Z pewnych niezależnych, niezwykle precyzyjnych i złożonych obliczeń wynika, że w moim BMW (czy tylko mnie się wydaje, że publiczne użycie sformułowania „moje BMW” brzmi trochę jak „słucham płyt Michała Wiśniewskiego” albo „mam problemy ze wzwodem” ?) znajduje się około półtora pierdyliona kilometrów sześciennych przewodów elektrycznych łączących ze sobą podzespoły, które wedle wszystkich znaków na niebie i ziemi nie robią nic poza cyklicznym psuciem się i wydawaniem z siebie intrygującego dźwięku gongu w chwili kiedy temperatura osiąga jakiś zupełnie nieistotny z punktu widzenia kierowcy poziom.

Tych kabli jest naprawdę cholernie dużo.

Łączą się w wiązki i są podpięte do różnej maści wtyczek i czujników o fikuśnych kształtach i kolorach. Czujników, które wyczuwają wszystko poza tym do czego właściwie zostały stworzone – wystarczy w samochodzie puścić bąka żeby ni stąd ni zowąd włączył się ABS.

Tymczasem kiedy pędzicie setką po tafli lodu wysmarowanej masłem i syropem czekoladowym, a przed maskę wybiega Wam jakiś renifer-samobójca wyglądający słodko i niewinnie jak „Bambi” od Disney’a, kontrolka ABS po prostu zapali się na pomarańczowo i system zastrajkuje.

Z natury nie lubię elektroniki – przede wszystkim dlatego, że za grosz jej nie ufam.

Nie można ufać czemuś czego zupełnie się nie rozumie.

Elektronika w samochodzie jest trochę jak kobieta – niby wszystko jest super ale w momencie kiedy najmniej się tego spodziewacie zawsze może przywalić fochem wielkim jak Kilimandżaro i nieprzejednanym niczym Antoni Macierewicz.

Bez powodu.

W przypadku podzespołów mechanicznych z reguły wystarczy coś dokręcić albo przyspawać i wszystko znów działa jak należy. Gołym okiem można doszukać się logiki działania i nakreślić sobie w głowie ewentualny proces naprawy. Kiedy coś się zatnie wystarczy to oczyścić i nasmarować. Kiedy coś pęknie – skleić, pospawać albo przywiązać drutem, jak to zwykli robić właściciele beemek wystawionych na allegro w cenie poniżej 3 tysięcy złotych.

Tymczasem kiedy zepsuje się jakiś element elektroniczny jedynym co będziecie w stanie stwierdzić organoleptycznie będzie fakt, że to coś nie działa i wygląda zupełnie jak miniaturowy walkman.

Nie zobaczycie zacinającej się zapadki, ukręconego gwintu czy zerwanej tulei.

Naprawdę podziwiam ludzi, którzy siedzą całymi godzinami w swoich garażach i z lutownicą w dłoni wdychają toksyczne opary ołowiu odkładające się w ich mózgach tylko po to, żeby naprawić coś co i tak zapsuje się ponownie za tydzień lub dwa. Skąd oni u licha wiedzą, że na płytce o rozmiarach kociego włosa zepsuł się element wielki jak oko mikroba.

Skąd ???

Pewnie większość z Was uważa, że używają do tego mierników ale zapewniam Was, że to tylko przykrywka. Oni wcale ich nie używają – to po prostu gadżety mające budować pozorne wrażenie, że kiedy rozkręcają Wasz telewizor to przez cały czas doskonale wiedzą co robią.

Ja nie mam pojęcia o co chodzi z tymi biegunami i ampreami, ale kiedy trzymam w dłoni miernik za 16,99zł kupiony w castoramie od razu wyglądam jak ktoś kto doskonale wie co robi i co się z tym wiąże – nie zmieni się za chwilę w grillowaną grzankę abo też zwyczajnie nie wybiegnie przez drzwi wejściowe w płonącej aureoli z roztopioną obudową telewizora przyklejoną do pleców.

Wyglądam jak specjalista.

A jeśli do tego będę nosił okulary i wycierał smarki do spodni to bez większego problemu powinni mnie przyjąć do NASA jako głównego inżyniera.

Mam nawet pewną teorię – uważam, że producenci sprzętu elektronicznego są w zmowie z ludźmi, którzy później rzekomo sprzęt ten naprawiają w swoich pachnących wilgocią i kiepami przydomowych garażach. Podejrzewam, że montują oni do każdego sprzętu jeden uniwersalny pierdolnik, który po prostu psuje się co jakiś określony czas – telewizor? Jakieś półtora roku. Telefon? Dziewięć miesięcy.

Potem „elektronicy” wymieniają ten jeden zawsze ten sam, niezmienny element udając, że zlokalizowanie usterki zajęło im dwa miesiące, a połowę ściągniętego z nas haraczu oddają Samsungowi.

Oczywiście na kwitku z naprawy zobaczycie zupełnie różne rzeczy – raz padnie przetwornik fal gamma zintegrowany z międzygalaktycznym kwantyfikatorem MMA-KFC/00-69 alfa kosztujący tyle, że w okienku „Przelew jednorazowy” Waszego banku nie ma nawet możliwości wpisania tylu zer.

Innym razem zepsuje się po prostu zasilacz, albo magistrala sterująca funkcjami czegoś co nie jest Wam do niczego potrzebne i o istnieniu czego nie mieliście w ogóle pojęcia.

Muszą zachowywać pozory ale wierzcie mi – zawsze chodzi o ten jeden jedyny element.

Jeśli za kilka dni znajdą mnie w piwnicy powieszonego na kablu od żelazka to nie wierzcie w ani słowo. Wykryłem spisek na światową skalę i nie dam sobie zamknąć ust – na moim telewizorze są ślady materiałów wybuchowych podłożone przez jukę rosnącą w sypialni i mam na to dowody.

Nawet mój pies jakoś się teraz dziwnie na mnie patrzy…

10 Komentarzy

  1. Szczypior 29 listopada 2012 o 17:24

    Tommy, niestety ale jako przyszły technik elektronik muszę Cię rozczarować, ale takiej zmowy nie ma, co najwyżej producenci robią tak, żeby coś się psuło, ale dokładnie 2 dni 14 godzn 4 minuty i 22 sekundy po gwarancji. Za to zgodzę się ze stwierdzeniem, że kiedy coś naprawiam, przeważnie nie mam pojęcia co robię i czy przypadkiem za kilka sekund nie przerobię sam siebie na zestaw lampek choinkowych za 49,99zł z Tesco. 

    A z tymi amperami to jest tak jak z kranem. Jak masz zakręcony (czyli rezystancja nieskończona) to nie płynie nic, albo płynie tyle że nie zauważasz. Jak odkręcisz trochę (dasz mniejszą rezystancję) to leci trochę, bo ma duży opór. A jak na maksa odkręcisz (rezystancja 0, czyli po prostu zwarcie) to napieprza ile się da. Tylko kranu Ci nie rozsadzi jak go odkręcisz, a przy zwarciu najczęściej coś się zjara… ;)

    To tak na dobry początek, chociaż warto wspomnieć, że gdy prąd wzrasta (więcej amperów), to spada napięcie (mniej woltów), i jeszcze mnóstwo innych rzeczy… Ale zapewne i tak to wszystko wiesz, tylko się tak zgrywasz, co by wyjść na kozaka co bez takiej wiedzy sobie maty grzewcze w zydle wpina, o!

  2. Spalacz Benzyny 29 listopada 2012 o 19:25

    Chwila, chwila… to auta bez elektronicznych bajerów się psują? dwa kable na krzyż? jakiś fejk ta notka…

    1. Szczypior 29 listopada 2012 o 19:28

      Wiesz, niektórzy chcą żeby świat spłonął. Kiedyś słyszałem o sypiących się mostach w W123… To i koniec świata realny, i psujące się obdarte z elektroniki samochody.

  3. wmatusiak 29 listopada 2012 o 22:51

    Tommy e36 dużo kabli zapraszam do mnie do e39 ostatnio podnosząc kolejne wygluszenie nie dziwi mnie już odkrywanie nowych sterowników, tu jeden tam dwa a damy jeszcze pare z wiatrakami pod podłogą bagażnika. Ale żeby było trudniej to pod ta druga tez cos schowamy. Czasami mam wrażenie ze jak zdejmie miskę z silnika to tam tez jakiś znajdę ;)  A komputer u mnie nie dzwoni tylko jak spada temperatura ale tez jak spali sie zarowka, kończy płyn do spryskiwaczy czy właśnie umiera jakiś super ważny element ;) czasami słyszysz gong i przez 30s szukasz po desce co mruga żeby zlokalizować o co mu kaman ;) pól biedy jak napisze ci o tym na obc ;)

    Jak ktoś ze mną jedzie to z tłumaczenia tego wszystkiego mam taka sama frajdę jak z tekstu "nie z tej strony" do ludzi wsiadajacych do mojego e36 i szukających pasów tem gdzie ich niema bo są po drugiej stronie niż we wszystkich innych samochodach ;) czasami mam wrażenie jak by Niemcy robili nam to specjalnie ;) ups chyba właśnie tez odkryłem spisek idę sie schować ;)

  4. Radek 30 listopada 2012 o 19:17

    Tommy, co do naprawiania mechanicznych usterek: Potrzebujesz w życiu jedynie dwóch rzeczy – WD-40 i taśmy klejącej. Jeśli coś się nie rusza, a powinno, użyj WD-40. Jeśli coś się rusza, a nie powinno, użyj taśmy klejącej. ;)

    1. maxx304 30 listopada 2012 o 20:39

      @Radek: Dobre, tego nie znałem :)

  5. ffresh 30 listopada 2012 o 22:19

    Mam podobny stosunek do elektroniki. Z doświadczenia majsterkowicza mogę powiedzieć, oglądając zepsuty mechanizm, co mogło w nim nawalić. Mogę to dotknąć, poruszać tym powąchać itp. Z układem scalonym tego nie zrobisz, nie poruszysz zapadką, nie dotkniesz sprawdzając, czy coś się nie przegrzewa i nie rozbierzesz części, przy okazji ucząc się jej zasady działania. Dobrze, że są ludzie, którzy to zrobią za nas. Dla mnie coś, co działa bez potrzeby podłączenia wtyczki do gniazdka jest już podświadomie bezpieczne, przyjazne, w przeciwieństwie do wiatraczka elektrycznego, którego w dzieciństwie za pomocą 2 kabli podłączyłem bezpośrednio do gniazdka. Do dziś pamiętam to uczucie.Brrr…

  6. Wojciecho 3 listopada 2015 o 12:57

    Rada wd40 i taśmy jest najlepsza. Jeśli nie da sie tymi „narzędziamy” sporstać usterce to niestety trzeba sie wybrac do kosztownego znawcy tych rzeczy (mechanika). Pozdrawiam

  7. Sebastian 22 lipca 2016 o 11:37

    Pierwszy raz tu jest, ale się uśmiałem :). No zmowy chyba nie ma, ale coś w tym jest… Bardzo fajnie opisałeś to wszystko. Co do komentarza Alceckiego to też widziałem tego typu filmy i niestety muszę się z nim zgodzić. Robią nas w bambuko, dając coś co będzie funkcjonowało plus minus 3 lata , a potem spadaj kolego do serwisu albo kupuj nowe… tak to już jest..

Skomentuj

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *