Kiedy kilka dni temu miałem okazję poprzyglądać się przez chwilę pracy odzianych w pomarańczowe spodnie rodem ze starego teledysku Scootera robotników, którzy jak gdyby nigdy nic układali sobie zlokalizowany przy głównej ulicy chodnik, dotarło do mnie jak bardzo na przestrzeni ostatnich kilku lat zmienił się nasz świat.
Zrozumiałem również, że ta zmiana (choć w mojej ocenie bardzo niepokojąca) przemknęła mi przed samym nosem praktycznie zupełnie niezauważona.
O co jednak chodzi – kiedy miałem na liczniku jakieś dziesięć lat, a większość wolnego czasu poświęcałem na wpadanie na różne rośliny za pomocą mojego BMX-a, na naszej malutkiej, osiedlowej ulicy przeprowadzono zakrojoną na szeroką skalę modernizację infrastruktury wodno-ściekowej polegającą na uregulowaniu systemu kanalizacji oraz zagospodarowaniu czegoś tam zapewne bardzo istotnego związanego z odprowadzaniem wód opadowych.
Uff…
Innymi słowy zasypano jakiś rów.
O ile jednak efekt tych prac był nie najgorszy (jakby na to nie patrzeć rów ostatecznie został zasypany i pozostał w takim stanie po dziś dzień) to już sam proces, który do tego doprowadził był istną mieszanką abstrakcji i wielopoziomowej satyry obejmującej tak klasyczne elementy komiczne jak wrzucanie do studzienki ze ściekami petardy tylko po to, żeby zobaczyć jak „młody” poproszony o sprawdzenie czy woda spływa dostaje w twarz świeżą kupą.
Po prostu uwielbiałem tych gości.
To było jak oglądanie na żywo skeczów Monty Pythona w wykonaniu bandy sobowtórów Homera Simpsona.
Wspólnie z chłopakami całymi godzinami mogliśmy siedzieć na znajdującej się nieco ponad drogą polanie i patrzeć jak pijani robotnicy wbijają sobie kilofy w stopy. Albo ślizgają się na błotnistych ścianach wykopu po czym machając rękami lądują grubymi tyłkami na twarzy zwijającego się z bólu kolegi, który znów trafił się w stopę swoim ubłoconym szpadlem.
Poza tym średnio co pięć minut ktoś chował się w pobliskich krzakach żeby zrobić kupę albo otworzyć sobie kolejne piwo marki FOX – robili to na wypadek gdyby jakiś kierownik z centrali postanowił wpaść z wizytą do tego cyrku nazywanego dla niepoznaki „placem budowy”.
Przynajmniej dwa razy dziennie ktoś wpadał też do rowu zdezelowanym Citroenem C15 z przyczepką, bo po wypiciu pięciu piw w pobliskich krzakach, bardzo chciał zaoszczędzić sobie noszenia narzędzi do znajdującego się całe dziesięć metrów dalej parkingu.
Że nie wspomnę o awanturach, które ekipie urządzało lokalne gestapo czyli grupa starszych nawet od układu słonecznego rencistek w naciągniętych wełnianych swetrach. Pech chciał, że nieco dalej znajdował się cmentarz więc cała ulica stanowiła niezwykle popularny szlak pielgrzymkowy dla kobiet, którym przeszkadzał nawet fakt, że rura ułożona w okolicy cmentarza jest pomarańczowa co kłóci się z ogólnie przyjętą kolorystyką obowiązującego kalendarza liturgicznego.
Jednemu biedakowi oberwało się nawet za to, błoto w wykopie jest brudne.
Tak czy inaczej przyglądanie się pracy robotników stanowiło dla nas rozrywkę na najwyższym poziomie. Za dnia patrzyliśmy jak goście w potarganych spodniach przewracają się, wbijają sobie kilofy w stopy i po pijaku wpadają samochodami do rowu, a kiedy po zakończeniu pracy zbierali się do domu, w wykopach urządzaliśmy sobie crossowe wyścigi dla naszych BMX-ów i zaśmiewaliśmy się w najlepsze się kiedy któryś z nas przelatywał przez kierownicę i lądował twarzą w świeżo rozjeżdżonej kupie.
