym, nieco łobuzerskim motorem reagującym na gaz z wyraźnym entuzjazmem.
Taki z nadsterownym temperamentem i płytą Freddy’ego w odtwarzaczu.
Czy w końcu ciche, komfortowe gran turismo o długiej masce i krótkim, zadziornie zakończonym tyle nadwozia. Urzekające komfortowym wyposażeniem i głęboko wyprofilowanymi fotelami coupe…
Łagodne niczym baranek w czasie spokojnego cruisingu i nieobliczalne niczym tropikalna nawałnica nad kubańskim wybrzeżem, grzmiąca i ciskająca piorunami tak, że aż z wrażenia odpadają kokosy.
Mógłbym tak wymieniać i wymieniać bo moja lista wymarzonych samochodów w zasadzie nie ma końca. Na poczekaniu jestem w stanie wymieniać nieskończenie wiele intrygujących mnie kombinacji. Oryginalne klasyki, nowoczesne wyścigówki z regulowanym zawieszeniem i ceramicznymi tarczami, wielkie, wyposażone w klatkę i fotele kubełkowe półciężarówki i luksusowo wyposażone krążowniki z amerykańskim rodowodem…
Jak jednak pogodzić to wszystko z jednym czy dwoma pustymi miejscami na przydomowym podjeździe i ograniczonym budżetem na polisy OC?
Jak na kilku metrach kwadratowych zmieścić wszystkie te przesiąknięte benzyną aspiracje i dziecięce marzenia?
Jeśli o mnie chodzi to patrząc przyszłościowo dość poważnie rozważam mocowanie dziecięcych fotelików do wspawanego w nadwozia rollbara ale jak mają radzić sobie ludzie posiadający choćby śladowe pokłady inteligencji czy zdrowego rozsądku?
Jak mają spełniać swoje marzenia o sportowym samochodzie kiedy dysponują jednym miejscem parkingowym, dwójką dzieci i żoną, która na pomysł o przykręceniu fotelików do tylnej rozpórki zareaguje bez wahania pozwem o rozwód?
Jeśli spojrzycie na to co stoi obecnie na moim podjeździe, będziecie mogli zauważyć, że nieustannie próbuję połączyć ze sobą te wszystkie niespełnione marzenia. Z jednej strony wkładam do BMW sporych rozmiarów silnik uzupełniony gwintowanym zawieszeniem zamontowanym na poliuretanowych tulejach, a z drugiej uzupełniam wyposażenie o różnej maści tempomaty, skórzane tapicerki czy podgrzewane fotele.
Z jednej strony montuję nawiercane tarcze hamulcowe, sportową kierownicę czy układ wydechowy z kwasówki. Z drugiej – oryginalne, stonowane alufelgi czy lampy z pomarańczowymi kierunkowskazami, równie krzykliwe co wisząca w babcinym salonie firanka w kwieciste wzory.
Chodzi o to, że w miarę moich możliwości i wiedzy staram się zawrzeć w swoich samochodach wszystko to, za co kocham szeroko rozumianą motoryzację.
Uwielbiam surowy zapach gołego metalu. Uwielbiam odsłonięte przewody zapłonowe, efektownie wyeksponowane pokrywy zaworów i całą tą niedocenianą ostatnimi czasy mechaniczną surowość. Jestem zadeklarowanym fanem pracujących z wyraźnym oporem skrzyń biegów i mechanicznych szper.
Kocham miękkie w dotyku deski rozdzielcze i wielkie, perwersyjnie wyeksponowane obrotomierze.
I jestem zdania, że każdy komu nie zdarza się kręcić silnika do odcinki, nie ma pojęcia czym tak naprawdę jest szczęśliwe życie.
Ja odnalazłem szczęście za kierownicą starego BMW. Równie dobrze jednak mogłem jeździć dziś Mercedesem, Hondą albo Peugeotem – wcale nie czułbym się z tego powodu kimś gorszym czy lepszym. Po prostu los zaprowadził mnie akurat przed tę furtkę, a mnie pozostało wycofać się bądź też bez wahania nacisnąć klamkę.
Tak więc oto stoję w tym miejscu i z dumą spoglądam na stojące na moim podjeździe marzenia bo choć naznaczone są niedoskonałościami i błędami, które na przestrzeni lat zdarzyło mi się popełnić to cieszę się, że nikt nie popełnił ich za mnie.
