Wiecie co jest najfajniejszego w samochodach pokroju Forda Escorta? To, że nawet jeśli w chwilowym stanie niepoczytalności umysłowej bądź upojenia alkoholowego przetniecie taki samochód na pół niczym wielki Houdini, to straty finansowe jakie poniesiecie z tego tytułu nie będą większe niż gdybyście niechcący upuścili do kibla swój telefon.

To, że dwudziestoletni Escort nie kosztuje więcej niż sterta kamieni powoduje, że możecie grzebać przy nim bez obaw – nawet jeśli Wasz zestaw narzędzi ogranicza się wyłącznie do gumowego młotka i kompletu wkrętaków firmy Top-Tools. Bo nawet jeśli urwiecie jakąś wtyczkę albo śrubę to nie zrujnujecie tym samym siebie i finansowej przyszłości swoich dzieci.

I dzieci owych dzieci.

I ich dzieci też.

Stary Escort to nie nowe Mondeo dlatego jednym z najdroższych jego elementów jest zbiornik paliwa (oczywiście pod warunkiem, że jest pełny). Popatrzcie sami – pęknięta głowica? Używana na allegro kosztuje 100 zł. Skrzynia biegów? Sto pięćdziesiąt. W najgorszym wypadku, jeśli jesteście naprawdę absolutnym antytalentem i wysadzicie samochód w powietrze to kupno „nowego” Escorta zamknie się w kwocie odpowiadającej najniższej krajowej pensji.

Netto.

Tak niska wartość sprawia, że Escort staje się idealnym samochodem do zbierania garażowych doświadczeń. Na dokładkę to FORD czyli producent, który jest niekwestionowanym mistrzem świata w wykorzystywaniu już istniejących części i rozwiązań w wielu swoich modelach równocześnie (nie, nie chodzi o ułatwienie nam życia tylko o daleko posunięte oszczędności).

Innymi słowy do Waszego Escorta pasować będą części z większości modeli produkowanych przez Forda w okresie od narodzin Jezusa do dziś – a to daje naprawdę wiele możliwości.

Wydajniejszy układ hamulcowy z Forda Mondeo? Żaden problem. Bajeranckie zegary z Cougara? Wystarczy przerobić jedną wtyczkę. Deska rozdzielcza z escorta MK7 do wersji MK5? Nie trzeba nawet przerabiać mocowań.

Modele Forda przypominają trochę zestawy klocków LEGO – teoretycznie każdy jest zupełnie inny, ale kiedy przyjrzeć się bliżej to okazuje się, że palmę z zestawu z piratami można bez problemu przyczepić na dachu koparko-ładowarki z kolekcji Lego City. Ta mechaniczna poligamia sprawia, że przebudowywanie własnego samochodu staje się całkiem fajną zabawą – nawet jeśli nie dysponuje się specjalnie dużym budżetem i zapleczem technicznym.

Również dostępność nowych części jest bezproblemowa – wszystko co w Waszym Escorcie może się zepsuć (a wierzcie mi – jest tego naprawdę sporo) bez problemu dostaniecie nawet w pobliskiej piekarni.

Nie zdziwiłbym się, gdyby klocki hamulcowe do mojego cabrio mieli nawet w osiedlowym warzywniaku.

Druga sprawa to narzędzia – wiecie ilu kluczy potrzebowałem do rozkręcenia całego wnętrza? W sumie było to pięć płaskich kluczy, dwie zwykłe nasadki, dwa torxy oraz śrubokręt. Aż tyle trzeba było żeby w wnętrza samochodu wywalić dosłownie wszystko nie wyłączając wykładziny i podnośników szyb. Wyobrażacie to sobie?

Wynika z tego, że wystarczy kupić w castoramie średnią walizkę z narzędziami firmy Stanley i już można bez większego problemu wymienić połowę części z jakich zbudowany jest ten samochód.

Do czego jednak zmierzam – cholernie często spotykam się ze stwierdzeniami w stylu „bo jakbym tak miał też narzędzia i wiedzę to bym sobie jakiś własny projekt zbudował”. Co ciekawe zazwyczaj wypowiadają to ludzie, którzy nawet na wymianę świec w swojej piętnastoletniej Toyocie jeżdżą do ASO. To absurd. Z jednej strony ktoś zapiera się, że z radością sam zrobiłby to czy tamto, a z drugiej nierealne jest dla niego kupno kosztującego osiem złotych klucza do świec i zrobienia z niego pożytku na własnym podjeździe.

