Nie wiem czy już o tym słyszeliście ale wygląda na to, że aby zdać egzamin na prawo jazdy w roku Pańskim 2015, oprócz konieczności wyuczenia się na pamięć odpowiedzi na pytania wymyślone przez grupę miłośników twórczości Monty Pythona, będziecie musieli nauczyć się również efektywnego niszczenia silnika bez konieczności wsypywania łopaty żwiru przez korek wlewu oleju.
A to wszystko bo jakiś debil w ministerstwie myśli, że nieustanna jazda w okolicach 1500 obrotów na minutę jest ekonomiczna i społecznie odpowiedzialna.
Ekonomiczna dla kogo? Dla warsztatu, który będzie czesał później gruby hajs na wymianie tych wszystkich dzwoniących panewek, wytłuczonych łożysk i naciągniętych niczym stare majtki łańcuchów rozrządu? Czy może ekonomiczna dla stacji benzynowych, które będą mogły zapewnić ogromne ilości paliwa tym wszystkim walczącym z jazdą poniżej optymalnej wartości momentu obrotowego silnikom?
Jak donoszą oficjalne źródła, by kursant został uznany za przyjaciela niedźwiedzi polarnych oraz ludzi zawierających związki floralseksualne z drzewami w Doliny Rozpusty, musi on wykazać się umiejętnością wrzucania czwartego biegu jeszcze przed osiągnięciem szaleńczej prędkości 50 kilometrów na godzinę.
Wszystko jest super jeśli zapomnimy o tym, że typowy silnik benzynowy (a na takich w większości wypadków uczą się młodzi następcy Roberta Kubicy) maksymalny moment obrotowy osiąga w okolicach 3500-4000 obrotów na minutę. A żeby wbić czwórkę w okolicach pięćdziesięciu kilometrów na godzinę będziemy musieli zrobić to przy około 2500 obrotów. Czyli o wiele, wiele za wcześnie.
To trochę tak, jakbyście postanowili od dziś robić kupę zanim w ogóle zdejmiecie spodnie.
Tak więc nowe przepisy są świetne jeśli zapomnimy o tym, że samochód ma silnik oraz jeśli założymy, że każdy młody, pryszczaty osiemnastolatek, który zda taki egzamin, rozbije następnie swoją świnkę skarbonkę i uda się pod drzwi pobliskiego salonu samochodowego, w którym kupi sobie samochód z zestopniowaną krótko skrzynią biegów.
I, że mieszka w okolicy, w której nie ma żadnych wzniesień.
I, że rozpędza się wyłącznie do pięćdziesiątki, a potem zdejmuje nogę z gazu i toczy się wykorzystując energię wiatru słonecznego.
I, że zawsze jeździ sam.
I, że nie wozi w bagażniku ważącego całkiem sporo zapasu piwa oraz dwóch kolumn głośnikowych JAMO przygotowanych na weekendową imprezę.
I nie założy do swojej Skody szerokich, niskoprofilowych opon.
Innymi słowy wszystko wskazuje na to, że w ministerstwie dziwnych kroków siedzi cała banda kobiet w żakietach święcie przekonanych o tym, że wysokość spalania jest w pełni zależna wyłącznie od obrotów silnika.
Jak podejrzewam by potwierdzić tę tezę zlecono nawet wykonanie specjalistycznych ekspertyz, które kosztowały jakieś 17 milionów publicznych złotych i dowiodły, że samochód ze wskazówką obrotomierza wskazującą zero nie zużył ani kropli paliwa, podczas gdy ten, w którym na pedale gazu położono cegłówkę wyżłopał cały bak w piętnaście minut, a potem wybuchł.
Tak więc już za niedługo będziecie mogli spotkać na ulicach wiozące komplet pasażerów, czerwone Toyoty Yaris próbujące podjechać pod strome wzniesienie na czwórce w akompaniamencie dzwoniących o asfalt, wysypujących się z rury wydechowej panewek.
Bo to takie eco i w ogóle.
Pierwszy przejaw ograniczeń umysłowych autora tej nowości to brak świadomości, że praktycznie każdy samochód posiada zupełnie inne zakresy optymalnych obrotów. O ile moje BMW 318is z dyferencjałem o przełożeniu 3.45 pozwalało sobie na wrzucenie czwórki w okolicach tej pięćdziesiątki, o tyle dyferencjał o przełożeniu 2.95 tak wyrozumiały już nie jest.
W mojej ocenie wrzucanie w nim czwórki przy takich czterdziestu paru kilometrach na godzinę zakrawa na znęcanie się nad maszyną i powinno być ścigane jakimś brzmiącym niezrozumiale dla normalnych ludzi paragrafem.
Że nie wspomnę o ośmiozaworowych silnikach, w których moment obrotowy przypomina trochę Bozon Higgsa – żeby w ogóle go zauważyć trzeba rozpędzić coś do cholernie dużych prędkości, a wtedy on pojawi się na ułamek sekundy tuż przed tym jak wskazówka obrotomierza minie czerwone pole. A wierzcie mi lub nie, ale cała masa młodych ludzi jeździ starymi, dobrymi ośmiozaworówkami bo zwyczajnie nie stać ich na pracujące płynnie silniki na dwóch wałkach.
Dlaczego nie można uczyć młodych ludzi, że silnik to nie działające na magiczną energię indywiduum zabijające niewinne niedźwiedzie polarne tylko stosunkowo prosta maszyna posiadająca kilka kluczowych parametrów? Moja znajoma ponad rok jeździła swoją Corsą jak paralityk bo nikt nie wyjaśnił jej czym właściwie jest moment obrotowy. I jak powinno się z niego korzystać… Tak więc albo harpaganiła jak dzika świnia wrzucając biegi ruchami, które pasowały bardziej do walczącego o życie dorosłego niedźwiedzia, albo toczyła się na piątce pomimo że silnik dobre piętnaście minut temu zgasł z niedoboru tlenu i obrotów.
Tymczasem odkąd jej chłopak pokazał jej jak może wyczuć, w którym zakresie obrotów silnik w jej Corsie czuje się najlepiej, jeździ ona tak płynnie i dynamicznie, że aż czasami robię się zazdrosny.
Z jednej strony to dobrze, że ktoś próbuje oduczyć świeżo upieczonych kierowców piłowania po obwodnicy na trójce lecz wybaczcie, ale wpajanie komuś idiotyzmów o stałych prędkościach zmiany biegów przypomina uratowanie kogoś tonącego w rzece poprzez wrzucenie go do wulkanu.
To absurd.
Podoba mi się za to ujęty w ustawie nacisk na umiejętność hamowania biegami bo to zapomniana w erze automatów technika, która mocno podnosi skuteczność hamowań – szczególnie na kiepskiej nawierzchni. A jeśli na dokładkę połączymy ją z umiejętnym używaniem międzygazu to wyjdzie nam coś co przy dobrze zestrojonym wydechu można śmiało określić mianem audiofilskiego porno.
Uwielbiam przegazówki na redukcjach (nie tylko za możliwość urwania paru setnych na hamowaniach) dlatego tak bardzo cenię BMW za przymocowany do podłogi pedał gazu bo cholernie ułatwia to trącanie go piętą.
Zastanawiam się czy dałoby się uczyć też młodych kierowców takich umiejętności jak zakładanie kontry, wyjeżdżanie z zaspy albo odpalanie samochodu na kable. Nie zaszkodziłoby też parę godzin szkoleń poświęconych zmianie koła, prawidłowemu odśnieżaniu samochodu, zasadom zapinania pasów i ustawiania fotela oraz przyspieszonego kursu omijania zapadniętych studzienek…
Jak już zostanę prezydentem (a zostanę) to zajmę się tym w pierwszej kolejności.
Tommy na prezydenta! :) Masz mój głos :) A swoją drogą od kiedy zamieniłem miesiąc temu mojego Focusa w dieslu na małą, fikuśną, czerwoną Pandę 100HP (kupioną notabene w Twoich stronach) zapomniałem co to znaczy ekodriving, zmiana biegów przy 2000 obrotów i trzymanie świnki skarbonki z drobniakami pod łóżkiem w razie gdyby dwumasa padła ;) Lub co gorsze – wtryski…
Ale wracając do tematu – mój instruktor jazdy, gdy uczył mnie jeździć w odległych czasach, pierwszą rzeczą o której Mi powiedział było to, że jeśli zmienię bieg poniżej 3000 obrotów to osobiście nakopie mi w to miejsce, gdzie ludziom pękają plecy…
Ps. czy nie planujesz jakiegoś konkursu w Philipsami Color Vision? ;) Bo sprzydałyby mi się takie H4 ;)
Ubiegłeś mnie z tematem noworocznym, ale widzę dzięki temu, że się zgadzamy niemal w 100 procentach. :)
I będą na miasto wyjeżdzały takie pipy, wyszkolone jak zdać żeby trzymać 1.500 obrotów… Ale to kwestia rządzących. Oni dalej nie mogą pojąć jak bardzo idiotyczne jest społeczeństwo, że robia z nich kompletnych debili, a naród dalej znów ich wybiera…
Swoją drogą, moj kolega zdał prawo jazdy. Boże, naprawdę nie wiem jak to się stało. Jego egzaminatorem był prawdopodobnie Stevie Wonder z słuchawkami na uszach i włącząnym Prodigy na full w empetrójce. Ogólnie chyba nie ma pojęcia o przepisach. Po tygodniu pojechałem z nim po jego pierwszy samochód. Autem mojej zony. Dałem prowadzić. Przytarł dwa razy, raz się stoczył do tyłu i urwał rejstrację w pojeżdzie za nami, kilka razy wjechał na skrzyżowanie na czerwonym, a na równorzędnych patrzał tylko w lewo… Swoim po zakupie przywalił w mur garażu podziemnego, na skrzyżowaniu nie zmieścił się w jezdni i wjechał na chodnik krzywiąc wahacz… i to wszystko jednego dnia. Dziś zobaczyłem jak parkował pod robotą… sruuuu zderzakem w mur oporowy…
A co do czwórki przy pięćdziesięciu, to może ministerstwo chce od 2015 wprowdzić inne samochody do zdawania, a my o tym nie wiemy. Na przykład mi w makaronie, zielone pole 4-ki kończy się przy 45km/h, potem piątka jest do 65, i zielone pole na szóstce zaczyna się tak 60km/h… także wiesz, nie wiadomo jakie zmiany ministerstwo słusznych kroków trzyma w rękawie…
Tylko widzisz – podobny problem jest z nowymi modelami, w których fabrycznie montują teraz te śmieszne lampki i kontrolki pokazujące Ci kiedy masz zmienić bieg.
Dam Ci dobry przykład.
Znam kobietę, która ma coś takiego w swojej Toyocie i przestrzega tego jak wyroczni (boi się wręcz, że jak nie będzie zmieniała biegów kiedy pokazuje lampka to popsuje silnik). Tym samym możesz spotkać ją czasem na pasie wjazdowym na obwodnicę próbującą rozpędzić się na czwórce przy 1200 obr/minutę tak, żeby nie zmiótł jej tir przed którego ma właśnie zamiar się wpierdolić z wbitym w podłogę gazem i przyrostem prędkości charakterystycznym dla schodzącego lodowca.
Ona nie rozumie, że do skutecznego rozpędzania trzeba pokręcić silnik pod czerwone pole. Komputer mówi, że trzeba zmienić bieg to trzeba zmienić bieg.
Obawiam się, że podobny skutek przyniesie uczenie prędkości do jakich trzeba zmieniać biegi w wypadku młodych posiadaczy prawa jazdy (nie kierowców tylko właścicieli prawa jazdy bo to dwa różne pojęcia. Kierowcy jakoś się z czasem ogarną. Posiadacze dokumentu przez kolejne 40 lat będą jeździć tak jak w dniu zdania egzaminu).
Tak więc za parę lat nikogo nie powinna dziwić kobieta próbująca wyprzedzać ciężarówkę z wbitą przy 60 kilometrach na godzinę szóstką…
Te wskaźniki są OK :). Jak jeździłem ostatnio pożyczoną Pandą w dieslu, to notorycznie zmieniałem zbyt szybko, bo za głośno klekotało mi w kabinie, w końcu zacząłem zmieniać na strzałki i było lepiej :). No ale w benzynach to faktycznie raczej przeszkadza niż pomaga…
Kiedy byłem w Warszawie na szkoleniu z jazdy defensywnej, kontrolka w Toyocie, którą jeździłem była oderwana od rzeczywistości nie mniej niż gość w centrum, biegający w pelerynie z brezentu i nawołujący przechodniów do budowania kosmicznej arki zbawienia ;}
Przez chwilę próbowałem stosować się ściśle do jej zaleceń i wierz mi – zakrawało to na znęcanie się nad silnikiem.
No dobra, ale tojka pewnie była w benzynie… Jak pisałem, u mnie w benzynie się nie sprawdza w ogóle, w 5-biegowej benzynowej Pandzie było już trochę lepiej.
Tak – jakieś małe wolnossące coś z 5 biegami (po przyspieszaniach i kulturze pracy wnioskuję jednak, że pod maską mógł również znajdować się hodowany na rukoli chrabąszcz imieniem Benio)
Możesz podać swój numer buta i przedstawić (najlepiej fotograficznie) jak ustawiasz stopę coby ten gaz piętą pyknąć? Za cholerę się nie mogę tego nauczyć – ni cholery nie mogę się sensownie ze stopą pomieścić.