To kawałek mojego życia i dowód dokonanych przeze mnie wyborów.
Budujcie swoje samochody nie patrząc na innych. Budujcie je dla siebie i niech nikt inny nie waży się mówić Wam jak powinniście postąpić. Szukajcie inspiracji i wiedzy ale nie pozwólcie, żeby ktoś dokonywał wyborów za Was.
To Wasz garaż i Wasze marzenia.
Nikt inny nie spełni ich za Was.
Felieton skłania do refleksji. Też jakiś czas temu napisałem coś podobnego :) Naturalnym jest, że budując swój świat w tym przypadku w garażu, każdy kto do niego wchodzi powinien respektować panujące tam reguły. Naprawdę felieton to kawał dobrego wpisu :)
Jak dla mnie każdy kolejny wpis lepszy jest od porzedniego. Oby tak dalej! Bardzo przyjemnie sie to czyta :D
no bo tak to juz jest – jak sie czlowiek wkreci w temat, to nie moze poprzestac na jednym wozie:)
tak samo jak nie poprzestaje sie na jednej butelce piwa :P
To jest jak z aparatem/kamera/laptopem/smartfonem – ciezko jednym urzadzeniem zrobic wszystko, kazde musi sluzyc do czegos innego – dokladnie to samo jest z samochodami :)
Telefon służy wyłącznie do zamawiania pizzy z dowozem.
Koniec, kropka.
jak zawsze genialny tekst. Jeden z lepszych na blogu :ok:
Święte słowa płyną z twoich rąk, bo spisane a nie wypowiedziane tutaj są:D
Dokładnie najważniejsze jest to aby robić auto pod siebie i nie przejmować się tym co mówią inni. Mnie też mówili po kraksie weź sprzedaj kup nowe, ale po co? nie sztuką jest kupić za kase, przecież sztuką jest dążyć do celu mimo przeciwności losu? Sam sobie powiedziałem że jeszcze będzie głupio tym którzy mówili że moje bmw to złom. I dlatego dążę powoli drobnymi kroczkami do celu. I to jest najfajniejsze jak mimo trudności auto odżywa, a jak cieszą te paczki które się zamawia często za ostatni grosz :D Jaka to satysfakcja? mimo że wie się że tej kasy już się nie odzyska :D ale cóż :D ważne że dziecinka będzie jeździć :D
Mnie nawet nie chodzi o to, żeby nie zapatrywać się na innych – opinie innych są fajne bo dają świeże, z reguły odmienne spojrzenie na temat. Z drugiej strony jednak jeśli zaczniesz za bardzo skupiać się na utartych szkalach to raczej nie dotrzesz nigdy w swoje wymarzone miejsce.
Będzie tam ładnie, będziesz mógł cieszyć się z fajnych, zadowolonych z Twoich poczynań sąsiadów ale to nigdy nie będzie tak do końca Twoje miejsce.
Słuchaj mądrych ludzi ale kroki stawiaj sam.
Ostatnio myślałam intensywnie nad zmianą auta w kategorii: co wpisać na listę celów do osiągnięcia. Analizując wszystkie za i przeciw, wszystkie widzimisię, chcąc by wszystkie marzenia były w jednym samochodzie zawarte, doszłam do wniosku, że się nie da. Nie da się w moim budżecie spełnić wszystkich marzeń. Niewygórowanych.
Nie da się kupić auta klasycznego, z ładnym przyspieszeniem, dłuuugą i dużą budą, z blacharką w akceptowalnym stanie, wspomaganiem, statecznym wnętrzem i coś co dyskwalifikuje 90% samochodów: z dostępnymi w ludzkiej cenie częściami zamiennymi.
Dlatego pogodziłam się, że z tą moją Astrą zostanę jeszcze jakiś czas… Dłuższy czas… Taki czas, że w sumie zawieszenie przydałoby się zrobić… Taki czas, że jutro wybieram się po podkład i białą farbę. I jak już się uporam z rdzą, wymyję moją kożelankę porządnie i w końcu kupię te opony na czekające od kilku miesięcy felgi, to może poczuję się trochę lepiej i pewniej. Pomyślę, że nawet posiadanie białej Astry to lepsza droga do wymarzonego auta, niż nie posiadanie niczego.