Wybaczcie, ale zdecydowanie czegoś w tym nie rozumiem. Tu nie chodzi przecież o przydomowy reaktor atomowy ale o zwykły zestaw kluczy nie kosztujący więcej niż średniej jakości buty.

Ja przecież też nie otwarłem pewnego dnia garażu i nie znalazłem w nim kompletu kluczy, nasadek i elektronarzędzi. Nie przyniosły ich tam krasnoludki ani ten gruby pedofil w czerwonej czapce, który nie potrafi odróżnić zdalnie sterowanego Ferrari od pary wełnianych skarpetek i czekolady. Ja też nie wygrałem w totka żebym z dnia na dzień mógł sobie pozwolić na kupno zestawu narzędzi i innego garażowego wyposażenia.

Zacząłem od kupowania pojedynczych narzędzi, które były mi akurat potrzebne. Padła mi świeca – kupiłem sobie grzechotkę z przedłużką i odpowiednią nasadkę. Zapiekł się tłumik? Kupiłem młotek. Musiałem uciąć zapieczoną śrubę? Po wypłacie kupiłem sobie szlifierkę kątową.

Na spawarkę czy kompresor musiałem zbierać oczywiście odpowiednio dłużej, ale szczerze mówiąc kiedy ma się przed oczami jakiś klarownie określony cel, pieniądze jakoś same mocniej trzymają się kieszeni.

Takimi małymi kroczkami po dwóch, trzech latach udało mi się skompletować już całkiem sporo narzędzi i co równie ważne – mam też starego Forda, na którym bez obaw mogę uczyć się ich obsługi.

No bo co z tego, że nigdy wcześniej nic nie spawałem?

W życiu spierdoliłem już tyle rzeczy, że reperaturka błotnika czy mocowanie podłużnicy to przy tym pryszcz. Jeśli coś mi nie wyjdzie to nikt nawet nie zauważy.

Nie bójcie się działać i realizować swoich pomysłów. To naprawdę wcale nie jest takie trudne jak niektórzy próbują sobie wmawiać.

28 Komentarzy

  1. maxx304 26 marca 2013 o 18:02

    Pełna racja, Tommy.
    Jednakże jest mały problem.
    Fajnie by było postawić auto pod jakimś dachem, najlepiej ze ścianami i zamykanymi drzwiami.

    Jak ktoś tego nie ma, to dupa.
    Podoba mi się rozwiązanie w USA, z tego co wiem to można sobie tam wynająć na godziny stanowisko w warsztacie, nawet z kanałem i częściami. Ciekawe, czy coś takiego jest i u nas w kraju.

    1. maxx304 26 marca 2013 o 18:03

      Oczywiście nie z częściami, a z narzędziami :)

    2. Szczypior 26 marca 2013 o 18:37

      Jest u nas coś takiego, w Krakowie i Warszawie, o innych mi nie wiadomo. 

    3. Tommy 26 marca 2013 o 19:32

      maxx304 – zanim dorobiłem się garażu wszystkie naprawy w moich maluchach i fieście wykonywałem pod chmurką (miałem tylko duży kuferek z różnymi narzędziami). To naprawdę nie jest specjalny problem jeśli tylko się chce.

      Kiedyś w środku zimy wymieniałem silnik w fieście, a o ilości ukręconych na śnieżnym upalaniu maluchowych zabieraków to już nawet nie wspominam.

      Wiadomo – nie było to tak komfortowe jak teraz, ale radość z efektów była mimo wszystko tak samo wielka…

      1. maxx304 27 marca 2013 o 10:38

        Racja, tylko warto by mieć swój kawałek placu, gdzie można ten wóz postawić. Jak auto stoi wzdłuż drogi pod blokiem (nawet nie na parkingu, bo zapchany), to nie poszaleję. Tak to zawsze można wóz na chwilę zostawić, pomyśleć, jak deszcz pada to czymś przykryć, wejść do domu, zjeść obiad i wrócić do roboty. A pod blokiem ani się gdzie rozłożyć, ani zostawić wóz w trakcie roboty (bo nie wiadomo czy nie zap… czegoś). Zainspirowany Twoimi działaniami postanowiłem jednak znaleźć sobie jakąś metę do napraw :) Jak coś znajdę to się będę chwalił.

