Ponieważ spodobał się Wam ostatni wpis o deszczu i zakładaniu spodni, postanowiłem wygrzebać dla Was coś z mojego archiwum.
To, co za chwilę przeczytacie to chyba pierwszy „blogowy” tekst, który stworzyłem własnymi rencami. Powstał jeszcze na długo przed narodzinami pierwszej wersji prentkiego i można powiedzieć, że stanowił jej bezpośredni prolog.
Zapowiedź tego, co wyrabia się tutaj do dziś – choć wtedy jeszcze zupełnie nie byłem tego świadomy.
Część z Was być może go skojarzy bo swego czasu przewinął się przez kilka forów motoryzacyjnych i innych portali. Można powiedzieć, że to właśnie od niego zaczęła się cała ta przygoda z blogowaniem w internetach – to właśnie podczas tej jednej, niepozornej przejażdżki moją starą, matową Fiestą zrozumiałem za co tak naprawdę kocham samochody.
Wiem, że brzmi to banalnie ale na serio jakoś mnie wtedy odblokowało.
Nastąpił krótki błysk w tej plątaninie czterech na krzyż neuronów znajdujących się w mojej głowie i jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, nagle wszystko zrozumiałem.
Wszystko.
…
Rutynowy wyjazd z zacienionego placu nie zapowiadał niczego szczególnego, ale kiedy zza betonowej ściany wyjrzało piękne jesienne słońce od razu poczułem, że warto było wstać z łóżka tak wcześnie. Uchylone szyby wpuszczają do środka rześkie, pachnące jesiennymi liśćmi powietrze, a silnik cichutko mruczy w oczekiwaniu na głębsze wciśnięcie gazu…
Czwórka, 60 kilometrów na godzinę i powolutku oddalamy się od ostatnich zabudowań malowniczo położonej Straconki.
Ruch – o dziwo dziś bardzo niewielki, droga sucha i jak zwykle kręta…
Miejscami figlarnie plątają się po niej liście, nie do końca jeszcze chętne zakończyć swój lot w miękkich objęciach trawy bujnie porastającej nieregularne pobocza. Ciepłe promienie słońca niczym leśne wróżki migoczą pomiędzy gałęziami. Rzucają swe smużki na matową maskę, by po chwili zniknąć w oddali…
Droga zaczyna się piąć w górę, pierwsze zakręty zachęcają dłoń do spotkania z chłodną metalową gałką drążka zmiany biegów.
Przegazówka, redukcja na 3 bieg i mocne wciśnięcie gazu.
Czarna od razu budzi się z letargu… Metaliczny dźwięk wydechu przechodzi drżeniem przez całe ciało aż po sam czubek głowy. W takich chwilach wiem, że pozbycie się radia było dobrym wyborem. Promienie słońca coraz szybciej tańczą po kokpicie, powietrze coraz głośniej toczy walkę z pędzącą matową powierzchnią. 3 bieg, obroty zbliżają się do czerwonego pola, szybki lewy łuk przechodzi w krótką prostą, a następnie w ciasny prawy nawrót zarzucony syfem.
Mocne dohamowanie, redukcja na 2, delikatne podcięcie ręcznym, lekka kontra i ogień na wyjściu.
Szybka zmiana na 3, lewy łuk z lekkim cięciem po szutrowym poboczu. Dźwięk żwiru uderzającego o gołe nadkola i kolejna prostka.
Idylla…
Droga na szczyt obfituje w szerokie patelnie, i ciasne szykany przecinające gęste leśne połacie. Słonce rozświetla niektóre partie, przebijając się przez konary otulających drogę drzew, a miejscami droga ginie w mroku leśnych przełęczy. To, w połączeniu z ochoczym rykiem ośmiozaworowego silnika sprawia, że aż nie chce się zdejmować nogi z gazu… A trzeba to robić często bo trasa jest miejscami zdradliwa i nawet pozornie łatwy łuk niespodziewanie może zacisnąć się niczym pętla na szyi skazańca.
Pokonując podjazdy oczy same uciekają ku pięknym widokom kuszącym przez dziury w zwartym szyku przydrożnych drzew – lecz nawet chwila nieuwagi może tutaj wiele kosztować.
Zbyt wiele.
Dlatego szybko odwracam wzrok ku pnącej się coraz wyżej drodze i ze skupieniem obmyślam sposób pokonania kolejnej partii zakrętów. Kolejny prawy łuk opadający ku wewnętrznej stronie, lekki szczyt i prawy ciasny zakręt bez możliwości cięcia. Czarna pokonuje je tak,jakby się tutaj urodziła. Zawieszenie płynnie przechyla się pomagając idealnie wpisać się w kolejny zakręt. Dłonie kurczowo zaciśnięte na małej skórzanej kierownicy, skupiony wzrok i dziecięcy uśmiech na twarzy – chyba już nigdy z tego nie wyrosnę…
Kiedy droga dociera na szczyt przełęczy przychodzi pora na odpoczynek.
Kolejne redukcje łagodzą skumulowane napięcie, ale wystrzeliwujące w górę tarczy obroty nie dają wątpliwości, że to nie wszystko na co stać tę niepozorną ślicznotkę o ciemnych oczach.
Skręt w lewo na pobocze i ten charakterystyczny szum żwirowego podłoża pod rozgrzanymi oponami… Luz, delikatna przegazówka i cichy gulgot wydechu wyrównującego swoje olejowe tętno. Zasłużyła na chwilę odpoczynku. Ciche kliknięcie zamka drzwi i powiew świeżego, chłodnego powietrza oplatającego twarz…
Wspaniałe uczucie, w połączeniu z zapachem rozgrzanych hamulców i lakieru z pokrywy silnika.
Dookoła tylko cisza i szum wiatru swawolącego wśród złotych liści.. Raz po raz podrywa on je do tańca. Tańca, który ma w sobie więcej gracji i piękna niż wszyscy finaliści tvn-owskiej sagi razem wzięci. Nie wiem ile jeszcze takich dni da nam obecny rok, ale wiem jedno – wykorzystam je wszystkie.
Do ostatniego zakrętu.
Bzyknięcie pompy paliwa i silnik znów budzi się do życia. W żyłach starej wyścigówki buzuje 98 oktanowe złoto, a w moich adrenalina.. I prędko nie zniknie, bo już przed sobą widzę opadające patelnie, a w oddali połyskującą taflę jeziora.
Energicznie wbijam 3 bieg, a noga sama mocniej naciska na gaz…
Czytam i ogarnia mnie myśl, że to cholera rozumiem. Sam jeżdżę starym, 68 konnym wozem, produkcji jeszcze Czechosłowackiej, ale jest dokładnie tak, jak mówisz : redukcja, podcięcie ręcznym i zakręt sam generuje uśmiech na twarzy i zakłopotanie u gościa, który na światłach wyprzedzał mnie swoim szpanerskim Mercedesem… On grzecznie jedzie, a za nim sunie stara padlina.
Aż chce się kupić coś z napędem na tył. 325/328? Stare, proste, bez elektroniki. Tylko kierownica, gaz i hamulec. I ryk silnika, który w opinii innych kierowców, dawno powinien być na szrocie. Deal with it!
co prawda to prawda :)
Świetny artykuł :)
Pasja jaką jest motoryzacja jest jak temat rzeka, dużo osób kocha szybkie wozy, piękne, sportowe ale również dużo osób kocha stare auta, które nawet nie trzeba jakoś tuningować bo świetnie się nimi jeździ :)
Pozdrawiam!
Wciągający artykuł. Oby takich więcej. Ja jestem z tych, którzy uważają, że do starszych aut powinno się podchodzić z szacunkiem bez przesadnego skazywania ich na miejsce na szrocie.
U mnie zaczęło się dużo wcześniej zanim miałem samochód, ale już wiedziałem ze tak to będzie wyglądać:-) jak dotąd nie miałem jeszcze FWD i nieprędko to nastąpi. Zaczynałem jak typowy uczeń technikum mechaniczno samochodowego. Chyba coś kiedyś napiszę bo pisanie też zawsze lekko mi przychodziło, były artykuły do gazet itp. Poniżej taka zajawka, pierwszy samochód… pomijam zakładanie spodni itp jak na razie
Oto stoi na parkingu, wczoraj zakupiony za z trudem uzbierane kilkaset złotych… Warto było roznosić te gazetki reklamowe po blokach bo teraz jest mój. Nie wygląda najlepiej pośród aut sąsiadów ale to nic, mam 18 lat, on trochę więcej i jest mój. Pomimo dziur w progach, wypłowiałego lakieru czuję dumę z posiadania go, jest mój. Niemal lewitując ze szczęścia zbliżam się, otwieram drzwi kluczem wytartym praktycznie do zera i wsiadam w nisko osadzony fotel pokryty drewnianymi koralikami. Dzisiaj się z nimi pożegnam, dzisiaj jedziemy do garażu rozpocząć wspólny czas od drobnych napraw i drobnych zmian, ale to dopiero po porannej przejażdżce. Lewą dłoń zaciskam na kierownicy, prawą włączam zapłon, kontrolki na desce rozdzielczej potwierdzają gotowość do współpracy. Wysiadam więc aby z gracją obudzić silnik do życia przy pomocy metrowego patyka wywierając nim nacisk na dźwignię rozrusznika do której przyczepione są jedynie strzępy dawno zerwanej linki.
Gaźnik jest prawidłowo wyregulowany, zapłon również, zatem dwa cylindry zaskakują prawie z półobrotu. Po ponownym zajęciu miejsca za kierownicą staram się wbić pierwszy bieg, z uśmiechem patrzę na leżący na fotelu pasażera nowy lizak i poduszki skrzyni, te trzy elementy obiecują że po południu biegi będą się zapinać precyzyjnie i bez oporu.
Itd… kto tego nie zna z autopsji :-) ?
Na tym pierwszym zdjęciu jest ta Fiesta którą kiedyś miałeś?
Tak – w trakcie budowy ;)
Jak zawsze czarujesz tekstem ;) Aż chce się wskoczyć w auto i przeżyć to co Ty ;)
Jak wy tak umiecie, żeby wsiąść i jechać? nie umiem się do tego zebrać, chociaż planuje od dłuższego czasu. A teraz to w przerwie w pracy przeglądam takie relacje i oglądam takie zdjęcia.. no nic w ten weekend mi się musi udać!
Siema Tommy mam cicha nadzieje ze dalsze części się pokarzą tak jak to było na polskajazda.pl jeśli dobrze pamiętam tamte wpisy były epickie aż chciało się czytać mam nadzieje że to reaktywujesz. pozdrawiam z Mazur.
Że ktoś to jeszcze pamięta ;)
Na prentkim jest już parę opowieści w tym stylu – wystarczy pokopać. Planuję też jakieś opowiadanie fabularne w stylu „Nocnych Harców” ale muszę dobrze rozpisać historię i bohaterów zanim zacznę :)