Zastanawiałem się ostatnio czy w dzielnicach położonych w pobliżu wojewódzkiego ośrodka szkolenia kierowców liczba zabójstw w afekcie jest wyższa niż w pozostałej części kraju. To wbrew pozorom wcale nie takie głupie. Spróbujcie tylko to sobie wyobrazić – każdy, ale to absolutnie każdy wyjazd samochodem poza granicę posesji wiąże się z poruszaniem się z prędkością zdechłego jeża za czerwonym Yarisem prowadzonym przez wystraszoną osiemnastolatkę o imieniu Sandra, która pedał gazu uważa najwyraźniej za coś równie przerażającego co odbezpieczony granat odłamkowy.

Albo trądzik.

Chcąc szybko wyskoczyć po coś na ząb do pobliskiej Salamandry wracacie do domu po miesiącu tak zarośnięci i zmęczeni, że pies ledwie poznaje Was po zapachu.

Który z resztą podobnie jak Wasza twarz nie jest po tym czasie specjalnie atrakcyjny.

Oczywiście możecie łudzić się, że po prostu wyprzedzicie tego czerwonego Yarisa i pomkniecie z uśmiechem w stronę zachodzącego słońca, ale nic z tego bo przed tym Yarisem jest kolejny Yaris, który to z kolei jedzie za Yarisem jadącym za Yarisem przepuszczającym właśnie Yarisa wyjeżdżającego z podporządkowanej pełnej czerwonych Yarisów.

Gdybyście byli lokalnym dealerem Toyoty taki widok zapewne powodował by u Was wielokrotny orgazm, ale kiedy po prostu macie ochotę na chipsy i piwo z pobliskiego sklepu to już nawet przestaje być śmieszne.

Podejrzewam, że po paru minutach czekania na to, aż Sandra przypomni sobie gdzie właściwie znajduje się jedynka Wasz poziom frustracji osiągnie taki poziom, że będziecie gotowi zjeść własną kierownicę i dywaniki. Wiem, bo sam parę razy miałem na to ochotę.

Część z Was pomyśli teraz, że mimo wszystko trzeba być wyrozumiałym dla tak zwanych „kursantów” no bo przecież nikt z nas ot tak nie wsiadł do samochodu i nie stał się od razu przystojniejszą wersją Sebastiana Loeba. Że przecież my też musieliśmy się uczyć. Że my także gramoliliśmy się po mieście w tych czerwonych Fiatach Punto czy co tam akurat przypadło na naszą epokę.

To jednak nieprawda.

Jeśli ktoś porusza się po ulicach z prędkością 30 kilometrów na godzinę, gdy nie zmusza go do tego idiotyczne ograniczenie prędkości i czający się za pobliskim krzakiem człowiek wyposażony w lokówkę i asortyment firmy Chupa-Chups oznacza to, że jest on niedostosowany do życia w społeczeństwie i powinien zostać zrzucony z jakiejś skały albo zjedzony. I nie ważne, że ma na dachu tabliczkę z literką L, zielony listek czy emblemat SDi.

Wiem, że to było dawno, ale kiedy ja uczyłem się jeździć, gość siedzący na prawym fotelu nieustannie bił mnie po głowie swoją gazetą z gołymi babami bo zwyczajnie jeździłem za szybko. Nie mówił mi jednak „Słuchaj no Sebastien – jedź tu połową dozwolonej prędkości bo przecież jesteś idiotą, który nie potrafi prowadzić”.

Wręcz przeciwnie – bez oporów lał mnie po głowie plakatem z Pamelą także za każdym razem gdy jechałem nieco zbyt wolno.

„Osiemdziesiąt znaczy osiemdziesiąt!” krzyczał. „Jak fajna babeczka mówi, że ma ochotę na seksa to co – masujesz jej stopy i idziesz spać czy robisz to o co prosi?”

I miał naprawdę dużo racji. Bo widzicie – jeśli jakiś szkoleniowiec próbuje „chronić” naszą Sandrę pozwalając jej jeździć zdecydowanie zbyt wolno niż wskazują na to warunki na drodze, to tak naprawdę zwyczajnie robi jej krzywdę. Sandra bowiem jak gąbka chłonie pewne zachowania i odruchy i to na nich będzie później budować swoją technikę jazdy. Jeśli nauczy się jeździć jak ciota to później też będzie doić kierownicę i używać tylko trzech pierwszych biegów. Mam znajomą, która jeździ od dobrych ośmiu lat i nadal nie zdaje sobie sprawy z tego, że jej Mazda ma coś takiego jak czwórka i piątka.

Kiedy jedzie obwodnicą katuje silnik tak okrutnie, że spalanie jej czterocylindrowego hatchbacka przebija nawet start promu Columbia.

Wir w baku ma siłę huraganu Katrina – gdyby miała pod maską trochę większy silnik to mogłaby wytworzyć takie podciśnienie, że baku powstałaby czarna dziura i wszyscy byśmy zginęli.

Wracając jednak do samej nauki jazdy – największym problemem z L-kami jest to, że pojawiają się one zawsze w godzinach szczytu i to na tych najbardziej zakorkowanych ulicach w centrum miasta. Kompletnie tego nie rozumiem – co za idiota zabiera swoich kursantów do centrum miasta o godzinie 14:30 gdzie jedynym czego mogą się nauczyć jest to jak działa system Start-Stop. Jakim trzeba być imbecylem, żeby wpychać Sandrę w sam środek wojny – dokładnie tam, gdzie może ona doszczętnie sparaliżować ruch i zostać zasypana groźbami karalnymi, kakofonią klaksonów i spojrzeń tak wrogich, że mogłyby uśmiercić dorosłego bizona.

Zrozumiałbym to gdyby miała ona aspiracje by zostać komandosem GROM-u, ale w wypadku osiemnastoletniej dziewczyny, która po prostu chciałaby kupić sobie seledynowe Twingo taka odporność psychiczna nie jest do niczego potrzebna.

Co więcej, może ona skutecznie odstraszyć Sandrę od chęci posiadania własnego samochodu i zbliżania się do dróg w centrum miasta.

Nie wiem jak to wygląda w Waszym mieście, ale w Bielsku centrum jest czasami tak zasypane poobijanymi Yarisami, że można odnieść wrażenie, że odbywa się tu właśnie jakiś ogólnopolski zlot sprzedawców polis ubezpieczeniowych i pościeli wełnianej. Wyobraźcie więc sobie co musi dziać się w tym czasie w okolicach WORD-u. Co muszą czuć ludzie pragnący po prostu wrócić do swoich oddalonych o parę kilometrów domów. Do swoich dzieci i telewizorów HD.

Podejrzewam, że dotarliby tam szybciej nawet gdyby byli żółwiem z chorobą parkinsona.

To naprawdę dziwne, że to jak należy prowadzić samochód pokazuje się ludziom w sposób, który daje im wyraźnie do zrozumienia, że to tak naprawdę nic fajnego. Nieustanne stanie w korku i jeżdżenie w kółko tą samą trasą tylko dlatego, że często wybierają ją egzaminatorzy to nic fajnego.

To tak jakby naukę surfingu rozpoczynać od wrzucania ludzi do basenu pełnego rekinów. Albo dwudziestogodzinnego wykładu o technologii lakierowania desek bo na tym skupia się egzamin końcowy.

A potem wszyscy dziwią się, kiedy zakończeniu szkolenia młody chłopak wypierdoli się na pierwszej fali.

Jak głosił oficjalny komunikat – „Przyczyną wypadku był przede wszystkim brak umiejętności…”.

27 Komentarzy

  1. maxx304 20 lutego 2013 o 18:41

    Dobry tekst. Z częścią się zgadzam. Ale czepiasz się tempa jazdy nieco za bardzo. Mnie mój instruktor (ponoć najlepszy w mieście, 82% zdawalności za I razem – ja zdałem za drugim) wyjebał w sam środek miasta na DRUGIEJ jeździe. I weź kombinuj. Sprzęgło, gaz, hamulec, znaki, inne auta, piesi… 50km/h wydawało mi się taką prędkością, jak obecnie 200km/h – niemalże nie do ogarnięcia. Wszystko działo się po prostu za szybko. OK, możesz powiedzieć, że w takim razie powinienem jeździć na rowerze, a nie autem. Ale nie każdy przyswaja wszystko w tempie rakiety. Czasem trzeba 3-4-5 jazd jeździć nieco wolniej, żeby potem jeździć szybciej. Mnie to też wkurza, jak się wlokę za L-ką. Ale ja też się uczyłem. Może nawet wolniej niż inni. Dlatego nie trąbię, nie błyskam długimi, nie wyzywam od idiotów i ciot.

    Poza tym, swego czasu sprawdziłem maksymalne tempo jazdy po mieście (Zielona Góra). I doszedłem do tego, że normalnie w dzień, to szybciej jak 40km/h nie ma po co jechać. I tak zwolnisz, bo ktoś jedzie wolniej, bo rondo, bo pieszy, bo światła, bo krzyżówka.

  2. stefan telefan 20 lutego 2013 o 19:18

    pitolenie, pierwsza jazda i pytanie jeździłeś już kiedyś? nie? to tu masz skrzynie tam pedały, kierownice, fotel ustaw tak i widzsz tamtą bramę przez nia i w prawo i lecieliśmy na miasto. Miałem instruktora jak Prentki krzyczał i pienił się za brak dynamiki jazdy za ruszanie jak wół z pod świateł, za 40 na 50. Wyszło mi to na dobre pierwsze podejście i po zawodach 0 dzwonków a prawko mam już 13 lat średnio robię około 40 tys km w roku więc ani to mało ani dużo.

    1. DD 20 lutego 2013 o 23:54

      dobrze gada. Polać mu !!!

  3. MSK 20 lutego 2013 o 20:28

    Sama prawda. Jednym z tekstów padających w aucie kiedy ja się uczyłem było „weź ogarnij się, bo tu czasem stoją i co ja im powiem”, oraz „ale pamiętasz, że na egzaminie te znaki Cię dotyczą co do joty?” No i ta zabawa czy przesunie eLkę na dachu przy pewnej prędkości. Dzięki całkiem niezłej średniej prędkości przez te marne 30 godzin przejechałem kawał Warszawy, nauczyłem się chociaż odrobinę szybko reagować i w ogóle reagować. Nauczyłem się, że Corsa 1.2 robi spod świateł Calibrę z gazem itd. A potem samemu jeździłem trochę wolniej bo wiedziałem jak to jest jeździć szybko i, że to nie zawsze dobry pomysł. I zdałem za pierwszym z komentarzem egzaminatora, że powinienem popracować nad dynamiką jazdy bo trochę za delikatnie jeżdżę… Plażo proszę… ;)
    A w ogóle to niemal codziennie zmagam się z WORD Bemowo w Warszawie. Fajnie jest…

  4. Wojtek 20 lutego 2013 o 20:37

    A ja się zgadzam z prętkim w 100% !
    Do samochodu trzeba podejść jak do kobiety czyli ZDECYDOWANIE! Jakieś takie ciche pomruki i trzygodzinne próby przytulenia gdzie ręka przesuwa się o milimetr na dziesięć minut kończy się zwyczajnie porażką (przeważnie).
    Ja wiem że kurs nauki jazdy ma na celu tylko jedno czyli NAUCZYĆ ZDAĆ EGZAMIN, ale no kurwa bez przesady !
    Stańcie kiedyś przy szpitalu wojewódzkim i spróbujcie się włączyć do ruchu od ulicy Boboli w A.K. … Macie murowane 10 minut spalania drogocennego paliwa na postoju i jedna lama z drugą przez 10 minut patrzy 100 razy w lewo i 100 razy w prawo w międzyczasie zgaśnie jej ten jebany Yaris 5 razy a z tyłu korek a pierwszy za tym Yebanym Yarisem widzi co ? „Nie trąb Ty też się uczyłeś” No KURWA … Tak uczyłem się ale MÓJ instruktor na miasto by mnie nie wypuścił gdyby nie był pewny że potrafię ruszyć ! Do tego dochodzi parking na miescie .. Kurwa godziny szczytu w chuj aut każdy sie spieszy a na mieście sobie eLki ćwiczą … NOSZ KURWA !!!

    1. maxx304 21 lutego 2013 o 16:54

      Twój instruktor by Cię nie wypuścił, ale inni wypuszczają i przez to jest jak jest. Więc to nie w 100% wina tego co siedzi za kierownicą, ale również tego, kto kazał mu tam jechać.

