Chyba nie muszę przekonywać nikogo z Was co do tego, że jestem idiotą. Wydaje mi się, że znacie mnie już na tyle dobrze by wiedzieć, że w żadnym wypadku nie należy zostawiać mi pod opieką jakichkolwiek dzieci.
Ani psa.
Ani nawet lodówki.
W sumie jak się nad tym zastanowić to w szczególności lodówki.
Widzicie, po pierwsze jestem wybitnie niezorganizowany. Jeśli każecie mi zrobić coś w określonym terminie to możecie być pewni, że do ostatniego dnia nawet nie będę próbował w ogóle się za to zabierać. Przede wszystkim dlatego, bo będę w tym czasie zajęty robieniem rzeczy, które obiecałem zrobić dwa miesiące temu.
Poza tym rzadko kiedy słucham opinii innych ludzi – nawet tych znacznie mądrzejszych ode mnie (o to akurat nietrudno ale zawsze).
Być może wydaje się Wam, że kiedy pytam Was o coś na prentkim fejsbuku liczę na to, że nakierujecie mnie na właściwe tory ale tak naprawdę w praktycznie każdym możliwym wypadku i tak ostatecznie zrobię po swojemu. Jak bardzo idiotyczne to „po mojemu” by nie było.
Bo ja mam plan.
Wizję w rodzaju tych, które mogą nawiedzić Was po zjedzeniu zupy grzybowej, która jak się okazuje nie była zrobiona wyłącznie z prawdziwków. Mam po prostu jakieś takie wewnętrzne przeświadczenie, że coś będzie fajne i już. I nawet jeśli wszyscy wokół z całych sił przekonują mnie, że wcale takie nie będzie to i tak nie są w stanie wpłynąć na moje postanowienia.
Bo plan.
I wizja.
Do czego jednak zmierzam – wszystko wskazuje na to, że już nie bordowa wróci do mnie jeszcze w tym tygodniu. Co prawda będzie jeszcze w proszku ale nie zmienia to faktu, że już teraz jestem podekscytowany jak stary labrador, który ewidentnie usłyszał słowo „spacer” i teraz próbuje wydostać się z domu razem z drzwiami wejściowymi, smyczą i potężną dawką entuzjazmu.
Spacer, spacer, spacer, spacer!
Wyobrażacie to sobie? Po kilku miesiącach wożenia się astmatycznym, gaźnikowym e30 z zawieszeniem zaadoptowanym bezpośrednio z babcinej wersalki w końcu będę mógł wcisnąć się w skórzane sportsitze, zapiąć szelki i katapultować się do setki w czasie, który za sprawą wąskiej nauczyłem się wyznaczać w jednostkach charakterystycznych raczej dla procesów geologicznych niż samochodów.
Gwintowane zawieszenie! Szerokie opony! Hamulce, które hamują!
Matko Boska Wolnossąca – prentki wrócił!
Od dwóch dni wieczorami porządkuję wszystkie graty, które będę musiał ponownie zamontować i choć może to wydawać się Wam głupie, cieszę się przy tym jakbym znów najadł się grzybowej. Wczoraj dla przykładu odświeżałem przednie lampy i korzystając z tej nieustającej fali endorfin i innych związków halucynogennych od razu przerobiłem je na coś pokroju „Half Black Hella”:
Bo plan.
Wizja!
Dziś zajmuję się rozpórką, ramionami wycieraczek i paroma innymi elementami, które wymagają świeżego lakieru. I pomimo, że zdecydowanie nie jest to najbardziej ambitne zajęcie z jakim miałem ostatnimi czasy do czynienia to czuję się tak, jakbym właśnie narodził się na nowo. Po prostu nareszcie znów robię coś co sprawia mi masę radości.
Znów coś tworzę, a nie tylko wykonuję jakieś pozbawione ambicji naprawy.
Realizuję pomysły i marzenia, które lada dzień nabiorą realnych kształtów – i mówcie co chcecie ale właśnie to jest moim zdaniem kwintesencją całej tej szeroko rozumianej radości z życia. Możliwość tworzenia. Kreowanie czegoś wedle zasad i pomysłów, które zrodziły się w Waszej głowie.
Kawałek Waszej osobowości, stylu bycia i charyzmy przeniesiony za sprawą ciężkiej pracy do realnego świata.
Czas i trud przekuty na niskie zawieszenia, lakierowane pokrywy zaworów czy dopasowane z trudem dokładki. Albo po prostu na pięknie utrzymany lakier i fabryczne alufelgi. To jest właśnie to za co kocham samochody – cała ta pasja i niedoskonały często charakter zamknięte w czterech kółkach.
Czterech kółkach, które sprawiają nam wszystkim w cholerę radości…
Prawdopodobnie nie wiesz że jesteś też reklamą turystyczną. Tyle razy reklamowałeś przełęcz Przegibek że postanowiłem ja odwiedzić. Jechało się nieźle (aż dogoniłem astmatycznego vw i się skończyło) i widoki są ładne. Ale ciekawie robi się kilka kilometrów dalej nad jeziorem… tam jest cudownie!! Widoki lepsze niż na włoskich pocztówkach!
Ciebie nigdzie nie zauważyłem ale chyba Tadeusz w jednym miejscu wychylał się z za drzewa.
Polecam jeszcze zlokalizowaną tuż obok trasę wzdłuż jeziora (kierunek na zarzecze), górę Żar i przelot spod Żaru do zapory w Tresnej lewą stroną jezior.No i klasycznie drogę na Kocierz ;)
Tylko żebyś po doświadczeniach z wonską nie zaliczył pierwszego rowu w 328 :v
Dopuszczam taką ewentualność dlatego daję sobie dwa tygodnie okresu przejściowego bez łutututu ;)
Może napiszesz jakiś poradnik, jak przerobić te lampy ?
Może pokombinuję coś takiego w e30.
Bo do końca nie wiem na czym to polega… W długie wrzuca się krzyż, a mijania ? Odbłyśnik po prostu maluje na czarno czy jak ?
W długie krzyże, mijania na czarno malujesz obudowę soczewki (ten stelaż, który ją trzyma). Można też iść dalej i do soczewki zamontować przesłonę (są dostępne na alegro) ale to już jakoś do mnie nie przemawiało ;)
na pokrzepienie serca
https://www.youtube.com/watch?v=FTiHxV0XaWs
A ja dziś złapałem kilka kolejnych, dość konkretnych rys na zderzaku.
To nie rysy – to rany wojenne :v
Zgadza się, to musiala być rana , bo jak ją zobaczyłem to zabolało.
Najbardziej bolą te pierwsze ;)
rany i blizny oznaką mężczyzny! a w szczególności jego samochodu :v
Ja się w sumie cieszę, że moje Volvo wygląda jak koszmar detailera, ma rysy na każdym panelu, uszkodzony przedni zderzak (zderzenie z Hyundaiem Getzem, Getz poległ)… to wszystko dodaje mu charyzmy. Dorzuciłem podwójny wydech, obniże go, dodam trochę czarnej okleiny w konkretnych miejscach i będzie klasyczny zmęćzony życiem racecar B-)
Baw sie dobrze doskonale Cie rozumię….:)