43/44 – Hamulec wciskam górną częścią stopy (przednia część śródstopia), a do międzygazów przekręcam ją w lewo tak, żeby wysuniętą w prawo piętą trącić dolną część pedału gazu (nie wciskam go płynnie – po prostu walę w niego piętą i od razu wracam na hamulec).
W wolnej chwili postaram się cyknąć Ci zdjęcie jak układam stopę.
Walisz do podłogi, czy tak bardziej delikatnie?
Staram się robić dość mocne uderzenie, ale ponieważ przykładam piętę w dolnej części (tuż obok punktu podparcia pedału) to stawia on opór, który uniemożliwia mi dobicie go do podłogi.
Wydaje mi się że operuję tak w 1/2 do 2/3 zakresu jego pracy.
Kuba, bo przy normalnych pedałach się tego nie da zrobić bez połamania i skręcenia kostki. :P Dlatego Tommy pisał o pedale mocowanym do podłogi, a nie wiszącym. ;)
Ale ja mam takie same „nienormalne” jak Tommy, a mimo to ni cholery nie umiem tego zrobić. Bardzo by mi się ta sztuczka przydała, staram się redukować późno, ale i tak często przed zakrętem zdarza mi się zblokować most :(.
Po prostu hamulec wciskaj górną częśćią stopy i wokół tego punktu obracaj ją tak, żeby piętą dotknąć gazu.
Potrenuj trochę na sucho na zaparkowanym samochodzie (z odpalonym silnikiem, żeby serwo hamulca działało) – jak załapiesz sposób ułożenia, resztę zrobi już praktyka.
I wszystko byłoby git… gdyby nie to,że popieprzyłeś nieco kwestię zaworów i wałków- po primo- silniki dwuzaworowe ( w domyśle takie co mają po 1 ssaku i 1 wydechu na cylinder ) mają moment z natury nieco niżej- wielozaworowe- nieco wyżej. No i dwa wałki rozrządu nie zawsze = 16V. Oczywiście mowa o silnikach R4. Silniki DOHC fiata 131 itp oraz choćby silnik 2.0 DOHC sierra/scorpio z lat 88-93 miały 8 zaworów i bardzo fajny moment już na dole obrotów. Mam takie dwa i potwierdzam.
@Jawsim wiem, wiem – bardzo mocno z tymi wałkami uogólniłem ale w tym zdaniu nie chodziło mi o przekazanie precyzyjnej wiedzy tylko luźne zwrócenie uwagi na to, że dwuwałkowce to jednak silniki nowsze i z reguły droższe od starych, dobrych ośmiozaworówek, które nawet niedawno montowano w większości budżetowytch pierdziawek. Jakiś czas temu robiłem nawet dwa "docze" do sierry (w jednym całość, w drugim górę), a na półce na siłowni mam jeszcze jakieś prospekty starego 131 supermirafiori więc ośmiozaworówki o dwóch wałkach trochę tam kojarzę
Nie żebym się czepiał, ale Alfa Romeo pakowała 2 wałki rozrządu do prawie wszystkich swoich silników od 1928 roku :).
Zgadzam się co do całego tego ecodrivingu. Ale nie mogę zgodzić się z tym co napisałeś o momencie obrotowym w silnikach z dwoma zaworami na cylinder w porównaniu do tych z czterema.
Dla przykładu BMW e36:
– 316 i 100KM – 141 Nm przy 4250 obr/min – 2V
– 316 i 102KM – 150 Nm przy 3900 obr/min – 2V
– 318 i 113KM – 162 Nm przy 3900 obr/min – 2V
– 318 is 140KM – 180 Nm przy 4300 obr/min – 4V
– 320 i 150KM – 190 Nm przy 4200 obr/min – 4V
– 323 i 170KM – 245 Nm przy 3950 obr/min – 4V
– 328 i 193KM – 280 Nm przy 3950 obr/min – 4V
Oraz bardziej przyziemny samochód. Opel Corsa B:
– 1.2 16V ECOTEC 65KM – 110 Nm przy 4000 obr/min – 4V
– 1.2 i 45KM – 88 Nm przy 2800 obr/min – 2V
– 1.4 16V ECOTEC 90KM – 125 Nm przy 4000 obr/min – 4V
– 1.4 i 60KM – 103 Nm przy 2800 obr/min – 2V
– 1.4 i 60KM – 106 Nm przy 3000 obr/min – 2V
– 1.4 Si 82KM – 114 Nm przy 3400 obr/min – 2V
– 1.6 i 16V GSi 106KM – 148 Nm przy 4000 obr/min – 4V
Dane z autocentum.pl.
Widać, że to silniki 2V wcześniej osiągają maksymalną wartość momentu obrotowego. Twoje opinia o tych silnikach może brać się z tego, że zazwyczaj są to jednostki do najtańszych wersji, a więc małe i słabe.
Wystarczy jednak aby producent nie pożałował grosza, a 2V osiąga maksymalny moment przy dużo niższych obrotach np. silnik 2.0 (AQY)
z Golfa/Bory/Octavii/Fabii osiąga max 160Nm przy 2400 obr/min. Żadna jednostka 16V tak nisko nie zejdzie (bez turbo). Gdyby było tak jak piszesz to Honda nie miałaby silnika 16V.
Powodzenia z tą prezydenturą.
Ja na przykład miałem możliwość porównania na dłuższą metę Fordowskiego 1.6 8v (135Nm przy 2800) w lekkim XR2i do 1.6 16V (126 przy 4000) w sporo cięższym cabrio i wbrew pozorom lepiej w niskich obrotach jeździ mi się tym drugim.
Owszem – Fiesta zbierała się od dołu lepiej (kiedy chciałeś np. przyspieszyć mocno na czwórce od 2000 obr) ale już płynność i kultura pracy w niskich zakresach była jednak gorsza. Nie wiem, może wynikało to z samej konstrukcji silnika (wyważenia etc) ale przymulając tak 8v po prostu czułem, że robię mu krzywdę.
W cabrio tego dylematu nie mam ;}
Podobne odczucia miałem w stosunku do mojego starego M43B16 (8v) i M42B18 (16v). Pewnie to skrajnie subiektywne ale tak mam.
Dobrze Ci się wydaje bo w fieście jest CVH a ten silnik to za bardzo ani dołu ani góry nie ma :P dlatego później wpychali do fiesty już DOHC zeta/zetec. One są bardzo elastyczne i fajnie to chodzi.
Nigdy nie jeździłem tymi samochodami ale wierzę na słowo. Na co dzień wolę jednak jeździć 2V, a kiedy trzeba poszaleć wolę 4V.
Dobrze, że jest wybór – każdy znajdzie coś dla siebie.