  5. Marcin 20 lutego 2013 o 21:08

    „Co więcej, może ona skutecznie odstraszyć Sandrę od chęci posiadania własnego samochodu i zbliżania się do dróg w centrum miasta.”

    a to akurat może być korzyść z tej całej sytuacji! :)

    1. Tommy 20 lutego 2013 o 21:23

      Taaaaa…. A kto Cię potem będzie po nocach z baru do domu odwoził, co ? ;}

      1. DD 20 lutego 2013 o 23:56

        dlatego kursy i egzaminy powinny odbywać się w godzinach nocnych ! :)

        1. Tommy 21 lutego 2013 o 07:36

          Jak będziesz kandydował do sejmu to daj znać – masz moje poparcie!

  6. Marcin 20 lutego 2013 o 21:29

    Wiedziałem, że gdzieś musi być haczyk…

    ;)

  7. Gość 21 lutego 2013 o 00:04

    Jak masz taki problem z L-kami – bo korki, bo wkurwiąją wolną jazdą, itd. to wsiądź na rower.
    I bez pieprzenia, że pogoda jest chujowa – jeżdżę cały rok po mieście :)
    Samochodu używam do przewiezienia czegoś więcej niż czteropak i chipsy, oraz na trasy dłuższe niż 60km :)

    1. Tommy 21 lutego 2013 o 07:34

      Latem sporo jeżdżę na rowerze, ale do centrum Bielska za nic się na nim nie zbliżam. Nie chodzi już o to, że mam tam spory kawałek i trzeba trochę się namęczyć (to akurat bardzo lubię), ale bardzo lubię też swoje życie, śledzionę i swoją rodzinę dlatego mimo wszystko chciałbym jednak dożyć przynajmniej sześćdziesiątki… ;}

  8. inkoguto 21 lutego 2013 o 06:50

    Jak robiłem kurs na kategorię A mądry pan instruktor kazał jeździć do 30 km/h po mieście, na egzaminie zostałem lekko opierdolony za wolną jazdę bo cytuje „ojciec kupi ścigacza i się pan od razu rozjebie”

  9. rafal 21 lutego 2013 o 10:52

    moja pierwsza jazda również polegała na „rzuceniu mnie na głęboką wodę” czyli pierwsza jazda = centrum miasta, tylko że w moim przypadku od wczesnych lat dziecięcych byłem oswajany z kierownicą, do tego stopnia, że po mojej nie dużej wsi jeździłem sam, a tata wolał powierzyć samochód swojemu nastoletniemu synowi niż własnej żonie z kilkuletnim stażem, przez mojego ojca, więc podołałem wyzwaniu i zdałem za pierwszym razem

    1. Tommy 21 lutego 2013 o 11:36

      Tylko widzisz – Ty zostałeś wysłany do centrum w chwili gdy posiadałeś już świadomość do czego służy pedał sprzęgła i dlaczego do wprawienia samochodu w ruch niezbędne jest wciśnięcie gazu.

      Tymczasem ja codziennie w godzinach szczytu spotykam na mieście L-ki, które prowadzą ludzie najwyraźniej pierwszy raz w życiu oglądający coś takiego jak kierownica, wajcha ręcznego albo znak ustąp pierwszeństwa – i to jest właśnie absurd, który nie daje mi spokoju.

  10. iParts 21 lutego 2013 o 13:02

    Świetny tekst, sama prawda. Czasami staram się być wyrozumiały dla kierowców, którzy się uczą, no bo przecież sam też się uczyłem, ale chyba po prostu nie potrafię być wyrozumiały. Wydaje mi się, że niektórzy po prostu nie nadają się do jazdy samochodem.