Co najlepsze – wtedy nikt nie pomyślałby, że taki wykop może być niebezpieczny w związku z czym wypadałoby zabezpieczyć go jakąś taśmą, albo postawić tam przyczepkę marki Niewiadów, żeby jakiś emerytowany ochroniarz mógł pić w niej wódkę i oglądać sobie świerszczyki.
Tymczasem teraz, gdy kilkanaście lat od tamtych wydarzeń siedziałem sobie w samochodzie i przyglądałem się pracy ekipy od chodników, nie mogłem wyzbyć się wrażenia, że tych robotników ze starych, dobrych lat zastąpiły roboty. Wszyscy wyglądali jednakowo. Mieli czyste, zielone kombinezony, specjalne okute buty, których nie dało się przebić kilofem, a zamiast piwa popijali fluorescencyjnie zieloną oranżadę i wodę mineralną.
Jak podejrzewam gdyby układali chodnik gdzieś w niewielkiej mieścinie daleko od centrum, wyglądałoby to zupełnie inaczej ale tutaj rządził w pełni współczesny profesjonalizm.
Praca szła im zdecydowanie sprawniej – w ciągu kilkunastu minut, które poświęciłem na ich oglądanie zdołali ustawić kilka nowych krawężników i wypełnić wykonany już fragment podsypką. Zaczęli nawet ubijać to wszystko podejrzanie czystą maszyną robiącą cholernie dużo hałasu. Wyobrażacie to sobie? W piętnaście minut ekipa od zasypywania rowu nie zdołała nawet zaparkować w rowie swojego zdezelowanego Citroena. A nawet gdyby jakimś cudem im się to udało, to zanim w ogóle zaczęliby robić coś co można by teoretycznie nazwać pracą, spędziliby trzy godziny siedząc na trawie, jedząc kanapki z pasztetową i czekają aż wróci chłopak, którego wysłali do pobliskiego spożywczego po zapas piwa i papierosów.
Może co najwyżej znów zrobiliby sobie z kogoś jaja numerem z kupą i petardą.
Kiedy jednak patrzyłem na te skoordynowane działania i wszechobecny porządek współczesnej ekipy, dotarło do mnie, że cały urok związany z pracą ekipy budowlanej gdzieś prysł. Umarł wraz z rozwojem branży BHP i zakazem picia alkoholu w pracy, który co prawda obowiązywał zawsze ale dopiero teraz ktoś zaczął się nim w ogóle przejmować.
Tym samym uwielbianą przeze mnie brawurę, nieodpowiedzialność i kreatywne szaleństwo umożliwiające chociażby dostarczanie cementu na ósme piętro za pomocą wiaderka, zestawu lin i zbudowanej ze starego resora katapulty, zastąpił surowy i pozbawiony uczuć profesjonalizm.
Dzisiaj wszystko jest profesjonalne bo w tym poukładanym, uregulowanym przepisami świecie nie ma miejsca na rzeczy nieskoordynowane, pozbawione logiki czy zwyczajnie szalone. Gdyby dziś jeden z robotników postanowił napić się piwa, a potem dla draki wrzucić kumpla do betoniarki, ktoś natychmiast nakręciłby to swoim niepokojąco białym telefon, a następnie wysłał do telewizji TVN i inspektoratu BHP.
W ciągu kilku minut na miejscu pojawiłaby się policja, prokuratura i Marcin Wrona, a rodzina robotnika, któremu ten pijany recydywista zniszczył życie i zdrowie ustawiłaby się za kolorowymi taśmami i w kółko powtarzała, że „Grzesio to taki dobry chłopak – dlaczego go to spotkało?”.
Jak znam życie to objęliby go opieką psychologa, a wyjaśnieniem sprawy zająłby się osobiście sam Premier.
To naprawdę okropne.