… A potem przyjdą te dziwne dni i cały misterny plan (czyt. optymizm) pójdzie… no ;-))
Paulina – a patrzyłś na np.: E34? z2.5 litra silnikiem jedzie to całkiem chętnie, trzeba się zająć rudą, a tak pozatym jest ok. Ew. od mercedesa może by jakaś c klasa siadła?
Szaleję za E32 i E34, także tego… Poważnie o nich będę myśleć ;-). Mercedesy też mi leżą, ale te starsze – lata '60, '70. Na chwilę obecną marzę, określam swoje cele. Po prostu nie jestem w stanie dać sobie rady z mechaniką i blacharką. Muszę się jeszcze poduczyć, pare rzeczy podpatrzeć i przemyśleć.
Ostatnio byłam nawet o krok od kupienia Chryslera Le Baron copue z 1980 r z 3,7l V6 pod maską, był w bardzo przyjaznej cenie. Ale nie zakochałam się… ;-).
Mimo wszystko namawiałbym Cię raczej na coś bardziej zwartego i lekkiego. E34 czy E32 są fajne ale to jednak czterodrzwiowe limuzyny, które swoimi gabarytami wymuszają spokojny i płynny styl jazdy.
Moim zdaniem powinnaś poszukać raczej czegoś w stylu E30, Mazdy MX3, Fiata coupe BMW czy E36 w nadwoziu coupe. Takie samochody są zdecydowanie bardziej energiczne – na duże zedany jeszcze masz czas.
No co Ty, ani Mazda, ani Fiat coupe nie, nie, nie! Nie mam klaustrofobii, ale nie chcę też się jej nabawić.
Poza tym – gorąco mi się robi, jak widzę długie, kanciaste auto ;-). Właśnie teraz jest czas na takie auto, jak będę zapracowaną babcią, to będę się wozić czymś wysokim z napędem 4×4 albo ciekawym pick upem ;-)
Mnie ostatnio ciągnie bardziej w kierunku prostych, lekkich konceptów.
Taki powrót do korzeni kiedy to jadąc ulicą człowiek był w stanie najechać na leżący na asfalcie liść i z kierownicy odczytać czy to był buk czy leszczyna.
Lekkie nadwozie, bezpośredni układ kierowniczy i ostre reakcje na gaz – sama radość.
Chyba za długo przebywam w garażu z tym maluchem…
A gdyby tak majestatycznie płynąć przez miasto w akompaniamencie muzyki słabo wygłuszonego samochodu? Dosłuchiwać się przepływającej benzyny w przewodach paliwowych? Przejechać przez dziurę i nie zastanawiać się, czy dalej masz pojazd czterokołowy? Dać możliwość przechodniom i pozostałym kierowcom zwrócić uwagę na samochód nie tylko dzięki przepisowej jeździe, ale też jego klasycznemu wyglądowi? Najlepiej wszystko zestroić tak, by nie było widać, kto siedzi za kierownicą.
Plus może nie ostra, ale błyskotliwa reakcja na gaz.
No co Ty, fajnego masz tego malucha.
Tylko widzisz – większość doznań związanych z posiadaniem takiego wozu wiąże się z kreowaniem swojego stylu przed potencjalnymi obserwatorami. A, że mój styl to najogólniej mówiąc kompletny brak stylu, takie argumenty niespecjalnie mnie ruszają.
Poza tym o ile za kierownicą zwartego, sportowego samochodu możesz oddać się niespiesznemu cruisingowi po mieście, o tyle babcinym tapczanem nigdy nie pokonasz trójkowego zacisku lekko nadsterownym stylem, wykorzystując całą szerokość drogi i zapas odtrzymanego od tego brodatego z góry szczęścia.
Czułbym cholerny niedosyt za każdym razem kiedy wybierałbym się na przejażdżkę przez przełęcz Salmopolską albo Przegibek ;}
To może jak Paulinie siadaja sedany to może jej się spodoba czarny E36 sedan o radosnym imieniu Hermann? xD trzeba dokompletować wnętrze, założyć całą wiązkę audio i zrobi się całkiem niezły xD
Tomy – ale jaki tapczan, ja wcale nie widzę siebie w Toyocie Carinie, czy Peugeocie 406… :<
Ponadto w dużych samochodach czuję się pewniej, lepiej, piękniej, etc., etc. Jak już będę wybierać, to tylko taki, który mi siądze.
A idź, Ty niedobry! Niecnie wykorzystujesz moje słabości! Ale przełęcz Salmopolska może dodawać adrenaliny jadąc nawet MB W111 – tylko w innych kategoriach.
Bio – jak oferty to tylko korzystne! : D
Jeśli wiek nie przeszkadza, to e34 jest świetnym autem
Gdybym miał takie morze możliwości, miałbym podjazd zawalony francuskimi samochodami:
a/ Renault 4 – bo lubię
b/ Citroen 2CV – bo bardzo lubię
c/ Citroen DS19 – bo najlepszy na świecie
d/ Clio V6 – bo szybkie i bezkompromisowe
e/ Citroen SM – bo Maserati
f/ Citroen C6 – bo niemiecka trójca my ass :)
g/ Peugeot 504 – bo stylowo
h/ Citroen C5 – bo praktycznie
…i mógłbym tak bez końca… A do tego z 7 Alf Romeo… Na OC to chyba by mnie było stać, gorzej z garażami i samym zakupem.
A tak się właśnie zastanawiałem kiedy wpadniesz i zacznesz Paulę na Alfę namawiać (żeby nie było – chętnie pomogę) : D
Długo by nie musiał, bo Alfy wielbię miłością skrytą, acz namiętną : D
No to chyba już wiemy co kupisz ;}
Ale jak Alfa, to tylko RWD :)
I jak tu gościa nie lubić? : D
E34 wymusza stateczny styl jazdy? To moje felerne jakies było chyba ;-)
P.S. I właśnie rozważam zakup E32 V8 – do statecznej jazdy, a jakże :-)
Czy powodów???
Poprawione – dzięki za czujność!
Muszę przestać pisać po nocach bo trudno się skupić. Lepiej zacznę w tym czasie składać silniki czy coś ;}
Albo tą miłość do samochodów ma się w sobie, albo nie. Jak ktoś tego nie ma to nas, zakochanych, nigdy nie zrozumie choćby bardzo chciał. Każdy, kto nie kocha robi wielkie oczy, bo jak można tak poświęcić się czemuś, co ma przecież tylko jeździć i dowozić do pracy? Jak można myć go ręcznie, szorować każdy zakamarek, jak można jechać do myjni automatycznej i za 10 zł w 5 minut go umyć? Jak można wydawać krocie na gazety i godzinami przeglądać fora i blogi czytając takie, z ich punktu widzenia, nieistotne informacje? Kto nie kocha ten nie zrozumie.
Osobiście bardzo, bardzo trudno mi było wybrać odpowiedni wóz dla siebie. Skończyło się na tym, że mam dwa :) Obecnie objeżdżam Mazdę MX-5 która prowadzi się cudownie i daje wrażenie obcowania z rasowym pojazdem. Drugim autem jeździ moja kobieta i jest to Volvo V40 Turbo. Auto spokojne, choć mocne. Kiepskie w zakrętach (przy MX-5 większość aut jest kiepska w zakrętach), ale dobre na trasy.
Wciąż jednak czuję pewien niedosyt. Od lat marzy mi się Jeep Cherokee 4.0, zaś obok BMW e36 też nie potrafię przejść obojętnie… Ostatnio mój sąsiad wzbudził we mnie zazdrość swoją 4-litrową V8 w BMW e34… Ech, jak żyć!? ;)
Mój garaż marzeń zamyka się w cenie nowego Tipo. Mazda MX-5 do śmigania po zakrętach, Yamaha R6 do dzidowania i Opel Vivarro w wersji blaszak do tyrania. Mam takiego na podwórku i korzystam BARDZO często. Trzeba przewieźć motocykl, dwa metry drewna kominkowego, lodówkę, pralkę, zmywarkę, łóżko, meble ogrodowe, tonę ziemniaków, 20 skrzynek piwa albo śpiącego Miecia? Nie ma problemu, wsiadam i jadę. A może objedziemy nadmorskie miejscowości, zatrzymując się codziennie w innej? Wrzucam na pakę materac, palnik gazowy i w drogę. Kocham to. Dostawczak to jest moc!
Rozumiem że Vivaro z silnikiem benzynowym, bo D jest do d i nikt ich nie lubi ;-)