  11. mysrob 21 lutego 2013 o 14:16

    „Bo czym skorupka za młodu nasiąknie…” – sporo zależy od instruktora. Mój też mnie opierniczał z góry na dół jak jechałem w niezabudowanym poniżej 90 km/h. A wtedy było to dla mnie mega szybko!
    A każde włączanie się do ruchu oznaczało, cytuję: „przypierdol do pieca!”. Teraz mu sporo zawdzięczam.
    A że mam przyjemność dojeżdżać do pracy 3-pasmową autostradą i widzieć L-kę na środkowym pasie mimo, że prawym nic nie jedzie, to krew mnie zalewa, bo już wiem jakie kierowca przejmie nawyki…

    1. Maggot 21 lutego 2013 o 19:41

      Zgadzam się w kwestii instruktora. Też na początku jazda 80 czy 90 wydawała się strasznie szybka (na (nie)szczęście nawyk nie pozostał), ale sensowny instruktor wiedział jak sensownie przekazywać praktyczną wiedzę o tym jak jeździć i bezpiecznie, i sensownie (czyli żeby nikogo nie zabić i nie wkurwiać). Do tej pory każdemu go polecam :)

  12. wuner 21 lutego 2013 o 15:10

    Święta prawda, Tommy.
    Uczyłem się w bielskim LOK-u, u pana Leona i wierz mi, że gdybym spróbował jeździć 40, nawet 45 km/h po mieście, dostałbym w łeb…
    I wyobraź sobie, że w centrum jeszcze nie ma tragedii z eLkami. Codziennie dojeżdżam do pracy ulicami Długa, Armii Krajowej, Gościnna. Jeszcze niedawno Gościnna była zamknięta, co wymuszało jazdę pod Dębowcem – koło samego siedliska szatana – WORD-u.
    Wierz mi, większego zagęszczenia eLek, o każdej porze dnia nie ma nigdzie indziej w Bielsku…

  13. Bol 21 lutego 2013 o 15:34

    Na kursie dla instruktorów nauki jazdy wywiązała się luźna dyskusja
    i kolega chwalił się jak to on będzie kursantów świetnie szkolił.
    A na to wykładowca: „Ja kiedyś też tak miałem- ty ich tylko naucz tak, aby zdali egzamin- jeździć nauczą się później. Każdy musi sam w zależności od posiadanego samochodu, różnych warunków pogodowych, drogowych itd. nauczyć się panować nad pojazdem”.
    Jeśli musisz w ciągu 30 godz. nauczyć kogoś spostrzegania znaków, właściwego ich interpretowania, dostrzegania rzeczy ważnych(!!),
    operowania sprzęgłem, gazem i hamulcem, nienajechania na linię ciągłą (rwiesz sobie włosy z głowy, gdy widzisz, że jakiś kretyn źle namalował linię i musisz tylnym lewym kołem na nią najechać na skrzyżowaniu? Kursant wie, że egzamin ma już w plecy, jeśli to zrobi!).
    Podsumowując- też tak kiedyś myślałem prosto jak ty. Zmieniłem zdanie, gdy nie będąc jeszcze instruktorem uczyłem jeździć osobę, która nie jeździła 10 lat a prawko miała.
    A przy okazji- mój szwagier tez pomstował na „L-kę”, że ta za wolno jedzie. Gdy spojrzał na swój licznik zrozumiał- na dopuszczalnej „50”- kursant jechał pod „40” parę , a szwagier „65”.
    I jeśli dalej sądzisz, że te wszystkie sprawy są b. proste do opanowania, to naucz jeździć kobietę w wieku powyżej 40 . Powodzenia!

  14. Marcin 21 lutego 2013 o 16:35

    Świetnie, ALE ja przedstawiam radykalny punkt widzenia.
    Nie każdy nadaje się do prowadzenia samochodu. Jeśli kobiecie po 40 ciężko idzie nauka jazdy to znaczy że powinna zainwestować w bilet ZTM albo taxi. Life is brutal, niestety.
    Tutaj sam nasuwa się przykład:
    Chciałbym potrafić latać samolotem. Naprawdę marzę o tym, zawsze chciałem się nauczyć. Mam jednak słaby wzrok i lęk wysokości. Czy ktoś mi da licencje pilota? Nie. Czy mam do kogoś o to pretensje? NIE, bo rozumiem że się do tego nie nadaję. Pytanie? Czemu z prawem jazdy ma być inaczej?
    Gdyby ograniczyć ilość łamag na jezdni wszystkich by wyszło to na dobre. Zewsząd zachęcają nas do przesiadania się do komunikacji miejskiej, parkingi „parkuj i jedź”, bus pasy itd. Recepta jest prosta.