  2. Szczypior 26 marca 2013 o 18:36

    Tommy zepsuł cabrio, Tommy zepsuł cabrio! ;)

     

    A tak serio- ja się za takie rzeczy zabieram zawsze na pałę mimo, że Almera to jedyny samochód w domu i teoretycznie jak coś zepsuję to miło nie będzie. Wymiana klocków? Spoko, nigdy nie robiłem, ale jest ciepło i mam ochotę spocić się jak wieprz, jedziemy. Wymiana skrzyni? Piździ, ale co tam, napali się w piecu i jazda. Jedyne co chcę bo chcę sobie sprawić, to żaba i kobyłki- ot, dla własnej wygody. A zwlekam teraz do lepszej pogody z ponownym zrzucaniem półosi

    1. Szczypior 26 marca 2013 o 18:41

      A tak w ogóle jak tak dalej będziesz zachwalał tego Escorta to sobie takiego sprawię, i w pewnym stopniu sklonuję Twojego, bo ładniejszego to jeszcze nie widziałem ;)

      1. Tommy 26 marca 2013 o 19:27

        Jedyną rzeczą, która sprawia, że ten Escort dobrze wygląda jest fakt, że przez ten morettowy ryj wcale nie wygląda jak Escort :0

        1. Szczypior 26 marca 2013 o 20:09

          Taa, i Mangelsy, i to, że to cabrio (nie mam garażu, walić to :P ), i zderzak z RSki, itd, itp… ;) Ale morette (oryginały?) powalają ;)

          1. Tommy 27 marca 2013 o 08:12

            No i widzisz – mój Escort wygląda dobrze przede wszystkim dlatego, że w bardzo niewielkim stopniu wygląda jak normalny Escort ;) Morette to oryginały, choć nie ukrywam wymagają odbudowy (połamane zaczepy, odbłyśniki w średnim stanie itd). Na to jednak będzie czas później…

            1. rafal 27 marca 2013 o 12:52

              a jak dla mnie to Morette tylko psuję efekt, wolę ori przód z rs2000, małe postojówki, duże lampy, garbata maska, zderzak i grill rs, do dorwać albo wyrzeźbić tego białe kierunkowskazy i jest pięknie

              1. Tommy 27 marca 2013 o 14:08

                Co kto lubi ;) Ja mam sentyment do morette ze względu na ich powiązanie z epoką rajdówek lat 90-tych (które to jako brzdąc namiętnie oglądałem na OS-ach).

  3. Wiktor 26 marca 2013 o 19:49

    Z tymi narzędziami to tak jak mówił Clint Eastwood w filmie Gran Torino. To zbiera się latami a niektóre nawet przechodzą z pokolenia na pokolenie. Tak jak mój niezniszczalny radziecki zestaw nasadek ;)

  4. Marcin 26 marca 2013 o 21:14

    Chyba se kupie escorta, bo na beemkach żal eksperymentować ;)

    1. Tommy 27 marca 2013 o 08:11

      A myślisz, że dlaczego to Escort jako pierwszy doczekał się remontu blacharskiego (żart)  :)

       

  5. Anonim 26 marca 2013 o 23:19

    Ze spawaniem podłużnic wszystko fajnie jak Ci to wyjdzie.

    Jak nie wyjdzie i upitoli się podczas jazdy to wolałbym tego nawet nie oglądać…

    Wiadomo – pospawałeś już kilka rzeczy, więc można się brać za podłużnice, ale obyś nie zaonspirował kogoś kto spawać nie umie  do samodzielnej wymiany progów czy innych ważnych elementów…

    Złamie się takie coś potem i nieszczęście gotowe.

    1. Tommy 27 marca 2013 o 08:10

      Anonim – ja myślę, że każdy człowiek, który dożył pełnoletności nie tracąc po drodze żadnej kończyny jest na tyle ogarnięty, że wie na ile może sobie pozwolić. Tu nie chodzi o to, żeby ktoś kto w życiu nie trzymał w dłoni spawarki brał się od razu za coś tak skomplikowanego jak podłużnice.

