Gdy muszę kupić jakieś nowe elektronarzędzia, w sklepie potrafię spędzić pół dnia. Serio. Jeszcze trochę i wchodząc do marketu budowlanego będę dostawał na wejściu własne kapcie i kawę. Spędzam tam tyle czasu, że niektórzy pracownicy myślą, że jestem ich kierownikiem.
Pomyślałem nawet, że zabawnie byłoby awansować któregoś z nich na naczelnego generała departamentu do spraw sedesów i spłuczek.
Łaziłby potem dumny jak paw po całej hali i patrzył na wszystkich z góry jak jakiś ojciec dyrektor.
W każdym razie tak – ostatnio przez dwie godziny drogą eliminacji przeglądałem wywieszki z danymi technicznymi wiertarek, a kiedy w grze zostały już tylko dwa-trzy modele, które spełniały moje oczekiwania stanąłem przed nimi i gapiłem się, zastanawiając się nad tym, który z nich lepiej podkreśli moją barwną osobowość i niespecjalnie skomplikowany charakter. Macałem, wąchałem, wyobrażałem sobie jak dana wiertarka będzie wyglądała na mojej półce w garażu i tak dalej.
Kreśliłem oczami wyobraźni wspaniałe wizje jak to w piękny, sobotni poranek wiercę sobie w pachnącym żywicą kawałku surowego, czyściutkiego drewna (znaczy się buduję jakiś barek czy coś).
Promienie słońca tańczą pomiędzy liśćmi starej jabłoni, wieje ciepły, letni wiatr, nie wiadomo skąd dobiega muzyka Kings of Leon, a Iza pomyka po ogródku w figlarnych szortach i zaopatruje mnie w mrożoną kawę i chrupki bekonowe. A ja odziany w nowiutką, flanelową koszulę i robocze dżinsy stoję w blasku słońca i wiercę…
Tak naprawdę mam tego typu dylematy za każdym razem gdy mam kupić jakieś bardziej skomplikowane narzędzie. Szlifierkę, wiertarkę czy jakieś dajmy na to – imadło. Mam po prostu świadomość, że dany sprzęt nie jest jednorazowym wybrykiem i najprawdopodobniej zostanie ze mną na dłużej. Będę nim wiercił dziury pod ramki ze zdjęciami, które miałem wywołać już cztery lata temu. Będę rozwiercał nity, otwory pod śruby stożkowe i straszył mojego psa wiercąc z udarem nowe mocowania na worek bokserski, który nie wiedzieć czemu ciągle odpada od sufitu.
Rozumiecie to? W kilka chwil mam wybrać sprzęt, na którym będę musiał polegać przez najbliższe kilka lat – to cholernie odpowiedzialne zadanie.
Męska definicja garażowego małżeństwa.
Nie mogę więc patrzeć na takie sprzęty wyłącznie jak na pozbawione charakteru narzędzie. W szufladzie mam kilkadziesiąt płaskich kluczy, a i tak są wśród nich takie, z którymi jestem szczególnie związany. Zawsze w pierwszej kolejności sięgam po nie, bo towarzyszą mi w pracy od wielu, wielu lat i zawsze kojarzą mi się z dobrze wykonaną robotą. Dobrze skalibrowane, odpowiednio długie i tak dalej.
Tak więc przyjaźnię się z płaską siedemnastką i Iza w pełni to akceptuje.
Tak samo podchodzę też do elektronarzędzi – zdarza mi się kupować narzędzia patrząc na nie przez pryzmat własnego widzi mi się, a nie tabelki z parametrami czy ich cenę. Przemawia do mnie kształt i kolor obudowy, wykończenie uchwytów, sympatia do danej marki i tak dalej – po prostu mam to przeświadczenie, że nawet z głupią wiertarką prędzej czy później się zakumpluję. Stanie się ona istotnym elementem mojego warsztatu – równie nienaruszalnym co ulubiony kubek na kawę albo stary dobry wieszak na silniki odziedziczony po tacie.
Dlaczego jednak o tym mówię?
Kilka dni temu na tamten świat odeszła moja ośmioletnia wiertarka, znana również pod pseudonimem „dzika Krystyna”. Oj dzika była z niej bestia… Była tania i potrafiła naprawdę nieźle mieszać beton. I zaprawę do klejenia płytek, za układanie których się wtedy brałem. Tak naprawdę to nie spodziewałem się po niej zbyt wiele. Miała przeżyć tydzień, a przetrwała prawie siedem długich lat. Z czasem polubiłem ją tak bardzo, że w chwili kiedy wydała z siebie ostatnie bzzzzziiuuuu doprawione zapachem spalenizny i wymownym skwierczeniem, prawie się popłakałem.
Dobre dziesięć minut klęczałem na ziemi i potrząsałem nią krzycząc pokrzepiające hasła rodem z melodramatów o ludziach umierających komuś w ramionach.
Jestem pewien, że gdyby ktoś to nagrał, zgarnąłbym Oscara.
Albo przynajmniej skierowanie na bezpłatny rezonans głowy bo musiało wyglądać to naprawdę dziwnie.
Ponieważ jednak Krystyna odeszła akurat w chwili gdy rozwiercałem spawy w progu mojego pomarańczowego malucha, okres żałoby byłem zmuszony skrócić do minimum.
Żegnaj na wieki, będzie nam Cię brakowało, niech klapa od śmietnika Ci lekką będzie i tak dalej.
I teraz tak – długo zastanawiałem się nad tym jaki sprzęt wybrać w miejsce Krystyny. Tym razem zależało mi na czymś solidniejszym bo dziś wiem już, że oprócz mieszania kleju wiercę naprawdę sporo dziur. W markecie budowlanym, do którego zajrzałem mieli w zasadzie wszystkie bardziej znane marki w sporym rozstrzale cenowym. Ponieważ jednak za 6 stów zwykłem kupować samochody, a nie wiertarki, ostatecznie zdecydowałem się na walizkę z napisem Graphite za około 130 złotych.
Bo tak – po pierwsze z tego co wiem Graphite jest jedną z marek należących do polskiej grupy Topex. A, że Topex odpowiada również za NEO tools, które to jak wiecie bardzo lubię, postanowiłem dać im szansę i zobaczyć jak radzą sobie z elektronarzędziami.
Druga sprawa, która przesądziła o wyborze akurat Graphite to sklep internetowy, w którym to, (jak twierdzi generał od sedesów) nawet po gwarancji da się dostać absolutnie każdy znajdujący się w tej wiertarce pierdolnik.
Musicie przyznać, że brzmi to naprawdę nieźle – jeśli tylko wiertarka nie wpadnie mi do jakiegoś wulkanu to teoretycznie zawsze będę w stanie samemu ją naprawić. Kiedyś musiałem wywalić prawie nową gumówkę tylko dlatego, że w wyniku zderzenia z moją twarzą odleciał z niej jakiś guzik. Przeżywałem to potem przez bite dwa miesiące – dobra, ledwie używana szlifierka na śmietnik przez kawałek plastiku (żeby nie było, najpierw odpalałem ją za pomocą śrubokręta ale po jakimś czasie wyłamały się ostatnie pozostałości włącznika – pokaz pirotechniczny był taki, że jeszcze przez dwa dni dymiło mi się z uszu.)
Tak więc podsumowując – do mojej nowej czerwonej spawarki dołączyła dziś moja nowa szara wiertarka. Ma w zestawie wypasioną walizkę, kabel tak długi, że mogę rozwiercić całego malucha bez użycia przedłużacza i co cieszy mnie szczególnie – głowicę na klucz, a nie dokręcaną ręką. W zestawie była też koperta ale niestety nie było w niej żadnych pieniędzy tylko karta gwarancyjna i jakaś instrukcja, której i tak nikt nigdy nie czyta.
I teraz tak – pomimo, że nic z tego nie mam to żebyście nie doszukiwali się jakichś ukrytych podtekstów od razu oficjalnie powiem, że możecie traktować moje zdanie jako swego rodzaju darmową reklamę.
Póki co rozwierciłem progi, elementy podłogi i kilka innych drobiazgów i czuję się jakbym odkrył wiercenie na nowo. Dopiero kiedy Krystyna wyzionęła ducha zdałem sobie sprawę z tego o ile lepiej pracuje porządna wiertarka. Raz, że jest sporo mocniejsza, dwa – wszystko pracuje cicho i nie próbuje wyrwać mi rąk z barków za każdym razem kiedy silnik przekroczy 1000 obrotów i w końcu co najlepsze – nareszcie mogę precyzyjnie rozwiercać zgrzewy bo wiertło z głowicą nie lata na boki jak podłączony do prądu dzieciak z ADHD.
Jest naprawdę cholernie dobrze.
Jeśli rozważacie obecnie kupno nowego telefonu albo telewizora to olejcie to i kupcie sobie wiertarkę. Naprawdę nie zdajecie sobie sprawy ile radości jest w stanie dostarczyć Wam to świszczące ustrojstwo.
Kings of Leon? Ziom, nie wiedzialem, ze Iza to tylko kamuflarz :D Za to doceniam ekspres do kawy w garazu – w siusiak wazna rzecz przy dlugich nasiadowkach :)
Za "Manhattan" i "My camaro" jestem skłonny wybaczyć im stylówę ;} A ekspres to podstawa (dziwię się, że nie montują ich jeszcze seryjnie w samochodach)
Wtopa ziomuś, co prawda nie seryjnie, ale do Fiata 500L można sobie zamówić :):
http://www.fiatpress.pl/press/detail/574
Właśnie dlatego włoska motoryzacja jest NAJ-LEP-SZA.
Ja musiałem w tym tygodniu zamontować umywalkę (trochę byłem ob**any, nie powiem, ale po przeczytaniu Twojego poprzedniego wpisu głupio było nie spróbować) i dorobiłem się pierwszego w życiu zestawu kluczy płaskich. Walały się u mnie wcześniej jakieś pojedyncze, ale teraz mam ZESTAW. Umywalka przez 1,5 dnia ciekła, ale teraz wszystko już śmiga. Chodzę dumny jak paw, robię sobie z nią samojebki jak żona nie widzi :D. Może kiedyś odważę się na jakąś dozę szaleństwa przy berlinie sportivo :).
Co jak co ale do włoskiej motoryzacji to akurat nie musisz mnie przekonywać (jak podejrzewam gdyby montowali te ekspresy w siedemdziesiątce piątce to miałbym w tej chwili na podjeździe ze cztery sztuki : D)
Grunt to dobra kawa przy robocie :D Rozwalił mnie ten porządek na stole warsztatowym i ten ekspres :D
No tak, ja w sypialni mam większy chlew :).
Najlepsze w tym wszystkim jest to, że ja również : D
Hej! Też sobie kupiłem taką i wywierciła jakieś 200 dziur, z czego połowę w betonie. Tydzień przed upływem rozleciał się włącznik, a teraz głowica jest tak rozchybotana, że łamie wiertła i nadaje się tylko do mieszadła. Miesza przednio…
Moja póki co rozwierciła dwa progi, tylne nadkole, kilka drobiazgów w podwoziu, dziury pod antyramę z plakatem Goku i Żółwia, otwory pod nowe rączki do huśtawki, uchwyty na halogeny w zderzaku do żuka i kilka dziur w stole garażowym (no co – zeszło mi trochę). Póki co nie mam najmniejszych zastrzeżeń ale mam jeszcze do rozwiercenia połowę malucha więc zobaczymy jak spisze się na dłuższym dystansie
Sam wiesz jak wyglada nasz garaz wiec ekspres tam odpada, ale tigery, chipsy, chrupki, napoje gazowane i piwo zawsze znajdziesz w ktoryms lub pod ktoryms autem ;)
Jest ciepło, sucho i wystarczająco przestronnie żeby otworzyć drzwi – czegóż chcieć więcej? ;}
Gruba impreza musiała być… :D Dobrze, że więcej nie chlałeś w weekend, bo jeszcze ze 2 dziury i pewnie byś klepał ten wpis z tabletu w garażu albo w namiocie na trawniku :).
Ja się tam cieszę, że zgubiłem gdzieś moją otwornicę do metalu bo na serio miałbym dzisiaj BMW w wersji superleggera…
Jak to chrupki bekonowe do kawy :\
To jak truskawki w czekoladzie do piwa gatunku Pils. W mojej opini "to sie niedodaje!" :D
Za scenę umierania nie zgarnął byś Oscara bo to nie byłaby żadna gra aktorka tylko prawdziwe uczucia, żal i smutek.
"Dzisiaj przychodza do mnie koledzy z wiertłami udarowymi.Będziemy razem borować dziury! Ekhehehe…" :D
A co Ty ku***, Magda Gessler? ;}
haha :D wolę być Gesslerową niż Pajacykowem :P
Ostatnio pisałem, że mamy takie same samochody (prócz escorta). Teraz sie okazuje, że wiertarki też kupiliśmy tego samego producenta… Ja akurat potrzebowałem coś, żeby wykuć kilka otworów w ceglanej ścianie, także tego – SDS. Ale szary kolor jakby nie patrzeć ten sam :p Puki co do rozwiercania blach używam zielonego bosza, śmiga ponad dekade, puki co wymieniłem tylko szczotki i obudowe (stopił się plastik wokół łożyska kiedy robiłem porting głowicy, a było to tak fajne, że nie przestawałem- błąd) Jak padnie kiedyś ten BOSZ, to i tak wezme coś co nie jest przereklamowane i chyba będzie to właśnie to szare coś.
PS. Pasowałem dzisiaj Przedni pas w moim maluchu, dochodze do wniosku, że w pojedynke nie jest zbyt fajnie.
Eee, SDS to Panie już górna półka jest ;} (z górnej półki zdarzało mi się kupować co najwyżej wina owocowe w pobliskim ogólnospożywczym).
P.S. Ja miałem pasować wczoraj progi po stronie kierowcy ale póki co od kilku godzin dorabiam elementy siedzących pod nimi wzmocnień co by ani grama rudej pod spodem nie zostawiać..
Jak nazwałeś imieniem wiertarkę i styl jej pracy to przypomniałeś mi o Marzence, takiej naszej firmowej ręczej frezarce :D Kto nie pracował na trakich sprzętach nie zrozumie :P
Miałem kiedyś praktyki szkolne w takiej podbielskiej firmie, która też miała taką swoją "ręczną Marzenkę". W kadrach pracowała i jak zapewniały chłopaki z magazynu obrabiała materiał na lewo i prawo ;}
MISZCZ :).
u nas była "pracowita Jolka"
Dobrze, że nie Udarowa Helga ;}