A więc tak – jakiś czas temu, wspólnie z grupką przyjaciół wybraliśmy się na Słowenię (to ten kraj, co to trzeba przejechać przez niego w drodze na Chorwację jakby ktoś nie kojarzył).
Na początek pokażę Wam krótki film z całej naszej wyprawy – to taka fajna piguła z trzech, cholernie intensywnych dni.
Zdecydowanie warto go obejrzeć (Marcin specjalnie taszczył wszędzie ze sobą wielki i niemodny tornister z dronem i zapasowymi bateriami więc ujęcia są po prostu genialne ;) )
A teraz trochę o tym co się tam właściwie wyrabiało.
(Zdjęcia Krzyśka i Marcina – mam nadzieję, że się nie pogniewają jak je tu bezwstydnie wykorzystam ;) ).
Ponieważ, jak wiecie jestem zatwardziałym ignorantem, rozmowy o planie wyjazdu przestałem słuchać w chwili, kiedy zorientowałem się, że nie ma tam ani słowa o cyckach, wybuchających łodziach motorowych, strzelaniu do różnych rzeczy albo chociażby grillowaniu wołowiny (niekoniecznie w tej kolejności).
Przestałem więc słuchać dość szybko i żeby dodatkowo to zaakcentować, skupiłem się na dość wymownym dłubaniu w nosie oraz zastanawianiu się jak na ścianie w łazience wyglądałaby antyrama z plakatem z Czarodziejką z Księżyca w stroju Wonder Woman.
W efekcie z planu wyjazdu zapamiętałem, że – pozwolę sobie zacytować:
„Trzeba będzie kupić jakieś piwo”.
Przyjąwszy do wiadomości tę kluczową informację spakowałem się tak, jakbym wybierał się na niedzielny, poobiedni spacerek a nie trzydniową wyprawę z grupą ludzi, którzy uważają, że zwisanie z wielkiej skały na kawałku sznurka jest zabawne.
Jak to więc wyglądało?
Najpierw dotarliśmy do domu naszego Słoweńskiego przyjaciela i zarazem najlepszego przewodnika ever – Primoza. Ten zaś poczęstował nas na powitanie domowym kompotem z fig (jeszcze cieplutkim) i świeżymi czereśniami:
Po prostu sielanka.
Do Słowenii pojechaliśmy dwoma samochodami – terenowym mercedesem GLK oraz nie za bardzo terenowym Mercedesem CLS 63 AMG. O tym dlaczego CLS nie był najmądrzejszym wyborem przekonaliśmy się gdy musieliśmy dostać się w miejsce pierwszego noclegu (i zarazem chyba jedyny płaski teren w rejonie kilku kilometrów):
Plusem było to, że jeżdżąc po lesie dwoma czarnymi mercedesami wyglądaliśmy na grupę ludzi biznesu wywożących na szkolenie z kopania dziur swoich dawnych partnerów handlowych – dzięki temu mieliśmy totalny spokój.
Obóz rozbiliśmy w pobliżu wejścia do Kriznej Jamy (w lesie na zboczach góry Krizna) – idealnym miejscem wydał nam się teren wycinki drzew. Jak widać był to jedyny płaski teren w okolicy więc niespecjalnie mieliśmy inne wyjście:
Przygotowanie obozowiska zacząłem oczywiście od przedmiotów o najwyższym priorytecie:
Następnie przed kolacją postanowiliśmy wybrać się na szczyt ,żeby obejrzeć przy piwku zachód słońca:
Oraz zlokalizowany tam opuszczony kościół:
Następnie ruszyliśmy do obozu, żeby zająć się kolacją.
Ja tam akurat nie jestem specjalnie wymagający dlatego zajadałem się głównie kupionymi wcześniej w konzumie ciastkami i piwem, ale już na przykład Marcin szedł po bandzie jak jakiś Okrasa:
Tak właśnie narodził się Słoweński „Jungle Juice” (Nie wiem co właściwie Marcin wrzucał wtedy do kociołka ale spróbowałem trochę i nie obudziłem się dwa tygodnie później w Vegas z tatuażem na klacie i niedźwiedziem w łóżku -trzymamy się więc wersji, że były to głównie warzywa).
Idąc jednak dalej – drugiego dnia z samego rana (z powodu traktorzysty-drwala z zaburzeniami kompulsywno-obsesyjnymi) musieliśmy dość szybko zwinąć obóz. Postanowiliśmy więc udać się w jakieś przyjemne miejsce na śniadanie – wybraliśmy więc znajdjącą się kilka kilometrów dalej łąkę nad rzeką.
Podczas śniadania, co prawda również prześladował nas jeden traktorzysta, ale ten przynajmniej nie miał padaczki i dość szybko sobie pojechał ;)
Po śniadaniu czekał nas na główny cel naszej podróży – Krizna Jama,czyli kilkukilometrowa wyprawa w głąb ziemi z radzieckimi latarkami na głowach:
Jaskinia nie ma żadnych ścieżek, schodków czy oświetlenia, a niektóre jej części trzeba pokonywać pontonami – wierzcie mi, że robi to niesamowite wrażenie.
Po jaskini pojawił się pomysł, żeby skorzystać z okazji i wyskoczyć jeszcze na chwilę nad morze – trochę później smażyliśmy się już na słoneczku i moczyliśmy nogi na…
Plaży nudystów ;)
Na koniec dnia udaliśmy się nad oddalone o kilkaset kilometrów jezioro Bled i rozbiliśmy obóz na zlokalizowanym tam kampingu.
Przy okazji postanowiliśmy wykorzystać jednego z Mercedesów i urządziliśmy sobie najbardziej męską suszarkę do ręczników ever:
Następnego dnia zwinęliśmy obóz i wybraliśmy się na górę Visevnik. Wspinaczkę zaczęliśmy od spotkania ze stadkiem niezwykle sympatycznych krów leśnych:
A następnie ruszyliśmy w górę:
Marcin ciągle jeszcze miał w żyłach sporo Jungle Juice:
A ja fruwałem w górę i w dół jak mały motorek
(tam w górze, między drzewami to ja):
Ponieważ tego dnia nie piłem kawy, po jakimś czasie musiałem na chwilę podładować sobie baterie:
W końcu jednak udało się nam dotrzeć na szczyt:
Widok – zdecydowanie był wart tej kilkugodzinnej wspinaczki:
A już w ten piątek wracamy znów na Słowenię.
Tym razem atakujemy Triglav – najwyższą górę jaką udało nam się tam znaleźć ;)
O tę tutaj:
Więcej wieści za niedługo ;)
Pozdrawiam,
Tommy
wypasione mesie zamiast zlepianej w garażu bordowej?
No no Mecedes sobie prodaktplajsment zrobił. Ale rzucił sianka tylko na „czy” dni? Mało…
Samochody akurat prywatne uczestników wyprawy (bordowa okazała się za mało pakowna)
Sympatyczny kraj (chociaż ja obleciałem wybrzeże, ale część Alpejska też kusi) i niezłe te widoki, mimo, że te krótkie rękawy tam wyglądają trochę jak bikini na Spitsbergen ;).
Jak się dostaje 2 Mercedesy na wyjazd na drugi koniec Europy i jaki zbiornik LPG wchodzi do tego CLS-a? ;)
Mamy dopinaną przyczepkę z butlą i własnym dystrybutorem LPG ;)
a traktor prosto z Ursusa:)
To jest istne Gran Turismo na bogatości. Biwakowanie w namiocie obok CLS 63 AMG. Aż się prosiło o jakąś scenę w stylu ” uwierzyłbyś, że faceci wożą wurst 600??”
a ize w domu zostawiles?
Akurat szlajała się w delegacji po całej Norwegii :)
Myślałem, że będą zdjęcia bordo na tle nie naszych górek. Ueee, merdecedes
Idę połamać coś w aucie. Zderzak czy inną półoś
Fajny wypad,
W sumie dobrze określiłeś że to ten kraj przez który się przejeżdża w drodze do Chorwacji. Jak dwa tygodnie temu tam jechaliśmy, to przemknąłem przez ten kraj tak szybko że dopiero na granicy z Chorwacją zorientowałem się że już po Słowenii.
W drodze powrotnej nie zrobiłem tego błędu, i jechałem specjalnie drogami krajowymi, i mega wolno podziwiając widoki. Dzięki temu znalazłem gospodarstwo z tyloma starymi autami ustawionymi pod filarami jakiegoś budynku że Tabencki by się nie powstydził. Nawet kilka bmw i mercedesów było.
Można tu jakoś zdjęcie dodać? :D
Właśnie przed tym wyjazdem miałem dokładnie takie podejście – w tym większym szoku byłem kiedy okazało się ile przepięknych miejsc i rzeczy można tam znaleźć.
Odnośnie zdjęcia – wrzuć na jakiś hosting i wklej linka, a ja przerobię go na obrazek :)
Jedno pytanie! :)
Piwo było dobre?
No i bardzo zacny wypad!