      Fakt faktem jednak, że jeśli tylko ów osobnik będzie potrafił robić dobre jakościowo spawy to praktycznie nie ma mocy, żeby coś wtych podłużnicach spierd**. Zawsze przecież można dołożyć dodatkowe wzmocnienie czy kształtownik – jeśli tylko spaw będzie mocny to pomimo obniżonej estetyki takiego rozwiązania wszystko będzie pracować jak należy.

      Wystarczy wcześniej popróbować spawów na jakimś kawałku kształtownika i blachy, a potem biorąc się już za samochód zwyczajnie myśleć. Nic więcej – po prostu myśleć co się robi.

  6. x 27 marca 2013 o 00:26

    Ja zacząłem od garażu dwustanowiskowego, kanału i dobrego oświetlenia.

  7. marky 27 marca 2013 o 09:47

    Szczypior, gdzie w Krakowie jest warsztat do wynajęcia na godziny?

  8. Pan Jan 27 marca 2013 o 09:59

    Tommy inspirujesz, inspirujesz mocno ;)

    1. Tommy 27 marca 2013 o 10:39

      Od inspirowania to jest Rocky II i kawałek "Gonna Fly Now". Ja się widzę bardziej w formie tego duszka, który siada od czasu do czasu na ramieniu i wytyka Ci, że jesteś gruby ;)

  9. rafal 27 marca 2013 o 12:49

    jak ktoś chce to nawet pod blokiem da się przeprowadzać naprawy, ja bez żadnego zahamowania kładłem się po swoje e36 nie patrząc czy jest zimno czy pada deszcz, coprawda sąsiedzi patrzyli się na mnie jak na idiotę, widząc jak zakładałem zderzaki, listwy i progi z mpakietu w grudniu, przy kilku stopniach powyżej zera oraz padającym deszczu, ale wtedy nie było, że się nie da, że lepiej poczekać. Zostało mi tak do dziś jak w lutym tego roku kupiłem nowe 17" to nie ważne było, że akurat szalała śniezyca, trzeba było komplet przymierzyć. Tak jak słyszycie spędziłem godzinę na mrozie przy szalejącej śnieżycy, tylko po to żeby założyć nowe koła, pozachwycać się jakie są fajne, a następnie poraz kolejny podnieść samochód żeby założyć zimówki, oczywiście używając do tego jednego podnosika i kluczy do kół, bez koziołków, czy czterech podnośników.

  10. Maly 27 marca 2013 o 21:45

    Wszystko pieknie ladnie, jednak nie moge sie zgodzic z jedna rzecza – czesci do escorta w dzisiejszych czasach nie sa niestety dostepne w warzywniaku.

    Sporo czesci zostalo juz wycofanych ze sprzedazy w aso (nie kupimy np wiazki silnika mk5, panelu sterowania klimatyzacja, uszczelek dachu do cabrio, czy tez nieco banalnie wygladajacego zegarka pokazujacego godzine z forda escorta cosworth).

    Rynek czesci uzywanych to rowniez kaplica, wystarczy wpisac w allegro escort cabrio, escort rs lub xr3i… i ukazuje nam sie raptem kilka stron.

    A co gorsza, za rok, dwa bedzie jeszcze gorzej.

  11. garazowy.pl 15 kwietnia 2013 o 09:18

    Dobrze napisane. Też grzebię przy swoim aucie, jest to fajna zabawa i nauka w jednym. No i ta duma gdy sobie sam wymienisz rozrząd i samochód bezproblemowo wyjeżdża z garażu :)

    Pozdrawiam i zapraszam na mojego bloga…

  12. Marek 22 maja 2013 o 07:53

    Racja, świetna sprawa samemu naprawić coś w aucie. Zdarza się, że nie zawsze efekt końcowy zgodny jest z wcześniejszymi założeniami, ale czasem też i coś uda… haha :D

    1. Tommy 22 maja 2013 o 08:54

      Nie spróbujesz to się nie dowiesz jak wyjdzie ;}

Skomentuj

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *