Zastanawialiście się kiedyś jaki największy silnik dałoby się zamontować pod maską Waszego samochodu? Ile mocy bylibyście w stanie upchnąć pod maską tego starego, poczciwego smoka, który tak dzielnie wozi Wasze tyłki, zakupy, szpadel i od czasu do czasu jakieś zwłoki w bagażniku ?
A może chcieliście włożyć większy silnik do Waszej pralki żeby bęben podczas wirowania osiągał prędkość naddźwiękową?
Moglibyście pochwalić się przed kumplami zdjęciem z fotoradaru, na którym Wasze gacie przekraczają 180km/h, albo wytworzyć dziurę w czasoprzestrzeni, która wessała by Waszego jamnika, sedes i rabatkę sąsiada wraz z jego wrednym dzieciakiem, który w zeszłym tygodniu przerysował Wam drzwi rowerem.
Kiedy przyszło do przekładania silnika w escorcie, parę osób zwróciło mi uwagę, że jak już robię taką aferę, to przydało by się od razu włożyć tam RS2k, albo widlatą szóstkę duratec z szerokiej palety silników forda. Miejsca pod maską jest sporo, a dostępność części i powiązanie modeli jednego producenta powinno znaczne ułatwić taką operację nawet takiemu ignorantowi jak ja.
Istnieje nawet szansa, że pomimo mojego udziału, po odpaleniu escort nie wyleciałby w kierunku marsa pozostawiając za sobą pięciometrowy krater.
Nikt jednak nie pomyślał o jednym, aczkolwiek dość istotnym szczególe…
Skoro w escorcie cabrio da się zamontować większy silnik i nie wymaga to ingerencji NASA, straży pożarnej i Magdy Gessler to dlaczego u licha nie wpadł na to sam Ford ze swoim sztabem jajogłowych?
Pamiętajcie, że ludzie którzy projektują modele dla wielkich koncernów to nie idioci, którzy myją samochód łopatą do śniegu. To przede wszystkim inżynierowie – geniusze, którzy na randkach opowiadają o podciśnieniach działających w kolektorze ssącym, a wszystkie skarpetki w ich szufladzie mają jeden odcień brązu, bądź identyczną kratę.
Więc dlaczego u licha nie oferowali w nadwoziu cabrio dwulitrowego silnika RS2000, który pojawił się w wersji hatchback?
Podejrzewam, że jest to spowodowane po prostu czystą matematyką. Jeden z projektantów escorta usiadł pewnego wieczoru przed swoim Atari, chwycił w dłoń ołówek i zaczął liczyć, kreślić i malować różnego rodzaju wykresy, tabelki i schematy. Po paru godzinach wstał i poszedł się odlać, a gdy wrócił wziął tę kartkę, powiesił na tablicy i powiedział do reszty zespołu:
„Panowie, na podstawie moich żmudnych, szczegółowych i niezwykle precyzyjnych obliczeń stwierdzam, że według kolejności w tym tygodniu po kebaba na przeciwko biega Marian”.
A potem wychodząc z pracy zapytał się dozorcy przy wyjściu z fabryki czy jego zdaniem nowo projektowane cabrio powinno mieć w ofercie sportowy silnik o pojemności dwóch litrów. A dozorca cichaczem ukrywając flaszkę pod stolikiem odparł tylko „Przeca to się kurwa złamie”.
I taką informację przedstawił ów inżynier osobom decyzyjnym, odpowiadającym za całokształt projektu, którym zawdzięczamy między innymi gnijące nadkola, wiecznie psujące się zamki w drzwiach i wahacze robione z plasteliny.
Jak zapewne wiecie, kabriolety mają znacznie niższą sztywność niż inne wersje nadwoziowe. Wiąże się to przede wszystkim z brakiem dachu, który w normalnym samochodzie przenosi sporo obciążeń i w dużym stopniu trzyma całą karoserię w jednym kawałku.
Żeby cabrio w zakręcie nie przypominało obwarzanka tylko samochód, trzeba było dospawać do podwozia kilka potężnych wzmocnień mających zrekompensować straty po odcięciu dachu.
W pewnym stopniu spełniły one swoje zadanie, jednak ważą więcej niż Kilimandżaro, a sztywność nadwozia i tak pozostawia wiele do życzenia. Kto jeździł kabrioletem na sportowym zawieszeniu po dziurawej ulicy wie o czym mówię. Drzwi wydają się żyć własnym życiem, a deska rozdzielcza podskakuje w rytmie samby odbijając się na przemian od przedniej szyby i Waszych kolan.
Zamontowanie mocniejszego silnika do tego nadwozia po prostu nie ma większego sensu. Jeśli ktoś chce mieć szybkiego escorta to niech od razu kupi wersję z twardym dachem, gdyż ona przynajmniej będzie dobrze się prowadzić i trzymać sztywność nawet w szybko pokonywanych zakrętach.
Stary kabriolet nadaje się do szybkiej jazdy równie dobrze co paczka parówek do tłumienia zamieszek na stadionach.
Kupowanie kabrioletu aby „zapierdalał” moim zdaniem jest głupotą, gdyż najwięcej frajdy daje właśnie normalna, nieco powolna jazda, która umożliwia nacieszenie się brakiem dachu nad głową i otaczającym nas światem. Trzymanie pedału gazu w podłodze i skupianie się na torze jazdy, żeby nie wpakować się w jakieś krzaki raczej nie daje możliwości odkrycia radości z jazdy takim samochodem.
Obecnie pod maską mojego escorta pracuje szesnastozaworowy silnik o pojemności jeden koma osiem litra. Ma spory zapas momentu obrotowego i daje radę sprawnie rozpędzać tego staruszka do przyzwoitych prędkości. Wyprzedzanie nie wymaga doświadczenia w Heroes III i szachach, a spalanie utrzymuje się na całkiem przyzwoitym poziomie.
W mojej ocenie ten silnik idealnie odpowiada charakterowi tego samochodu.
Podobnie ma się sprawa z normalnymi samochodami. Można do poczciwej fiesty zamontować V6 (pozdrowienia Darku) ale obawiam się, że właściwości trakcyjne i przydatność w codziennym użytkowaniu będą delikatnie mówiąc znikome… Skoro ford wypuścił to z fabryki z najmocniejszym silnikiem o mocy 130 koni mechanicznych to nie dlatego, że nie byli w stanie wyciągnąć więcej. Raczej chodziło o rozkład masy, prowadzenie i zachowanie relatywnie niskich kosztów utrzymania takiego samochodu.
Ufam, że mózgi z Forda wiedzą co robią…