Mnie się zawsze wydawało, że to 8V mają lepszy „dół” niż 16V… Może wynika to z faktu, iż Berlina Sportivo jest DOHC i zmienne fazy rozrządu, ale maksymalny moment moment obrotowy jest przy 3.000 obrotów, a maksymalna moc przy 5.800, czyli sporo przed odcinką. Zabawa kończy się właściwie chwilę po przekroczeniu 5.000 obr. Odpowiednie kreski tutaj:
http://www.squadra-tuning.nl/autos/categorie/16/auto/7.html
Dodatkowo samochód śmiało przyspiesza od 1.300 obrotów bez większego problemu (oczywiście nie można mu wtedy dać gazu w podłogę, tylko być delikatniejszym).
Z kolei Giulietta jest tak zestopniowana, że przy 50 km/h spokojnie da się jechać te 50 km/h, no ale 1.500 obrotów to naprawdę przy niezmiennej prędkości i na płaskim. Od 1.700 da się już jako tako jechać.
Kiedy oni w końcu zatrudnią kogoś trzeźwego kto powie im zróbmy 2 godziny na płycie poślizgowej to może uratować komuś życie !
Mawia się podobno żal.pl tymbardziej smutno kiedy owa domena brzmi żal.gov.pl……….bo to oznacza za nasze „piniędze” :(
za wyjątkiem fragmentu o silnikach 8v vs. 16v zgadzam się w 100%.
to nie nowość, że władzę w naszym kraju sprawują idioci i ‚panie halinki’.
przerażające jest to, że większość ludzi i tak nie dostrzega, że to co im wpajają na kursach i wymagają na egzaminach, jest wbrew logice i zasadom fizyki.
i tak w każdej dziedzinie życia.
W moim pierwszym samochodzie, który mam do dziś, nie ma i nie było obrotomierza. Ciekawe kiedy będę musiał go wstawić, żeby móc legalnie poruszać się po drogach. No bo skoro zmieniamy biegi na obrotomierz, to nikt mi nie uwierzy, że mogę bez tego wskaźnika ;).
Ciekawe ile będzie stłuczek z ludźmi nauczonymi patrzeć w zegary przez 80% czasu jazdy ;).
A propo momentu obrotowego i Stevie’go Wonder’a…:)
https://www.youtube.com/watch?v=lyLfN41luZs
Tommy to zupełnie z innej beczki. Od pewnego czasu mam ogromny dylemat nad wyborem samochodu. W moim życiu liczą się 2 marki Honda i BMW. Czytam ten blog od ok. roku, oraz śledzę bordową na 3er.pl z drugiej strony śledzę też projekty Civiców i już od długiego czasu nie jestem w stanie wybrać.. Podoba mi się i to i to, a nie stać mnie narazie na dwa samochody. Jeśli civic to 5 lub 6gen coupe, jeśli BMW to e36 coupe (myślałem o 1,8is), Bawarka to większy komfort, świetne prowadzenie, wyposarzenie i deska rozdzielcza dopasowana do kierowcy i RWD, aczkolwiek Civic ma w sobie coś co mnie kręci. Dodam, że jeździłem tymi samochodami, oraz to, że lubie grzebać przy autach. Może mógłbyś mi jakoś nakreślić jak to jest z e36, czy uzależnia, że daje radość z jazdy wiem, może jakieś plusy i minusy ? ;) Z góry dzieki i sory za takie pytanie ;p
Maciek – pytanie się mnie o takie rzeczy to jak pytanie Slasha czy powinieneś kupić sobie piec i wiosło czy może raczej mandolinę ;}
Nie będę mówił Ci nic o stylistyce, komforcie, pozycji za kierownicą itd bo to kwestie czysto subiektywne i sam wiesz najlepiej co ma dla Ciebie jaką wartość i co zwyczajnie bardziej Ci się podoba.
Mogę Cię za to zapewnić, że w wypadku BMW po prostu zakochasz się w sposobie prowadzenia się tylnonapędówki. Nie mówię tu o jakimś harataniu bokami po mieście czy kręceniu bączków pod biedronką bo to skrajności, ale nadsterowna charakterystyka daje Ci o sobie znać praktycznie przez cały czas.
Nawet spokojny wjazd i zjazd z ronda w wypadku FWD i RWD to dwa zupełnie różne światy. Żadnych sił napędowych na kierownicy. Możesz w połowie zakrętu skoczyć na pedał gazu, a mimo to na kierownicy nie poczujesz praktycznie nic. Po prostu tył zacznie Ci trochę zacieśniać zakręt, a Ty będziesz musiał delikatnie odkontrować.
Po jakimś czasie Twój styl jazdy dojrzeje do tego stopnia, że będziesz kontrował jeszcze zanim w ogóle pojawi się poślizg. Po prostu wpiszesz lekkie poślizgi w swój normalny styl prowadzania.
Na Twoim miejscu skumałbym się z kimś kto ma E36 i poprosiłbym go, żeby dał Ci trochę pojeździć nocą po pustym mieście. Tak niespiesznie – bez presji krążących wokoło samochodów i ludzi. Myślę, że sporo Ci to rozjaśni…
e36 to już stary sztrucel, ale jego prowadzenie na pewno Ci się spodoba, ja na początku jeździłem tylko przednionapędowymi samochodni różnej klasy (od starych, po nowe z kilkunastotysięcznym przebiegiem) i wydawało mi się, że jest fajnie, potem krótka przejażdżka e36 wujka i wiedziałem, że chce ten samochód, przyjemność z jazdy i pewność prowadzenia jest ogromna i nawet głupie 316i da Ci sporo radości, wcześniej jak jeździłem FWD i miałem do wyboru szybką i prostą trasę, albo wolną i krętą to wybierałem szybką i prostą, a przy BMW wybieram krętą, ale pokonuję ją szybko :) do tego przychodzi zima i wcześniejsze szarpanie ręcznym staje się dla Ciebie czymś żałosnym w porównaniu do zabawy jaką może dać RWD, pierwsze płynnie pokonane bokiem rondo z rana i masz poprawiony humor na cały dzień
e36 nie jest może najlepszym rozwiązaniem na samochód na codzienne dojazdy do pracy i po bułki, bo to dość kapryśny i stosunkowo drogi w utrzymaniu pojazd, ale dobrze traktowany odwdzięczy się radością z jazdy
Czekam na więcej osób, które tylko zdały prawo jazdy, zwłaszcza w zimie. A potem się dziwić, że ktoś wyprzedza tam, gdzie nie może, eh.
W swojej 407 2.0HDI teoretycznie mogę jechać 50 na 4, ale obroty są w granicach 1300 co jest śmieszne i najbardziej optymalna jest 3 i 2k obrotów i sobie auto sunie ładnie i płynnie.
Mnie to nawet nie uczono o obrotach za bardzo, ot głównie by auto nie wyło i nie dławiło się, a tak to redukcje odpowiednio.
W nowych autach z małymi silnikami z turbiną ma to pewnie sens. Przykład nowe bwm f20 180 Nm przy 1100 obr/min.
Jednak co innego, że 80% nowych kierowców wsiada potem do 10 letniego (jak dobrze pojdzie auta)
A co do dziewczyn to z 50% (nie poparte żadnymi badaniami) myśli, że jak wrzuci wyższy bieg to pojedzie szybciej, no ale coż skąd mogą wiedzieć, że jest inaczej jak nikt im nigdy nie wytłumaczył jak działą silnika albo się tym po prostu nie interesowały.
Kiedyś poprostu nie miały by prawa jazdy i siedziały by w kuchni, takei czasy;p
Nie tylko dziewczyn. Jeden mój kumpel jeździ coś sporo, jakieś 20tys. km rocznie, ja nawet 50% nie jestem w stanie najeździć. Jednego razu zaproponowałem ‚daj mu w palnik’, przy 40km/h wrzucił czwórkę i gaz w opór. Tego, no, byłem zaskoczony, zdolnościami pojmowania techniki jazdy samochodem. No i niestety sądzę że takich jest więcej, niż mniej.
Zanim kolejny raz się zbulwersujesz proponuje zapisać się na kurs ekojazdy (to nie gryzie) oraz poczytać trochę manuale różnych samochodów (szczególnie nowszych). Dzięki temu informację przez Ciebie przekazywane będą bardziej rzetelne. Póki co wychodzi na to, że jesteś mądrzejszy od producentów samochodów, inżynierów którzy pakują tam różne graty i instruktorów doskonalenia techniki jazdy razem wziętych.
Inżynier powie, żeby silnik był kręcony w zakresie obrotów od mniej więcej maksymalnego momentu obrotowego, do maksymalnej mocy, no chyba że jest wykupiony przez ‚zielonych’. :)
Zwróć więc uwagę w jaki sposób ten inżynier projektuje automatyczną skrzynie biegów. Działa ona zgodnie z zasadami ekojazdy, ponieważ producentom zależy na niskim spalaniu (zachęca to kupujących) oraz mogą spełniać wszelkie restrykcje dotyczące emisji spalin. Siłą rzeczy silnik musi być tak dopracowany aby z tą skrzynią bezawaryjnie współdziałać.
I może jeszcze powiesz, że dzisiejsze samochody projektuje się tak aby przejechały milion km jak stare poczciwe W124 :)
Zauważ, że producentom nowych samochodów ( szczególnie tych „bardziej” zaawansowanych) zależy na szybkim zużyciu podzespołów- zarabia ASO, zarabia producent bo klient szybciej kupi „nowe”-generalnie jak nie wiadomo o co chodzi to chodzi o pieniądze :) Dzisiejsze samochody są w zamyśle projektowane żeby przejechały 5-8 lat góra. Więcej się po prostu nie opłaca;)
Mały czy duży fiat wymagały remontu generalnego silnika już nawet co 100 tys km. Wyobrażasz to sobie w nowym samochodzie? Polecam przeczytać również co na ten temat ma do powiedzenia antymoto: http://antymoto.com/co-zabija-twoj-silnik/
Mam małego fiata :) Nwm rozmawiałem tylko ostatnio ze znajomym który jest mechanikiem i mówil, że widział przypadek że w Nowym samochodzie po 80k km korba wyszła na spacer bokiem przez blok :)
Swoją drogą jesteśmy na blogu, którego większość czytelników będzie Dużo bardziej zainteresowana Jettą Mk2 vr6. Na szerokich BBS i skreconym gwincie niż nową Octavią lub Golfem XXXIIIVI :)
To tylko w kwesti poinformowanie trochę o naszym toku rozumowania :)
Btw. Oczywiście szanuję Twoje zdanie na ten temat mimo, że się z nim nie zgadzam. Oczywiście nikt o zdrowych zmysłach nie kupuje/ swapuje 328 żeby jeździć eco:)
Umówmy się, że mały czy duży fiat miał tolerancje na błędy przy częściach mierzone w metrach a wał korbowy wykańczany był na grubym pilniku. Te samochody były robione byle jak, bo… wszystko w Polsce wtedy było robione byle jak. Są to beznadziejne przykłady. W tych samych latach wypuszczane były 5er, W123, kupę amerykańskich samochodów i wiele innych z całego świata które milion kilometrów mogły robić w rok a i tak dojeździłyby do dzisiaj, gdyby tylko coś zostało im z karoserii. Mercedes przez W123 prawie zbankrutował, bo te auta się nie psuly- nie zarabiali na częściach, na serwisach (było wtedy w ogóle coś takiego jak ASO MB? ;) ), ludzie nie wymieniali aut bo nie mieli po co. Ojciec od kumpla kupił takiego, podreperował mu blacharkę i nic więcej. A kiedy po wybuchu kamienicy w Katowicach zaparkowane auta w okolicy miały popękane szyby od ciśnienia, on wziął długi sznurek, założył uszczelkę tylnej szyby na miejsce i pojechał :)
Zdecydowanie zgadzam się z Jurek
Skrzynie automatyczne są właśnie tak projektowane aby wykorzystac jak najlepiej moc i moment obrotowy silnika a nie dusić go w przedziale 1500-2000.
sam jeżdżę dość mocnym samochodem (poj.2435 ccm, 200 KM przy 6000 obr/min, 285 Nm przy 1800 obr/min r5 turbo :) ) z automatyczną skrzynią biegów i nawet delikatne wciśnięcie gazu (mimo max. momentu obrotowego dostępnego dość nisko) powoduje dość wyrażny wzrost obrotów najczęściej z redukcją ( nie mówie już nawet o tzw. kick-downie) tylko takie zwyczajne przyśpieszenie.
Być może masz racje jeżeli chodzi o nowe samochody w każdym razie u mnie (samochód dość stary projektowany jeszcze przed całą manią na eko-terroryzm sorry ekologie ) skrzynia nie zdusza silnika tylko pozwala mu na długą i bezawaryjną pracę ;)
Skoro maksymalny moment masz przy 1800obr/min to jak możesz dusić silnik przy 2000?
Do jakich obrotów Twoja skrzynia pozwala rozkręcić silnik przy normalnym przyśpieszaniu (3/4 gazu), jaki rocznik auta?
2001
na 3/4 gazu do mniej więcej 3,5-4,5 obr
Źle mnie zrozumiałeś, kiedy pisałem o duszeni silnika przy 2000 nie myślałem o moim samochodzie a o egzaminacyjnych clio 1.2 i innych tego typu wózkach na zakupy.
chodziło mi o to że w automatach, przy przyśpieszaniu skrzynia utrzymuje obroty tak jak napisał Jurek czyli w zakresie od maks momentu do maks mocy.
Ps. przy 200km normalne przyśpieszenie to nie otworzenie przepustnicy na 3/4, ruszanie w zwykłym ruchu miejskim to ok 1/4 do 1/2 (raczej bliżej 1/2 bo 200 km to też nie jakoś dużo ;) powiedział bym raczej że odpowiednio do miasta do spokojnej jazdy)
Jeździłem wieloma małymi autkami i zazwyczaj „duszą się” dopiero w okolicach 1300 obrotów (chyba, że z silnikiem jest coś nie tak). 2000 obrotów wystarczają na zwykłą jazdę w mieście- spalanie niskie a samochód już ma odpowiednią dynamikę.
Wciskając gaz nie otwierasz przepustnicy, dajesz jedynie sygnał do komputera, że chcesz jechać szybciej i to komputer decyduje jak najkorzystniej to osiągnąć. To czy możesz przy 200KM te 3/4 czy 1/4 pedału docisnąć w mieście zależy głównie od samochodów jadących przed Tobą.
Jeszcze jeśli chodzi o technikę- przyśpieszenie nie zależy od mocy silnika ale od momentu obrotowego. Moc (zależna jest od momentu oraz obrotów) decyduje jedynie o prędkości maksymalnej. W związku z tym po co rozkręcać silnik do mocy maksymalnej?
Akurat robię prawko więc wiem jak to wygląda:
– zmiana biegów przy 1800-2600 rpm
– wrzucanie biegów przy dziesięciokrotności danego biegu (czyli od 50km/h już ma być 5, a czwórka powinna być już dawno)
Tylko dlaczego, podczas jazdy 60km/h na czwórce, komputer pokazuje mniejsze spalanie niż na piątce? Tego już nie potrafią wytłumaczyć.
No chyba, że hyundai i20 ma silnik od malucha :p
Mistrzostwo świata z tymi wartościami spalanego paliwa na kompie pokładowym! :D
I tego właśnie się obawiam – o ile samo założenie edukowania o oszczędnej jeździe jest ok, o tyle wmawianie komuś takich niczym nieuzasadnionych mądrości życiowych zakrawa na absurd.
Znam gościa, który od ponad 10 lat ma szkołę nauki jazdy (sam się u niego "uczyłem") i wierzcie mi lub nie ale nie ma on zielonego pojęcia o tym czym właściwie jest moment obrotowy. Ma co najwyżej podejrzenia, że w silniku działa jakaś magiczna siła ujawniająca się bliżej nieokreślonych okolicznościach. I z tego co mi wiadomo nie jest on wcale jakimś odosobnionym przypadkiem.
Jego wiedza o konstrukcji samochodu ogranicza się do świadomości, że ten posiada wahacze i sprzęgło i to tylko dlatego bo za wymianę tych elementów co jakiś czas musi zapłacić.
I ten oto człowiek ma teraz tłumaczyć młodym kierowcom jak Ci mają oszczędnie jeździć opierając się na wytycznych, które są skuteczne w stosunku do jakiegoś nowego motorka z zespołem downsizigna i zupełnie absurdalne dla zdecydowanej większości innych jednostek.
Gdyby nowe przepisy obejmowały tłumaczenie kursantom czym jest moc, moment obrotowy, zestopniowanie skrzyni biegów i jak efektywnie używać tej wiedzy do ekonomicznej jazdy to wszystko było by w porządku. Niestety ta edukacja wyglądać będzie tak jak piszesz młody…
Cóż za fantastyczna metoda nauki jazdy,
„wrzucanie biegów przy dziesięciokrotności danego biegu (czyli od 50km/h już ma być 5, a czwórka powinna być już dawno)”
Przecież takie coś jest dla debili, to robi się na słuch, na wyczucie (bardziej ograniczeni korzystają z obrotomierza). Potem na drogach tego kraju giną tysiące ludzi, kupcie sobie automaty będzie lepiej dla wszystkich.
P.S Ten komentarz nie jest wymierzony w młodego tylko w jego instruktorów.
„Związki floralseksualne z drzewami w Doliny Rozpusty” – padłem :) Dobrze, że się o tym pisze, ponieważ w naszym kraju jest coraz więcej absurdów, które uniemożliwiają normalne funkcjonowanie. Nie możemy liczyć na żadną wyrozumiałość, jednocześnie musimy być wyrozumiali dla rządzących i ich pomyłek. W moim aucie optymalna jest zmiana biegu przy obrotach 2,5 do 3 tys i co teraz? Mam jeździć zgodnie z tym czego wymagają na egzaminie, czy jeździć na prawdę ekonomicznie?
Z czystej ciekawości zostawiłem dzisiaj moje BMW na podjeździe i zabrałem do miasta należącą do Izy Ibizę (1.4 16v rocznik 2005 – jeden z najpopularniejszych motorków z grupy VAG jak wieść niesie montowany nawet do pralkosuszarek i bram garażowych). Można więc uznać ją za archetyp taniego, współczesnego miejskiego samochodu dla młodego kierowcy.
Parametry – prawie 130Nm przy 3800, maksymalna moc dostępna gdzieś w okolicy 5000 obrotów i "współczesna" elektroniczna przepustnica jak słusznie zwrócił uwagę ZbyszekChaosu.
I teraz tak – z moich spostrzeżeń wynika, że o ile wrzucenie czwórki przy tych 45 km/h jest wykonalne (choć jak niżej zaznaczył młody egzaminatorzy wygajają zrobienia tego już nawet przy 40 km/h) o tyle nie ma najmniejszego sensu jeśli nie jedziemy akurat z górki.
Lub nie utrzymujemy stałej prędkości, np. na pustej osiedlowej drodze. Owszem – zakres obrotów w jakich wtedy pracuje silnik nie grozi mu zgaśnięciem czy "telepaniem" budy ale ewidentnie czuć, że jedziemy znacznie poniżej granicy dobrego ciągu.
Byłoby to od biedy ok gdyby jechać po pustym mieście i mieć możliwość daleko idącego przewidywania drogi (i co za tym idzie bardzo powolnego nabierania prędkości) ale i tak nie sądzę, żeby spalanie okazało się tu niższe niż przy jeździe w odrobinę wyższym zakresie obrotów (czuć, że nawet podczas niespecjalnie dynamicznego rozpędzania silnik mimo wszystko jest dość mocno obciążony).
Żeby na bardzo delikatnym podjeździe dojść do tych 50-60km/h w czasie krótszym niż miesiąc trzeba praktycznie trzymać gaz w podłodze, a to jak podejrzewam specjalnie ekonomiczne już nie jest (a trzeba pamiętać, że jechałem pustym samochodem z niewielką ilością paliwa w baku).
Bo widzisz Tommy jest różnica: czy chcesz na tej czwórce przy niskich obrotach jechać czy się rozpędzać. Jeśli chcesz utrzymać stałą prędkość to nie ma sprawy, taka technika wymusza nawet na Tobie skupienie na jeździe. Musisz dokładnie obserwować, przewidywać i planować swoje ruchy jak w szachach co w przypadku młodych kierowców wydaje mi się plusem. Nie będą mieć czasu na pogaduszki czy sms-y ;) Jeśli jednak instruktor czy egzaminator będzie wymagał dynamicznego przyśpieszania na tych obrotach to coś już jest nie tak.
I dlatego właśnie uważam, że „ekodriving” narzucony w formie przykazu zmieniania biegów w określonym zakresie prędkości (nawet nie obrotów, tylko prędkości – to już w mojej ocenie stanowi zbrodnię) jest totalnym absurdem.
Jeden nauczyciel jazdy pewnie to zrozumie i wyjaśni dlaczego tak, kiedy to się sprawdza i tak dalej. Ale już drugi zleje to sikiem prostym i każe tak robić i kropka bo to zapewni uśmiechniętej dziewczynce większe szanse na zdanie egzaminu.
W tym widzę problem. Nie w samej ekojeździe ale w tym, że wciska się w przepisy jakąś abstrakcję, która ma rzekomo nią być.
Sprawa jest moim zdaniem innego rodzaju. Po prostu – dołożyli kolejny pretekst do oblewania kursantów „za nic”.
Przykład:
Zdajesz egzamin, jedziesz przepisowo, przestrzegasz ograniczeń, przepuszczasz staruszki na pasach, przed jazdą sprawdzasz stan płynów, lusterek, napięcie paska klinowego, ciśnienie w opoach i pierdyliard niepotrzebnych rzeczy – a tuż po egzaminie Pan Egzaminator (któremu żona dziś nie dała / dostał „ciche zlecenie” żeby jak najwięcej ludzi upupić bo kasy mało / po prostu jest ch**** złamanym itp.) oznajmia uroczyście „Nie stosował pan zasad ekologicznego prowadzenia samochodu. Zapraszam na następny egzamin”. I teraz udowodnij gościowi, że się myli :)
Naszym Miłościwie Nam Panującym cała ta „ekologia” wisi, dynda i powiewa. Liczy się kasa.
Ceny paliw na świecie pikują w dół. Ale nie u nas, jakże by. Właśnie wprowadzono „opłatę zapasową” do paliwa, przez co u nas ceny pójdą w górę. Kasa, misiu, kasa.
Egzamin na prawo jazdy powinien weryfikować umiejętność jazdy bezpiecznej. Tylko.
A autorzy tego rozporządzenia są niekompetentni.
@daciarz
Z tym śniadaniem i niedającą żoną to jest stały element programu. Zdawałem co prawda kilka ładnych lat temu, ale z racji tego, że mój ojciec jest byłym instruktorem, staram się być na bieżąco z nowinkami odnośnie zdawania.
Mało tego! Najgorzej jest zdawać przed jakimś dłuższym wolnym, czy świętami. Bo Panowie Egzaminatory mają płacone za ilość przeegzaminowanych osób.
Więcej odjebiesz, większą wypłatę dostaniesz.
Śmiech na sali :)
„Ekodrajwing” to ściema i kicha najczystrzego lotu. Od zawsze uczyło się jazdy eko. Dla przeciętnrgo kowalskiego eko=tanio. Więc skoro silnik się nie męczy, auto jedzie płynnie, to jest eko, i nie ważne czy to 20km/h czy 120km/h. Jedziesz płynnie, w optymalnym zakresie obrotów dostosowanych do warunków i jest git malina.
Co jest bardziej eko:
– ruszanie powoli, płynnie dodając gazu, wcześnie zmieniać biegi, i przyspieszać do setki w pół godziny.
– szybkie, sprawne „przecągnięcie” na biegach do zadanej prędkości i utrymywanie zadanego tempa.
Niech się praktycy wypowiedzą kiedy im sosu więcej w baku zostaje.
I bez pitolenia o CO2 i innym szajsie, bo więcej sosu w baku=mniej CO2.
Gdyby świat chciał być naprawdę EKO, to byśmy od lat lali etanol i nie spuszczali się nad bateriami do priusa, wodorem i resztę pseudo ekoszajsu, którego wyprodukowanie i utylizacja jest o wiele bardziej szkodliwa niż „dobroczynne” działanie. Jakby się jakiś elektro-fan wyrywał, to proponuję najpierw poczytać o ogniwach elektrycznych na etanol. (oo tak – też się da)
Szkoda że nikt nie skupił się na poprawieniu techniki jazdy kursantów, na ich bezpieczeństwie, tylko jak zwykle na dewiacji i ukłonach w stronę ekoterrorystów.
Jak zwykle Tommy, celność twych uwag, pozwala mi wierzyć, że są na tym padole łez jeszcze normalni ludzie. :)
Pewnie, że należy przyśpieszać dynamicznie. Jest to jedna z podstawowych zasad ekojazdy ;) Chodzi jedynie o to, że teraz mamy w nowych autach 6 biegów a nie 4 jak w maluchu, więc należy je zmieniać trochę szybciej.
ZbyszekChaosu – ja to wszystko rozumiem. Wiem, że nowe silniki z turbo mają znacznie niżej położony moment i krótko zestopniowane przełożenia i tutaj takie żonglowanie biegami się sprawdza ale największym problemem nowego systemu jest to, że mało kto będzie to w ten sposób tłumaczył młodym adeptom parkowania prostopadłego.
Wiemy jakie podejście od lat wykazuje większość nauczycieli jazdy – przejeżdżenie w tę i we w tę paru skrzyżowań w okolicy WORD-u, na których najłatwiej się nadziać i od biedy parę tipów na który słupek patrzeć parkując tyłem.
Nikt nie będzie wyjaśniał młodej dziewczynie, że ma tak szybko zmieniać biegi bo krótko zestopniowana skrzynia w połączeniu z turbo dającym moment bardzo nisko pozwala w ten sposób nabierać prędkości bez konieczności kręcenia silnika.
Co więcej – część szkolących będzie zapewne wymagało takiej techniki jazdy pomimo, że uczą oni na samochodach, do których zupełnie się ona nie nadaje.
Po prostu tak trzeba robić bo to obniża spalanie i kropka (tak jak to powiedział Młody, który ma akurat z tym styczność). A, że samochodu, który w ten sposób jeździ efektywnie nie będzie miał przez najbliższe 15 lat – to chyba nikogo specjalnie nie obchodzi.
No właśnie. A może należałoby zmienić zasady robienia kursu i egzaminu? Zdawałem w 1997 roku. Na kursie ze swoim instruktorem „przerobiliśmy” chyba wszystkie możliwości – jazda po drodze szybkiego ruchu (na szczęście już taka była w pobliżu), w terenie niezabudowanym, zabudowanym, osiedlówki, noc, dzień, deszcz, śnieg (to już od instruktora było niezależne :) ), ulica pusta, zakorkowana… I dzięki temu miałem w zasadzie pełen przegląd warunków w jakich może się znaleźć kierowca.
Dziś mamy tak jak piszesz – kółeczko ulicami dookoła WORD-u, parkowanie pod tym samym sklepem i bye bye. Da się to zresztą łatwo zauważyć – u nas są ulice na których „eLki” nie uświadczysz i takie, po których nieraz jedzie 5-6 Fabii gęsiego.
Dalej – mój instruktor powtarzał zawsze – „Nie przekraczaj prędkości ale i nie tamuj ruchu, bo nie jesteś tu sam”. Dziś jak widzę obowiązuje zasada „Dozwoloną prędkość podziel przez dwa”. Dosłownie. Uczy się kursantów jak skutecznie tamować ruch i robić korki. Może najpierw wyrobić w nich nawyk sprawnej, bezpiecznej jazdy (a nie wleczenia się 20 na godzinę) a potem ekodrajwingi i inne wynalazki….?
To, czy mamy 4 czy 10 biegów ma marginalne znaczenie. Tak naprawdę, to jak rozumiesz jak to działa i kiedy auto pracuje najefektywniej (dla zwolenników – najbardziej eko), to będziesz wiedział kiedy zmieniać te biegi, kiedy dochamowywać silnikiem a kiedy nie, itd.
Teraz wiele osób traktuje auto jak mikser czy toster – ma jechać, a czy w środku kręci się silnik, czy miotła Harrego Portiera, to już bez znaczenia. Niestety nikt im nie tłumaczy jak to coś na kołach działa, jakie ma swoje upodobania i kiedy jest to oszczędne a kiedy nie. U nas się tylko wymaga. Wymaga teorii oderwanej od życia, wymaga praktyki oderwanej od życia, więc też nauka jakakolwiek w tej dziedzinie jest oderwana od życia. Życie tymczasem pisze historię po swojemu…
Tak jak Młody wspomniał, na takie „eko” autka studentów będzie stać za jakieś 15 lat. jestem ciekaw jak one wtedy będą eko. O ile wcześniej nie ulegną biodegradacji.
Ewentualnie ktoś zainteresowałby się tym cudem, o ile jest to w jakimś sensownym stadium:
http://www.gun-engine.pl
Mam wolnossącego diesla i potwierdzam – jak dostaje w pi**e to pali mniej. I szybciej jedzie :D
U mnie w Volvo V70 2,4T 2001r to ma sens bo juz mam maksymalny moment obrotowy 285 Nm przy 1800 obr/min. Takze w silnikach z turbo to ma sens.
Pozdrawiam
Cześć Tommy! Trafiłem dzisiaj przypadkowo na Twojego bloga, podoba mi się, choć nigdy nie interesowałem się jakoś specjalnie motoryzacją. Mógłbyś wyjaśnić co to są przegazówki na redukcjach? Z nazwy wywnioskowałem co to mniej więcej jest, ale chciałbym dokładnie wiedzieć jak to się robi i na jakiej zasadzie to działa.
Wpisz w google „międzygaz” :).
Siema Krzysztof!
Przegazówki przy redukcjach to żargonowe określenie starego, dobrego międzygazu. Opis może będzie nieco zagmatwany ale myślę, że rozjaśni Ci to trochę temat.
W dużym skrócie chodzi o to, że w sportowej jeździe bardzo często używa się hamowania silnikiem. Ma to dwa podstawowe cele – raz, poprawia skuteczność samego hamowania, a dwa – dzięki zrzucaniu biegów w czasie hamowania praktycznie na bieżąco mamy wrzucony bieg, umożliwiający w razie czego efektywne rozpędzanie (czyli nie hamujemy przed zakrętem na czwórce, a potem gdy widzimy już prostą za zakrętem, w nerwach szukamy dwójki żeby znowu się jakoś rozpędzić). Po prostu zbijamy kolejno biegi tak, żeby zgrały się mniej więcej z naszą aktualną prędkością.
I teraz tak – podczas klasycznego hamowania silnikiem, żeby zmienić bieg na niższy musisz w pewnym momencie wcisnąć sprzęgło.
Przykładowo – przed zakrętem jedziesz na czwórce i zaczynasz hamowanie. Żeby poprawić jego skuteczność zrzucasz bieg na 3. Obroty skaczą w górę i w hamowaniu zaczyna pomagać Ci silnik.
Kiedy jednak wraz ze spadkiem prędkości obroty spadną na tyle, że musisz zrzucić bieg na 2, by utrzymać siłę hamowania, na chwilę wbijasz lewą nogą sprzęgło (no bo przecież bez niego biegu nie zmienisz).
I tu pojawia się problem bo z chwilą wciśnięcia sprzęgła odłączasz silnik od napędów – w efekcie obroty silnika z tych powiedzmy 3000 spadają Ci do poziomu jałowego (600-900) i silnik przestaje pomagać Ci w spowalnianiu samochodu bo przez wciśnięte sprzęgło nie ma połączenia z kołami.
Efektywność hamowania na chwilę więc spada.
Ty w tym czasie wbijasz drugi bieg i czym prędzej puszczasz sprzęgło – w efekcie silnik znów spina się z kołami, ale już na niższym biegu więc obroty skaczą Ci znów do tych powiedzmy 5000.
I tu właśnie jest problem – zanim silnik dojdzie z poziomu 600 obrotów na minutę do poziomu 5000 mija naprawdę spora chwila a oprócz tego następuje dość mocne szarpnięcie spowodowane niedopasowanymi do siebie obrotami skrzyni i silnika.
I tu właśnie z pomocą przychodzi przegazówka czyli międzygaz.
Chodzi o to, żeby w momencie wbicia sprzęgła uderzyć piętą prawej stopy (śródstopiem cały czas wciskając hamulec!) w pedał gazu w celu podkręcenia obrotów silnika pod czerwone pole.
Dzięki temu po zmianie biegu i puszczeniu sprzęgła silnik będzie miał już obroty podniesione do poziomu narzuconego mu przez skrzynię biegów. Raz więc – szybciej zacznie znów pomagać Ci w hamowaniu (nie będzie musiał pokonać od dołu całej skali obrotów) i dwa, przejdzie w tę fazę znacznie płynniej (nie będzie szarpnięcia spowodowanego różnicą w obrotach skrzyni i silnika).
W normalnej jeździe przegazówki stanowią raczej moto-fetysz, niż efektywne narzędzie ale w moim wypadku ze dwa razy jednak przydały mi się w gwałtownych hamowaniach.