Owszem – w przeciwieństwie do czasów minionych dziś przynajmniej istnieje szansa na to, że chodnik w ogóle powstanie i nie rozwali się po roku bo grupa wariatów po pijaku zabrukowała niechcący jakiegoś kręcącego się w pobliżu labradora. Niemniej jednak będzie on kosztował dwadzieścia razy więcej niż kiedyś (trzeba było opłacić wszelkie możliwe przetargi, nadzory BHP, doradców do spraw bezpieczeństwa i rozdysponowania środków z dofinansowania UE w ramach jakiegoś tam idiotycznego funduszu rozpusty) i co równie pewne, będzie to cholernie nudny chodnik z szaro-czerwonego bruku, który będzie tak równy i idealnie wyprofilowany, że przez kolejne dziesięć lat nie wypierdoli się na nim żaden dzieciak na deskorolce.
Nikt nie zginie, nie odetnie sobie fragmentu stopy za pomocą szpadla ani nawet nie upadnie komicznie na twarz bo chronić go przed tym będą unijne dyrektywy, zatwierdzony projekt i odblaskowa kamizelka.
Profesjonalizm to straszne nudy.
Wielokrotnie robiąc coś w garażu próbowałem zachować „pełen profesjonalizm” i trzymać się kurczowo znanym z filmów instruktażowych schematów postępowania – w zasadzie wedle założeń tak miała zaczynać się każda moja operacja garażowa, którą możecie teraz oglądać na Prentkim.
Chodziło o to, żeby wydawało się, że wiem co robię.
Mam świadomość, że muszę utrzymać pewne standardy dotyczące czystości czy kolejności działania żebyście nie uznali mnie za kompletnego idiotę, którym niewątpliwie jestem. Z reguły kończyło się jednak tak, że po około dwóch minutach stwierdzałem, że do tego pełnego profesjonalizmu brakuje mi jakiegoś niezwykle profesjonalnego narzędzia w związku z czym musiałem nieprofesjonalnie improwizować.
Odstawiałem więc aparat fotograficzny, chwytałem więc w dłoń stary śrubokręt, po czym w przeciągu kilkudziesięciu sekund, w bardziej bądź mniej widowiskowy sposób lądowałem na posadzce ze skręconym kolanem i śrubokrętem wystającym z tryskającej krwią tętnicy szyjnej.
W efekcie na zmianę śmiałem się i krztusiłem się krwią żałując, że znów nie nagrałem tego dla youtube.
Tak samo jak wtedy kiedy niechcący podpaliłem sobie spodnie za pomocą spawarki albo czterokrotnie przejechałem swój telefon myśląc, że to jakiś leżący na podłodze kamień.
Profesjonalizm to nudy.
Poza tym profesjonalne procedury to nic innego jak ograniczanie sobie możliwości działania. Gdybym do wszystkiego miał używać jedynie specjalistycznych narzędzi to okazałoby się, że jedyną rzeczą jaką jestem w stanie zrobić bez konieczności zawożenia samochodu do ASO jest wymiana przepalonej żarówki od kierunkowskazu.
A i to zajęłoby mi dobry tydzień.
„Done is (still) better than perfect” – oto moje motto.
Tommy, w poczynaniach garażowych profesjonalizm jest trudny do zaprowadzenia, nie masz przecież na wyposażeniu wszystkiego, co posiada warsztat samochodowy. Siłą rzeczy więc musisz kombinować. A profesjonalizm przy budowie dróg… Chyba tylko u Ciebie taki jest, albo trafiłeś na tydzień tuż przed wypłatą. Wierz mi, opisane przez Ciebie na początku rzeczy zdarzają się regularnie. Nieraz widzę o ósmej rano budowlańca w Stonce lub innym markecie, kupującego bułkę, dwie parówki, trzy paczki fajek i sześć browarów. Co do motto – bardzo słusznie. W branży webmasterskiej mówi się również o czymś takim jak "good enough product" – jeżeli Ty jesteś zadowolony ze swojej pracy, a klientowi odpowiada rezultat, to nie ma co się spinać na maksymalną czystość kodu lub idealną walidację – działa szybko, wygląda ładnie, nie rozjeżdża się na innych przeglądarkach – to znaczy że jest dobrze. W sumie drogi dojścia do celu są ograniczone tylko naszą wyobraźnią. A to, że 90% ludzi dochodzi do celu tą samą ścieżką, nie znaczy, że każdy musi nią iść. Fakt, jest wydeptana i przez to wygodniejsza. Ale na tej niewydeptanej może Cię zawsze spotkać jakaś przygoda :)
Dodam jeszcze tylko, że profesjonalizm nie oznacza zawsze odpowiednich narzędzi i utartej ścieżki postępowania. Możesz wymienić wahacze za pomocą młotka, kawałka drutu i śrubokręta, a może być to profesjonalniej wykonanie niż przez gościa z warsztatu posiadającego milion narzędzi, ale bez wiedzy, jak ich właściwie używać.
Wiesz – ja mam świadomość, że wciąż funkcjonuje wiele ekip od pasztetowej i robienia kupy w krzakach ale trochę martwi mnie coraz mocniej wypierający takie działania "profesjonalizm" (specjalnie użyłem tutaj cudzysłowiu bo w mojej ocenie to cholernie złożone i wielopoziomowe pojęcie). Z jednej strony to dobre bo przynajmniej możesz liczyć na to, że docieplając dom nie będziesz musiał co chwila wpuszczać do ogródka prokuratora i koronera bo średnio co godzinę ktoś będzie spadał z rusztowania i ginął gdyż chłopaki dla jaj podpiłowali jakąś deskę i ustawili na niej pułapkę z piwa i bułki z pasztetową.
Z drugiej strony takie parcie na surowy profesjonalizm zabija trochę kulturę samodzielnego dłubania w różnych rzeczach i sprawia, że cały proces naprawiania albo budowania staje się mniej fajny i wesoły. Współczesna kultura wypiera ludzi, którzy mają talent i wiedzę ale brakuje im ogłady lub dostępu do wymaganych technologii – coraz więcej prac wymaga chociażby specjalnych (z reguły drogich) narzędzi w związku z czym trudno jest próbować zdziałać coś przy pomocy śrubokręta i młotka.
Świat zaczyna dzielić się na "specjalistów" i ludzi nie mających pojęcia którą stroną młotka wbija się gwoździe.
Moim zdaniem to trochę smutne dlatego też jestem zwolennikiem każdej próby robienia czegoś o własnych siłach – nawet gdy nie mamy na ten temt zbyt wielkiego pojęcia (w sumie to dzięki temu jest nawet jeszcze zabawniej)
Hmmm… Moim zdaniem bardziej niż na surowy profesjonalizm, jest to parcie na zysk. Producent narzędzi musi zarobić, producent auta też chce zarobić, warsztat/ASO też musi z czegoś żyć. Wszystko w sumie zaczyna się od producenta, jeżeli umyśli sobie że tę śrubę odkręcisz tym dedykowanym kluczem i żadnym innym, no to nie ma siły – albo kupisz, albo dasz zarobić innym. Stare auta można naprawić młotkiem, kluczem i śrubokrętem – uderz młotkiem w jakąś część w nowym aucie, to albo się rozpadnie, albo komputer pokładowy stwierdzi "Undefined error. Contact service." Przykład kolegi poniżej może nieco przerysowany, ale obrazuje tendencję, ku czemu to wszystko zmierza. Tworzenie części "nierozbieralnych", zalewanie silniczków/czujników akrylem czy żywicą… Kasa. Dlatego cały czas marzy mi się stare Camaro… Urwie się wąż? Od czego jest duct tape. Silnik wypada na drogę? Podwiązać od dołu łańcuchem i jedziemy dalej. Hamulce się zapiekły? Pier…nąć kilka razy młotkiem aż puści. Pewnie nie działałoby to w ten sposób, ale chodzi mi o sam fakt, że tam jest czysta mechanika, a obecne auta bardziej przypominają PC niż normalny samochód.
Wymiana żarówki bez ASO?? Musisz opuścić Tadeusza i garaż na kilka dni i przejść się po salonach pełnych cudownych białych iAut. Komplikowanie prostych rzeczy idzie w takim tempie że ciężko uwieżyć. Aż się dziwie ze jeszcze tankować można na "uniwersalnych" stacjach a nie tylko na autoryzowanych wyposarzonych w dedykowane dla marki pistolety z specjalna końcówką typ np. gwiazda w bolcem i wcięciem
A mnie się ten profesjonalizm podoba. Szkoda, że nie da się go uświadczyć na budowie drogi S5, która miała być zdaje się oddana w 2012 roku :).
Pokłady nieprofesjonalizmu mamy nadal niezgłębione, więc tym bym się nie przejmował.
Stary, Ty jeździsz Alfą – weź no się ogarnij ;}
Alfa Romeo robiła bardzo dobre samochody, dopóki jedyna fabryka mieściła się pod Mediolanem. Północ Włoch to mentalność raczej północna, niż południowa. Dopiero, kiedy łapy w biznes wsadziło państwo i uznało, że należy uprzemysłowić Południe, a w związku z tym dać pastuszkom, którzy do tej pory znali się tylko na hodowli owiec do składania dość skomplikowane mechanizmy i wpływ tego na jakoś produkcji dość mocno dało się odczuć. Kiedy dodatkowo jakiś "geniusz" wpadł na pomysł, żeby importować stal ze Związku Radzieckiego, bo przecież tańsza, a nie może być dużo gorsza i samochody oprócz tego, że miały problemy z niezawodnością, dodatkowo były zżerane przez rdzę. Taki Alfasud biodegradował się w oczach.
Trzeba przy zakupie uważać, żeby samochód nie był tzw. "Friday afternoon car" (kiedy to Włosi myślą już o zupełnie innych rzeczach niż praca) (można sprawdzić w ePER) i nie powinno być najgorzej :). Rozsądnie jest też uważać na okresy, kiedy rozgrywane są ważne turnieje w piłce nożnej – bo na hali potrafią być rozwieszone ekrany z meczami, no a wtedy to już wiadomo, jak się ludzie przykładają :).
Obie moje Alfy są z piątku…
Ale chyba nie powiesz mi, że patrząc na swoje Alfy myślisz sobie o tym jak profesjonalnie je zaprojekatowano i zbudowano :} Co jak co ale Alfa promieniuje kreatywnością i charakterem. Jest nieszablonowa, piękna i seksowna – nawet jeśli zbudowano ją w okresie, w którym robotnicy byli na tyle sprytni, że nie upijali się młodym winem i nie zakładali potem opon na lewą stronę, bieżnikiem do środka.
Profesjonalny to może być volkswagen transporter.
Alfa jest po prostu szalona.
Spójrz na historię silnika Alfy DOHC Puliga. To jest majstersztyk w tej dziedzinie – produkowano go 40 (CZTERDZIEŚCI LAT) z czego przez 20 lat cała konkurencja (wliczając w to BMW) mogła patrzeć na niego z zazdrością i tylko marzyć o takich osiągach. Na tym silniku z roku 1954 roku jest zbudowany mój Twin Spark 8V, który ma 148KM z 2 litrów wolnossącego benzyniaka. Niegłupi wynik nawet jak na rok 2014, prawda? :).
Dodatkowo, Alfa wprowadziła "pod strzechy" układ transaxle, w latach 70-tych w cywilnych samochodach montowano wały napędowe, które kręciły się z prędkością obrotową silnika, skrzynie biegów instalowano na tylnej osi, żeby uzyskać idealny rozkład mas. W samochodzie, którym woziło się dzieci do szkoły. W tej chwili taki napęd jest w Astonie DB9, Lexusie LFA, Mercedesie SLS AMG – a są to samochody "nieco" droższe :). Ludzie, którzy mieli okazję pojeździć transaxlem Alfy porównują prowadzenie się tych samochodów do duuuużo droższych samochodów. A mówimy tu o konstrukcjach, które mają 30 lat albo i więcej na karku.
Tak, szalona, bo z włoskim pierwiastkiem, ale Alfa lat 60 – 80 XX wieku to genialne dzieło inżynierów opakowane w zazwyczaj śliczne opakowanie.
Fiat to spuścił szybko w kibel (następne 2,5 dekady raczej można pominąć), ale jeśli następne modele będą takie jak 4C…
Historię włoskiej motoryzacji znam w sumie nienajgorzej (kiedyś zdarzyło mi s ię nawet przeczytać jakąś cholernie nudną książkę o Autobianchi). Poza tym przez długi czas pałałem miłością do Iso Griffo i postrzelonego DeTomaso.
Chodzi o to, że jestem zdania, iż jeśli ktoś miał w sobie na tyle charakteru i szaleństwa, żeby wprowadzić w serii chociażby wspomniane tarcze montowane przy skrzyni to są to właśnie Włosi.
Ja nie twierdzę, że oni nie wiedzieli co robią – chodzi mi o to, że cała ta technologiczna innowacja, z której słynęła chociażby Lancia znacznie różniła się od chłodnego profesjonalizmu jakim cechowały się samochody Mercedesa czy Toyoty. Włosi nie bali się wprowadzać pomysłów dziwnych czy trudnych.
To była zaawansowana technologia ale w takim nieszablonowym, cholernie kreatywnym wydaniu.
Już w latach 60-tych robili w serii 6 biegowe skrzynie – jestem pewien, że gdyby mieli ku temu możliwości to bez wahania zamontowali by też dopalacze.
Przynajmniej tak właśnie ja postrzegam Alfę Romeo.
OK, jeśli twierdzisz, że wiedzieli co robią, to w porządku :). Ale (słabo znam brytyjską motoryzację), Francuzi mieli/mają podobnie – wystarczy spojrzeć na Citroena DS, XM, R5 Turbo, Clio V6, czy ostatni C4 Cactus.
Jeśli chodzi o motoryzację Włosi i Francuzi to artyści, Niemcy i Japończycy to bardzo dobrzy, ale tylko rzemieślnicy…
I właśnie do tego zmierzam :} Chłodny profesjonalizm owocuje naprawdę dobrymi i szybkimi samochodami.
Jeśli jednak chcesz otrzymać coś naprawdę chwytającego za serce, to potrzebny jest Ci gość, który przytarga do pracy kawałek starego myśliwca po to, żeby sprawdzić czy dałoby się zamontować pod fotelem kierowcy katapultę i zdalnie sterowane dopalacze
…a potem jedziesz na Tor Poznań, zjeżdżasz do boksu i prosisz o odpowietrzenie hamulców, koleś podnosi lewarkiem tylną oś i mówi: "Bardzo k***a śmieszne!" :D
: D
Póżno już i puszki jakoś próżnią brzęczą tępo więc po krótce: W minionym roku nasze ustawodawstwo stwierdziło iż. nie wolno ci już samemu zbudować przyczepki….bo nie, ponadto nie wolno Ci również budować kit karów, tzn. wolno ale proces legislacyjny jest na tyle prosty, przyjemny i tani iż nawet ludzie zajmujący się tym profesjonalinie rejestrują je w…..GB czy gdziekolwiek indziej.
……a przecież mamy doskonale wykwalifikowanych i wyposażonych w hi techowe gadżety diagnostów którym teraz odebrano znaczną część rozrywki ( o tym Tommy wspominał jakiś czas temu, w pełni sie z nim zgadzam)
btw jak zawsze miło się czytało czekamy na więcej :)
Hmm "profesjonalizm" jest fajny i wymagany. Dobrze jak droga/chodnik/parking/termoizolacja jest zbudowana sprawnie i poprawnie. Problem się rozwija kiedy wkracza biurokracja, nadmierna przesadna ostrożność. Wetedy nie można po prostu czegoś zrobić dobrze. Potrzeba niepotrzebnych nakładów na oznakowania pierdół, papierów i zgód na wszystko. TO trwa i kosztuje. Z resztą nie wszędzie tak jest :) wystarczy wpisać dobry, klasyczny kawał z węzem! :D