    1. Bol 22 lutego 2013 o 13:28

      Marcin
      Rozumiem twój punkt widzenia, lecz zupełnie go nie podzielam. Czym zupełnie innym jest zdobywanie czegoś dla przyjemności (latanie samolotem) a czym innym zdobycie czegoś co jest wręcz wymogiem cywilizacyjnym (prawo jazdy). Problem w tym, że część kursantów (spora) potrzebuje więcej czasu i oswojenia się z autem, w czym duża część kierowców skutecznie przeszkadza (trąbienie). Cóż- punkt widzenia… itd
      Kiedyś sądziłem, że ruszanie i wiele innych manewrów można wyćwiczyć na placu. Bzdura! Większość kursantów świetnie rusza na placu a na ulicy denerwuje się i nic nie wychodzi.
      Parę dni temu podwoziła mnie moja dawna kursantka. W pewnej chwili z wyższością skomentowała poczynania pewnej L-ki, dając do zrozumienia, że ona gdy się uczyła to ho, ho ! Parsknąłem śmiechem- doskonale pamiętam, jak przez długie godziny nie mogła nauczyć się jechać prosto! Cały czas zygzakiem! I jak na skrzyżowaniu, na którym już była wiele razy, chciała urwać gałkę zmiany biegów, bo nie było jedynki! Gdzie jest ta cholerna jedynka- krzyczała!Ale teraz jest jest „miszcz”!
      I zupełnie nie pamięta ten wół…

  15. Marcin 22 lutego 2013 o 13:43

    Uważam, że bez samochodu można sobie doskonale poradzić praktycznie w każdej sytuacji.

    Sam na codzień nie jeżdzę samochodem i jakos żyję. Wyjątkiem są większe zakupy czy np wyjazd wieczorem do kina. A i tak nie zawsze, zależy od miejsca przeznaczenia.

    Rodzinne miasto oddalone od miejsca zamieszkania o 200 km i jakoś żyję, chociaż najrzadziej co 2-3 tygodnie wracam do domu (pociąg, bus) i tak kilku lat.

    Uważam, że prawo jazdy powinno być pewnego rodzaju przywilejem za posiadane predyspozycje, a nie normalnością i dostępnością dla praktycznie każdego.

    Uważam też, że po np 5 kolejnych nie zdanych egzaminach powinien być ban na kolejne kilka latek. Sory, ale ja się nie pcham w tematy w których jestem słaby.

    Dostęp do broni palnej też jest ograniczony, bo jest to niebezpieczne narzędzie. Samochód w skutkach okazuje się jeszcze bardziej niebezpieczny, bo zobacz ile osób ginie przez jego niewłaściwe użytkowanie.

    Zastanawiałem się kiedyś, jakby to było gdyby przyjąć system podwójnego egzaminu na prawo jazdy. Pierwszy egzamin na tych zasadach jakie mamy teraz, a drugi egzamin przeprowadzany co np. 2 lata, sprawdzający nie umiejętnośc zatrzymywania się na zielonej strzałce, ale kontrole nad samochodem, czas reakcji i decyzji na poszególne zdarzenia na drodze, mógłby być przeprowadzany na placu.
    Nie mówię o wychodzeniu z poślizgów itd, tylko o kontroli stanu połączeń neuronowych w mózgu i sterowania kończynami celem wpływania na zachowanie samochodu.

  16. Kurier 24 lutego 2013 o 11:53

    Ja w pracy mam codziennie do czynienia z eLkami. Cały dzień jeżdżę po centrum miasta „wojewódzkiego” do którego zjeżdżają rajdowi adepci z całej okolicy. Co śmieszne, połowa z nich pochodzi z innego „okręgu” ;) Taka jest teraz mentalność, że jak się oblewa 5-6 razy egzamin u siebie w mieście to jest to znak, że się na Ciebie uwzięli i trzeba spróbować w innym WORDzie :D Jestem kurierem i nauczyłem się już żyć w symbiozie z tymi malutkimi, kolorowymi samochodzikami z „L” na dachu. Ba, powiem nawet więcej, one mi ułatwiają życie :D Moja praca polega głównie na parkowaniu (w niedozwolonych miejscach :D) i włączaniu się do ruchu. I kiedy widzę w lusterku eLunię to odbieram to jako znak od Boga – „to jest Twoja szansa, teraz spokojnie możesz wjechać na drogę”. Zanim ona się dotoczy do mojej wysokości to już jestem na pasie przed nią i mogę kontynuować jazdę. Trzeba dostrzegać pozytywy nawet w takich życiowych sytuacjach. Inaczej pewnie nie zarobiłbym na kierownice do mojego sprintera – tak szybko bym je zjadał :D Ale kiedy widzę że jest maksymalne przegięcie to nie zawaham się użyć klaksonu. (Jedynie egzaminy mają u mnie luzik ;)) Wtedy zazwyczaj kończy się na wymianie poglądów z instruktorem. „czego trąbisz baranie, nie widzisz że dziewczyna się uczy dopiero?!” Widzę, nie trąbię na nią tylko na ciebie baranie za to jak ją uczysz! Bo uważam że za większość błędów powodowanych przez kursantów odpowiedzialny jest pan Kazik, czytający gazetę, jedzący kabanosa i rozmawiający przez telefon jednocześnie.
    Pzdr dla podirytowanych ;)

    1. Grzesiek 25 lutego 2013 o 08:42

      Ale trąbienie, Kurierze, słychać tylko w uszach „pana Kazika”, tak? Zestresowany kursant/kursantka już tego nie słyszą, masz taki specjalny klakson? No błagam. Mam prawo jazdy od 18 lat i NIGDY nie przyszło mi do głowy obtrąbywanie „L-ek”, jest to IMHO spore chamstwo. W ciągu tych 30h kursu wiele uczących się jest w stanie jako-tako ogarnąć siebie, auto i sytuację wkoło, a trąbienie delikatnie mówiąc – nie pomaga w tym. Zapomniał wół…?

      1. Kurier 25 lutego 2013 o 23:21

        Po pierwsze to napisałem że trąbię w ekstremalnych sytuacjach a nie na każdą eLkę za to że rusza ze świateł z 10 sekundowym opóźnieniem. Ostatnia akcja: czerwone, przed moją maską corsina z młodą dziewczyną za kierownicą na pole position ;) pomarańczowe… zielone… stoimy :) cierpliwie czekam. 10,20,30 sekund… nic. Znowu pomarańczowe, czerwone. eLka nie ruszyła, całą zmianę przestaliśmy. To jeszcze nawet byłem w stanie znieść. Ale… dziewczyna wypina pas i przesiada się na tylną kanapę!!! jakbyś wtedy zareagował ? ja nie wytrzymałem… Teraz jest chyba tak, że kończąc 18 lat jesteś zobowiązany do zrobienia „prawka” ?? przynajmniej takie myślenie da się zauważyć u części młodzieży. I nie ważne czy mam chęć, czy nie mam, czy będę prowadził auto po ewentualnym zdanym egzaminie czy nie będę, czy jestem zrównoważony psychicznie i dojrzały aby odpowiadać za zdrowie i życie swoje jak i innych użytkowników drogi to KAŻDY zapisuje się na kurs! A później taka obrażona na cały świat smarkula wysiada na środku skrzyżowania i siada sobie z tyłu „bo jej już się nie chce dzisiaj jeździć”. Szkoda jeszcze że nie trzasnęła drzwiami i sobie nie poszła :D Uważam że kurs na prawo jazdy powinien przygotowywać kursantów do umiejętnego odnajdywania się w sytuacji na drodze, często bardzo stresującej. I jak ktoś na nas trąbi to żeby nie mieszały nam się biegi i pedały a ręce nie puszczały w rozpaczy kierownicy. A instruktorzy już dawno chyba przyjęli zasadę „sprzęgło, gaz, hamulec, kierownica… jedziemy na miasto!” Nieważne czy ktoś ma pojęcie o jeździe czy trzeba mu pokazać jak się kluczyk do stacyjki wkłada. Albo zasada nr 2 – wbić się do centrum w czasie szczytu i odstać w korku opłacone na dziś 2 godziny. Gazetka, telefon, drugie śniadanie… Genialne!
        P.S. na egzaminy nie trąbię – wcześniej o tym pisałem :P żeby nie było że jestem aż taki zły ;) Niech zda sobie jedno z drugim to wymarzone prawko, wróci do domu i schowa je głęboko do szuflady… Będzie co w CV wpisać :D

Skomentuj

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *